Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-11-2012, 22:18   #49
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY


Decyzje zostały podjęte. Rozkazy wydane. Na zewnątrz słońce świeciło wręcz szaleńczo. Aż żal było konspiratorom opuszczać chłodne mury kamienicy, w której odbyło się spotkanie.

Upał miał swoje dobre strony, ale miał też i złe. Trudniej było ukryć podczas niego broń. Bo człowiek w płaszczu zwracał uwagę. A pod tweedową marynarką, czy luźną koszulą wpuszczoną w spodnie, nawet pistolet było ciężko ukryć. W tej sytuacji kobiety miały odrobinę łatwiej. Ich torebki doskonale nadawały się do przenoszenia broni.

Wychodzili pojedynczo lub parami, w odpowiednich odstępach czasu. Ostatnim, czego im było potrzeba to spalenie tego punktu kontaktowego. I tak ostatnio Armia Krajowa otrzymała wiele bolesnych ciosów zadanych przez wroga. Jedna komórka po drugiej ulegała dekonspiracji, a jej członkowie trafiali na Szucha, w łapy nazistowskich bydląt mieniących się żołnierzami.
Jeśli się nad tym zastanowić, żołnierz polskiego podziemia nie miał łatwej walki. W ciągły ukryciu, w ciągłym napięciu walczył nie tyle o zwycięstwo, które wydawało się tak odległym celem, lecz bardziej o mniejsze tryumfy: honor, dumę i nadzieję.

Bóg, Honor i Ojczyzna. Trzy najważniejsze wartości dla polskiego patrioty.
Ale co zostawało, kiedy Bóg zdawał się pozostawać głuchym i ślepym na modlitwy miliony udręczonych dusz.? Kiedy Ojczyzna została rozdarta na dwa strzępy przez germańców i bolszewików? Co pozostawało dumnym Polakom? Jedynie honor. Ale i on był wystawiony na ciężką i trudną prób. Jakże łatwo było zatracić go w tej dziwnej, okropnej wojnie.

Role zostały podzielone.

Adamem Waśniewskim – profesorem - miał zająć się Stryj wraz z Tunią. Szmalcownik - Olgierd Kurzajko przypadł Sprzęgłu i Beniaminkowi. Zaś Doktorek miał zjawić się u Martyny Józefowskiej.


STRYJ, TUNIA


Profesor Adam Waśniewski mieszkał w dość dobrze wyglądającej kamienicy nad apteką.

To była dość ludna część Warszawy. Po ulicach spacerowali przechodnie, na rogu siedział stary akordeonista wygrywający dość skoczne kawałki. Przy nim stało kilkoro zasłuchanych dzieciaków. Nawet patrol niemieckich żołnierzy zatrzymał się na chwilę przy muzyku. Jeden z Niemców słuchał przez chwilę a w końcu wyjął kilka drobnych monet i wrzucił do puszki postawionej przy grajku. Potem patrol pomaszerował dalej.

Stryj i Tunia obserwowali przez dłuższy czas kamienicą, kręcąc się po okolicy i udając przechodniów zainteresowanych okolicznymi sklepikami. W końcu upewnili się, że okolica jest chyba czysta i weszli do bramy.

Jej chłód przyjemnie kontrastował z rozgrzaną ulicą, ale też przypominał nieprzyjemną konfrontacje sprzed kilku dni.

Mieszkanie profesora znajdowało się w bramie, na pierwszym piętrze. Schody były zadbane. Kiedy stanęli przy drzwiach usłyszeli dochodzącą za niej cichą muzykę, puszczoną zapewne z patefonu.


Zapukali, a po chwili usłyszeli, że ktoś podszedł do drzwi.

- Kto tam? – zapytał jakiś mężczyzna głosem bez wątpienia starego człowieka.

- Profesor Waśniewski? – zapytała Tunia, licząc, że kobiecy głos zachęci naukowca do odpowiedniej reakcji.

Nie pomyliła się. Drzwi zostały uchylone i pojawił się w nich ubrany w spodnie i koszulę mężczyzna w sporej wielkości okularach.

- Wejdźcie, proszę – szepnął niespokojnie. – Po drugiej stronie mieszkają volksdeutsche.

Nie musiał dwa razy powtarzać.

- Jesteście niezwykle młodzi – Waśniewski przyjrzał się im oczami powiększonymi przez szkła. W jego głosie krył się smutek. tak wyraźny, że prawie bolesny.

- Mam zimną herbatę z mięty. Z dołu. Z apteki. Napijecie się?


BENIAMINEK i SPRZĘGŁO


Karcelak o tej porze dnia, jak zawsze, tętnił życiem.

Mimo upału warszawiacy załatwiali tutaj swoje interesiki i interesy. Zarówno te legalne, – w których ktoś pozbywał się resztek majątku, by zapewnić sobie środki na przetrwanie. Kartki aprowizacyjne, które dostawał każdy pracujący Polak od okupanta, nie starczały prawie na nic. No i ceny żywności rosły w zawrotnym tempie. Nic więc dziwnego, że za bezcen można było zrobić interes życia. Poza zwykłymi dobrami – lustrami, odzieżą, garnkami – przymuszeni przez życie Polacy handlowali tym, co udało im się ukryć przed Niemcami. Srebrem, złotem, biżuterią, antykami.

Tym właśnie zajmowali się szmalcownicy. Żerowali na ludzkiej krzywdzie. Żerowali na ludzkich potrzebach. Niektórzy posuwali się nawet dalej i sprzedawali w łapska Szwabów swoich rodaków czy też Żydów, którym jakimś cudem udało się uciec z getta. Dla tych Polska Podziemna nie miała litości. Nie raz i nie dwa egzekutorzy Armii Krajowej wykonywali wyroki śmierci na takich metach i szumowinach.

Ale na Karcelaku handlowali nie tylko Polacy. Tu i ówdzie, dało się zauważyć mundur Wehrmachtu, czy nawet SS lub inne jednostki nazistowskiej, jak również mundury Polaków służących dla okupanta w granatowej policji. Handel przyciągał wszystkich. Niezależnie od nacji i zawodu.

Nie tak łatwo było odszukać Kurzajkę w całym tym dzikim, przepoconym, śmierdzącym tłumie. Ale w końcu go wypatrzyli przy jednym z kramów. Na pierwszy rzut oka nie sprawiał dobrego wrażenia. Wąska, szczurza wręcz facjata, zarośnięta, i lekki zez. Kurzajko nie był wysoki. Wręcz był niski. I zabiedzony, jak wygłodzona nutria. Asortyment, który miał na swoim straganie wyglądał równie żałośnie, jak sam handlarzyna. Jakieś garnki i rondle, stare sprężyny i zegarki – jednym słowem rupiecie. Zastanawiającym było, czemu ktoś taki, jak Kurzajko interesuje się notatnikiem? Bo nie wyglądał na miłośnika tajemniczych notatników.

Przesyłka została dostarczona, przez dzieciaka, tak jak zaplanowali. Dzieciaka wynajął Sprzęgło, który zajął się też zdobyciem odpowiedniego notatnika. A Beniaminek obserwował Kurzajkę. Jak ten dostaje paczkę, jak przygląda się jej z zaciekawieniem ale i chyba lekkim przestrachem, jak wypytuje ulicznika ciągnąc za kołnierz. Obserwował, jak Kurzajko, z oporami ale jednak, rozwija paczuszkę, jak zapoznaje się z zawartością i jak czyta kartkę z wiadomością coraz niespokojniej i nerwowo.

Kij w mrowisko okazał się być dobrą metodą. Bo nie minęła godzina, kiedy Kurzajko zaczął zbierać swoje bambetle w tobół zrobiony z ogromnej, wzorzystej tkaniny, i jak zarzucając rupiecie na plecy, opuścił swój kram. Widać było, że połknął przynętę. Teraz pozostawała kolejna część zadania. Nie zgubić go po drodze.


DOKTOREK


Doktorkowi nie było łatwo. Znał sytuację kobiet stojących na ulicy. Większość z nich decydowało się na tą ostateczność, przypartych do muru. Postawionych przed wyborem – umrzeć z głodu, lub zdecydować się na coś tak absolutnie niemoralnego. Ale nie był tutaj, by je osądzać, co zresztą byłoby niezwykle trudne. Był tutaj, aby odszukać jedną z nich i porozmawiać. Zdobyć informacje, tak potrzebne jego oddziałowi. Czuł, że zadanie jest ważniejsze, niż się zdaje. Wiedział, że Stryj ma sporo racji, mimo zbyt młodzieńczego podejścia do tematu.

W porze, w której wybrał się w rejony teatru Komedia, gdzie kręciła się Martyna Józefowska, niewiele się jednak działo. Owszem, mógł domyślić się roli, jaką pełni kilka młodych dziewcząt pozornie bez celu kręcących się po okolicy, ale Martyny nigdzie nie wypatrzył. Pieniądze, które odebrał nieco wcześniej z umówionej skrytki kontaktowej ciążyły mu w kieszeni. Aby nie wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania swoją osobą Doktorek zdecydował się usiąść pod jedną z parasolek, przy stoliku obok kawiarenki. Uszczuplił zapas gotówki zamawiając prawdziwą kawę oraz ciastko z kremem. Już nawet nie pamiętał, kiedy pił prawdziwą kawę i jej aromat roznoszący się po okolicy przeciągnął go, niczym magnez.

- Czy to miejsce jest wolne? – z celebracji „małej czarnej” wyrwał go kobiecy głos.

Spojrzał na mówiącą.

Mogła mieć koło dwudziestki. Była ładna i ubrana w zwiewną, letnią sukienkę, kapelusz przyozdobiony kwiatami. Wyglądała na młodą damę. Ale – tego Doktorek był pewien – damą już raczej nie była.

- Widziałam, że pan kogoś szuka? – uśmiechnęła się zachęcająco wyciągając lufkę z papierosem. – Może mnie?

Ostatnie pytanie rozbiło resztę złudzeń.

Dziewczyna miała jednak coś w oczach. Jakiś smutek.

Chciał już coś odpowiedzieć, kiedy nagle obok nich, jak spod ziemi, pojawiła się czteroosobowa grupa chłopaków niewiele młodszych od Stryja.

- Niemiecka dziwka! – krzyknął jedna z nich z czystą nienawiścią, a reszta zawtórowała mu gwizdami i śmiechem.

- Nierządnica!

A potem, w stronę dziewczyny i Doktorka poleciały jakieś przedmioty. Jeden z nich trafił dziewczynę w policzek. To była wydmuszka wypełniona niebieskim inkaustem. Ciecz zachlapała twarz i ubranie prostytutki. Jedno z „jajek” trafiło także Doktorka w głowę. Ciemna ciesz pobrudziła mu twarz i włosy. Zachlapała stolik i kawę oraz ciastko.

- Halt! – nie tylko chłopaki z jajkami mieli zdolność pojawiania się nie wiadomo skąd.

Również niemiecki patrol wyłonił się zza zakrętu.

Chłopaki rzucili się do ucieczki. Prowadzący patrol Niemiec wyjął pistolet.
Dziewczyna płakała. Chłopaki zwiewali wykrzykując „Jeszcze Polska nie umarła”. Padł strzał. Trójce wyrostków udało się zbiec. Jeden nie miał tyle szczęścia.

Kiedy Doktorek przejrzał już na zalane atramentem oko zobaczył go leżącego na bruku. Strzelający Niemiec podbiegł bliżej. Huknęły dwa kolejne strzały i dzieciak znieruchomiał.

Dziewczyna płakała.

Ludzie wrócili do swoich zajęć. Nikt nie miał zamiaru reagować. Bali się. Doktorek doskonale o rozumiał Strach był królem warszawskich ulic.
 
Armiel jest offline