Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-11-2012, 17:11   #21
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
#4. Walka o przetrwanie.

Wyrosło we właściwym momencie. Skorzystało z chwili, gdy wiatr powalił stare już drzewo-matkę tworząc sporą wyrwę w koronach, przez którą wpadło wystarczająco dużo światła. Szybko wybiło się z podszytu i wygrało walkę z innymi drzewami-braćmi.

Po wielu latach wyrosło duże i rozłożyste. Wybijało się koroną ponad las, wygrywało swoją walkę o życie. Miało przewagę nad innymi, miało dostęp do światła. Jego szerokie, mocne korzenie, wbijały się w glebę, czerpiąc z niej życiodajne soki.

Wtedy jednak stało się coś nieprzewidywanego. Podczas jednej z mocniejszych burz, jego wzrost stał się wadą. Piorun uderzył w jeden z jego konarów. Gałąź pękła i oderwała się. Duża, cieknąca żywicą rana nie goiła się. Wdała się gangrena - grzyby wgryzły się w żywy organizm. Powstała wyrwa, która przekształciła się z czasem w dziuplę. Wpierw zamieszkały ją muchołówki. Drzewo pruchniało. Dziupla powiększała się, muchołówki zostały z czasem wypłoszone przez kunę leśną, która zajęła ich miejsce. Pień stawał się pusty. W końcu nawet kuna opuściła to lokum.

Drzewo umierało.

Kesa z Imari.
Puszcza Gór Krańca.
Biegli, ile sił w płucach. Choć nie widzieli zagrożenia, czuli że jest realne.
Gdy wilki wypadły z wąwozu, byli już daleko. Zwierzęta zwęszyły jednak i podjęły trop. W miejscu rozdzielenia ludzi, pokręciły się chwilę z nosem przy ziemi, po czym pognały za biegnącą parą. Gdy brodacz z dziewczyną dotarli do podmokłych terenów pogoń była tuż za nimi. Chłop zwolnił biegu, rozejrzał się uważnie, po czym trzymając dyszącą z wysiłku towarzyszkę za rękę przykazał jej iść dokładnie za nim.


Zwolnili znacznie. Brodacz podniósł leżący kij i nim postawił stopę badał nim teren. Powoli zapuszczali się w głąb bagna. Wilki zobaczywszy ich puściły się za nimi na przełaj i serce Kesy zamarło z przerażenia. Jednak gdy wpadły do wody a ich łapy zaczęły grzęznąć w błocie zawróciły. Krążyły jeszcze wokół, szukając możliwości dobrania się do oddalającej się ofiary, lecz ostatecznie zrezygnowały i porzuciły swój łup. Udało im się uciec.

Przeprawa przez bagno szła im powoli. Bućko systematycznie badał teren nim na niego wszedł. Kesa stawiała stopy dokładnie w miejscu śladów mężczyzny. Często zmieniali kierunek, lub wręcz musieli się wracać by pójść inną drogą. Bagno śmierdziało a przeprawa przez niego była nie mniej męcząca niż wcześniejszy bieg. Okolica była ponura i przygnębiająca. Dlatego też ucieszyła się niezmiernie gdy po kilku godzinach brodzenia w błocie i zapadania się w nim po kolana, w końcu wyszli na suchą powierzchnię.

Słońce już zachodziło, gdy ich oczom ukazała się osada.


Otoczona drewnianą palisadą z dwupoziomową wieżą górującą nad bramą. Od południowej strony dostępu do osady chroniło jezioro.

Doszli do bramy. Była zamknięta. Bućko załomotał pięścią.

- Czego tam? - odpowiedział mu głos.

- Rozewrzyj drzwi! - pogonił strażnika - Ino wartko...

- A bo co?

- A bo ci zara nogi z dupy powyrywam - zeźlił się nie na żarty. - Jak mi zara rygli nie odsuniesz, to jakem twój stryj tak ci...

Nie zdążył dokończyć swej groźby, bo dały się słyszeć postękiwania odsuwanych rygli, po czym ze skrzypieniem otworzyły się odrzwia w bramie, z których wyłoniła się postać z lampą oliwną w dłoni. Spod krzaczastych brwi spoglądała na nich wykrzywiona w migotliwym świetle brodata twarz, z szerokim, trójkątnym nosem.


- Trza było gadać, że to wyście są - jęła się tłumaczyć. - Mnie skąd wiedzieć.

Weszli na pusty plac, za którym stały dwa wyróżniające się wielkością budynki. Dwupiętrowa chata ze stołbem i przyczepioną do niej częścią gospodarczą oraz drugi, smukły, zwarty o podstawie czworoboku. Zostawili oddźwiernego i minęli dwa wspomniane przybytki. Reszta wioski okazała się skupiskiem kurnych chat, ustawionych prostopadle do placu i bramy, tworzących proste ulice.

Weszli do którejś z kolei uliczki. Bućko jak huragan wpadł do wnętrza chaty, mało nie wyrywając drzwi z zawiasów.

- Co z nim?

Weszła do środka. Jedna izba była podzielona na dwie części. Mniejszą, ogrodzoną drewnianym płotkiem, zajmowały zwierzęta hodowlane. W większej mieszkalnej paliło się ognisko. Przy ognisku na posłaniu ze słomy leżał chłopak, nad którym klęczał Bućko i kobieta przykładająca mu chustę zamoczoną w zimnej wodzie do czoła. Powietrze było ciężkie od dymu, który zalegał u powały. Kesa wyczuła mdły zapach ziół uspokajających.

- Bez zmian - odpowiedziała kobieta. - Gorąc nie ustępuje.

Kesa nachyliła się nad chłopcem. Jego czoło było rozpalone. Rozcięta nogawka spodni odsłaniała siną i napuchniętą nogę. Po szybkim rozeznaniu wyglądało na to, że oprócz złamania piszczela nastąpił wewnętrzny wylew, z którym chłopak nie mógł sobie poradzić. Złoziemny korzeń, przyszło jej od razu do głowy. Mogła sobie poradzić bez niego, lecz... tak... dlaczego od razu o tym nie pomyślała. Złoziemny korzeń pomagał w krzepnięciu krwi i zamykaniu naczyń krwionośnych a występował na bagnach.

Chłopak był młody i ciągle walczył. Jak długo jeszcze wytrzyma?

Cathil Mahr.
Puszcza Gór Krańca.

Cathil pobiegła drogą, z której przyszła, skręcając z niej później, aby nie wpaść na stado, które widziała przy strumieniu. Biegła dość długo, nim w końcu zdecydowała przystanąć. Nikt jej nie gonił. Przed czym uciekała ta dwójka? Nie wiedziała.

Wybrała kierunek, który wydawał jej się słuszny i podążała nim dopóki nie napotkała przeszkody w postaci podmokłego terenu. Stały na nim puste, powykrzywiane kikuty drzew i zalatywało małym smrodkiem. Nie bardzo uśmiechało jej się zapuszczanie w tamte tereny, tym bardziej, że wiedziała, czym może się to skończyć, więc postanowiła je obejść. Idąc jego skrajem natrafiła na dwie, zasługujące na uwagę znaleziska. Pierwszym była kupka kamieni, ułożona na siebie, jeden na drugi w malutki stosik. Obejrzała je sobie. Na pewno nie znalazły się tutaj przypadkowo, lecz nie znalazła w nich nic szczególnego. Kilkadziesiąt metrów dalej zauważyła, że z mokradła wystaje rękojeść miecza.

Gdy słońce miało się ku zmierzchowi i czas było pomyśleć o miejscu na nocleg, wyczuła zapach dymu i skierowała swe kroki w stronę, z którego dochodził. Na tle ciemnego nieba odcinały się zarysy murów. Podeszła do bramy. Była zamknięta. Zastukała. Odpowiedziała jej cisza. Zastukała ponownie.

- Czego tam znowu, hę? - odpowiedział jej głos zza bramy.

Rednas Kella, Ellfar Ravil
Puszcza Gór Krańca

Czerwone ogniki na trawie zatańczyły między elfami i wilkami, rozdzielając ich. W rękach Rednasa zalśnił rapier, zaś Ellfar odbiegnąwszy pod drzewo stanął z łukiem wycelowany w ślepia zwierzęcia.

Drapieżniki na widok płonącej trawy odskoczyły. Głęboko zakorzeniony instynkt kazał im wycofać się. Ogień oznaczał niebezpieczeństwo. Ogień oznaczał śmierć. Z drugiej strony, ten sam instynkt podpowiadał im, że żeby przeżyć, muszą polować. Te sprzeczne impulsy walczyły teraz ze sobą o palmę pierwszeństwa. Wilki oddaliły się na bezpieczną odległość, lecz nie spuszczały potencjalnej ofiary z oczu.

Trwali w tym zawieszeniu czekając kto uczyni pierwszy krok. Ta sytuacja nie mogła ciągnąć się w nieskończoność. Za nimi ucztujące stado, które mogło skończyć lada moment i zainteresować się niezwykłym światłem, przed nimi dwa samotne wilki, krążące w bezpiecznej odległości. Musieli podjąć decyzję. Co dalej?

Nena Deacair, Orin Sorley.
Puszcza Gór Krańca.

Do umierającego drzewa, którego pień toczył rak, wpierw wrzucony został niziołek, później wśliznęła się półelfka. Pogoń, którą Nena czuła już od jakiegoś czasu, Orin dopiero teraz usłyszał. Jeźdźcy spieszyli się. Chcieli jak najszybciej pomścić poranną zniewagę. Byli przez to nieuważni i minęli kłusem kryjówkę dwójki uciekinierów. Ślady jednak skończyły się po kilkuset metrach. Wstrzymali konie, ktoś zsiadł z wierzchowca i zbadał tropy. Wyglądało na to, że niziołek z piękną dziewczyną po prostu rozpłynęli się w powietrzu. Niestety dla prześladowców, ślady po których tutaj trafili zostały już zadeptane przez końskie podkowy. Szukali czas jakiś jeszcze, lecz musieli w końcu odpuścić. Spruchniała szczęka głośno wyrażał swoje niezadowolenie i wyzywał kompanów od najgorszych. W końcu, gdy dał już upust swojej złości, wsiedli na spienione konie i kłusem udali się w drogę powrotną.

Bard i druidka przeczekali jeszcze jakiś czas w ukryciu nim zdecydowali się wyjść i udać w dalszą drogę. Kilka kolejnych dni wędrowali przez puszczę bez przeszkód aż drogę przecięła im rzeka. Ruszyli pod prąd wzdłuż jej brzegu.

W pewnym momencie Decair dała znać Orinowi, żeby zamilkł i nie chodziło jej bynajmniej o to, że przez te kilka dni wspólnej podróży niziołkowi buzia się właściwie nie zamykała. Wyczuła przed sobą obecność drapieżników. Skupiła się na impulsach, które do niej dochodziły. Z otaczającej ją burzy informacji dotarły do niej sygnały kilku, sześciu, może ośmiu wilczych umysłów. Odczytała z nich spełnienie, zadowolenie, senność. Uśmiechnęła się do siebie i już miała dać znać towarzyszowi, żeby ruszali dalej, gdy wyczuła coś jeszcze. Dwa słabsze, odleglejsze wilcze sygnały, wyrażające złość, rozdrażnienie, nutkę strachu. Wyjaśniła szybko towarzyszowi sytuację, w której się znaleźli.

Wszystkie sygnały dochodziły do niej z kierunku, w którym podążali. Mogli je ominąć, nakładając drogi, lub ruszyć w ich stronę i zaryzykować spotkanie z drapieżnikiem.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 04-11-2012, 20:14   #22
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Droga przez mokradła była nużąca, ale Kesa nie czuła zmęczenia skupiona na obserwacji i pilnowaniu, żeby podążać dokładnie śladami Bućko. Skupienie na zadaniu zawsze pomagało jej odgonić znużenie, zapomnień o nim. Już dawno straciła rozeznanie, gdzie podążają i dlaczego właśnie taką drogę wybiera mężczyzna - tylko obserwacja zachodzącego słońca przekonywała ja, że Bućko jednak trzyma kierunek. Medyczka nie potrafiła by wyjść sama z tych mokradeł. Nogi zapadały się w grząski grunt, a wyciąganie ich wydawało się coraz trudniejsze. Zawsze jednak natrafiały na kawałek twardego gruntu pod warstwą mułu.

Stado zostało gdzieś za nimi, na szczęście, ciągle czuła lodowaty uścisk w sercu na wspomnienie zawodzenia watahy.

W końcu wyrosła przed nimi palisada osady. Najwyższy czas. W Kesę wstąpiła nowa energia.

Weszli do izby. Obejrzy pobieżnie chłopca, a potem musi coś zjeść i umyć się... pamiętała nauki swojej matki „Najpierw, Keso, dbasz o narzędzia. Potem o pacjenta. Nic nie zdziałasz, jeśli nie masz narzędzi. Ty jesteś Narzędziem, pamiętaj”. Pamiętała.

- Odejdźcie - zwróciła się do kobiety czuwającej przy chłopcu - Przygotujcie mi posiłek i gorącą wodę. Zostanę z nim sama. Jak ma na imię?

- Bogdek
- odezwała się kobieta. - Mówią mu Bogdek.

Kiedy wszyscy wyszli, pochyliła się nad chłopcem. Przyłożyła dłoń na nodze i przesunęła powoli, szacując obrażenia. Złamana piszczel i wylew wewnętrzny. Powinna się była domyśleć... gorączka ją zmyliła. Bladość i ogólne osłabienie uznawali pewnie jako szok po wypadku, i przegapili objawy wylewu. Gorączka dopiero potem przyszła.
Wiedziała, że złoziemny korzeń pomoże, ale nie miała go przy sobie. Powinna była dopytać Bućko o objawy i szukać ziela na bagnach, ale zmęczenie i obawa przed atakiem sfory wzięły górę.

Teraz, po nocy, nic nie zdziała na mokradłach.. Musi poczekać na świt. Ale czy chłopak doczeka? Przesunęła ponownie dłonią po nodze. Chłopiec zajęczał.

- Będzie dobrze Bogdek – zapewniła go. Wyjęła z sakiewki kawałek korzenia i odłamała skrawek wielkości ziarenka pieprzu. Wsunęła mu do ust – Żuj. Jest gorzki, ale złagodzi ból i zaśniesz.

Kiedy usnął ponownie dotknęła nogi, tym razem mocniej. Wyczuła złamanie kości. Całe szczęście ktoś ją już złożył i zrastała się prawidłowo. Ktoś właściwie się tym wcześniej zajął. Nie poradził sobie tylko z wylewem. Szukała źródła krwotoku. Przesuwała palce powoli, naciskając stanowczo. Znalazła.

Przymknęła oczy i skupiła się. Nie lubiła używać magii do leczenia, ludzie źle na to reagowali, nie każdy uważał magiczki… ale teraz nie było widzów. Gorzej, ze musiała sięgnąć do zasobów nadwyrężonych długą wędrówką. Potrzebowała jednak wyszarpać dzieciakowi kilka godzin. Przygryzła wargę, bijąc się z myślami i szacując swoje siły. Powinna dać radę. Nie chodziło o Leczenie, tylko prowizorkę, która pozwoli małemu doczekać jutra.

Zamknęła oczy. Przycisnęła silnie nogę chłopca w miejscy, gdzie krew uchodziła do środka. Poczuła mrowienie w palcach, gdyby dzieciak nie spał, poczułby gorący strumień sięgający zranionego miejsca i zamykający naczynie.

Przeliczyła się. Interwencja magiczna wyczerpała jej siły zupełnie. Nawet nie wiedziała, że jest tak zmęczona. Nie miała pewności czy naczynie zamknęło się tak jak powinno ani czy było to jedyne miejsce wylewu. Świat zaczął kręcić się jej przed oczami. Przerwała interwencję i potrząsnęła kilka razy głową, żeby przywrócić się do przytomności. Wdech, wydech, wdech. Na półce nad obórką, zobaczyła wpatrzone w nią cztery dziecięce pary oczu. Cztery otwarte, umorusane mordki. Uśmiechnęła się do nich, dzieciom nikt nie wierzył, a jeśli nawet - nie robiła nic spektakularnego.

Do chaty weszła kobieta z brodaczem. Nieśli ze sobą dwa naczynia. Oba parowały. Z jednego z nich unosił się zapach gotowanego mięsa. Zemdliło ją. Czuła, że odpływa.
- Bućko - wyciągnęła rękę do mężczyzny. - Pomóżcie mi wyjść na zewnątrz.

Chłop odłożył misę. Ujął dziewczyną pod ręce i pomógł jej wstać, jakby nic nie ważyła. Podtrzymując ją, wyprowadził za drzwi. Chłodne, rześkie powietrze spowodowało, że poczuła się lepiej. Była jednak słaba. Usiadła na ławie przed domem.

- Co wam? - w jego głosie wyczuła troskę. - Co z nim będzie?
- Będzie dobrze
- zapewniła go. - Teraz śpi. Potrzebuję korzeń, który można znaleźć na mokradłach. Leci mu krew, choć nie widać, do środka, do nogi. Trzeba ją zatamować. Ale to rano. Za szybko szliśmy, te zioła w palenisku... dla dzieciaka dobre, ale mnie po wysiłku zmogły. Teraz przespać się muszę, rano będziemy szukać. Po ciemku i tak rady nie damy. Obudźcie mnie przed świtem, przygotujcie wodę ciepłą do mycia i posiłek. Bez mięsa.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 06-11-2012, 08:32   #23
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Z każdą chwilą zwłoki w umyśle Cathil rosły wątpliwości. Ciepłe, suche miejsce było miłym marzeniem, ale do tej pory ludzie w życiu łowczyni zawsze wszystko psuli. Gdy usłyszała więc nieprzyjazną odpowiedź, miała ochotę odwrócić się na pięcie i wrócić do lasu. Tam przynajmniej wilki wyglądały jak wilki i wiedziała jak z nimi postępować.



- Czego tam znowu, hę? - odpowiedział jej głos zza bramy.
- Jestem Cathil, zabłądziłam na bagnach, szukam schronienia na noc - wszystkie niezbędne informacje. Miała skromną nadzieję, że wpuszczą ją do środka. Oczywiście mogła spędzić kolejną noc gdzieś na drzewie, ale ciepły posiłek i suche posłanie wciąż kusiły wygodą i bezpieczeństwem.
- Hę? Że kto? Kafil? - głos wyraźnie się zastanawiał a chyba nie szło mu to wprawnie. - Nie znam! Rano przyjdzie...
- Chciałam tylko przenocować gdzieś za palisadą - powiedziała nieco błagalnym tonem. Nie udawała, potrzebowała odrobiny odpoczynku - Tu są wilki! Nie sprawię kłopotu, proszę! Tylko jedną noc!
- Każdy by chciał. Kiej brama zawarta na noc ma być i już. Rano przyjdzie to rozewrzę. I nie skomli mi tu, bo pospać chcę!
- Hmpf - Cathil prychnęła, sfrustrowana i więcej nie mówiła.

Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu dobrego miejsca na ognisko. Przynajmniej blisko ludzkiej siedziby nie musiała się bardzo obawiać ataku zwierząt.

Spod bramy prosta ubita droga prowadziła na drewnianą przystań nad jeziorem. Do pomostu przymocowana konopną liną stała stara, prosta łódka. Na brzeg jezioro wyrzuciło wystarczająco dużo gałęzi by rozpalić ognisko. Zastanawiała się przez chwilę, wpatrując się tępo w drewnianą łupinę. W końcu podjęła decyzję, spróbuje dostać się do osady podstępem, nie zaszkodzi spróbować. Wzruszyła ramionami, wytarła nos w rękaw i podjęła się swojej misji z odnowionym wigorem. Ludzie, nie można z nimi żyć, kropka, ale zawsze można ich wykorzystać.

Cathil ruszyła wzdłuż ogrodzenia, szukając miejsca nadającego się do przeskoczenia przez palisadę. Osadę otaczał las. To się do niej przybliżał, to znów oddalał. Drewniana ściana była gładka i nie sposób było się czegokolwiek chwycić aby spróbować wspinaczki. Dodatkowo sprawę utrudniał niski ostrokół z zaostrzonych pali postawiony wokół całego grodu. Upadek podczas wspinaczki na taką przeszkodę mógł skończyć się tylko w jeden, bardzo niemiły sposób. Odeszła dość spory kawałek od bramy i nic nie wskazywało na to, że znajdzie dogodniejsze miejsce.

Pomyślała o drzewach, drzewa były jej najlepszymi przyjaciółmi. Wreszcie znalazła jedno, zgrabnie rozgałezione bardzo blisko palisady. Wspięła się na nie z łatwością. Trochę trudniejsze okazało się dojście do końca najdalej wysuniętego w stronę osady konaru. Rozłożyła się na gałezi jak jaszczurka i przesuwała powoli nasłuchując wszelkich złowieszczych trzasków.

- Nghr - parsknęła wściekle gdy drewno zaczęło skrzeczeć i giąć się pod jej ciężarem. Powoli, nie chcąc ryzykować gwałtownymi ruchami, przywiązała koniec liny zmyślnym węzłem w solidnym miejscu, a drugi, obciążony kamieniem zaczęła powoli kołysać. Wszystko to było ryzykowne i Cathil z każdą sekundą poważnie rozważała zrezygnowanie z tego przedsięwzięcia. Gdy kamień był wystarczająco rozkołysany poluźniła chwyt dając więcej liny, i jeszcze trochę, i jeszcze i wreszcie kamień poszybował i z głuchym łupnięciem zaklinował linę między balami palisady.

Łatwą część miała za sobą, teraz pora na trochę śmiertelnego niebezpieczeństwa. Przełknęła ślinę, zimny pot spływał jej po plecach, czole i brzuchu. Wytarła ręce o ubranie i chwyciła linę.

Ruszyła, powoli, mozolnie, spokojnie, nie chcąc zakłocić równowagi między drzewem a palisadą. ręka za ręką, noga za nogą, jak kurczak na ruszcie. Gdy znalazła się w połowie drogi poczuła wiatr i uświadomiła sobie, że znajduje się właśnie nad pasem ostrych narzędzi, które, w razie gdyby spadła, zrobiłyby z niej szaszłyk. Uspokoiła skołatane nerwy i chciała ruszyć dalej, ale spocone dłonie odmówiły posłuszeństwa. Z przerażeniem stwierdziła, że zdrętwiałe od strachu palce nie utrzymają jej dłużej. Najpierw jedna, potem druga, dłonie dały za wygraną, uda ścisnęły się w żelazne kleszcze. Zawisła głową w dół i miała naprawdę piękny widok na wycelowane w nią ostre końce drewnianych pali.

- Hrngh - nie przeklinała często, głównie dlatego, że tam gdzie żyła słowa były zbędnym balastem, obciążającym jedynie myśli i emocje. Lina drgała i z każdym poruszeniem, Cathil słyszała dźwięki męczonego drzewa. Nie miała wiele czasu, jeżeli chciala przeżyć, jednak pośpiech oznaczał pewną śmierć. Zacisnęła pięści, raz za razem, próbując odzyskać krążenie. Wreszcie, boleśnie wolno spięła mięsnie brzucha, zgięła kręgosłup i ucapiła jedną ręką liny. Po straszliwe długiej sekundzie, do pierwszej dołączyła druga. Oddech wrócił do zmęczony płuc i w głowie zaszumiała krew, jednak Cathil nie mogła dłużej czekać, wznowiła swój mozolny marsz. jedna ręka, druga ręka, jedna noga, druga noga.

Gdy stanęła na parapecie palisady, nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Spędziła chwilę dziękując losowi za marne życie. Potem chwyciła kamień i rozbujawszy go na linie, rzuciła jak najdalej mogła, by lina nie był widoczna z osady, zabierze ją następnego dnia.

Z szerokiej na jakiś metr palisady Cathil zobaczyła rozciągającą się pod nią osadę, tonącą już w mroku. Rzędy, długich budynków oraz większy plac na którym stały wyróżniające się wielkością bryły domów. Z palisady co kilkanaście metrów schodziła do wnętrza wioski drabina. Kilkaset metrów przed sobą, widziała wieżę strażniczą nad bramą, wyrastającą nad palisadę.
Zeszła na dół i trzymając się cieni ruszyła w poszukiwaniu jakiejś zdatnej stodoły, w której mogła przenocować. Miękkie, suche siano nawoływało ją iście syrenią pieśnią.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 06-11-2012 o 09:02.
F.leja jest offline  
Stary 08-11-2012, 21:50   #24
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Osiem. Do tylu zdołała doliczyć zanim ze spokojem po raz kolejny już odpowiadała Orinowi na podobne pytania.

A jak... a dlaczego... a po co...

Ojciec uczył ją cierpilwości i spokoju, ale niziołek naprawdę potrafił doprowadzić ją na skraj wytrzymałości swoim bezustannym gadaniem. Nie żeby nie lubiła towarzyskiego niziołka, ale czasem po prostu potrzebowała odrobiny spokoju. Tak jak teraz. Wilki wyczuła zanurzając się po raz kolejny w głębiny dostępne jedynie druidom. Były zdenerwowane i głodne.

Normalnie nie przejęłaby się mocno, ale ostatnie wydarzenia, w których musiała użyć zaklęć mocno nadwyrężyły jej siły.
Zaklęcie, które użyła jako ostatnie wywołało zupełnie niespodziewany skutek. Nie taki jakiego oczekiwała.

Dlatego właśnie nie chciała mierzyć się ze zwierzętami bezpośrednio (ku wielkiemu rozczarowaniu Orina). Nie była pewna czy udałoby się je uspokoić, a Orin nie był wielkim wojownikiem, z tego co zdążyła się już zorientować. W grę wchodziło jedynie obejście terenu zajmowanego przez wilki. Nie gwarantowało to co prawda, że nie napotkają po drodze innych drapieżników, ale na razie oboje potrzebowali solidnego wypoczynku.
Pomaszerowali więc dalej mniej uczęszczanymi ścieżkami aż do momentu kiedy natknęli się na małą polankę, osłoniętą z jednej strony przez zwalone drzewo.

To było świetne miejsce do przenocowania i odpoczynku.
Nena wypuściła łasiczkę z kieszeni wewnętrznej płaszcza i powiedziała cicho:

- Czas na posiłek Niloufar, biegnij i poszukaj sobie coś pysznego.

Łasiczka nie dawała się długo prosić. Wydawszy kilka pisnięć szybko zniknęła w gęstym poszyciu lasu.

Druidka odwróciła się do Orina i z uśmiechem powiedziała:

- No kompanie, myślę że tutaj odpoczniemy i przenocujemy. Poszukaj chrustu na opał, a ja urządzę nam wygodne legowiska i oczyszczę miejsce na ogień. Wieczorem. przy ognisku chętnie posłucham twego kunsztu. W porządku?

Orin o dziwo jedynie przytaknął milcząco i zrzuciwszy tobołek obrócił się na pięcie i pomaszerował z powrotem do lasu.

Noc zapowiadała się spokojnie. Nena kontrolowała od czasu do czasu aurę lasu, ale oprócz oddalających się od nich z każdym krokiem wyłowionych wcześniej wilków nie czuła niczego niepokojącego.
Niebo było czyste, a powietrze chociaż chłodne to rześkie.

Nie tracąc czasu kobieta wyjęła zza paska nóż myśliwski i podszedłszy do dorodnej jodły zaczęła ścinać spore gałązki. Igliwie świetnie izolowało od chłodnej ziemi, a poza tym cudownie pachniało i dawało dość miękkie posłanie.

Wkrótce za osłoną ogromnego pnia pojawiło się wygodne obozowisko, a na oczyszczonym skrawku ziemi ułożony z kamieni krąg na ognisko.

Nena usiadła na swoim legowisku i wyjąwszy z torby suszone jabłka pogryzała w oczekiwaniu na Orina.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 08-11-2012, 22:25   #25
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
Orinowi po raz kolejny przeszły ciarki po plecach. W nocy las sprawiał wrażenie o wiele groźniejszego niż za dnia. Ograniczona widoczność utrudniała już i tak problematyczne przemieszczanie się przez zagęszczenia młodych drzew, a zdradliwe wąwozy i wykroty bezlitośnie kradły ziemię spod stóp. Wszelkie odgłosy, na które bard był szczególnie wrażliwy, potęgowały stan niepokoju podsycając jego już i tak wybujałą wyobraźnię. Wszystkie te czynniki składały się na barierę skutecznie hamującą skomplikowany proces “odcedzania ziemniaczków”.

- Nooo... dalej... - szeptał do siebie spoglądając z niepokojem po najbliższych krzewach, zupełnie jakby zaraz zza jednego z nich miał wyskoczyć “spróchniały uśmiech”.
Nagle wiatr przestał wiać a szeleszczące do tej pory czarne liście i stękające konary większych drzew w końcu zamilkły.

Niziołek skupił się jak tylko mógł najbardziej i...
- Uhhh... - jęknął z ulgą i błogim uśmiechem na twarzy.
Wtem dostrzegł łasiczkę Neny przyglądającą się mu z jednej z gałęzi.
- Hej! Co to ma być wredny potworze? Myślałem, że przez te parę dni wędrówki poznaliśmy się i ustaliliśmy sobie pewne zasady! Ooo, tak nie będzie! Ty wścibski, bezwstydny sierściuchu!

Gdy niziołek chował interes, zwierzę przekręciło tylko z zainteresowaniem łebek po czym znikło gdzieś w gałęziach. Złowieszczy przynajmniej dla barda wiatr zadmuchał ponownie wywołując kolejny raz ciarki na plecach.
- Hej, poczekaj! - zaczął przestraszony Orin zbierając szybko przygotowany wcześniej chrust i patyki - Musisz mnie zaprowadzić do swojej pani! Hej! Gdzie jesteś ty wredny borsuku?! Znaczy się, chciałem powiedzieć śliczna łasiczko! Chodź do pana! Kici, kici, kici!




Gdy już wspólnymi siłami rozpalili ognisko, Nena usiadła i karmiła swoją podopieczną dorzucając co chwilę drewno do ognia. Orin też jadł. Zapasy się mu już kończyły ale liczył na to, że z druidką nie zginie w lesie z głodu. Przez tą okrężną drogę zrobili kilka dodatkowych kilometrów. Nogi bardzo go bolały ale nie narzekał. Po zjedzeniu kolacji siedział w ciszy, co do niego niepodobne, i pisał...

Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że Nena kazała swojej podopiecznej mieć mnie na oku. Gdzie nie spojrzę to widzę tego stwora. Nie zdziwiłbym się też gdyby tej nocy nawiedziła mnie we śnie a nad ranem obudziła odgryzając ucho. Co prawda póki co nic takiego nie miało miejsca a Nena mówi, że łasiczka bardzo mnie polubiła, ja jednak w bezdusznych i bezdennie złwieszczych ślepiach tego złośliwego biesa widzę tylko podejrzliwość. Co do druidki to dziś po raz pierwszy zaistniała okazja do ujrzenia jej w “akcji” ale Nena zamiast konfrontacji wolała iść okrężną drogą. Eh co za pech... W końcu ta piękna twarz jak z obrazka... I to zapewne wysportowane ciało...

Orin przerwał notowanie i rozmarzył się chwilkę spoglądając na Nenę. Ciekawe co by było gdyby poszli wtedy w kierunku niebezpieczeństwa... O taaak... Wyobraził sobie siebie jak herosa z wypiętą piersią i groźną miną, oraz ją w negliżu, bezbronną, w towarzystwie jakichś ohydnych leśnych trolli...
- Co jest? - zapytała nagle wyrywając niziołka z rozmyślań.
- A! Co? Nie, nie, nic... ekhm... Piszę!
- Co piszesz?
- Eeee... Tekst. Tekst do nowego utworu. - skłamał gładko.
- Zagrasz?

Niziołek poczuł się trochę nieswojo. Trzy pytania pod rząd były chyba rekordem druidki, zazwyczaj to on nic nie wiedział i zadawał ich najwięcej...
- Nie gram niedkończonych ale... - odparł uśmiechnięty i już nie czekając na odpowiedź porwał w ramiona swoją najukochańszą i najpiękniejszą na świecie lutnię - Mogę zagrać co innego - dodał po czym zamknął oczy i...


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=5-TMM18Mj4E[/MEDIA]


W chwili, w której wybrzmiał pierwszy dźwięk lutni, wiatr raptownie stracił na sile a liście pobliskich drzew uspokoiły się wsłuchane w melodię. Przynajmniej Orin miał takie wrażenie. Nie widział już mroku puszczy, nie słyszał groźnych pohukiwań sów, czuł za to ciepło bijące od ogniska a nosem wciągał miły, świerzy, potrójnie intensywniejszy zapach lasu. Dźwięki lutni współgrały ze sobą niemal perfekcyjnie tworząc barwną melodię niesioną dalej w dziki gąszcz przez rześki wiatr. Tam znowuż przeplatała się z melodią, którą niosły drzewa, krzewy, kwiaty i... Wracała do niego... I tak w kółko...




Gdy skończył grać otwarł oczy. Poczuł chłód. Nena przestała dorzucać drewna do ogniska, które przygasło trochę. Chyba zasnęła a jej nornica gdzieś zniknęła. Wiatr zawył ponownie ze zdwojoną siłą. Niziołek po cichu ustawił nowy stosik gałęzi na gorącym żarze po czym zwinął się w kłębek przykrywając szczelnie swoim kocem. Gdzieś wysoko zahuczała sowa.

Zamknął oczy i zmęczony długim, wyczerpującym dniem szybko zasnął.
 
__________________
Wieża Czterech Wichrów - O tym co w puszczy piszczy.

Ostatnio edytowane przez aveArivald : 09-11-2012 o 08:56.
aveArivald jest offline  
Stary 09-11-2012, 08:30   #26
 
Michaliev's Avatar
 
Reputacja: 1 Michaliev nie jest za bardzo znanyMichaliev nie jest za bardzo znanyMichaliev nie jest za bardzo znanyMichaliev nie jest za bardzo znanyMichaliev nie jest za bardzo znanyMichaliev nie jest za bardzo znany
-Ucieknijmy -powiedział do towarzysza, wycofując się dalej wgłąb lasu.
Wtedy mag, z spokojem i pewnością powiedział mądre słowa, Ellfar zauważył już, że czarodziej ma skłonność do długich rozmyślań, jak i do długich wypowiedzi. Z rozmowy jednak wyciągnął najważniejsze elementy:
To nie ma sensu, zaczną nas gonić. Ruszmy naprzód, nie zaatakują
Brzmiało to wiarygodnie, widocznie jego towarzysz miał już nie raz kontakt z takimi zwierzętami, ruszył za nim, wprost na wilki, nie spuszczając cięciwy, zrobił jeden z błędów łucznika. Chodził z naciągniętą cięciwą, napięcie łuku trwa sekundę, a siła potrzebna do trzymania napiętego łuku szybko zmęczy łucznika. Tak też się stało, poczuł, że jego ręce zaczynają drżeć, niestety, dokładnie w momencie kiedy wilki na nich ruszyły. Ellfar natychmiast strzelił, jednak strzała dosłownie o włos chybiła celu- głowy szarżującego basiora. Czym prędzej wyciągnął drugą strzałę, napiął łuk, i strzelił. Dokładnie w momencie, kiedy jeden z wilków z kłami rzucał się na jego szyję. Martwe zwierze całym swoim impetem uderzyło w elfa, przygwożdżając go do ziemi swoim ciężarem. Ravil stracił dech w piersiach, obok ucha czuł lotki strzały, gdyby basior spadł kilka centymetrów obok, miałby jej drzewiec prosto w oku. Wziął wdech i z wielkim wysiłkiem odepchnął od siebie truchło wilka. Popatrzył na Rednasa- z wyciągniętym mieczem patrzył na bezgłowe ciało wilka. Ellfar poczuł szacunek do maga, który widocznie w zwarciu jest tak samo niebezpieczny jak i na dystans, czym niewielu magów może się pochwalić. Zauważył też krew lejącą się z jego nogi, na co się lekko uśmiechnął:
Uciekną... Powiedział z lekką goryczą w głosie, tak na prawdę ciesząc się z tego starcia. Mimo, że teraz miał drobne problemy z oddychaniem i stracił jedną strzałę, to rozproszyło monotonie kilkudniowego marszu.
 
__________________
Jeśli jest ciężko to znaczy, że idziesz w dobrą stronę.
Michaliev jest offline  
Stary 10-11-2012, 08:16   #27
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Rednas spojrzał w dół na truchło. Zawsze przytłaczało go, gdy musiał własnoręcznie zakończyć czyjś żywot - nie ważne, człowieka czy zwierzęcia.

- Nie powinny zaatakować. W zasadzie powinny uciec już dawno. Musimy wziąć poprawkę na przyszłość. Być może w lesie panuje głód. Być może coś wpływa na zachowanie wilków - nie takie rzeczy się już widziało.

Redinas wyczyścił ostrze pięknego, rodowego miecza. Choć jak każdy został wykonany ze stali, wyglądał na srebrny. Dodatkowo w świetle mienił się wszystkimi kolorami tęczy, zakrzywiając jego promienie. Choć był ostry niczym brzytwa, krew zupełnie do niego nie pasowała.

- Wilki to wilki, dużo mięsa nie dają, ale jeżeli zabierzemy ze sobą udźce, to trochę oszczędzimy na prowiancie. Proponuję, żebyś się tym zajął, kiedy ja będę bawił się w opatrywanie rany. Resztę zostawmy, dzięki temu tamto drugie stado raczej nie będzie nas gonić.

Mówiąc to Rednas usiadł na ziemi i przygotował opatrunek. Robiąc to myślał o tym, że puszcza może być bardziej niebezpieczna, niż przypuszczał. Ciekawe, czy w ogóle uda mu się wykonać powierzone mu zadanie. Pewnie jego ojcu byłoby wstyd, gdyby nie wrócił... Lecz gdyby rzeczywiście poległ, czy byłoby to coś złego? Wreszcie uwolniłby się od potrzeby starania się, walki, aktywności...

- Podróżujemy już ze sobą któryś dzień. - Zagaił, gdy ruszyli. - Co cię właściwie sprowadza w te strony?
 
Issander jest offline  
Stary 10-11-2012, 20:25   #28
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
#5 Osada. Łapać złodzieja!

Noc była czarna. Nocne drapieżniki wyszły na polowanie. Szukały swej ofiary. Niedoszłe ofiary zaś chowały się w swych norach, dziuplach, na drzewach lub za palisadami. W swych kryjówkach były względnie bezpieczne, lecz nie mogły tam siedzieć wiecznie. W końcu musiały wyjść na terytorium wroga.

