Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-11-2012, 23:21   #67
Pinhead
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Cisza. Cisza pogrążonego w mroku lasu była przejmująca. Gdzieś w oddali słychać było nawoływanie puchacza, a delikatny wiatr kołysał koronami drzew.
Cisza paraliżowała, jeszcze mocniej niż strach. Nie wiadomo było przecież, gdzie czai się ten cholerny grubas z siekierą.

Luther „GoGo” Cottonfield
Luther wyciągnął oba ciała z wody. Wyglądało na to, że Terlnis nie żyje. Washington oddychał powoli, ale najwyraźniej był nieprzytomny. GoGo nie zamierzał bawić się w pierwszą pomoc i wybudzać mordercy.
Przez chwilę zastanawiał się, co powinien zrobić. Cisza, jaka nastała także jego w jakimś stopniu paraliżowała. Był sam i ta samotność go przerażała.
Nie mógł pomóc dziewczynie, którą w samoobronie musiał zmasakrować. Był wściekły na siebie i cały świat.
- Ooooo - usłyszał w pewnym momencie za swoimi plecami. To pan Washington dochodził do siebie.
- Coo się stało? - zapytał mężczyzna łapiąc się za głowę. Spojrzał na Luthera i powtórzył pytanie.
Chłopak jednak nie zdążył odpowiedzieć, gdyż najpierw ciszę przerwał metaliczny łoskot, a po chwili wrzask jakieś dziewczyny.
- Arrrgghh!

Roxie Heart
Roxie ponownie znalazła się wewnątrz składziki. Poruszała się cicho i ostrożnie. W żadnym razie nie chciała zdradzić swojej pozycji i narazić się na atak potwornego grubas. Jak najciszej wyciągnęła rower i przeniosła go pod drzwi. Te na jej nieszczęście nadal były zamknięte. Musiała znaleźć, coś czym będzie mogła wyłamać kłódkę, bądź zawias. Kilka chwil poszukiwania po omacku i w końcu udało jej się znaleźć krótki kawałek metalowego pręta. Nie wiedziała, co to było i do czego mogło służyć i w sumie nie było, to tak ważne. Najważniejsze, że z jego pomocą będzie mogła wyłamać zamek.
Odchyliła lekko drzwi i wsunęła pręt w powstałą szczelinę. Po chwili naparła z całych sił na pręt licząc, że zdoła tą dźwignią wyważyć drzwi.
Nie pomyliła się. Co prawda nie udało się od razu za pierwszym razem, ale za trzecim już tak. Drzwi stały otworem. Dziewczyna wychyliła się ostrożnie i rozejrzała wokół. Wyglądało na to, że droga była wolna. Nigdzie nie zauważyła spaślaka z siekierą, ani innego oszalałego uczestnika obozu. Wyprowadziła rower na zewnątrz i wskoczyła na niego. Naparła na pedały z całej siły i ruszyła w kierunku bramy. Chłodny wiatr rozwiewał jej włosy i osuszał pot z twarzy. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że ze strachu i wysiłku jest cała spocona.
Udało jej się. Teraz pomknie przez las i sprowadzi pomoc. Co prawda jazda przez pogrążony w ciemności las ją przerażała, ale lepsze to niż uciekać przed psycholem w skórzanych majtkach i siekierą w dłoni.
Była już za bramą, gdy nagle coś uderzyło w rower i mocno im wstrząsnęło. Uderzenie było na tyle silne, że Roxie nie zdołała zapanować nad rowerem i upadła. Boleśnie przytarła sobie łokcie i kolano. Odwróciła głowę, by spojrzeć co uderzyło w rower.
Z przerażeniem stwierdziła, że obok wywróconego roweru leżała siekiera z długą rączką. Wbiła się ona w szprychy i mocno wykoślawiła koło. Siekiera leżała zaledwie półtora metra od niej.
Natomiast w jej stronę biegł dyszący niczym parowóz, wściekły Bill.

Magdalene „Maddie” Colt
Maddie wdrapała się na dach i odpoczywała korzystając z chwili ciszy, jaka nagle nastała. Zdawała sobie sprawę, jak wszyscy inni obozowicze, że to nie koniec koszmaru, który się im przytrafił. To była jedynie przerwa i pewnie lada moment całe szaleństwo rozpocznie się ze zdwojoną siłą.
Leżąc na dachu obserwowała, jak Roxie wślizguje się do składziku. Po krótkim czasie dziewczyna wyszła z budynku. Nie dość, że wyszła drzwiami, to jeszcze prowadząc rower.
Rozejrzała się uważnie, czy jej nic nie grozi. Maddie zrobiła to samo, ale ani jedna, ani druga nic nie zauważyła.
Gdy dziewczyna upewniła się, że nie ma nikogo w pobliżu wsiadła na rower i ruszyła w stronę bramy.
Maddie obserwowała jej jazdę, gdy nagle zauważyła, że z mroku wyłonił się oślizgły grubas. Zanim jednak zdążyła krzyknąć, Bill uniósł wysoką swoją siekierę i cisnął nią w kierunku odjeżdżającej Roxie.
Maddie usłyszała, jak jej koleżanka upada, a ohydny grubas dysząc ciężko biegnie w jej kierunku.
W tym samym momencie, gdzieś od strony głównego placu rozległ się przeciągły krzyk, jakieś dziewczyny.
- Arrrgghh!

Carter
Carter leżał na dachu i nie zamierzał się stąd ruszać, dopóki Bill nie zacznie się na niego wdrapywać. W swoim mniemaniu zrobił wszystko, by pomóc Terry. Był jednak, jak każdy w sumie człowiek, egoistą i wolał ratować swoje życie niż pomagać innym.
Miał chytry plan, że przetrwa to całe szaleństwo. Wystarczyło przecież przeczekać tylko do świtu i koszmar się skończy. Każdy koszmar kończy się przecież wraz z pierwszymi promieniami słońca. A do świtu nie zostało przecież dużo czasu. Tylko dwie, może trzy godziny.
Carter jednak zdawał sobie doskonale sprawę, że w tych warunkach te dwie, czy trzy godziny mogą i zapewne będą ciągnąć się w nieskończoność.
Cisza, jaka teraz nastała prędzej, czy później się skończy. I stanie się to na pewno lada moment. Tak to przecież działa. Chwila spokoju, by szaleństwo mogło uderzyć ze zdwojoną siłą.
Carter leżał i obserwował okolicę. Terry nadal stała na środku placu tak, jak ją zostawił. Nie poruszyła się ani o milimetr. Stała, jak jakiś pieprzony posąg. Carter czuł, że jej dusza jest już nie do uratowania. Żal mu było dziewczyny, ale nie zamierzał ryzykować życia, by jej pomagać.
W pewnym momencie zauważył, że jakiś czubek wychodzi z bezpiecznego domku, gdzie ukryła się część obozowiczów.
Chłopak, który otworzył drzwi wychylił głowę i przez jakiś czas obserwował okolicę. Gdy upewnił się, że jest bezpiecznie wyszedł na zewnątrz. Wraz z nim wyszło trzech innych gości. Przykurczeni, jakby pochylenie się miało uczynić ich niewidzialnymi ruszyli w biura i domku opiekunów.
Wtedy w tej samej chwili wydarzyły się dwie rzeczy. Rozległ się jakiś metaliczny hałas, gdzieś od strony bramy do obozu i w tym samym momencie z gardła Terry wydobył się przeciągły, niemal bojowy okrzyk.
- Arrrgghh!
Dziewczyna biegła wprost na trójkę chłopaków, którzy bezmyślnie wyszli z bezpiecznego domku.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline