*** Przyjęcie w Kuflu ***
Na przyjęciu zjawiły się wszystkie zaproszone osoby. To był dzień w którym trzeba się było pokazać wśród innych. Wieczorek, na który wprost wypadało być. Ubrani w przednie stroje zjawili się najmożniejsi.
Ignatz w tych klimatach swojo się z pewnością nie czuł. Całe szczęści miał do odegrania inną rolę niż mizdrzenie się, rozmowy na wyższym poziome, czy inne dupowłażenie. W przeciwieństwie do Anzelma, który takiego wieczoru po prostu odpuścić, ani opuścić nie mógł. To był dla niego krok do celu. Choć dla Ignatza, a właściwie Metodego, to również był krok na przód. Wielki krok dla obu tych panów.
Powoli wszyscy się schodzili. Powoli też Ignatz docierał na swoje miejsce. Wyciągnąć swą bałałajkę, nastroić i grać. Tyle mu zostało. Reiter już patrzył popędzając wzrokiem swego artystę. Goście rozsiadali się przy ławach, przygotowanych do dostarczenia wielkiej ilości jedzenia i napitku. Z pewnością, gdy tylko będą jedzenie pojawi się na nich. Na razie tylko wymiana uprzejmości, ale wkrótce z pewnością zacznie się… kulturalne obżeranie się.
A Ignatz z pewnością zaraz będzie miał okazję się wykazać. Tylko musi znaleźć odpowiedni moment, by zacząć grać na swym instrumencie. Czekał tylko na odpowiedni, taki by jego granie dało jak najlepszy efekt.
*** Szpital ***
A w szpitalu opieka była przednia.
Nic dziwnego więc, że Wołodia nie chciał go opuścić. Oj jak go wszystko bolało i chyba przy takim potoczeniu, jeszcze długo będzie…
Aliquam, aż tak wspaniałej obsługi nie miał. Ale czego to nie robi wyobraźnia, gdy można sobie po prostu leżeć i odpoczywać.
O tak.. tak… Takie powinno być życie szefa straży miejskiej.
*** Latarnia ***
Patrole raz po raz wracały do Eryka przekazując mu informacje. Wciąż bez zmian. I tak do wieczora. Nudziło to już Eryka. Tak jak przypuszczał, latarnia prawdopodobnie była błędnym tropem.
Aż wieczorem nadbiegli patrolujący.
- Po drugiej stronie Zatoki Trytona. Przy jaskini. Jakiś ruch, poruszenie większe. Wcześniej pojedynczy, teraz więcej chłopa. Nie widać dokładnie i nie wiadomo co tam robią. Ale coś robią. Nieśli co tam nawet, jakiś wór chyba wielki. - zaalarmował Weissa.
Gdy wyszli z budynku pokazać mu, co zaobserwowali. Nagle zauważyli, jak z drugiej strony nadciąga grupka około dziesięciu zbrojnych. Wyraźnie pędzących w stronę latarni. Wyglądało na to, że spokojny dzionek właśnie się zakończył…
*** Budynek straży obywatelskiej *** - Byli po przesyłkę! Poszli z nią! - zbudził Alexa jeden z ludzi, których mężczyzna zostawił do obserwacji.
- Gdzie?! – - Ranelf zerwał się od razu na równe nogi.
- Eeee… nie wieem… eee… bo tu przybiegłem – usłyszał w odpowiedzi, po czym spojrzał z niedowierzaniem na człeka. Już go miał zdzielić z głupotę, już przetrzepać tą niemądrą skórę, gdy jednak ten dodał.
- Ale Greg miał iśc za nimi i wrócić pod magazyn. I powiedzieć gdzie se polazli – spojrzał na Alexa, czekając na jego reakcję.
***
Słońce nad Salkalten właśnie zachodziło. Nie było bardzo ciemno, gdyż przy bezchmurnej niemalże pogodzie widoczność była bardzo dobra. Powoli ten upalny dzień miała zastąpić, możliwie że też gorąca noc…