W osadzie panowała cisza. Jej mieszkańcy spali. Bogdek dręczony gorączką śnił dziwne sny. Bućko chrapał głośno niczym niedźwiedź w leżu. Kesa odsypiała trudy podróży. Przewracała się z boku na bok goniona w sennym majaku przez hordę krwiożerczych czworonogów o dwóch, uzbrojonych w garnitur zębów głowach. Cathil w opuszczonej chacie, służącej najwyraźniej jako magazyn spała zaś smacznie jak dawno tego nie robiła na pachnącym słońcem sianie.

Dwa elfy po ostatnim, niezbyt miłym spotkaniu z wilkami wierciły się na swym prowizorycznym posłaniu w lesie. Ellfar poturbowany, z kilkoma siniakami, Rednas zaś z rozciętą głęboko skórą na nodze i nieumiejętnie zawiązanym opatrunkiem. Rana piekła i zaczęła się sączyć. Nie zdawali sobie sprawy, że są tak blisko ludzkiej osady, o czym mieli się zresztą przekonać o świcie.

Podobnie niedaleko znajdowali się Orin i Nena wypoczywający na świeżo ściętym igliwiu. Podobnie nieświadomi. Orin śniący o bohaterskich czynach, Nena o dziwnym mieście z kryształowymi budowlami.

Nie wszyscy jednak mogli pozwolić sobie na odpoczynek. Matka czuwała przy swym dziecku. Zakapturzona postać odprawiała modły.

Gdy tylko słońce zaróżowiło niebo nad koronami drzew, przez las przebiegł czysty, głęboki dźwięk dzwonu. Trzy uderzenia przywitały nadchodzący dzień.

Kesa z Imari
Osada

Donośny dźwięk dzwonu wyrwał Kesę z macek koszmaru. Usiadła. Przy dziecku siedział człowiek w szerokiej szacie z kapturem założonym na głowę. Do rozpalonego czoła Bogdka przykładał mokrą chustę. Gdy usłyszał budzącą się dziewczynę, odwrócił się i podszedł do niej.


- Gorączka chyba trochę zelżała, ale chyba ciągle z nim źle. Zwą mnie Mateusz. Jestem kapłanem w tej wiosce. Przyniosłem ci coś z kuchni - podsunął misę z parującą kaszą gryczaną z kawałkami białego sera. - Bućko wspominał coś, że nie chcesz mięsa.

- Gdzie...

- Bućko? Poszedł po Gustawa. Hela śpi. Czuwała całą noc przy małym.

Kesa spojrzała pytająco.

- Słyszałem, że chcesz się udać na bagna. To bardzo niebezpieczne. Ostatnio... eghhh... mamy pewien problem. W okolicy pojawiło się mnóstwo wilków. Chyba miałaś okazję się przekonać. Z dnia na dzień jest ich coraz...

W połowie zdania kapłanowi przerwał wywód krzyk dochodzący z zewnątrz.

- Złooodziej! Łaapać!

Mateusz przeprosił Kesę i wyszedł pospiesznie.

Cathil Mahr
Osada

Siano pachniało tak pięknie, że nawet dzwon, który przerwał jej sen, nie był w stanie zmusić ją do zejścia z kopy siana, w której spędziła noc. Źdźbła trawy wkręciły jej się w rozwichrzone włosy. Gdy tak leżała przedłużając słodkie chwile leniwą drzemką ktoś wszedł do pomieszczenia. Wychyliła się ze swego miejsca obserwując jak kobieta zaczęła nabierać do przyniesionego worka ziarna zboża. Przesunęła się chcąc poprawić niewygodną pozycję. Kobieta odwróciła się w jej stronę. Zapewne widok niepokornej, dzikiej Cathil przeraził ją bo najpierw zrobiła duże oczy a później porzuciwszy wszystko wybiegła krzycząc:

- Złooodziej! Łaapać!

Rednas Kella, Ellfar Ravil, Nena Deacair, Orin Sorley.
Puszcza Gór Krańca, później Osada

Głos dzwonu był tak niespodziewany w sercu puszczy, że zaskoczył ich wszystkich. Wstali i ruszyli w kierunku źródła dźwięku. Rednas kuśtykał. Rozorana wilczym pazurem noga dokuczała mu trochę.

Mury osady wynurzyły się zza drzew równie nagle, co poranny dźwięk rozdarł ciszę nocy.


Brama była otwarta. Spotkali się na obszernym placu akurat w momencie, gdy ktoś zaczął krzyczeć.

- Złooodziej! Łaapać!

Z chat zaczęli wybiegać ludzie i biec w kierunku krzyczącej kobiety. Niektórzy złapali za widły czy siekiery.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 12-11-2012, 22:24   #29
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie


Cathil była przestraszona, ale w sumie niezbyt zaskoczona. Mogła się spodziewać, że jej pech znowu się odezwie. Wydawało się, że zawsze kiedy miała do czynienia z ludźmi coś szło nie tak. Zwykle jednak zaczynało się od krzywych spojrzeń, a kończyło na tłumie uzbrojonym w widły i siekiery. Może odwrócenie tego rytuału było dobrym znakiem?

Przez jedyne, rozsądne wyjście, czyli drzwi kurnej chaty, w której w końcu zasnęła, ucieczka była raczej niemożliwa. Cały tłum chłopstwa uzbrojonego po zęby - zaskakujące, jak dużo niebezpiecznych narzędzi można znaleźć w osadzie pokojowo nastawionych wieśniaków - zbliżał się nieubłaganie niczym przypływ. Nie żeby kiedykolwiek widziała przypływ. Usłyszała to porównanie chyba w jakiejś piosence.

Gdyby udało jej się wspiąć na górę, co nie było aż tak niemożliwe, to zapewne udałoby się jej przedrzeć przez poszycie dachu na zewnątrz. Ale co dalej? Długa męcząca ucieczka przez las pełen wilków? Ta opcja też się jej nie specjalnie uśmiechała. Poza tym, nie miała nawet gwarancji, że uda jej się dobiec do bramy.

Cathil dobrze wiedziała, że wieśniak z widłami w dłoni bywa równie niebezpieczny jak wyszkolony zbrojny, a nawet bardziej, bo nigdy nie wiadomo czego się spodziewać po przerażonym wieśniaku. Postanowiła więc nie prowokować, nie uciekać, zdać się na łaskę mieszkańców osady. Zeszła spokojnie z kopy siana i stanęła z uniesionymi rękami przed wzburzonym tłumem. Spokojnie, spokojnie, spokojnie.

