Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-10-2012, 23:43   #191
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Daritos powstrzymał paladyna ruchem ręki przed ewentualną szarżą, czy inną interwencją “świątobliwego” i sam podszedł kawałek do nekromanty.
- Nie przeszkadzaj sobie czarowniku. - powiedział na głos. - Ale mógłbyś nam powiedzieć co się tu wydarzyło? Co to za armia walczyła z orkami?
-Krasnoludzka, zdecydowanie krasnoludzka... Trochę elfów i ludzi. A to materiał gorszej jakości. Ale krasnoludy i orki... to zdecydowanie coś... innego.- rzekł nekromanta klękając przy trupie jednego z orków i podnosząc w górę jego na wpół odrąbaną rękę.-Hmm... ścięgna całe, ale kości nie za dobre... oj nie.
- Jestem pewien, że znajdziesz dla niego dobre zastosowanie. - odparł zaklinacz. - Krasnoludzka powiadasz? Z cytadeli Felbarr może?
-Jakiej cytadeli?- odparł nekromanta bardziej z grzeczności, niż z ciekawości.
- Nieważne. - odparł równie grzecznie Daritos. - Od dawna tu jesteś? Nie widziałeś może w okolicy jakichś niedobitków którejkolwiek z tych armii?
-Żywi i ich sprawy nie wzbudzają mego zainteresowania.- padła odpowiedź równie enigmatyczna, co bezużyteczna.
- Rozumiem, zatem życzę miłego dnia tobie i twoim... podopiecznym. - powiedział zaklinacz przez chwilę szukając odpowiedniego słowa. Wrócił do swoich i dodał cicho:
- On może nam się przydać. Słyszałem, że zdolni nekromanci potrafią ożywiać nie tylko ciała zmarłych, ale też sprowadzać ich dusze. Na przesłuchania. Co o tym myślicie?
-Nie wygląda na chętnego do podróżowania z nami. - stwierdził krótko Ilisdur, podczas gdy sam czarownik w ogóle zignorował słowa Daritosa.
- To szaleniec, nie można mu ufać. Pozbądźmy się go i ruszajmy. - dodał Wulfram.
- Jest raczej niegroźny. - Daritos pokręcił głową. - Szkoda naszych wysiłków i zasobów, żeby się z nim rozprawiać tylko dlatego, że lubi umarlaków. I nie proponowałem przyłączania go do naszej wesołej ferajny, a wynajęcie go do rzucenia jednego zaklęcia. Jeśli znajdziemy zwłoki jakiegoś orczego, lub krasnoludziego dowódcy do przesłuchania.
- A w jaki sposób chcesz mu zapłacić? - spytał Tarin. - Złotem, czy paroma truposzami w dobrej kondycji?
-Jeśli uznam to za konieczne... sam przesłucham zwłoki. - stwierdził cicho Raetar na moment włączając się do rozmowy.
- To miłe - mruknął Tarin. Czuł zdecydowany niesmak do tego typu praktyk.
Daritos zmierzył Raetara krótko wzrokiem, po czym westchnął i wzruszył ramionami.
- No cóż, skoro sam potrafisz to zrobić, to nekromanta faktycznie nie jest nam potrzebny, powinniśmy udać się w dalszą drogę. - skwintował.
- Żaden wojownik nie zasługuje na taki los...odwróć jego uwagę. - szepnął Wulfram do Tarina. Jednocześnie pozornie spacerowym krokiem ruszył chcąc zajść za plecy nekromanty i upewnić się, że w okolicy nie ma więcej plugastwa. Daritos pokręcił jedynie głową i przysunął do siebie Meggy, obejmując ją. - póki co nie zamierzał brać w tym udziału.
 
Gettor jest offline  
Stary 31-10-2012, 01:13   #192
 
Grytek1's Avatar
 
Reputacja: 1 Grytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie coś
Tarin, który również nie przepadał za nekromantami nie miał nic przeciwko pozbyciu się jednego z przedstawicieli tej profesji.
- [i]Może byś przy okazji posprzątał?/i] - zwrócił się do nekromanty. - Chyba nie zostawisz tu takiego bałaganu?
- A to ja ich pozabijałem? To ja im kazałem się pozabijać? Sami się mordowali nawzajem to niech się sami chowają. Lub wy ich pochowajcie, droga wolna. - odparł osobnik w czerni. Zaś gdy Wulfram próbował zajść plecy nekrofi... nekromantę, jemu samemu drogę zaszła mumia. Może i czarownik był rozkojarzony, ale jego ochroniarze czujni.
Vestigia z całego serca nienawidziła tych paskudnych, obleśnych i plugawych istot. Jednym z jej życiowych powołań była walka z nimi. Nie zastanawiając się więc nad konsekwencjami, posłała w stronę mumii trzy strzały i sięgała już po następne...
Zastępująca drogę bestia spotkała się z szaloną furią jednookiego wojownika. Ciężka rękojeść ogromnego miecza trafiła wprost w pierś nieumarłej kreatury.
- Trzymaj swoich niewolników w ryzach - zaryczał.
Strzały błyskawicznie (i oczywiście niespodziewanie) wystrzelone przez Elfią Tropicielkę, ugodziły w tors Mumii... choć tylko dwa razy. Trzeci z pocisków odbił się zupełnie przypadkiem od szerokiej branzolety jaką obwiązany bandażami nieumarły nosił na nadgarstku, podnosząc akurat w górę łapska, z głośny jękiem niezadowolenia... który spotęgował jeszcze bardziej cios mieczem zadany przez Wulframa.
- Jak dzieci... - Daritos pokręcił głową i przyglądał się reakcji nekromanty (i jego podwładnych) na atak, będąc gotów wkroczyć do akcji.
- RgghH.. - Saebrineth powstrzymała się od przekleństw, nie kocha się zbytnio w nieumarłych, ale też nekromantyczny jegomość nie przejawiał wrogości wobec nich, a mogły jego sztuczki przysporzyć nie tylko guzy. Wyciągnęła jednak szable, przyglądając się rozwojowi sytuacji.
- Czemu atakujecie moje sługi, skoro wam nie zagrażają? Czyżby brakowało wam wrogów, że szukacie kolejnych?- nekromanta wydobył zza pazuchy dziwny medalion, w kształcie byczej czaszki.


- Niech pochłoną was wyziewy plagi Pustkowi Zagłady i Rozpaczy!-krzyknął, a z oczodołów i nozdrzy byka wydobywać się zaczęły ciemnozielone i wyjątkowo śmierdzące opary, które w mig pochłonęły zarówno nekromantę, jak i całe pole bitwy, łącznie z przebywającymi na nim awanturnikami. Smród był straszliwy, wzrok z trudem przebijał mglisty opar. A konie popadały w panikę. Niemniej wyziewy jakoś szybko uległy rozproszeniu. Tyle że... nekromanta i jego nieumarłe sługi znikły, zapewne wykorzystując mglisty opar do rejterady.
Awantrunikom nic się nie stało, aczkowliek trupy poległych pokryły się ciemnymi wybroczynami i zaczęły gnić w przyspieszonym tempie, wydzielając mocny odór.
Zaś krzyki głosów w głowie Raetara przybrały kształt otępiających wrzasków. Samotnik zacisnął dłoń na swym czole dostając migreny od tych wrzasków. Głosy były niespokojne... i on też.
-To nie koniec... chyba. Coś jest nie tak.- mruknął w końcu Samotnik. Szkoda tylko że nie wiedział, co.
- Oczywiście że coś jest nie tak, mamy do czynienia z oszalałym magiem.- dodał Wulfram kolejny raz dziwiąc się tendencji maga do wygłaszania oczywistych oczywistości.
-Nie... po takim teatralnym wystąpieniu, powinno być coś więcej. Potwór, wybuch ognia, kwas trawiący ciało. Powinno być jakieś zagrożenie.- odparł w odpowiedzi Raetar.-Okruchy... się niepokoją. A to zawsze zły znak.
- Jedyne co widzę, to zwłoki rozkładające się w niepokojącym tempie. - powiedział Daritos zasłaniając usta dłonią. - Może to dziwnie zabrzmi, ale czy nekromanta może czerpać moc z takiego rozkładu, jak czarodziej z bereł?
-Nie wiem czy czerpie z tego jakąś negatywną energię, ale materiału ma tu dość do “obróbki”. Jeszcze z tego dopiero zarazę zabójczą powoła do istnienia i ześle na nas, z allipami i gorszymi
nieumarłymi niż mumie.
- złowróżebnie Saebrineth wysyczała, nie mogąc się doczekać, jaką to niespodziankę zabójczą im zafunduje zaatakowany nekromanta.
-Na Pustkowiach Zagłady i Rozpaczy pełno jest plag, wszelakiego rodzaju... Ma więc duży wybór.- Samotnik zgodził się z rozumowaniem elfki.
- Cholerny nekromanta! - zaklęła pod nosem Vestigia. - Im szybciej się stąd zbierzemy, tym lepiej. - W głębi duszy miała nadzieję, że go znów spotkają, a wtedy pożałuje powoływania do życia tak nędznych kreatur.
Daritos mruknął coś pod nosem, jednak brzmiało to bardziej jak warknięcie. Następnie spojrzał na Meggy.
- Wszystko w porządku? - spytał, a w odpowiedzi otrzymał wzruszenie ramionami. Dopiero po chwili dziewczyna się odezwała.
- No chyba tak... - Powiedziała.
Zaklinacz kiwnął głową na znak, że przyjmuje taką odpowiedź do wiadomości, po czym spojrzał w niebo i wypowiedział zaklęcie, które miało wyczarować magiczne oko-zwiadowcę wysoko w powietrzu - chciał się dowiedzieć jak duże jest to pobojowisko i czy nekromanty nie ma jeszcze gdzieś w pobliżu. Albo czegokolwiek żywego. I po chwili było już jasne, że nie było. Miłośnik żywych trupków ulotnił się wyjątkowo szybko wraz ze swymi nieumarłymi sługami, pozostawiając awanturników samych sobie...
- Zniknął... - powiedział Daritos po chwili nieobecnego wpatrywania się w przestrzeń. - Albo planuje coś wyjątkowego z dużej odległości. Nie wiem jak wy, ale ja nie mam ochoty być w pobliżu, kiedy rozlegnie się finał jego małego przedstawienia.
 
Grytek1 jest offline  
Stary 01-11-2012, 20:13   #193
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
na zachód od Silverymoon
5 Ches(Marzec)
2-gi dzień wyprawy
popołudnie


Spotkanie z nekromantą skończyło się równie szybko i niespodziewanie, co początkowy widok owego jegomościa paradującego po pobitewnym pobojowisku. Kochaś umarlaków zniknął wraz ze swymi nieumarłymi sługami wśród podejrzanych obłoków, a towarzystwo z Silverymoon, nie widząc już niczego interesującego w pozostawaniu w owym miejscu, ruszyło w dalszą drogę. W końcu nie będą przecież grzebać się (i - w) tej rupieciarni jaka pozostała po niedawnej bitwie...

~

- Mistrzu... - Usłyszał nagle Raetar w swym umyśle, i wcale nie był to jeden z głosów należących do okruchów - ...długo cię jeszcze nie będzie? Z leksza nudzić mi się zaczyna, a i są tu jakieś namolne Orki w okolicy. No ale sobie radzę...

Isabelle Laspark, uczennica "Samotnika", trzymająca pieczę nad ich wieżą, kontaktowała się z nim właśnie za pomocą magii, a ton jej głosu dobitnie świadczył o tym, iż naprawdę chyba zaczyna się nudzić. A to z reguły nie wróżyło nic dobrego, Raetar pamiętał bowiem nie raz, gdy owa pannica z braku jakiegoś sensownego zajęcia...





***


Dwie godziny później, podczas kolejnego postoju, Foraghor zaczął masakrować... znaczy się, oprawiać kozę, która w końcu wylądowała nad ogniskiem. Początkowy widok rozbebeszonego zwierzęcia był wyjątkowo odpychający, jednak po pewnym czasie zapach pieczonego mięsa okazał się wyjątkowo kuszący.

Chwilowo po cofających się spod Silverymoon Orkach nie było ani śladu, resztki ich armii jednak z całą pewnością gdzieś tam były, najpewniej wyładowując swój gniew na każdej napotkanej istocie, o ile już nie zrównano wszystkiego po drodze marszu do "Klejnotu Północy" przed samym zaskakującym atakiem.

- Dostanę kawałek? - Spytała młoda Zaklinaczka, a Foraghor z naprawdę lisim uśmieszkiem odkroił dla niej spory kawał mięsa, po czym podał jej mrużąc oczy - Paluszkami musisz do usteczek wsadzić ptaszynko, inaczej nie idzie - Mięśniak oblizał wargi, wpatrując się w "Meggy" naprawdę dziwacznym wzrokiem, co wyjątkowo nie podobało się Daritosowi.
- Nie przeszkadza mi to - Odpowiedziała raczej nieświadoma całej tej sytuacji.
- Mmmm...tak... - Mrugnął do niej, patrząc jak je.



***


Mniej więcej około godziny szesnastej, biorąc to oczywiście na spore wyczucie, grupa śmiałków z Silverymoon, trafiła na kolejną, dosyć interesującą sytuację na trakcie. Przed nimi pojawił się bowiem spory oddział zbrojnych, najwyraźniej na chwilę odpoczywający na skraju drogi. Było ich około trzech tuzinów, wszyscy konno, a tu i tam w grupie powiewały jakieś nieznane nikomu sztandary, przedstawiające wilka i miecz na zielonym tle.

Mężczyźni oczywiście również zauważyli grupę awanturników, chwytając za broń, i bacznie się przyglądając. W końcu nie wiadomo, na kogo to się od tak na gościńcu trafia...

- Witajcie! - Odezwał się jeden z nich, unosząc rękę w powitalnym geście - Chwała Srebrnym Marchiom? - Dodał nieco niepewnym tonem.

Wśród nieogolonych, uzbrojonych osobników, noszących identyczne ubiory, znajdowało się dwóch wyróżniających się mężczyzn, noszących jedynie lekkie pancerze, a mających na sobie dosyć bogato wyglądające stroje.

- Coście za jedni? - Powiedział otyły dosyć pyszalskim tonem.


- No odzywać się! - Dodał wyjątkowo szybko jakiś wojak z kuszą w łapach - Skoro Lord Vanrir pyta, to się odpowiada nie?

Wysunięci nieco na przedzie Raetar, Tarin i Wulfram spojrzeli wymownie po sobie, a wtedy ten drugi z obcych "bufonów" teatralnie się skrzywił.



Barbarzyńca najspokojniej w świecie dłubał w nosie, choć jego druga dłoń znalazła się nieco bliżej rękojeści miecza niż parę chwil temu, Paladyn Yenic przyglądał się z zaciekawieniem napotkanym, Elf Ilisdur jakoś tak dziwnie naciągnął bardziej kaptur na oczy, a Arasaadi posyłała równie podejrzliwe spojrzenia co wojacy. Z kolei Kapłanka Aislin uśmiechała się miło do gapiów, co i na ich gębach wywoływało nawet miłe uśmieszki.

Do Kapłanki podszedł po chwili jeden z owych żołdaków, klepiąc jej wierzchowca po karku.
- Ładny koń - Zagadnął, głaszcząc go całkiem niedaleko nogi Aislin - A czasem może nieokiełznany?
- Zdarza się - Odpowiedziała po chwili dosyć wymownym tonem, chyba nie bardzo wiedząc co uczynić w tej sytuacji. Ponieważ (chwilowo) nie wypadało żołdaka kopać prosto w gębę?

Daritos z politowaniem pokręcił głową, dobrze, że chociaż nikt tu jak na razie "Meggy" nie zaczepiał...


Kilku mężczyzn przyglądało się nachalnym wzrokiem i obu Elfkom na wierzchowcach, niemalże rozbierając je chyba wzrokiem. Zarówno Saebrineth, jak i Vestigia poczuły się dosyć nieswojo... na tym się jednak nie skończyło. Jeden ze zbrojnych marszczył brwi na widok szarowłosej długouchej, wyraźnie nad czymś myśląc, aż w końcu się odezwał:
- Nie zwą cię czasem panienko Szarą Lisicą Wschodu? - Wypalił do Saebrineth.








.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 01-11-2012 o 21:02.
Buka jest offline  
Stary 01-11-2012, 22:57   #194
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Zaklinacz, widząc co się dzieje przy ognisku pomiędzy “Meggy” i przerośniętym osiłkiem, postanowił przejść obok ogniska...
… i “niechcący kichnąć” posyłając stożek mroźnej energii w stronę ogniska, oraz Foraghora.
Co za nieszczęście, ognisko prawie całkowicie zgasło.
- Przepraszam najmocniej. - powiedział zwężając nieco oczy. - Ten dym działa na mnie chyba alergicznie, paskudna sprawa.
- Szlag by cię trafił koleś! - Ryknął Barbarzyńca, po czym zaczął się otrzepywać z lodu, zupełnie jakby owy “wypadek” nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia. Spojrzał na zagaszone ognisko, na Daritosa, znowu na zagaszone ognisko, po czym pokręcił głową.
- Nikt nie lubi zimnego - Powiedział, po czym... po czym zwrócił się do “Meggy”, by ponownie je rozpaliła, a ona to zrobiła!
- Na przyszłość uważaj gdzie smarkasz - Foraghor machnął niedbale ręką w stronę Zaklinacza, po czym odszedł od ogniska (i co ważniejsze “Meggy”), i zaczął za czymś grzebać w swoim plecaku...
- Nie jesz? - Spytała dziewczyna Daritosa, stając tuż przed nim.
Zaklinacz w tym czasie odprowadził Barbarzyńcę wzrokiem z grymasem zniesmaczenia na twarzy, po czym spojrzał na “Meggy”. Od razu się rozpogodził.
- Nie muszę. - powiedział, wskazując na mały, przeźroczysty kamyczek w kształcie wrzeciona, który cały czas latał wokół jego głowy.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że się patrzył na ciebie jak wygłodniały prosiak, prawda? - grymas powrócił na jego twarz.
- Serio? - Zdziwiła się, zerkając na Foraghora, choć jej wzrok szybko powrócił do Daritosa - A to... a to świnia! - Szepnęła, a na jej ustach pojawił się drwiący uśmieszek.
- No... no dokładnie. - Zaklinacz zaśmiał się. - Powinnaś bardziej uważać. Wiem, że jesteś dużą dziewczynką i w ogóle, ale tacy jak on mają czasem nierówno w czubie. - chrząknął.
- Dobrze tatuśku, będę się pilnowała - Przygryzła wargę, robiąc minkę - Ale ty mnie i tak przypilnujesz prawda? - Zatrzepotała rzęskami.
- Hmm... - przysunął się bliżej do niej i objął rękami, dłonie trzymając u dołu jej pleców. - Może cię zamknę i będę trzymał pod kluczem?
- Niedoczekanie twoje! - Pacnęła go dłonią w tors - Jeszcze by...
- Może sobie stworzycie znowu chatkę? - Wtrąciła się w rozmowę bezczelnie Arasaadi, spoglądając na parkę przymrużonymi ślepkami.
- Nie masz przypadkiem jakichś orków, którzy czekają na bełt w łeb gdzieś tam? - warknął Zaklinacz do Łotrzycy, po czym westchnął i odsunął się nieco od “Meggy” i spojrzał na nią pytająco. Ta z kolei, odwrócona tak by Arasaadi nic nie widziała, przewróciła teatralnie oczami, podsumowując wypowiedź Łotrzycy, wśród niemego śmiechu na ustach. Koniec końców, zajęli się jednak zwyczajowymi sprawami związanymi z postojem, a nie obściskiwaniem...

***

- Nasi wielcy dyplomaci będą teraz negocjować. - Zaklinacz szepnął do “Meggy” z rozbawieniem. - Moglibyśmy równie dobrze pójść do lasu, wyczarować sobie chatkę i wrócić za jakąś godzinę.
- Naprawdę? Masz teraz ochotę? - Spytała go, mrużąc oczka.
Jej odpowiedź zaskoczyła Zaklinacza. Nie sądził, że weźmie to na poważnie.
- Lepiej będzie jednak zostawić sobie tą przyjemność na wieczór. - powiedział wymijająco. - Bo może mi nie starczyć werwy, żeby przywołać taką ilość chatek, jak wczoraj.
- Ja się nie obrażę - “Meggy” uśmiechnęła się do niego, przenosząc wzrok na typka zaczepiającego Aislin, po czym dodała ściszonym głosem - Ci to pewnie też takie świnie co?
Daritos również uśmiechnął się do Zaklinaczki.
- No cóż, póki co nie widzę żeby się ślinili. - odpowiedział również ściszonym głosem, i kontynuował jakby oboje obserwowali parę dzikich zwierząt w czasie godów. - Ale świnie potrafią być cwane, mamią cię swoimi przyjacielskimi zachowaniami i głębokim zrozumieniem dla twoich problemów, by potem rzucić się bez ostrzeżenia, wziąć co chcą i iść w swoją stronę.
- Zapamiętam - Mrugnęła do niego, po czym stuknęła lekko konia piętami w boki, ruszając lekko do przodu - Czy i reszty wypada się bać? - Spoglądnęła na paniczyków przewodzących bandzie zbrojnych.
Zaklinacz zmrużył oczy i przez chwilę nie wiedział, czy “Meggy” nabija się z niego, czy faktycznie pyta. Wzruszył jednak jedynie ramionami i szybko się z nią zrównał.
- Nie, im raczej należy współczuć. - powiedział. - Ich własnej głupoty, której prawdopodobnie nigdy nie będą świadomi. Zresztą, sama słyszysz co mówią.
 

