Tafla wody była spokojna, brudnozielona, od czasu do czasu plamiona tylko poślizgami nartników i okazyjnym bąbelkiem z głębiny. Brent wodę zmącił. Słuchał chwilę jednym uchem, jak pizdowaty człowieczek z łódeczki opowiada jakieś fantasmagorie, ale w końcu skończył szczać, schował kuśkę i wytarł ręce o spodnie. Ja jestem Szen. - Przemówił zasznurowując gacie. - I układ mamy.
Hart podszedł do rzuconej na deski sakwy i szybkim ruchem miecza rozpłatał płótno rozsypując oberżnięte monety po drewnie. Po budyniowatym stworku dawno nie było już śladu, zniknął gdzieś w tataraku razem ze swoim kanoe. Biorę swoją dolę, podzielcie resztę między siebie. Jak tam sobie chcecie. - oznajmił krótko mężczyzna i wpakowawszy bilon do kieszeni uwalił się przy burcie obok wielkiego, czarnego psiska, które towarzyszyło mu w drodze. * * *
Brent podciągnął kaptur, odsłaniając przekrwione oczy i cuchnący gorzałką pysk. Zmierzył wzrokiem mnicha i ułożył się z powrotem tak, jak leżał. Długo tu będziemy stać, przewoźniku? - Hart okrył się derką i wyciągnął kopyta na pół niemal długości łodzi. - Jak kto tam idzie, niech idzie. Ale reszta chyba nie potrzebuje czekać. |