Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-11-2012, 19:20   #7
Someirhle
 
Someirhle's Avatar
 
Reputacja: 1 Someirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputację
Ustalav, hrabstwo Amaans, okolice wioski Buzd, lato zeszłego roku


Mgła. Ludzkie sylwetki wokół, lecz to już nie byli ludzie, o nie, i choć niektórzy przemienieni było niedawno, a na ciele nie widać było ran, to towarzystwo starszych, bardziej posuniętych w rozkładzie zwłok wykluczało ich spośród grona żywych.
Wszystkie te trupy miały jedną wspólną cechę - miast leżeć spokojnie w grobie, próbowały ociężale złapać kogoś, kto zwinnie co rusz wymykał im się z rąk.
Był jak lew pośród szakali... Z rykiem godnym Simba miotał się po grocie potężnymi ciosami glewiami rozchlastując kolejnych wrogów. W jego ruchach była jakaś niepowstrzymana dzikość, twarz zastygła we wściekłym grymasie, czarne, umięśnione ciało spływało potem - walczył już długo, a oni wciąż nadchodzili.


Pod maską gniewu, jaką przybrało ciało, tkwiła jednak dusza otoczona murem żelaznej samodyscypliny. Myśli płynęły gorączkowo, lecz uporządkowanie, tak jak go uczono. Mógł zginąć - jednak nie był to pierwszy raz gdy otarł się o śmierć, a rozumiał też, że są rzeczy cenniejsze niż życie, coś co otrzymał w darze dla siebie i swoich pobratymców. Jeśli przyjdzie za to umrzeć... Gdzieś głęboko w sobie pogrążył się w modlitwie, która oddalała ból jaki niosły kolejne rany.
Był jak lew w klatce. Nie mógł już uciec. Było ich za dużo. Lecz wciąż mógł walczyć, aż do momentu gdy... Nie kierował myśli w tym kierunku. Popatrzył na zebrany tłum żywych trupów. Gdy zanurzał się w jaskini, było ich zaledwie paru, reszta nagle zwaliła się na niego, jakby czekając w zasadzce... Przecież nie mogły myśleć samodzielnie... Wokół jednak nie było nikogo, tylko oni.
Ryknął niczym ranny lew, gdy zęby jednego z powalonych wcześniej wrogów wpiły mu się w kostkę. Koniec zbliżał się szybko - okulawiony, stracił przewagę szybkości. Teraz złapią go łatwo... Z pierwszym promieniem słońca, jaki padł na świeżo poruszony płat ziemi, przyszło objawienie. Ostatnimi siłami rzucił się w kierunku słonecznej plamy i przesunąwszy zdrewniałe palce po drzewcach poświęconej Shelyn glewii, pchnął mocno w miękki grunt pod swoimi stopami.
Ostrze nagle jakby utknęło, a potem nagle przebiło się głębiej, tak że zachwiał się niebezpiecznie. Najbliższy z zombie rzucił się na niego, ale zamiast go schwycić, opadł bezwładnie na ziemię... I nagle wszystkie potwory wokół poprzewracały się niczym marionetki, którym ktoś obciął sznurki. Marionetki, lalki, jakże trafnie... Uśmiechnął się w duchu i osunąwszy się powoli na ziemię, stracił przytomność.

Buzd, dwa tygodnie później


Mgła. Za oknem ludzkie sylwetki zmierzające w stronę budynku. Nie minęło dużo czasu, nim zapukano do drzwi.
- Witaj. - powiedział przybysz - Mówiono mi, że jeszcze się leczysz, ale możesz rozmawiać. Jestem profesor Petros Lorrimar z uniwersytetu w Lepidstadt. Podobno spotkałeś... coś... co może być związane z przedmiotem moich studiów. Chciałbym, żebyś mi o tym “czymś” opowiedział. -