Ostatnio edytowane przez Gettor : 11-11-2012 o 18:46.
Gettor jest offline  
Stary 11-11-2012, 23:33   #195
 
Allehandra's Avatar
 
Reputacja: 1 Allehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodze
Saebrineth nie podobała się cała ta “banda”.
Nie, nie podobały się spojrzenia, jakimi i ona była “obdarowywana”. O tyle, że zatęsknić mogła za nekromantą i jego towarzyszami.
Jeszcze któryś widać ją znał. Tylko czy wiązała się z tym sława, czy niesława?
- Zwą mnie Szarą Lisicią... lecz czy Wschodu, to nie jestem przekonana. Chyba że uważasz Cormanthor za Wchód. - odpowiedziała na pytanie niskim, stanowczym głosem. Nie spieszyła się z ujawnieniem, iż przybywają oni od samych pryncypałów Silverymoon.
- To naprawdę ty?! - Mężczyzna wybauszył gały na Elfkę - Na wszystkich bogów, nie sądziłem, że spotka mnie coś takiego w życiu... - Podszedł do niej krok bliżej, po czym szepnął konspiracyjnie - Ty wiesz, że za twój łeb dają pięć tysiączków? - Uśmiechnął się krzywo, ukazując zepsute zęby.
-Tak się składa że jej łepek należy teraz do władczyni Silverymoon, która... hmm... może krzywo patrzeć na tego, kto atakuje jej podwładną wykonującą misję, którą jej wysokość Alustriel raczyć zleciła.- wtrącił się obojętnym głosem Raetar.-Ciekaw jestem, ile wtedy twój paskudny czerep będzie wart. I jakież to tortury cię czekają w lochach zamku. Możni tego świata nie lubią, jak im się byle kto miesza w ich plany.
- A kto tu o atakowaniu gada? - Zdziwił się jegomość. - Jam tu zaszczycony spotykając taką ważność na trakcie - Wyjaśnił, po czym ponownie zwrócił się do Saebrineth - A to prawda z tym Krasnalem Pettilnem? Naprawdę tak z nim zrobiłaś??
- Krzywdy żadnej Pettilnowi nie uczyniłam. A krasnoludy potrafią mieć dużo więcej rozumu niż ludzie albo elfy. Co u niego? - chmurnie odrzuciła zarzucaną jej potwarz. Zaczęła mieć obawy, iż ktoś przez nią poznany, wpadł w tarapaty.
- Więc to tylko plotki? - Zasępił się mężczyzna - I nici z tego były, co niby brodaczowi uczyniłaś? - Pokręcił głową jegomość - A takie opowieści by były..
-Zaiste, można o nim napisać niejedną pewnie opowieść, z tak zacnym druhem można wejść do najgłębszej jaskini, choćby do dolnego Podmroku miała sięgać, i wrócić cało, a nawet z zyskiem. - Przytaknęła szarowłosa.
- Emmm...no tak... - Powiedział zbrojny, nie bardzo chyba już podążając za wątkiem, jaki rozpoczęła Saebrineth - No to... ja se już pójdę... - Kiwnął głową.
Odpowiedziała mu Łotrzyca tym samym i odprowadziła wzrokiem.
-Szara lisica? - spytała Vestigia. Dotychczas nie miała okazji rozmawiać z tą elfką, a ta dość ją zastanawiała. -Ciekawe miano.
- Miano dobre jak każde inne. Potrafi tłuszcza gorzej brzmiące przydomki nadawać - Skierowała znów wzrok na tropicielkę, wzruszając ramionami.
 
__________________
"Dzika, pierwotna natura niesie wezełki z leczniczymi ziołami; niesie wszystko, czym kobieta powinna być, co powinna wiedzieć. Niesie lekarstwo na wszystko. Niesie opowieści, sny, słowa i pieśni, znaki i symbole."
Allehandra jest offline  
Stary 12-11-2012, 09:00   #196
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Witam, panowie - powiedział Tarin. - Miło widzieć przyjazne twarze w tych niebezpiecznych okolicach.
- Nie dość, że chyba tępi, to i jeszcze głusi, nieprawdaż? - Chudy “bufon” zwrócił się do Lorda Vanrira, ingorując całkiem słowa Tarina, a Lord jedynie przytaknął w milczeniu, robiąc wielce srającą minę.
-Lord Raetar Delacross ze świtą, także szlachetnie urodzoną.- rzekł obojętnym tonem Samotnik, czyszcząc paznokcie sztyletem.-W misji zleconej przez władców Srebrnych Marchii.
- Taaaaaak - Przeciągnął chudy - Oczywiście, Lordobranie nam tu po deszczyku wyskoczyło... a co to niby za misja?
- Odkąd to grubi kupcy mają prawo wtykać nos w sprawy szlachetnie urodzonych ?! - warknął Wulfram hardo kosząc spojrzeniem niepokornych podróżnych. Umniejszając ich urodzenie chciał ich sprowokować, najchętniej utarłby nosa kilku zarozumialcom... w uczciwej walce oczywiście - Zadanie które otrzymaliśmy do Lady Alustriel Silverhand jest tajna i mam bezpośredni rozkaz je wykonać. Każdy kto sprzeciwi się woli Lady uznany zostanie za wroga, z drogi więc, chyba że któremuś z was starczy ikry by dotrzymać pola na ubitej ziemi by rozsądzili nas bogowie - pomimo powoływania się na siły wyższe, nigdy w nie nie wierzył. Miał głęboko w rzyci wolę niebiańskich istot, lecz wiedział że zarozumiałe pograniczne szaraki nie zdzierżą z nim w polu nawet kilku uderzeń serca. Patrząc w twarze adwersarzy roześmiał się szyderczo. - No cóże szlachetni Panowie, odwagi nie starczy/ ?! - zaszydził.
Daritos, przysłuchując się wymianie zdań z pewnej odległości, mimo najszczerszych chęci i największego wysiłku woli nie wytrzymał i parsknął śmiechem słysząc słowa Wulframa. Szybko jednak się uspokoił chowając twarz w dłoni i powtarzając z uśmiechem “Przepraszam, przepraszam...”.
-No i wypadałoby się przedstawić, zanim się kogoś przepytuje.- rzekł Raetar z równie znudzoną miną co Lord Vanrir.-Kim jesteście i co robicie w tych stronach. Nie wiecie że wojna jest ?
Delikatnie trącił czubkiem stopy żywiołaka ziemi idącego tuż obok niego, przez co ten groźnie wysunąl się naprzód.
- Jam jest Lord Vanrir, a to mój towarzysz, szlachetnie urodzony pan Kevgeon Carter - Odparł grubas - Wy zaś, pospólstwo, z Silverymoon niby przychodzicie? I owszem, wiemy że wojna trwa, i Orki systematycznie tłuczemy, jaki jednak wasz cel?
- Poprawka. - Daritos nie wytrzymał, podjechał bliżej. - To wasi żołnierze systematycznie tłuką orki, wy co najwyżej moglibyście utłuc świniaka. A i w to w sumie nie uwierzę, dopóki nie zobaczę.
-Jeśli nie masz nic mądrego do powiedzenia...- westchnął Raetar zajeżdżając drogę Daritosowi, po czym zwrócił się do Lorda Vanrira.-Lord Vanrir, władca jakich ziem ? Wszak góry to tereny krasnoludów bodajże i ich twierdz, nieprawdaż?
Po czym zaczął wymieniać.-Cytadela Adbar, Felbar, Mithrilowa Hala. Same krasnoludy, do których ty panie... raczej się nie zaliczasz.

Dwóch zagadywanych szlachciców przez długi czas spoglądało najpierw na Wulframa, a następnie na Daritosa, jedynie w milczeniu minimalnie kręcąc głowami, i pozostawiając wypowiedzi owych osobników bez komentarza.
- My się przedstawiliśmy, a wam nie wypada? - Zauważył pewną nieścisłość w tej rozmowie Carter, a jego mina wciąż pozostawała wielce baurmuszona. Z kolei sam Lord Vanrir...
- Za daleko już na zachód się zagalopowałeś - Zwrócił się do Raetara - Gdzie tam góry, gdzie siedziby Krasnoludów... o tych ziemiach tu... - Niedbale machnął ręką - ...mowa, nad którymi pieczę sprawuję
-Acha... i taka wielka armia orków która wędrowała w kierunku Silverymoon została niezauważona, a kilku podróżników kierujących się w drugą stronę za jej niedobitkami, już tak ? -spytał ironicznie Reatar i zerknąwszy na lorda.-A można wiedzieć jak się zwie wasza siedziba lordowska mość ?
- Orcza armia wysłała przed sobą zwiadowców i szpiegów, zabijających każdego, kto im się przypadkiem trafił po drodze, a sama cholerna armia zrównała niemal wszystko z ziemią w marszu na Silverymoon. Zielonoskóre gnidy były wyjątkowo dobrze przygotowane i wyposażone do tego zadania, ale o tym zdaje się, przekonaliście się sami? - Odpowiedział za Lorda Carter, sam jednak i Lord nie miał zamiaru milczeć:
- Natrafiliśmy na siebie przypadkiem, co w tym takiego dziwnego? A moja siedziba, zamek... - Lord nie dokończył, bowiem wydarzyło się coś dosyć niespodziewanego.

Saebrineth odbiło się wyjątkowo brzydko, po czym... zwymiotowała. Na torsje zebrało się i Vestigii i Aislin, “Meggy” również pobladła, podobnie jak i Yenic i Ilisdur. Wielu śmiałkom z Silverymoon zrobiło się nagle niedobrze, i poczuli się dziwnie osłabieni. A sprawa nie dotyczyła tylko ich, bowiem nagle i co niektóre rumaki zaczęły się dziwnie zachowywać, jakby...słaniając się? Koniem Tarina, Daritosa i Ilisdura aż zarzuciło wśród podejrzanych prychnięć.

- Cofnąć się!! - Ryknął Carter, choć ryk ten był skierowany do własnych wojaków - Cofnąć się! Coś jest nie tak!

Lord Vanrir momentalnie przytknął białą chustkę do ust i nosa, zupełnie jakby...

Tropicielka momentalnie zgięła się wpół. Po jej ciele przeszedł dreszcz. Ostrożnie zeszła z konia i, podtrzymując się go, próbowała złapać oddech. Na szczęście Nadian, jak nazwała swojego rumaka, zachowywał spokój.
-Co do... - zamilkła, nie dając ostatniemu posiłkowi ujrzeć światła dziennego.

- Lepiej nie pytaj - mruknął Tarin, usiłując uspokoić swego wierzchowca. Obawiał się, że to efekty spotkania z nekromantą, wolał jednak nie wypowiadać tych podejrzeń na głos.
Opuścił siodło znacznie szybciej, niż tropicielka, niby przypadkiem oddzielając się nim od napotkanej bohaterskiej drużyny.
- No, spokojnie... Wszystko w porządku. - Poklepał wierzchowca po szyi.

Kiedy tylko zaczęły się symptomy, Daritosowi od razu przyszedł do głowy niedoszły nekromanta spotkany wcześniej na pobojowisku. Pytanie tylko brzmiało: choroba, czy klątwa? Miał po jednej miksturze na obie te dolegliwości i wolał mieć pewność, zanim ich użyje.
Nie martwił się zbytnio swoim wierzchowcem - wszak jeśli padnie, po prostu wyczaruje sobie “syntetycznego” konia. Jego troski były skierowane w zupełnie inną stronę.
- Co się stało? Źle się czujesz? - Zaklinacz podszedł szybko do “Meggy” obejmując ją ramieniem i nie bardzo wiedząc co innego powiedzieć.
-Wygląda na to, że...-Raetar spojrzał na swych towarzyszy, po czym zwrócił się do lorda.-... im szybciej każdy z nas pojedzie własną drogą tym lepiej, nieprawdaż lordzie Vanrirze?
Zarazą Samotnik się nie przejmował. Oczekując próby skrytobójstwa na swej osobie zabezpieczył się przed truciznami dostając ochronę przez chorobami, niejako w promocji. Klątwy były bardziej problematyczne, ale i na nie znalazłby się sposób. Gorzej, że nie znając natury problemu nie można być pewnym że się go usunie ostatecznie.
Powietrze wokół jednookiego wojownika zdawało się gęstnieć. Ciężkie bicie serca oraz szum krwi pędzącej szaleńczo przez żyły wydawały się być jedynymi dźwiękami otaczającego go świata. Poza niezwykłą bladością na twarzy Wulfram niczym nie zdradził swojej chwili słabości. Drobne przeszkody nie były w stanie go powstrzymać. Dyskretnie rozejrzał się czy nie przejawia podobnych symptomów, akurat w czasie gdy elfka opróżniała swój żołądek w sposób sprzeczny z naturalnym stanem rzeczy.
-Niech to Ciemności Shar wszystko.. - Saebrineth zmieliła przekleństwo pod nosem, odczuwając mało miłe skutki narzucania się ekscentrycznemu nekromancie. Zeszła z konia, i spróbowała sprowokować dalsze, żeby nic nie zostało w żołądku, wypiła nieco wody z skórzanego bukłaka. Sięgnęła do opaski z miksturami, jednak cofnęła rękę. Mikstur postanowiła póki co nie używać. Byłoby jej przykro gdyby koń umarł, ale podróży by jej nie zaszkodziło, wszak latający jej dywan spisywał się dobrze jako środek lokomocji.

- Zostaw mnie w spokoju - Burknęła do Daritosa “Meggy” - Po prostu mnie zostaw w spokoju... - Strąciła z siebie jego ramię, po czym skryła twarz w dłoniach i zaczęła niemo szlochać...
- I po co nam to wszystko było? - W oczach Aislin pojawiły się łzy - Zachciało wam się zaczepiać trupoluba...
 
Kerm jest offline  
Stary 12-11-2012, 17:13   #197
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Drużyna ruszyła dalej, mijając pobojowisko pełne trupów. W końcu żadne z nich nie miało ochoty do grzebania wśród trupów w nikłej nadziei znalezienia czegoś wartościowego.
Dziwne zniknięcie nekromanty napawało niepokojem, ale to jeszcze nie był powód do zatrzymywania się. Zresztą każde z nich miało własne... problemy. Lub inne sprawy na głowie. Lub w głowie.
Samotnik na przykład miał uczennicę.
Isabelle Laspark, uczennica "Samotnika" dopominała się o uwagę. Skoro dziewczyna stwierdziła, że sobie radzi to znaczy, że nic niebezpiecznego jej nie zagrażało.
Isabelle dysponowała bowiem dość dużym talentem zwłaszcza w sprawach powiązanych z alchemią transmutacją. I miała dla siebie całą twierdzę wraz z jej zasobami.
A Samotnik?
Jedno rozejrzenie się dookoła spowodowało, by czarownik zastanowił się co tu jeszcze robi.
I pojawiła się pokusa porzucenia tego wszystkiego łącznie z Silverymoon. Ale nie mógł tego zrobić bez ważnego powodu. Duma na to nie pozwalała.

