Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-11-2012, 20:14   #22
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Droga przez mokradła była nużąca, ale Kesa nie czuła zmęczenia skupiona na obserwacji i pilnowaniu, żeby podążać dokładnie śladami Bućko. Skupienie na zadaniu zawsze pomagało jej odgonić znużenie, zapomnień o nim. Już dawno straciła rozeznanie, gdzie podążają i dlaczego właśnie taką drogę wybiera mężczyzna - tylko obserwacja zachodzącego słońca przekonywała ja, że Bućko jednak trzyma kierunek. Medyczka nie potrafiła by wyjść sama z tych mokradeł. Nogi zapadały się w grząski grunt, a wyciąganie ich wydawało się coraz trudniejsze. Zawsze jednak natrafiały na kawałek twardego gruntu pod warstwą mułu.

Stado zostało gdzieś za nimi, na szczęście, ciągle czuła lodowaty uścisk w sercu na wspomnienie zawodzenia watahy.

W końcu wyrosła przed nimi palisada osady. Najwyższy czas. W Kesę wstąpiła nowa energia.

Weszli do izby. Obejrzy pobieżnie chłopca, a potem musi coś zjeść i umyć się... pamiętała nauki swojej matki „Najpierw, Keso, dbasz o narzędzia. Potem o pacjenta. Nic nie zdziałasz, jeśli nie masz narzędzi. Ty jesteś Narzędziem, pamiętaj”. Pamiętała.

- Odejdźcie - zwróciła się do kobiety czuwającej przy chłopcu - Przygotujcie mi posiłek i gorącą wodę. Zostanę z nim sama. Jak ma na imię?

- Bogdek
- odezwała się kobieta. - Mówią mu Bogdek.

Kiedy wszyscy wyszli, pochyliła się nad chłopcem. Przyłożyła dłoń na nodze i przesunęła powoli, szacując obrażenia. Złamana piszczel i wylew wewnętrzny. Powinna się była domyśleć... gorączka ją zmyliła. Bladość i ogólne osłabienie uznawali pewnie jako szok po wypadku, i przegapili objawy wylewu. Gorączka dopiero potem przyszła.
Wiedziała, że złoziemny korzeń pomoże, ale nie miała go przy sobie. Powinna była dopytać Bućko o objawy i szukać ziela na bagnach, ale zmęczenie i obawa przed atakiem sfory wzięły górę.

Teraz, po nocy, nic nie zdziała na mokradłach.. Musi poczekać na świt. Ale czy chłopak doczeka? Przesunęła ponownie dłonią po nodze. Chłopiec zajęczał.

- Będzie dobrze Bogdek – zapewniła go. Wyjęła z sakiewki kawałek korzenia i odłamała skrawek wielkości ziarenka pieprzu. Wsunęła mu do ust – Żuj. Jest gorzki, ale złagodzi ból i zaśniesz.

Kiedy usnął ponownie dotknęła nogi, tym razem mocniej. Wyczuła złamanie kości. Całe szczęście ktoś ją już złożył i zrastała się prawidłowo. Ktoś właściwie się tym wcześniej zajął. Nie poradził sobie tylko z wylewem. Szukała źródła krwotoku. Przesuwała palce powoli, naciskając stanowczo. Znalazła.

Przymknęła oczy i skupiła się. Nie lubiła używać magii do leczenia, ludzie źle na to reagowali, nie każdy uważał magiczki… ale teraz nie było widzów. Gorzej, ze musiała sięgnąć do zasobów nadwyrężonych długą wędrówką. Potrzebowała jednak wyszarpać dzieciakowi kilka godzin. Przygryzła wargę, bijąc się z myślami i szacując swoje siły. Powinna dać radę. Nie chodziło o Leczenie, tylko prowizorkę, która pozwoli małemu doczekać jutra.

Zamknęła oczy. Przycisnęła silnie nogę chłopca w miejscy, gdzie krew uchodziła do środka. Poczuła mrowienie w palcach, gdyby dzieciak nie spał, poczułby gorący strumień sięgający zranionego miejsca i zamykający naczynie.

Przeliczyła się. Interwencja magiczna wyczerpała jej siły zupełnie. Nawet nie wiedziała, że jest tak zmęczona. Nie miała pewności czy naczynie zamknęło się tak jak powinno ani czy było to jedyne miejsce wylewu. Świat zaczął kręcić się jej przed oczami. Przerwała interwencję i potrząsnęła kilka razy głową, żeby przywrócić się do przytomności. Wdech, wydech, wdech. Na półce nad obórką, zobaczyła wpatrzone w nią cztery dziecięce pary oczu. Cztery otwarte, umorusane mordki. Uśmiechnęła się do nich, dzieciom nikt nie wierzył, a jeśli nawet - nie robiła nic spektakularnego.

Do chaty weszła kobieta z brodaczem. Nieśli ze sobą dwa naczynia. Oba parowały. Z jednego z nich unosił się zapach gotowanego mięsa. Zemdliło ją. Czuła, że odpływa.
- Bućko - wyciągnęła rękę do mężczyzny. - Pomóżcie mi wyjść na zewnątrz.

Chłop odłożył misę. Ujął dziewczyną pod ręce i pomógł jej wstać, jakby nic nie ważyła. Podtrzymując ją, wyprowadził za drzwi. Chłodne, rześkie powietrze spowodowało, że poczuła się lepiej. Była jednak słaba. Usiadła na ławie przed domem.

- Co wam? - w jego głosie wyczuła troskę. - Co z nim będzie?
- Będzie dobrze
- zapewniła go. - Teraz śpi. Potrzebuję korzeń, który można znaleźć na mokradłach. Leci mu krew, choć nie widać, do środka, do nogi. Trzeba ją zatamować. Ale to rano. Za szybko szliśmy, te zioła w palenisku... dla dzieciaka dobre, ale mnie po wysiłku zmogły. Teraz przespać się muszę, rano będziemy szukać. Po ciemku i tak rady nie damy. Obudźcie mnie przed świtem, przygotujcie wodę ciepłą do mycia i posiłek. Bez mięsa.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline