Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-11-2012, 20:12   #54
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Najemników nie szło tak łatwo zniechęcić. Parli naprzód, nie zważając na egzotycznych zabójców, płonące gospody, zbirów o zakazanych mordach czy magów, robiących na pół etatu w architekturze. Nie można się było tedy dziwić, że walące się sklepienie większego wrażenia na nich nie wywarło. Otrzepali się, rzucili "kurwą" i ruszyli dalej. A Fortuna zaśmiała się po raz kolejny ze swojego miejsca w pierwszym rzędzie na myśl o kolejnej scenie; kolejnej kłodzie, którą zamierzała rzucić pod nogi swoich ulubieńców.

Uparcie parli naprzód, jakby los przyparł ich do muru. Może i tak było; w ciągu kilku dni przeżyli więcej, niż kiedykolwiek im się śniło. Wszystko było jak sen jakiegoś popapranego umysłu; takiego, który nawdychał się za dużo ziołowych oparów i zaczął majaczyć. Człapiąc noga za nogą zmierzali powoli do celu, który obiecywał im wyrwanie się z szaleńczej rzeczywistości. Rzeczywistości, która zaczęła być niezdatna do życia. Czy świat oszalał, czy może dopiero teraz pokazał swoją prawdziwą twarz?

Nie było czasu na głębokie przemyślenia czy rozważania na temat skurwysyństwa, jakie widzieli. Trzeba było rwać ku powierzchni, naparzać wszystkimi kończynami, by móc zaczerpnąć tak upragniony łyk powietrza. Analogia nader adekwatna, bowiem droga najemników również prowadziła w górę.

Yngvar ruszył w stronę schodów, lawirując pomiędzy kawałkami sklepienia. Góralskie mięśnie pracowały na pełnych obrotach; ostatnie rozrywki dostarczały tyle ruchu, że przyzwyczaiły się do operowania na rezerwie. Mężczyzna był nieźle poharatany; pazury kocura porozrywały materiał koszuli, a w paru miejscach nawet skórę. Krew płynęła cienkimi strużkami, ale zadrapaniami Yngvar nie zwykł się przejmować.

Wkrótce zachrzęściły mu pod stopami resztki kryształów, a gorąc uderzył w niego z całą mocą. Jucha zaczęła mieszać się z potem, a płuca odmawiały posłuszeństwa. Jednak to wspinaczka po schodach była istnym piekłem. Z trudem wspinał się na następne stopnie, a powietrze zdawało się stawiać mu opór. Zgęstniało wokół górala i nabrało takiej temperatury, że czuł się jakby jacyś tubylcy przyrządzali go na obiad. Pocieszał się, że jeszcze trochę; jeszcze parę schodków i będzie po problemie. Zanim jednak było mu dane odetchnąć, musiał przedrzeć się przez epicentrum. Pod koniec zdawało mu się, że wpadnie na niewidzialną, żarzącą się ścianę. Już na ostatnim oddechu, prawie że bezdechu, pokonał przeszkodę. Łapczywie zaciągnął się powietrzem; normalnym, błogosławionym powietrzem, niebędącym wiatrem z piekieł. Resztę drogi przebył chwiejnym krokiem, delektując się przywróconą możliwością oddychania.

Vonmir miał lżej w porównaniu do górala. Korytarze były opuszczone, jeśli nie liczyć zalegających trupów. Nieliczne pokoje jakie minął, pozbawione były drzwi, które walały się gdzieś po podłodze; czasami niemalże nienaruszone, czasami roztrzaskane. Starając się powstrzymać żółć podchodzącą mu do gardła i ograniczając wdychanie smrodu śmierci do minimum, szedł przed siebie, cały czas nasłuchując i wypatrując potencjalnych zagrożeń. Przy następnym skrzyżowaniu coś go tknęło i wybrał odnogę po lewej stronie. Bingo. Zaledwie kilka kroków i znalazł schody, wijące się gdzieś ku górze. Pierwszy stopień zaskrzypiał pod jego ciężarem, ale Vonmir nie czekał i zaraz rozpoczął wspinaczkę. Przestąpił trupa z rozłupaną czaszką, starając się nie poślizgnąć na ściekającej po drewnie krwi.

Góral, którego oddech wrócił w końcu do normy zaczął szukać drogi na najwyższy poziom budynku. Ostrożnie ominął dziury w podłodze, wyrwane przez spadające sklepienie, i bez chwili zastanowienia pchnął drzwi tuż przed nim. Powitały go znajome twarze.

Vonmir wspiął się na wyższy poziom i zaraz zaczął krążyć, poszukując kolejnych schodów. Korytarze były węższe i bardziej poplątane, ale widać główne starcia rozegrały się już na parterze, bowiem tutaj trupów było już jakoś mniej. Widać też było, że miały tu też miejsce magiczne batalie. Niektóre ze ścian były nadłupane, drzwi były w drzazgach. Z gobelinów pozostawały tylko kupki popiołów i powietrze zdawało się jakieś obce. Zupełnie jak wtedy, pod płonącą gospodą.

Nie miał jednak ochoty podziwiać dzieła zniszczenia i zaraz też przyspieszył kroku, chcąc już mieć to wszystko za sobą. Dotarł do drzwi, smętnie wiszących na zawiasach i postanowił trochę tutaj postać. Trójka osób w pokoju przyciągnęła jego uwagę.

Pomieszczenie było prawie na pewno jadalnią. Wielki, okrągły stół umieszczony na środku zdecydowanie to sugerował. Suto zastawiony wszelakim jadłem oraz trunkami; śnieżnobiały obrus, który zakrywał blat, splamiony był posoką i powywracanymi karafkami z winem. Różne naczynia i sztućce walały się za to po podłodze, a porozbijane kieliszki barwiły dywan swą zawartością. Tutaj również było kilka trupów; odzianych w dobrej jakości zbroje i uzbrojonych po zęby. Leżeli teraz, tępo wbijając martwe oczy w sufit. A pośród nich grasowała Żmijka z tym blondynem. Tym razem ubrani w lekkie, rozzhkarskie odzienia, oddawali się zarzynaniu niedobitków i uwalnianiu ich od co apetyczniejszych własności.

Jak jeden mąż obrócili się w stronę drzwi, kiedy tylko ich uszu dobiegło skrzypienie drewna. Widząc, że to Yngvar, blondyn warknął coś po ellyriańsku i dobył swojego zakrzywionego ostrza. Reakcja Żmijki była o tyle cywilizowana, co irytująca. Dziewczyna zaśmiała się perliście i błysnęła ząbkami, a zaraz po tym ruszyła powoli po okręgu. Sługusy czarnowłosej magini ustawili się kilkanaście kroków od siebie tak, aby Yngvar atakiem na jedną osobę, wystawił swoje plecy tej drugiej.

Taktyka może i miałaby jakieś powodzenie, gdyby nie Vonmir, czający się za ich plecami. Stojąc w progu, oceniał sytuację. A była ona, szczerze powiedziawszy, na rękę najemnikom. Sunveryjczyk pamiętał jeszcze pewną lekcję z Ouriadu, której nauczył go już podstarzały oficer. Co prawda był stary i siwy, ale doświadczenie z wiekiem nie minęło. Ów nauka szła mniej więcej tak: "oczy dookoła rzyci i pilnuj jebanych tyłów, albo zajebią cię zanim zdążysz mrugnąć".
 
__________________
"Information age is the modern joke."

Ostatnio edytowane przez Aro : 07-11-2012 o 20:18.
Aro jest offline