Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-11-2012, 09:00   #196
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Witam, panowie - powiedział Tarin. - Miło widzieć przyjazne twarze w tych niebezpiecznych okolicach.
- Nie dość, że chyba tępi, to i jeszcze głusi, nieprawdaż? - Chudy “bufon” zwrócił się do Lorda Vanrira, ingorując całkiem słowa Tarina, a Lord jedynie przytaknął w milczeniu, robiąc wielce srającą minę.
-Lord Raetar Delacross ze świtą, także szlachetnie urodzoną.- rzekł obojętnym tonem Samotnik, czyszcząc paznokcie sztyletem.-W misji zleconej przez władców Srebrnych Marchii.
- Taaaaaak - Przeciągnął chudy - Oczywiście, Lordobranie nam tu po deszczyku wyskoczyło... a co to niby za misja?
- Odkąd to grubi kupcy mają prawo wtykać nos w sprawy szlachetnie urodzonych ?! - warknął Wulfram hardo kosząc spojrzeniem niepokornych podróżnych. Umniejszając ich urodzenie chciał ich sprowokować, najchętniej utarłby nosa kilku zarozumialcom... w uczciwej walce oczywiście - Zadanie które otrzymaliśmy do Lady Alustriel Silverhand jest tajna i mam bezpośredni rozkaz je wykonać. Każdy kto sprzeciwi się woli Lady uznany zostanie za wroga, z drogi więc, chyba że któremuś z was starczy ikry by dotrzymać pola na ubitej ziemi by rozsądzili nas bogowie - pomimo powoływania się na siły wyższe, nigdy w nie nie wierzył. Miał głęboko w rzyci wolę niebiańskich istot, lecz wiedział że zarozumiałe pograniczne szaraki nie zdzierżą z nim w polu nawet kilku uderzeń serca. Patrząc w twarze adwersarzy roześmiał się szyderczo. - No cóże szlachetni Panowie, odwagi nie starczy/ ?! - zaszydził.
Daritos, przysłuchując się wymianie zdań z pewnej odległości, mimo najszczerszych chęci i największego wysiłku woli nie wytrzymał i parsknął śmiechem słysząc słowa Wulframa. Szybko jednak się uspokoił chowając twarz w dłoni i powtarzając z uśmiechem “Przepraszam, przepraszam...”.
-No i wypadałoby się przedstawić, zanim się kogoś przepytuje.- rzekł Raetar z równie znudzoną miną co Lord Vanrir.-Kim jesteście i co robicie w tych stronach. Nie wiecie że wojna jest ?
Delikatnie trącił czubkiem stopy żywiołaka ziemi idącego tuż obok niego, przez co ten groźnie wysunąl się naprzód.
- Jam jest Lord Vanrir, a to mój towarzysz, szlachetnie urodzony pan Kevgeon Carter - Odparł grubas - Wy zaś, pospólstwo, z Silverymoon niby przychodzicie? I owszem, wiemy że wojna trwa, i Orki systematycznie tłuczemy, jaki jednak wasz cel?
- Poprawka. - Daritos nie wytrzymał, podjechał bliżej. - To wasi żołnierze systematycznie tłuką orki, wy co najwyżej moglibyście utłuc świniaka. A i w to w sumie nie uwierzę, dopóki nie zobaczę.
-Jeśli nie masz nic mądrego do powiedzenia...- westchnął Raetar zajeżdżając drogę Daritosowi, po czym zwrócił się do Lorda Vanrira.-Lord Vanrir, władca jakich ziem ? Wszak góry to tereny krasnoludów bodajże i ich twierdz, nieprawdaż?
Po czym zaczął wymieniać.-Cytadela Adbar, Felbar, Mithrilowa Hala. Same krasnoludy, do których ty panie... raczej się nie zaliczasz.

Dwóch zagadywanych szlachciców przez długi czas spoglądało najpierw na Wulframa, a następnie na Daritosa, jedynie w milczeniu minimalnie kręcąc głowami, i pozostawiając wypowiedzi owych osobników bez komentarza.
- My się przedstawiliśmy, a wam nie wypada? - Zauważył pewną nieścisłość w tej rozmowie Carter, a jego mina wciąż pozostawała wielce baurmuszona. Z kolei sam Lord Vanrir...
- Za daleko już na zachód się zagalopowałeś - Zwrócił się do Raetara - Gdzie tam góry, gdzie siedziby Krasnoludów... o tych ziemiach tu... - Niedbale machnął ręką - ...mowa, nad którymi pieczę sprawuję
-Acha... i taka wielka armia orków która wędrowała w kierunku Silverymoon została niezauważona, a kilku podróżników kierujących się w drugą stronę za jej niedobitkami, już tak ? -spytał ironicznie Reatar i zerknąwszy na lorda.-A można wiedzieć jak się zwie wasza siedziba lordowska mość ?
- Orcza armia wysłała przed sobą zwiadowców i szpiegów, zabijających każdego, kto im się przypadkiem trafił po drodze, a sama cholerna armia zrównała niemal wszystko z ziemią w marszu na Silverymoon. Zielonoskóre gnidy były wyjątkowo dobrze przygotowane i wyposażone do tego zadania, ale o tym zdaje się, przekonaliście się sami? - Odpowiedział za Lorda Carter, sam jednak i Lord nie miał zamiaru milczeć:
- Natrafiliśmy na siebie przypadkiem, co w tym takiego dziwnego? A moja siedziba, zamek... - Lord nie dokończył, bowiem wydarzyło się coś dosyć niespodziewanego.

