Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-11-2012, 14:37   #68
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Szarpnął drzwiami gospody, aż walnęły w tynkowaną ścianę. Zdało się, że cały budynek się zatrząsł. Wkroczył do środka.
- Szczuroludzie! Szczuroludzie w kopalni! - zawołał, chociaż głos miał już niemal spokojny. W zaułkach Nuln łatwo było stracić życie i Siggi zwyczajnie oswoił się z niebezpieczeństwem. Wprawdzie nigdy dotąd skaveny nie próbowały zrobić z niego tarczy strzeleckiej, jednak zagrożenie życia i emocje z tym związane mijały szybko. Musiałeś być opanowany lub kończyłeś płynąc majestatycznie jednym z wielu kanałów wpływających do Reiku, Stiru, czy rzeki Aver. W towarzystwie zachwyconych twą obecnością rybek...

Niespecjalnie przejmując się reakcją bywalców podszedł do kontuaru, za którym kryła się tak potrzebna mu substancja.
- Wódki. - Powstrzymał karczmarza wyjmującego mały kubeczek, jakim zwykle wznosiło się toasty i sięgnął po odwrócony dnem do góry cynowy kubek stojący na tacy. Zgarnąwszy oba naczynia poszukał wzrokiem stołu, jednak zanim zasiadł, rzucił jeszcze do gospodarza.
- Miskę ogórków kiszonych, pół bochenka chleba, smalec i jakiejś zupy, tylko gęstej... - zaznaczył.
Sigismund problemy zajadał albo zapijał. Tym razem postanowił połączyć metody.

Karczmarz podał wszystko, o co Siggi poprosił. Można jednak było zauważyć dziwny uśmieszek i nieco podniesione brwi. Jakby to, co wielkolud powiedział, nie było traktowane poważnie. Gdy Siggi rozejrzał się po oberży, sporo osób zachowywało się podobnie. Gdzieś tam można było usłyszeć:
- Szczuroludzie... i może jeszcze smoka tam widział.
- Jak żem mały był, to mnie takimi matka straszyła...

Nuleńczyk czuł na sobie spojrzenia miejscowych. Miał ich gdzieś. Konkretnie w dupie. Żałował trochę, że nie wziął ze sobą jakiegoś dowodu, choćby ostrza, które zabiło szlachciurę - rzuciłby to tym łachudrom przed ślepia i mogliby wtedy dziwić się do woli. Pies im mordy lizał.
Nie było czasu się zastanowić - sam ledwie uszedł z życiem. Najgorsze, że będą pytać. Widzieli go wychodzących z tamtymi. Nie mają żadnego dowodu, nie wziął żadnej rzeczy należącej do zabitych, a która mogłaby sugerować, że to on zamordował. Ale gadać będą. I pytać.
"Może już czas stąd zniknąć..."

Skończył posiłek. Wydawało się, że był już spokojny, ale wciąż buzowało w nim napięcie. I gniew.
Rzucił pieniądze na stół i kierując się do wyjścia podszedł do miejsca, gdzie siedziało kilku miejscowych. Spojrzał nieprzyjaźnie na jednego z obszczymurów.
- Dzisiaj życie straciło trzech niewinnych ludzi, ubitych jak świniaki przez przeklęte pomioty Chaosu. - Zaczął mówić głośno, tak, aby wszyscy słyszeli, wolno cedząc słowa i wpatrując się prosto w oczy mężczyzny. W miarę, jak mówił, drwiący uśmieszek tamtego zmieniał się w niepewny grymas. - Pierwszy padł niedaleko kopalni, na plecach wyniosłem stamtąd szlachciurę... Patrz! To jego krew z postrzelonej nogi... - wskazał ciemne plamy na swej nogawicy - ale dopadli nas niedaleko miasta. Tam zginął z krasnoludem... - kontynuował.
- Jeśliś taki chojrak, to chodź ze mną po tych dwóch... trzeba im wyprawić jaki pogrzeb, zanim ich dzikie zwierzęta obgryzą... - Siggi znów spojrzał wyzywająco w oczy moczymordy, a pięści same zaciskały się, gotowe bezpardonowo rozkwasić na miazgę parchaty nos tamtego, gdyby tylko spróbował zażartować ponownie.
- Zostaw mnie... - ten tylko niewyraźnie wymamrotał, próbując zniknąć z pola widzenia wielkoluda, a przynajmniej schować się za czyjeś plecy.
- Tak myślałem... - krótko podsumował Siggi - Dobrze słyszałeś, gospodarzu, dzisiaj straciłeś kilku zacnych gości, a te parchy... - wskazał na coraz mniej skorych do docinków bywalców szynku - nie mają nawet dość jaj, by przegonić szczuroludzi zanim te dobiorą się wam wszystkim do tyłków... Tylko ozorami mleć potraficie, jako baby... - zakończył i wyszedł.

Siggi jeszcze nie do końca sprecyzował, co zrobi. Gdyby udało mu się jakiś wóz znaleźć, zwierzę pociągowe albo i taczkę chociaż, to może wróci w miejsce, gdzie zginęła ostatnia dwójka i przetransportuje ciała do miasta. Jeśli zaś czas będzie naglił, to uda się na umówione spotkanie z Vincentem i po zarobieniu kilku dodatkowych karli wyruszy dalej. Gdziekolwiek. Decyzja podjęta.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline