Nie trza było lotności umysłu wybitnej aby wywnioskować, że Blue pasowała do reszty towarzystwa jako bażant do garnca śledzi. Wkoło siepacze o mordach zakazanych. Tamten szkaradny, ten gorzałą wonie, a tamten – o matko – tako stary jakby na schadzkę mógł już tylko Kostuchę zwabić. A z Blue była krasawica jak się patrzy. W wieku co prawda kłopotliwym, kiedy to jeszcze z kobiecości własnej sprawy sobie nie zdaje ale już w prostokątnym dekolcie wabią pączki piersi i przez gorset podkreślona talia o łukach klepsydry. Powierzchowność wyborowa okraszona wdziękiem dziewczęcym, delikatnością wrodzoną i temperamentem skromnym, co to często każe oczy ku dołowi zwracać a policzki rumieńcem pokrywa niemal bez przyczyny. Przechadzała się po promie często, głównie żeby nóżki rozprostować a i widoki zdawała się podziwiać i tedy halki jej rozłożystej sukni szeleściły łagodnie w rytm rzecznego szumu. Istotnie nie pasowała ani do tego miejsca ani ludzi, trochę jak kwiat, który, wbrew przyrodzie, dziko wyrósł na szarym kamienistym ugorze i po oczach razi. Ostoja niewinności w tym kraju dzikim, ze skrupułów i moralności wypranym. Niektórzy mogliby uznać, że swoją obecnością los sam kusi. Może i prawda to była dlatego w jej pobliżu kręcił się mężczyzna wysoki i żylasty, którego wołała hrabią. Znać było, że to ochroniarz jej tudzież opiekun. Dziwne były słowa mężczyzny a jeszcze dziwniejszy rzucony im pełny mieszek. Na złoto się naraz wszyscy rzucili jak psy wygłodzone na kości. Jeden z nich, ten co łuk dobył zagarnął monet kilka podeszwą buta i zwrócił się do Blue aby podniosła i na ich dwoje dole rozdzieliła. Niewiele myśląc, za to przykładnie się rumieniąc, dziewczę opadło na klęczki i posłuchało. Połowę pieniądza oddała nieznajomemu, na drugą połowę ułożoną na drobnej rączce w równy stosik wpatrywała się dziwnie, jakby nie wiedziała co ma z owym podarkiem począć. - Dziękuję panie, ja... na szczytny cel przeznaczę. Sieroty może... Na dalsze słowa ażeby opata ostrzec co się święci rzekła tylko: - Nikt, panie, na pewno poważnie tego zlecenia nie traktuje. Miejmy wiarę w ludzki pomyślunek. No i sumienie rzecz jasna. Z wahaniem uniosła na niego oczęta w kolorze sasanek. - Imię me Bluella, panie. Choć w zupełności wystarczy Blue. Tako mnie matula i tatko wołali – uśmiech jej z pewnością był szczery choć pewnie ciut naiwny. Potem pojawił się jegomość w habicie i Bluella dygnęła z szacunkiem. - Dziękujemy mości mnichu za błogosławieństwo – zeszła na ubitą ziemię z zakłopotaniem patrząc na swój pękaty kufer. - Strudzeniśmy podróżą. Można o jakąś strawę i napitek prosić? I osławione Źródło oglądnąć pod okiem przewodnika? - ujęła mnicha pod ramię posyłając mu pruderyjny uśmiech. Dyskretnie skinęła też na ochroniarza by wzrok przenieść z sugestią na kufer z osobistym bagażem. |