| Wrzask umilkł nagle, jak ucięty nożem. Shannon poderwała się z ziemi spoglądając w kierunku, gdzie, jak jej się wydawało, widziała przed chwilą Arivalda buszującego w chaszczach. Nie dostrzegła go nigdzie.
- Jasny szlag! Co tam się stało?
Kevin uniósł głowę, spoglądając w tę samą stronę co Shane.
- Trzeba sprawdzić - powiedział, podnosząc się z kolan. Ruszył szybko w kierunku krzyku, na wszelki wypadek zabierając ze sobą pałkę.
Shane, nie mając pojęcia w co się pchają, nie miała zamiaru ruszać w ślad za przyjacielem nieodpowiednio uzbrojona. Szkoda było zostawiać zgrabnego toporka, a potem żałować, że się go nie wzięło. Chwyciła go więc niemal odruchowo, już w biegu.
- Gdzie on się podział? - zapytała zdezorientowana nieco dziewczyna.
- Ari? - zgoła niepotrzebnie spytał Kevin. Krzyk był przeraźliwy, ale głos dało się rozpoznać.
- Mam nadzieję, że go nic nie zeżarło. - W jej głosie zabrzmiał szczery niepokój. - Poczekaj. Ostrożnie.
W końcu nie wiedzieli, co tam mogą zastać. Albo kogo? Lepiej by było, gdyby jednak sprawcami wrzasków Ariego nie byli jacyś miejscowi. Pewniej chwyciła stylisko toporka ważąc go w dłoni. Nie powinni byli się rozdzielać. Oby Ari, ani żadne z nich, nie musiało odpokutować tego błędu. Martwiła ją długa cisza, która zapadła po urwanym krzyku. Wtedy jednak usłyszeli kolejny niemal histeryczny, choć dziwnie stłumiony wrzask.
- Jakby spod ziemi - stwierdziła ze zdumieniem Shane i niemal natychmiast zreflektowała się o co w tym może chodzić.
- Gazu Kev! Chyba wiem gdzie jest. - Tym razem, to ona ruszyła biegiem w stronę starej studni, słysząc jęki dochodzące ich gdzieś z głębi i bojąc się czy aby zdążą na czas.
- Tam! - Wskazała Kevinowi zarośniętą bluszczem okrągłą dziurę w ziemi okoloną pozostałościami cembrowiny.
Dopadli jej razem. Od razu zdarła z otworu zasłaniającą niemal prześwit warstwę splątanych pnączy i powojów.
- Ari?! Jesteś cały? - rzuciła wgłąb pytanie, które wydało jej się priorytetem.
Światło padło na dno studni i na twarz starającego wydostać się z niej mężczyzny. Twarz tak zabawnie przerażoną, że Shan nie była w stanie powstrzymać się od uśmiechu.
- Co ty tam robisz na miłość boską? - Usiłowała zachować powagę.
Kevin szturchnął Shane pod żebro. Sytuacja, z tej strony przynajmniej, wyglądała na zabawną, ale Ari mógł mieć do tego inne podejście. Jak wiadomo, wszystko zależy od punktu widzenia.
- Jak tam już jesteś, to może się dokładniej rozejrzysz? - zaproponował. - Ja w tym czasie wrócę po linę. Będzie łatwiej cię wyciągnąć.
Gdy Kevin wrócił, trzymając w dłoni zwiniętą linę, Shane klęczała tuż obok krawędzi studni i konferowała z Arim.
Jakoś udało jej się uspokoić go na tyle, że był w stanie odstąpić od upartego zdzierania paznokci o kamienną cembrowinę przy akompaniamencie lamentowania o natychmiastowe wyciągnięcie go z tego dołu pełnego plugastwa wszelkiego. Jednak nie dał się namówić na przeszukanie studni.
- Nie dotknę tego. Nie ma mowy - zapierał się. - Wyciągnijcie mnie! Przyjaciele... - dodał z pretensjami.