-Ja też się nudzę i też tylko orki do rozrywki. Nie narzekaj, ty przynajmniej nie obijasz i nie odmrażasz zadka na północy.-
odparł telepatycznie czarownik.
- Owszem, obijam się wielce - Odparła wyraźnie rozjuszonym tonem - I nie jestem tu żadną pierdzieloną gosposią. Albo się tu zjawisz, albo nie zostanie kamień na kamieniu...
-Jestem wiele mil stąd.-
odparł telepatycznie mag.- Nawet gdybym chciał, to nie jestem w stanie tak szybko przenieść się z powrotem do domu. Poza tym... jak się nudzisz, to zawsze możesz odwiedzić ojca.
Raetar zastanawiał się czasami czemu tak naiwnie zgodził się wziąć Isabelle do siebie i to w dodatku, gdy przechodziła okres buntu. Powinien był wtedy odmówić, a przynajmniej porozmawiać z kimś kompetentnym na temat wychowywania dzieci.
- Ty czasem nie szlajasz się za kolejną spódniczką mistrzu?... - Szczególnie ostatnie słowa uczennicy Raetara ociekały wprost sarkazmem - ...Podczas, gdy ja tu bronię naszego domu przed cholernymi zielonoskórymi?
-Nie bardzo jest za czym się szlajać.-rzekł czarownik rozglądając się dookoła. -Włóczę się po górach, zamiast siedzieć w Silverymoon. Spódniczki można tu policzyć na palcach.
- To co ja mam robić do cholery? - Dziewczę wyraźnie było nie w sosie - Coraz więcej problemów tu się robi... i nawet pieprzone likantropy wieją..
-Poślij wici do Ognistopalcego. Kabała przyśle jakieś wsparcie dla ciebie.- poradził jej Raetar i westchnął w duchu. Może powinien odpuścić sobie całą tą zabawę z ratowaniem Srebrnych Marchii?
- Jeśli będę potrzebowała pomocy, nie omieszkam o tym powiedzieć - Isabelle nie zapominała wspomnieć o swej “wyższości” względem mężczyzny, będącego w prawdzie jej mentorem... - Zastanawiam się tylko, co też los zgotował mojej skromnej osobie...
-Jestem pewien, że sobie poradzisz. Zawsze uważałem, że masz spory talent.- odparł Raetar. Nie sprecyzował jedynie, że talent nie dotyczył wszystkiego czego ją uczył. I że raczej Flammuldinath powinien być jej nauczycielem.
- Słuchaj... Raetar - Powiedziała do niego wprost, czego jeszcze u swej uczennicy nie doświadczył przez tyyyle miesięcy - Będę bronić naszego gniazda, będę wypruwała flaki z tuzinów wrogich nam istot, jeśli jednak ty nie będziesz w stanie wywiązać się z obietnicy danej memu ojcowi, jeśli nie nauczysz mnie wszystkiego co wiesz, jeśli nie zdobędę wiedzy...
I nagle kontakt się urwał.
Samotnik mógł tylko westchnąć, wszak dziewczyna broniła nie tylko jego domu, ale też pośrednio własnych ziem rodowych. Więc jej pogróżki, były.. lipne.

A potem było spotkanie z Lordem Vanrirem. Z którego nic nie wynikło poza okazjonalną pyskówką, która na szczęście nie przekształciła się w bójkę. Z jednej strony to dobrze... z drugiej utracili szanse na przespanie się w mniej prymitywnych warunkach. Choć stawiane wieczorem chatki Daritosa uprzyjemniały noce reszcie drużyny. Poza samym Raetarem, który jakoś stronił jakoś od tej wygody. Socjalizację z dzielnymi ludźmi lorda Varnira przerwały bowiem oznaki zarazy, które wywołały u nich jedyną sensowną reakcję.

- Wszyscy na koń! - Ryczał nadal Carter, a podwładni Lorda uwijali się w podskokach, dosiadając swych wierzchowców, byle jak najdalej od grupki z Silverymoon.
- Nie zbliżać się. Nie dotykać nikogo - Wypowiedział Lord Vanrir grobowym tonem.

- Już po nas...zginiemy - Arasaadi pokręciła z rezygnacją głową - Zdechniemy niczym psy na drodze, nikt nam nie pomoże, już po nas...
- Kiedyś i tak musi nadejść koniec - Powiedział obojętnym tonem Elf Illisdur - Więc może lepiej tak, niż we własnych wnętrznościach?

- Ruuuuuszamyyyyyy - Carter machnął ręką na zbrojnych, i trzy tuziny spięły swoje konie, zostawiając grupkę śmiałków własnemu losowi... - A wy to lepiej trzymajcie się z dala od ludzi - Rzucił im na odjezdne...

- Nie chrzańcie głupot, nikt z nas nie zginie - warknęła Vestigia, gdy tylko się uspokoiła. - To tylko sztuczki tego, pożal się bogom, nekromanty. Niech go wszystkie piekła pochłoną.
-Tak czy siak odgoniły lorda Vanrira.- rzekł w zamyśleniu Raetar patrząc na odjeżdżających zbrojnych. -Pozostaje więc poratować się i ruszyć da...-zerknięcie na kapłankę przerwało wypowiedź Samotnika. Kobieta która powinna już zabierać się za leczenie, patrzyła smętnie za odjeżdżającymi ludźmi lorda jakby była zupełnie pozbawiona sił i woli. I niezdolna do jakiegokolwiek czynu.-Wygląda na to, że będzie jednak... trudniej.
- Ruszajmy, zostawanie tu nie jest najrozsądniejszym rozwiązaniem. - dodał przytrzymując kapłankę w siodle Wulfram.

Nieco speszony Zaklinacz odszedł od “Meggy” i poklepał swojego wierzchowca po szyi. Spojrzał na nią z ukosa, po czym przytaknął Wulframowi.
- Powinniśmy czym prędzej znaleźć miejsce na obozowisko. - powiedział. - I zająć się naszymi... przypadłościami.
Łotrzyca pogłaskała swego konia, odstąpiła też nieco swej wody, starając się go uspokoić i mu ulżyć choć trochę. Spojrzała na siwego czarodzieja.
-I ja tak samo myślę. - Przytaknęła mu.

- Druid by się zdał - powiedział Tarin. - Mój szlachetny rumak doszedł do wniosku, że woli sobie tutaj postać, niż ruszyć się gdzieś dalej. Pewnie zaszkodziły mu tamte wyziewy.
- Jak się nie ruszysz - usiłował przekonać opornego wierzchowca - to cię coś w końcu zeżre. No, rusz się, zanim dopadną cię orki i przerobią na pieczyste.
-To miejsce równie dobre, jak każde inne.-stwierdził obojętnym tonem głosu Reatar i spoglądając na spór Tarina z jego wierzchowcem.-I przynajmniej nie będzie trzeba koni siłą targać do celu.
- “To może od razu zapakujmy się w ozdobną sakiewkę i przewiążmy kokardką gdy mamy zamiar robić komuś prezent ?!” - pomyślał Wulfram mamrocząc złowieszczo pod nosem. Robił to na tyle taktownie że nikt nie powinien zauważyć. Głośno dodał tylko - Powinniśmy się skryć przed oczyma ciekawskich, znaleźć miejsce gdzie łatwiej będzie bronić obozu.
-Wytłumacz to koniom... I niektórym osobom. Choć wątpię by ci się to udało. Tak nagłe załamanie nastroju, nie może mieć naturalnych przyczyn.-stwierdził Raetar wzruszając ramionami. Ta cała sytuacja jakoś nie wywołała u niego szczególnej nerwowości.
Po chwili Daritos wpadł na pewien pomysł - zszedł ostrożnie ze swojego już i tak chorowitego wierzchowca i rzucił prosty czar wykrycia magii, żeby chociaż spróbować wybadać naturę tego, co dotknęło ich drużynę.
A Raetarowi pozostało zbliżyć się do grupy, a zwłaszcza kapłanki. Bo jego niewrażliwość na choroby, którą zapewniał mu pakt miała dodatkowy użyteczny efekt uboczny. Osoby znajdujące się blisko Samotnika nie były co prawda uleczone ze swoich dolegliwości, ale niewidoczna aura otaczająca go niwelowała wpływ chorób i trucizn na organizm. Oczywiście dopóty, dopóki chory trzymał się blisko Raetara.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 13-11-2012, 20:53   #198
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
okolice Silverymoon
5 Ches(Marzec)
2-gi dzień wyprawy
popołudnie


Grupa śmiałków z Silverymoon znalazła się w dosyć dziwacznej sytuacji. A to paru z nich dziwnie osłabło, czy też i dostało pokręconych depresji, nie mając ochoty absolutnie na nic, a jakby tego było mało, to samo dotyczyło rumaków paru z nich. Z całą pewnością wszystko to było zaś sprawką cholernego nekromanty, z którym mieli wcześniej do czynienia.

I wiele osób wprost marzyło, by dopaść go w swoje łapy, i skopać mu blade dupsko za to, co im uczynił.

Wszystko to pozostawało jednak w strefie owych marzeń, po typku bowiem nie było ani śladu, podobnie zresztą, jak i po Lordzie Vanrirze, Carterze, oraz trzem tuzinom zbrojnych. Odjechali oni w swoją stronę, jak najszybciej zostawiając awanturników ich własnemu losowi, będąc zaniepokojonymi zachowaniem owych osób z "Klejnotu Północy". Bo kto w końcu wiedział, czy to, co im dolegało, nie było czasem zaraźliwe?

Grupa została więc pozostawiona samej sobie, a efekty przebywania w paskudnej chmurze zaczęły ujawniać się w pełnej okazałości. Osłabła Vestigia, Saebrineth, Aislin, Yenic, Illisdur i Meggy. Do tego jeszcze u Kapłanki, Elfa, Zaklinaczki, i jasnowłosej Łotrzycy pojawił się iście wisielczy humor i podejście do świata. Z kolei koń Tarina, Daritosa i Elfiego Maga również był osłabiony, a rumak Saebrineth, także i Tarina, oraz dopasowujący się chyba do właściciela - Aislin - nie chciał ruszyć się ani o krok w przód.


Nie wyglądało to wszystko za pięknie. W grupie rozszalały się osłabienia i deprechy, dotyczące zarówno śmiałków, jak i ich rumaków. Nie pozostało więc nic innego, jak przeczekać ten stan, o ile oczywiście mogło to cokolwiek dać. Udali się więc ledwie sto kroków od miejsca, gdzie spotkali jeźdźców, po czym Daritos ponownie wyczarował chatki, by spocząć w nich na noc.

Ta z kolei była często męcząca, wziąwszy pod uwagę pieprzenie od rzeczy co niektórych osóbek.

Przebywanie Aislin w pobliżu Raetara usunęło z niej "humorki", jednak Kapłanka nie posiadała odpowiednich zaklęć, by zaradzić zaistniałej sytuacji aż do następnego dnia... podobnie mało efektywnie miała się sprawa z zaklęciem Zaklinacza. Nic bowiem konkretnego - magicznego - nie wykrył.





okolice Silverymoon
6 Ches(Marzec)
3-ci dzień wyprawy
ranek


Następnego dnia porankiem, sytuacja uległa pewnej zmianie... choć ponownie nie było zbyt kolorowo. Po przespaniu się, uległy bowiem pewne zmiany w stanie zdrowotnym, choć czy wychodziło to na dobre, było zdecydowanie kwestią sporną. Bowiem, jednym się polepszyło, innym z kolei wyskoczyła całkiem świeża chandra, czy i osłabienie.

A niech to szlag...

Osłabiony Paladyn i Łotrzyca, koń Wulframa, Daritosa, Aislin i Arasaadi.

No i marudzący na świat, i właściwie to nawet nie ruszający się z miejsca Wojenny Mag, Paladyn, Łotrzyca i Zaklinaczka. Ponownie zaś protestujący rumak siwowłosej Elfki, Tarina, i wyczarowany magicznie dla Foraghora.

Stetryczała i zawodząca banda, a nie godni uwagi awanturnicy!

~

Ale za to Kapłance Aislin już przeszło, i można było z nią całkiem normalnie pogadać, a co za tym szło, istniała szansa na zakończenie(choć chwilowe?) tego całego pieprzonego cyrku. Po dosyć burzliwej naradzie z nadającymi się do tego awanturnikami, ustalono pewną taktykę, po czym Aislin udała się wymodlić odpowiednie czary, a następnie zaczęto magiczne "eksperymenty". "Usunięcie choroby" i "Usunięcie klątwy" stało się tego poranka ciągle i ciągle powtarzanym rytuałem, trwającym ładny kawał czasu, wspieranym monotonnie przez "Mniejsze odnowienia", "Uzdrowienia", "Przełamania klątwy" i co tylko kto miał, i czym dysponował. Pomagano sobie wzajemnie, przywracano siły i pozbywano pierniczonych dołków, przez co nie tyle, co zacisnęły się odrobinkę bardziej relacje między całym towarzystwem, co zrozumiano, iż w końcu wszyscy jadą na jednym koniu...a propo koni, niestety, ale z rumakiem Saebrineth, Tarina i Foraghora nikt nic uczynić już nie potrafił, pozostawiono więc zwierzęta samopas. W końcu, skoro rumak nie chciał uczynić ani kroku więcej, jaki był z niego pożytek?

Tu jednak i ponownie pomógł Daritos, przywołując dla potrzebujących konieczny do dalszej podróży transport.

Koniec końców, wszyscy wyleczeni i w pełni zdrowia, oraz wigoru psychicznego udali się w dalszą podróż, bogatsi chyba o kolejną życiową nauczkę, by nie zaczepiać być może każdego napotkanego na drodze jegomościa, choćby nawet nie wiadomo jak niezdrowo pokręcone miał zainteresowania...


***


Dokładnie w południe natrafiono na rozgałęzienie traktu. Z map, jakie posiadali, wynikało zaś, iż obie drogi prowadziły do rzeki Rauvin, i do mostów pozwalających na jej przebycie, kwestią zaś ogólnie pojętego poczucia obowiązku, i może nieco własnego nosa, okazało się wybranie właściwej drogi? W końcu bowiem obie i tak prowadziły nadal do celu ich wyprawy, jakim był "Grzbiet Świata"... nie do końca jednak. Bowiem zarówno Raetar, jak i już Wulfram, posiadali odpowiednie informacje, i obaj zdecydowali się na trakt i most położony bardziej w północnym kierunku.

