Członkowie grupy powoli się budzili. A było to zaiste koszmarne przebudzenie. Nie ma przecież nic gorszego niż obudzić na kacu w zupełnie obcym miejscu, daleko od domu.
Ból głowy, niesmak w ustach, nieskoordynowane ruchy i przede wszystkim pragnienie dręczyły każdego z wycieczkowiczów.
Powoli i ociężali każdy po kolei wstawał na równe nogi. Idąc za przykładem
Elviry wszyscy zaczęli rozglądać się po pomieszczeniu i ogólnie całej okolicy w której się znaleźli.
Po wyjściu na korytarz uderzył ich w nozdrza dość nieprzyjemny zapach, którego żadne z nich nie potrafiło zidentyfikować.
Chcąc odetchnąć świeżym powietrze większość osób wyszła na zewnątrz. Jedynie
Piotr Malinowski zdecydował się wejść do pomieszczenia na przeciwko tego w którym przespali ostatnie godziny.
I miał chłopak szczęście, bowiem trafił do czegoś co kiedyś pewnie było kuchnią. Jedynymi meblami świadczącymi o dawnej funkcji pomieszczenia był długi metalowy blat, jaki często spotyka się w kuchniach zbiorowego żywienia oraz przerdzewiałe garnki walające się na ziemi.
W miejscy, gdzie kiedyś był zlew, teraz wystawała tylko ułamana rura wystająca z kranu oraz haki trzymające kiedyś całą armaturę. Nie było szans, by choćby kropla wody pociekła z tej rury.
Malinowski zauważył jednak, że w kącie pod oknem stoi plastikowa butelka. Zainteresowany podszedł bliżej, ale zamiast wody w butelce znalazł jakąś bardzo jasno żółtą ciecz. Skojarzenie z rozcieńczonym moczem, przyszło niemal natychmiast. To, jakiego doznał w tym momencie zawodu i rozgoryczenia, wiedział tylko on.
Reszta grupy w tym czasie wdychała właśnie świeże górskie powietrze i podziwiała naprawdę niesamowite widoki. Zapadający zmierzch i długie cienie drzew kładące się na polanie przywodziły na myśl scenę z jakiegoś dobrego filmu grozy. Chłodne, górskie powietrze mocno orzeźwiało, ale nawet ono nie było w stanie przegnać z głów galopującego kaca.
Okolica na dodatek wyglądała na kompletnie dziką. Pytanie, jak oni się tu znaleźli i gdzie jest ich hotelik nadal pozostawało bez odpowiedzi. Wokół tylko gęste lasy i góry, a pośrodku tego oni w jakimś zrujnowanym budynku i zapadająca noc.
Po prostu pięknie.
To
Sylwia Wójcik pierwsza dostrzegła dziwne błyski pośród drzew. Po chwili także
Andrzej je dostrzegł. Były to krótkie i słabe błyski przypominające świetliki lub kocie ślepia obijające światło.
Zanim jednak zdążyli podzielić się swoim spostrzeżeniem z resztą, rozległ się nagle potworny wrzask.
Jęk wręcz rozrywał bębenki. Ktoś kto krzyczał musiał być naprawdę zdesperowany. Po agonalnym “Aaaaarrhhhhaaaaaaaa!!!!” przyszły słowa o wiele bardziej składne.
- Pomocy! Pomocy! Kurwa słyszy mnie ktoś! Pomocy! Ratunku!
Krzyk dobiegał z wnętrza zdewastowanego domu.