- Nie bądź... - Shane nie dokończyła. - To dobry, porządny nóż. Przecież nie możemy go nie zabrać. Zdajesz sobie chyba sprawę, że on nam może jeszcze życie uratować? - starała się nie wrzasnąć. - Bierz go w tej chwili!
- No dobra, dobra...
Ari wziął nóż, jakby ten był kolejnym, tyle że większym i bardziej obrzydliwym robalem.
- Łap!
Nóż poszybował w górę. Na szczęście nie trafił tych, co stali przy studni, ani też nie wrócił na dół.
- Tu już nic nie ma! - stwierdził autorytatywnie Ari. - Dawaj tę linę!
- Rozejrzyj się. Jeśli są resztki łuku, to musiał mieć też strzały. Groty by się musiały zachować. - powiedziała nad wyraz opanowanym tonem. - Chyba nie boisz się paru kości? - spytała.
- Chcesz wiedzieć, co tu jest, to sama zejdź, miłośniczko starych gnatów - burknął Ari. - Tu się wszystko rusza od robactwa. Ohyda - wzdrygnął się z odrazą.
- Przecież cię nie zjedzą - warknęła w odpowiedzi.
- Jemu to powiedz - odpowiedział z pretensją mierząc upapranym palcem w doczesne szczątki lokatora studni.
Shane wzniosła na moment oczy ku coraz ciemniejszemu niebu.
- To wyłaź - warknęła - zanim zacznie padać i się nam utopisz.
- No przecież od pół godziny o niczym innym nie marzę! - kwiknął rozpaczliwie.
Kevin opuścił linę. Po chwili Ari był na powierzchni i gwałtownie otrzepywał się ze wszystkich śmieci i nieproszonych lokatorów, którzy uczepili się go podczas niepodzianej wizyty.
- Poczekaj jeszcze chwilę z tą liną - Shan poprosiła Kevina, który już zabierał się do zwijania sznura. - Może spróbuję przeszukać tego pana. A nuż ma jeszcze coś ciekawego.
- Jak sobie życzysz - odparł Kevin. - Tylko sobie nie upapraj sukienki - dodał.
W kilka chwil zsunęła się po linie. Przeszukiwanie resztek zmurszałej odzieży i sprzętu umarlaka dało jednak mizerne efekty - zaledwie kilka nadgryzionych rdzą grotów.
- Rzuć naszą skarbonkę - poprosiła. - Albo nie! Nie potrzeba - zmieniła zdanie i wrzuciła zdobycz za dekolt. Zaciśnięty mocniej pas z nożem, wspaniałomyślnie podarowanym jej do kompletu przez Kevina zatrzymał ją na właściwym miejscu. Po kilku kolejnych chwilach była na powierzchni, wytrząsając żelastwo spod rozluźnionego pasa.
- Skąd macie te wdzianka? - spytał Ari, który od dłuższej chwili przyglądał się Kevinowi, a potem i Shannon.
- Okradliśmy stracha na wróble - mruknął Kevin. - Znaleźliśmy skrytkę - powiedział.
- A dla mnie? - spytał Ari.
- Nie starczyło - odparł Kev, nieco mijając się z prawdą. Został jeszcze płaszcz, ale dla dwóch osób - Ariego i Ronda - było tego za mało.
- Przestańcie gadać o modzie - wtrąciła się, dość gwałtownie, Shannon - tylko bierzcie się do roboty. Zaraz lunie. Znieście jakieś liście, paprocie, póki są suche. Schowamy się pod jakąś niską a rozłożystą jodełką. Zbudujmy coś w rodzaju ścianki od nawietrznej, żeby się osłonić od wiatru i zacinającego deszczu. A Kev nam pokaże, jak się za pomocą krzesiwa rozpala ognisko. Tylko przynieś tutaj to wszystko, co znaleźliśmy - dodała.
- Tak jest, pani dyrektor! - odparł Kevin, zastanawiając się, skąd wytrzasnął to określenie. |