Szarpnął drzwiami gospody, aż walnęły w tynkowaną ścianę. Zdało się, że cały budynek się zatrząsł. Wkroczył do środka. - Szczuroludzie! Szczuroludzie w kopalni! - zawołał, chociaż głos miał już niemal spokojny. W zaułkach Nuln łatwo było stracić życie i Siggi zwyczajnie oswoił się z niebezpieczeństwem. Wprawdzie nigdy dotąd skaveny nie próbowały zrobić z niego tarczy strzeleckiej, jednak zagrożenie życia i emocje z tym związane mijały szybko. Musiałeś być opanowany lub kończyłeś płynąc majestatycznie jednym z wielu kanałów wpływających do Reiku, Stiru, czy rzeki Aver. W towarzystwie zachwyconych twą obecnością rybek...
Niespecjalnie przejmując się reakcją bywalców podszedł do kontuaru, za którym kryła się tak potrzebna mu substancja. - Wódki. - Powstrzymał karczmarza wyjmującego mały kubeczek, jakim zwykle wznosiło się toasty i sięgnął po odwrócony dnem do góry cynowy kubek stojący na tacy. Zgarnąwszy oba naczynia poszukał wzrokiem stołu, jednak zanim zasiadł, rzucił jeszcze do gospodarza. - Miskę ogórków kiszonych, pół bochenka chleba, smalec i jakiejś zupy, tylko gęstej... - zaznaczył.
Sigismund problemy zajadał albo zapijał. Tym razem postanowił połączyć metody.
Karczmarz podał wszystko, o co Siggi poprosił. Można jednak było zauważyć dziwny uśmieszek i nieco podniesione brwi. Jakby to, co wielkolud powiedział, nie było traktowane poważnie. Gdy Siggi rozejrzał się po oberży, sporo osób zachowywało się podobnie. Gdzieś tam można było usłyszeć: - Szczuroludzie... i może jeszcze smoka tam widział. - Jak żem mały był, to mnie takimi matka straszyła...
Nuleńczyk czuł na sobie spojrzenia miejscowych. Miał ich gdzieś. Konkretnie w dupie. Żałował trochę, że nie wziął ze sobą jakiegoś dowodu, choćby ostrza, które zabiło szlachciurę - rzuciłby to tym łachudrom przed ślepia i mogliby wtedy dziwić się do woli. Pies im mordy lizał.
Nie było czasu się zastanowić - sam ledwie uszedł z życiem. Najgorsze, że będą pytać. Widzieli go wychodzących z tamtymi. Nie mają żadnego dowodu, nie wziął żadnej rzeczy należącej do zabitych, a która mogłaby sugerować, że to on zamordował. Ale gadać będą. I pytać. "Może już czas stąd zniknąć..."
Skończył posiłek. Wydawało się, że był już spokojny, ale wciąż buzowało w nim napięcie. I gniew.
Rzucił pieniądze na stół i kierując się do wyjścia podszedł do miejsca, gdzie siedziało kilku miejscowych. Spojrzał nieprzyjaźnie na jednego z obszczymurów. - Dzisiaj życie straciło trzech niewinnych ludzi, ubitych jak świniaki przez przeklęte pomioty Chaosu. - Zaczął mówić głośno, tak, aby wszyscy słyszeli, wolno cedząc słowa i wpatrując się prosto w oczy mężczyzny. W miarę, jak mówił, drwiący uśmieszek tamtego zmieniał się w niepewny grymas. - Pierwszy padł niedaleko kopalni, na plecach wyniosłem stamtąd szlachciurę... Patrz! To jego krew z postrzelonej nogi... - wskazał ciemne plamy na swej nogawicy - ale dopadli nas niedaleko miasta. Tam zginął z krasnoludem... - kontynuował. - Jeśliś taki chojrak, to chodź ze mną po tych dwóch... trzeba im wyprawić jaki pogrzeb, zanim ich dzikie zwierzęta obgryzą... - Siggi znów spojrzał wyzywająco w oczy moczymordy, a pięści same zaciskały się, gotowe bezpardonowo rozkwasić na miazgę parchaty nos tamtego, gdyby tylko spróbował zażartować ponownie. - Zostaw mnie... - ten tylko niewyraźnie wymamrotał, próbując zniknąć z pola widzenia wielkoluda, a przynajmniej schować się za czyjeś plecy. - Tak myślałem... - krótko podsumował Siggi - Dobrze słyszałeś, gospodarzu, dzisiaj straciłeś kilku zacnych gości, a te parchy... - wskazał na coraz mniej skorych do docinków bywalców szynku - nie mają nawet dość jaj, by przegonić szczuroludzi zanim te dobiorą się wam wszystkim do tyłków... Tylko ozorami mleć potraficie, jako baby... - zakończył i wyszedł.
Siggi jeszcze nie do końca sprecyzował, co zrobi. Gdyby udało mu się jakiś wóz znaleźć, zwierzę pociągowe albo i taczkę chociaż, to może wróci w miejsce, gdzie zginęła ostatnia dwójka i przetransportuje ciała do miasta. Jeśli zaś czas będzie naglił, to uda się na umówione spotkanie z Vincentem i po zarobieniu kilku dodatkowych karli wyruszy dalej. Gdziekolwiek. Decyzja podjęta.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |