GoGo opuścił wzrok i wiosło. Nie chciał patrzeć w twarz lasce, która przed chwilą tak okrutnie potraktował. Ale czy miał wybór? Czy miał jakikolwiek wybór?
Spojrzał na nieruchome, pływające w wodzie ciało.
- Jesteście pojebani! - wyrzucił z siebie czarny chłopak cały strach, gniew i przerażenie.
Do kogo krzyczał, ciężko było powiedzieć.
Luther otrząsnął się. Podbiegł do nieprzytomnego Washingtona i wyciągnął go, nie bez trudu, z wody. Potem to samo zrobił z ciałem Terlnisa.
Więcej zrobić nie mógł.
Wstał na nogi, ujął wiosło w garść i obserwował okolicę. Nadal potrzebował kogoś, kto pomoże mu z łodzią. A teraz na dodatek, przez dziwaczny, altruistyczny wybryk, na dodatek miał mokre do kolan spodnie.
- Oh, zamknij się! - rzucił gniewnie do jęczącej białej laski. - Trzeba było, kurwa, nie zaczynać z GoGo, głupia, biała cipo!
Miał dość. Zagubiony, przerażony, potrafił jak na razie jedynie wyrzucać swój gniew na wszystko i wszystkich wokół.
- Zamknij się, bo cię uciszę! - groźnie podniósł pagaj w górę.
Nie miał zamiaru jej bić. Nie stanowiła już zagrożenia. Wręcz przeciwnie. Potrzebowała pomocy. Ale Luther nie wiedział, jak mógłby jej pomóc. Więc psioczył i wyzywał. Logika zaczerpnięta z jego dzielnicy. |