Ravengro, wczesna wiosna



Mgła. Wokół sylwetki ludzkie i nie tylko - grono znajomych profesora składało się z wielu oryginałów, na tle których jego brązowa skóra była tylko drobnym wyróżnikiem spośród bladych Varisian. Mieszkańcy Ravengro niechętnie spoglądali na przybyszów i zdawkowo odpowiadając na pytania o dom Lorrimarów ucinali rozmowę, by tylko pozbyć się jak najszybciej niechcianego towarzystwa. Niektórzy szeptali na ich widok, inni krzyczeli, jednak we wszelkich opiniach czuć było wrogość. Cóż... Nie zostanie tutaj długo.
Powrócił myślami do złożonej mu jeszcze za życia profesora propozycji - zgodził się. W zamian otrzymał od profesora mnóstwo informacji o podobnych potworach... Zrozumiał, jak wielka była jego niewiedza, więc poprosił by profesor zechciał nauczyć go więcej o nieumarłych. W ten sposób nawiązał stałą znajomość z profesorem, mającą charakter wymiany korespondencji. Uzyskiwał w ten sposób dostęp do wielu informacji o dziwnych potworach, co zwiększało jego szanse gdy kiedyś spotka podobne stworzenia, w zamian zaś pilnie przekazywał profesorowi wszelkie informacje i pogłoski na które natrafił podczas służby w Lastwall.
Teraz zaś zapewniło mu to zaproszenie na jego pogrzeb. Smutny obowiązek, który jednak musiał zostać dopełniony.
Świat zasnuty mgłą, zimna wilgoć wkradająca się pod ubrania i cel wizyty zgasił w nim wszelką radość tego dnia - a przybyli, jak się okazało, dokładnie w dniu pogrzebu. Powitanie, wśród nieprzyjaznego tłumu gapiów również nie należało do przyjemnych... Brakło czasu, by pozbyć się ekwipunku, brakło czasu na uprzejmości, słowa utykały w gardłach niewypowiedziane. Pogrzeb. Wystąpił milcząco, gdy okazało się że nie ma komu ponieść trumny i spojrzał taksująco na pozostałych przybyszów.
...w końcu ruszyli, ale nie uszli daleko gdy uzbrojona grupa mieszkańców zastąpiła im drogę. Oskarżenie o nekromancję rzucone z ich strony, zamiast nim wstrząsnąć, popchnęło głębiej ku przygnębieniu... To miasteczko dziwnie nań działało. Gdy zebrał się w sobie po krótkiej chwili, głos zabrał już gniewny rycerz, jak się okazało kuzyn panny Lorrimar. Potem wszystko zaczęło się toczyć coraz szybciej - nieudana przemowa została przykryta żartobliwą gadką gnoma i człowieka, naszpikowaną jakimiś dziwnymi wymysłami chyba, bowiem nigdy nie słyszał podobnych rewelacji. To dopełniło obrazu - nienawiść, gniew i kłamstwa nagromadzone razem, wykrzesały w nim w końcu jakąś iskrę, spojrzał więc surowo na wszystkich obecnych i powiedział mocnym, donośnym głosem:
- Mówię: opamiętajmy się. Nie nam nad tą sprawą sądzić. Nie przystoi zmarłym ciskać niczym zabawką, a w bezpiecznej, poświęconej ziemi być złożonym każdego jest prawem. Jeśli istnieje wątpliwość, niech wyższe władze rozsądzą. - westchnął cicho, i dodał łagodniej, a w złotobrązowych oczach miał coś dziwnego, nieopisywalnego, promieniejącego uczuciem - Nie zabijajmy się za życia gniewem, strachem, nienawiścią. Miłością ożywieni, służmy sobie nawzajem. Powiedziałem. - Nie wspomniał o ciemnocie, jaką niektórzy próbowali wcisnąć tubylcom, jednak postanowił później o tym porozmawiać ze sprawcami.
Coby się nie działo, nie zamierza nawet sięgać po broń ,a co dopiero walczyć z kimkowiek w tej sprawie. Są inne drogi, których należy najpierw spróbować.
 
__________________
Cogito ergo argh...!

Ostatnio edytowane przez Someirhle : 08-11-2012 o 19:28.
Someirhle jest offline