Wieśniacy stali naprzeciw kobiety z wyciągniętymi widłami i siekierami, niepewni co robić. W końcu za szpalerem chłopów ktoś zaczął przeciskać się do przodu.

Przed chłopów przecisnęła się zakapturzona postać w habicie. Przymrużyła
- Zróbcie miejsce! O co chodzi? Co?
oczy starając się dostrzec coś w półcieniu pomieszczenia.

- Kim jesteś? Co tutaj robisz? - zwrócił się do stojącej nieruchomo.

Cathil odchrząknęła i spróbowała znaleźć odpowiednie słowa. Prawda, zawsze dobrze mówić prawdę. Nawet jeżeli ci nie uwierzą, to przynajmniej będziesz mieć satysfakcję, że powiedziałeś prawdę.

- Jestem Cathil Mahr, łowca. Wczoraj znalazłam waszą osadę. Chciałam spać w bezpiecznym miejscu. Strażnik przy bramie mnie nie wpuścił, więc przeszłam przez palisadę - to chyba były wszystkie ważne informacje, ale dodała jeszcze dla porządku - Nie jestem złodziejem.

- Strażnik? Aaa... no tak - zdawało jej się, że zobaczyła na twarzy mężczyzny przelotny uśmiech. - Słyszeliście? - zwrócił się do stojących za nim. - Nie jest złodziejem. Nie trzeba będzie jej zabijać.

Mogłaby przysiąc, że twarze wieśniaków wyrażały ulgę. Jednak nie taką jaką czułą Cathil. Opuścili broń i zaczęli się rozchodzić. Nerwy Cathil też były bliskie rozejścia się w szwach.

- Łowca? - człowiek w habicie zadumał się. Cathil spojrzała na niego podejrzliwie - Szukasz może jakiegoś dorywczego zajęcia? Zgłoś się do Zeba. To ten największy budynek. Na pewno zauważyłaś. Powiedz, że przysyła cię Mateusz i że jesteś łowcą.

Kiwnęła głową, bo nie ufała swojemu głosowi i gdy tylko zakapturzony Mateusz poszedł swoją drogą, ona ruszyła we wskazanym kierunku. Odetchnęła głośno. Trochę nerwów z samego rana, ale w sumie na dobre wyszło. Taki miała plan od samego początku - nająć się do pracy. Idąc wygrzebywała siano z włosów i nuciła coś co usłyszała dawno temu od ślepego barda na południu.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=tDK5sSwcBtM[/MEDIA]
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 13-11-2012, 11:37   #30
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Kesy nie interesował złodziej biegający po osadzie. Przyklękła na powrót przy chłopcu. Dotknęła nogi, sprawdzając, jak podziałała jej wczorajsza interwencja i szukając miejsc innych wylewów.

Gorączka zdawało się, rzeczywiście lekko zelżała. Skoncentrowała się i powoli weszła umysłem w ciało chłopca. Krążyła niespiesznie, szacując obrażenia. Kość była złożona bardzo dobrze i zaczęła się już zrastać. Za jakiś czas nie będzie śladu. Weszła dalej i z niepokojem odkryła przerwane naczynie, skąd krew sączyła się do wnętrza nogi. A potem jeszcze kolejne. I następne. W sumie trzy.

Nie było dobrze... Obrażenia były cięższe, niż można się było spodziewać. Zdarzało się jej zaleczać magią niewielkie obrażenia tego typu, ale tak poważnych wylewów dotychczas nie leczyła. Jeśli nawet uda się jej zamknąć naczynia, nie da sobie rady z usunięciem nadmiaru krwi z jamy nogi.

Musiała by przeciąć skórę i mięśnie, oczyścić nogę od środka, a potem na nowo ją zszywać… Było to możliwe – i pewnie dałaby radę – ale istniało ryzyko zakażenia. I chłopiec długo dochodziłby do siebie. Postanowiła, że najpierw da zadziałać naturze. Przy odrobinie szczęścia – i pomocy złoziemnego korzenia – wylew miał szansę wchłonąć się sam.

Wycofała się z ciała chłopca. Znaczyła prześcieradło w wodzie i okryła nim całą postać chłopca. To powinno zbić gorączkę.
Przysiadła i zaczęła jeść, powoli, namyślając się. Wilki.. na ich wspomnienie coś ściskało ją w środku. Strach. Ledwie im się udało.. choć z drugiej strony.. wilki nie będą zapędzać się na trzęsawisko. Poza wszystkim – był jasny dzień.
Postanowiła poczekać na powrót Mateusza.

Wrócił akurat w momencie gdy opróżniła miskę.

- Smakowało? O czym to ja... A no tak. W okolicy zrobiło się niebezpiecznie. Odradzam oddalanie się od osady. Jeśli jednak...



Do chaty wszedł nieznajomy mężczyzna z długim łukiem w mocarnej dłoni i kołczanem pełnym strzał przewieszonym przez plecy. Z oczu bila mu buta i przekonanie o własnej sile. Obrzucił postać kobiety dość niechętnym spojrzeniem.

Za nim wkroczył Bućko.

- Gustaw, poznaj... - zawiesił głos.

- Kesa z Imari, medyczka. Potrzebuję złoziemny korzeń z bagien, żeby uratować nogę dzieciaka. Pójdziecie ze mną?

Łucznik spojrzał na kapłana.

- Pójdę - burknął. - Pewnie, że pójdę. Chociaż to głupota. Wilków w lesie pełno. Dziwnie agresywne. Niebezpieczna wyprawa.

- Pójdę z wami
- rzekł Bućko.

- Ciebie jeszcze nam trzeba - warknął znowu myśliwy. - Dwie baby na głowie. Jeszcze co.

- Bzdury – ucięła krótko Kesa. Ufała umiejętnościom Bućka, a co najważniejsze – jemu najbardziej zależało na dzieciaku. A więc i na powodzeniu wyprawy. Oraz na życiu Kesy, jako takim. - Przeprowadził mnie przez mokradła – powiedziała - i uchronił przed wilkami, choć nie spał dwie noce. Idzie z nami. Kiedy ruszamy?

Bućko wyprężył pierś i spojrzał butnie.

- Skoro mamy iść. Chodźmy - burknął łucznik.

- Niech Shallya ma was w opiece
- kapłan wyciągnął nad nich dłonie, błogosławiąc. - Wracajcie bezpiecznie.

Kesa skinęła głową – Umyje się, wy zjedzcie i możemy iść.

Po chwili była gotowa – sztylet przytłoczyła do uda, a swój łuk przewiesiła ukośnie przez plecy. Uzbroiła się tez w długi, mocny kij, który miał jej pomóc w przedzieraniu się przez mokradła.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172