Herman zaklął, kuląc się na dnie promu. Dopiero co jeden bełt świsnął tuż koło jego ucha i nie miał zamiaru oberwać kolejnym w czaszkę. W dodatku na brzegu jakiś mnich szalał ze sztyletem i dopiero co pchnął nim jedną ze szlachcianek. Myślałby kto, że spróbuje się wpierw z uzbrojonymi mężczyznami.
Zapanował kompletny chaos. Ludzie biegali po pokładzie, wyciągali broń, cięli liny. Herman dyskretnie schował dłonie w rękawach szaty. Dłonią wymacał ukryty gdzieś pod spodem skórzany woreczek.
Coś zakotłowało się pod płaszczem. Herman wychylił się i machnął ręką.
- Wyłaź! - wykrzyknął.
Z rękawa mężczyzny wypadło coś czarnego, o łysym ogonie, zmechaconej sierści, czerwonych oczach i żółtych, ostrych siekaczach. Zwierzę nastroszyło sierść, po czym cierpliwie zatrzymało się i zaczekało na swojego pana.
Herman chwycił je w dłoń i zamachnął się do rzutu.
- Bierz go! - wrzasnął i cisnął zwierzęciem w stronę twarzy mnicha ze sztyletem. (2, 10, 15, 3, 11) |