Saebrineth odbiło się wyjątkowo brzydko, po czym... zwymiotowała. Na torsje zebrało się i Vestigii i Aislin, “Meggy” również pobladła, podobnie jak i Yenic i Ilisdur. Wielu śmiałkom z Silverymoon zrobiło się nagle niedobrze, i poczuli się dziwnie osłabieni. A sprawa nie dotyczyła tylko ich, bowiem nagle i co niektóre rumaki zaczęły się dziwnie zachowywać, jakby...słaniając się? Koniem Tarina, Daritosa i Ilisdura aż zarzuciło wśród podejrzanych prychnięć.

- Cofnąć się!! - Ryknął Carter, choć ryk ten był skierowany do własnych wojaków - Cofnąć się! Coś jest nie tak!

Lord Vanrir momentalnie przytknął białą chustkę do ust i nosa, zupełnie jakby...

Tropicielka momentalnie zgięła się wpół. Po jej ciele przeszedł dreszcz. Ostrożnie zeszła z konia i, podtrzymując się go, próbowała złapać oddech. Na szczęście Nadian, jak nazwała swojego rumaka, zachowywał spokój.
-Co do... - zamilkła, nie dając ostatniemu posiłkowi ujrzeć światła dziennego.

- Lepiej nie pytaj - mruknął Tarin, usiłując uspokoić swego wierzchowca. Obawiał się, że to efekty spotkania z nekromantą, wolał jednak nie wypowiadać tych podejrzeń na głos.
Opuścił siodło znacznie szybciej, niż tropicielka, niby przypadkiem oddzielając się nim od napotkanej bohaterskiej drużyny.
- No, spokojnie... Wszystko w porządku. - Poklepał wierzchowca po szyi.

Kiedy tylko zaczęły się symptomy, Daritosowi od razu przyszedł do głowy niedoszły nekromanta spotkany wcześniej na pobojowisku. Pytanie tylko brzmiało: choroba, czy klątwa? Miał po jednej miksturze na obie te dolegliwości i wolał mieć pewność, zanim ich użyje.
Nie martwił się zbytnio swoim wierzchowcem - wszak jeśli padnie, po prostu wyczaruje sobie “syntetycznego” konia. Jego troski były skierowane w zupełnie inną stronę.
- Co się stało? Źle się czujesz? - Zaklinacz podszedł szybko do “Meggy” obejmując ją ramieniem i nie bardzo wiedząc co innego powiedzieć.
-Wygląda na to, że...-Raetar spojrzał na swych towarzyszy, po czym zwrócił się do lorda.-... im szybciej każdy z nas pojedzie własną drogą tym lepiej, nieprawdaż lordzie Vanrirze?
Zarazą Samotnik się nie przejmował. Oczekując próby skrytobójstwa na swej osobie zabezpieczył się przed truciznami dostając ochronę przez chorobami, niejako w promocji. Klątwy były bardziej problematyczne, ale i na nie znalazłby się sposób. Gorzej, że nie znając natury problemu nie można być pewnym że się go usunie ostatecznie.
Powietrze wokół jednookiego wojownika zdawało się gęstnieć. Ciężkie bicie serca oraz szum krwi pędzącej szaleńczo przez żyły wydawały się być jedynymi dźwiękami otaczającego go świata. Poza niezwykłą bladością na twarzy Wulfram niczym nie zdradził swojej chwili słabości. Drobne przeszkody nie były w stanie go powstrzymać. Dyskretnie rozejrzał się czy nie przejawia podobnych symptomów, akurat w czasie gdy elfka opróżniała swój żołądek w sposób sprzeczny z naturalnym stanem rzeczy.
-Niech to Ciemności Shar wszystko.. - Saebrineth zmieliła przekleństwo pod nosem, odczuwając mało miłe skutki narzucania się ekscentrycznemu nekromancie. Zeszła z konia, i spróbowała sprowokować dalsze, żeby nic nie zostało w żołądku, wypiła nieco wody z skórzanego bukłaka. Sięgnęła do opaski z miksturami, jednak cofnęła rękę. Mikstur postanowiła póki co nie używać. Byłoby jej przykro gdyby koń umarł, ale podróży by jej nie zaszkodziło, wszak latający jej dywan spisywał się dobrze jako środek lokomocji.

- Zostaw mnie w spokoju - Burknęła do Daritosa “Meggy” - Po prostu mnie zostaw w spokoju... - Strąciła z siebie jego ramię, po czym skryła twarz w dłoniach i zaczęła niemo szlochać...
- I po co nam to wszystko było? - W oczach Aislin pojawiły się łzy - Zachciało wam się zaczepiać trupoluba...
 
Kerm jest offline