Po wielce zadufanym Lordzie i jego ludziach nie było z kolei ani śladu, najprawdopodobniej udali się więc oni właśnie tą drugą drogą...




~


Godzinkę później, oczom podróżujących ukazał się dziwny widok. Całkiem przypadkiem - choć o najbystrzejszym wzroku - Vestigia zauważyła to pojawiające się, to znikające po krótkim momencie zabudowania, wyglądające jak karczma? Kierunek jej spojrzenia podłapała szybko Saebrineth, następnie zaś Daritos, ktoś się w końcu odezwał, i wszyscy już po chwili wpatrywali się w owe dziwadło.

Całkiem niedaleko drogi, będąca już z całą pewnością rozbudowana karczma z dymiącymi kominami, położona przy wartkim, szerokim strumieniu, posiadająca nawet młyńskie koło, wyglądała dosyć obiecująco. To mogła jednak równie dobrze być ułuda, jakaś pułapka zwabiająca w to miejsce nieostrożne osoby... możliwości było naprawdę wiele. Był jednak i szyld na drodze, przedstawiający kłos zboża i napis głoszący "Stary Kłos", był i głód jaki awanturnikom odrobinę dokuczał, fakt nie brania kąpieli już od dwóch dni, była i ciekawość.


Szpica w składzie osobowym Vestigia, Saebrineth i cholerny Foraghor, podkradła się nieco, sprawdzając owe fatum. Mostek był najprawdziwszy w dotyku, i słup z szyldem na drodze tuż przed karczmą, i zapach dymu z kominków... i cholerny rumak Aislin zarżał, zdradzając ich obecność blisko zabudowań. Uchyliła się po chwili okiennica, a ktoś powiedział kobiecym głosem "O bogowie", równie szybko ją zamykając.

Nie było więc chyba sensu już się ukrywać i podkradać, a skoro grupka z Silverymoon nie miała wrogich zamiarów, mogli spokojnie podjechać? W końcu to była już z całą pewnością jedna z przydrożnych karczm, jakich to pełno jak świat długi i szeroki, a ostała się cała mimo Orczej armii grasującej na Północy ponieważ...?

~

Gdy kulturalnie zawalono w drzwi wejściowe, oznajmiając wszem i wobec pojawienie się gości, te uchyliły się ze skrzypnięciem, i męskimi słowami, potwierdzającymi, iż są otwarte. A gdy grupka znalazła się w środku, ujrzała przerażone pół tuzina kobiet i mężczyzn w różnym wieku, chowających się za ladą przed właśnie nimi. W drżących dłoniach dzierżyli mizernie wyglądający oręż.


Mężczyzna z kuszą i kobieta z mieczem w dłoniach.



Jakiś młodzian z włócznią.



Dwie młódki z...kuchennymi nożami.



Para Elfów z łukami.


Stadko to, wpatrywało się w grupę awanturników pakujących się do karczmy, niemal robiąc pod siebie ze strachu... choć Długousi trzymali się bardziej, dzielnie celując z łuków.
- Cze...czego chcecie? - Odezwał się niepewnym głosem ludzki mężczyzna mierzący z kuszy.










.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 21-11-2012, 19:18   #199
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wulfram stał przypatrując się mierzącemu weń z kuszy karczmarzowi. Wyjątkowo łatwo było mu wejść w buty tego człowieka. Banda zbrojnych o zaciętych i ponurych obliczach na progu domostwa... Nie miał za złe nerwowego powitania, uspokajającym głosem trzymając dłonie z daleka od rękojeści miecza przemówił.
- Przybywamy w pokoju, nie mamy złych zamiarów. Odłóż to dobry człowieku, podaj jadło i napitki. Potrzebujemy również izb na noc dla naszej kompanii.
- Zaiste, plądrować waszego osobliwego domostwa nie mamy w zamiarze, nie dziwimy się także waszej reakcji, gdyż po bitwie w Silverymoon ciągle można napotkać niedobitki orcze, i innych maruderów, których łupem by mogła karczma wasza paść. - Rzekła melodyjnym niskim głosem Saebrineth, żółte płomyki także raźniej świeciły w jej ślepiach, dziękując Aislin, choć z początku miała swoisty dystans do niej, jako Sune kapłanki. Także pokazała iż ma puste rękawice, w pokojowym geście.
Tarin nie miał najmniejszego zamiaru zaufać bywalcom karczmy. Przynajmniej przez pewien czas. Człowiek przerażony skłonny jest do czynów pochopnych. Elfów dotyczyło to również.
- Przyświeca nam tylko idea spędzenia nocy pod solidnym dachem - zapewnił - tudzież zjedzenia czegoś, czego nie trzeba pichcić na własną rękę.
- I oczywiście... skłonni jesteśmy zapłacić za te usługi.- wtrącił cicho i bez większego zainteresowania w głosie Samotnik. Jemu w sumie było zajedno, gdzie głowę złoży.
- Jak najbardziej - potwierdził Tarin.
- Z Silverymoon przybywacie...i w gościnę chcecie - Podumował mężczyzna, opuszczając powoli kuszę - I wypłacalni też, tak? Toż to dobre nowiny! - Opuścił już całkiem broń, a podobnie zrobiła reszta... Elfy jednak dopiero po zerknięciu na poczynania gospodarza.
- Orków wszędzie pełno? No ale chyba Silverymoon nie padło?? - Odezwał się młodzian.
- Nie, na szczęście nie. Udało się odeprzeć atak tych kreatur - odparła Vestigia, rozglądając się za miejscem do siedzenia. Gdy upatrzyła kawałek wolnego miejsca na ławie, usiadła na nim swobodnie. -Nie nękały was, że nie wiecie, co się wokół dzieje?
- To dobre nowiny! Siadajcie, siadajcie... - Karczmarz omiótł dłonią salę jadalną z sześcioma stołami - Już napitek podajemy, i jadło, końmi też się zajmiemy...
- A jak wyście nas znaleźli? - Spytał nagle Elf.
- Jak to “jak”? Karczma stoi przy trakcie, to i trafić do niej łatwo. - Tropicielka nabrała podejrzeń co do całego tego towarzystwa i natury owego miejsca.
- O żesz w mordę - Zapowietrzył się karczmarz, i znowu całe towarzystwo pobladło. - Lecę na wieżyczkę, widać coś na bogów musi być nie tak z latarnią! A wy podajcie jadło i napitki - powiedział do (chyba) swej żony i młódek mężczyzna. - Zajmijcie się końmi - Dodał na odchodne do Elfów.
- Co to za miejsce? I jaka znowu latarnia? - spytała wyraźnie skonfundowana elfka.
- Jak to co za miejsce? - Zdziwił się młodzian - No karczma nasza i tyle... a latarnia to magiczna, co tatko od Maga dostał. Ukrywamy nią karczmę jak tylko od niego o Orkach usłyszeliśmy - Wzruszył ramionami - To idę izby przygotować - I jak powiedział, tak zrobił, idąc na piętro...
- Sprytne. - Kobieta kiwnęła z uznaniem głową. Mimo wszystko coś jej tu nie pasowało. Młody przeczył sam sobie. Jednak owe domysły pozostawiła dla siebie - wszak mogła się mylić i niepotrzebnie sprowadzić kłopoty na gospodarzy.
Stojący za Samotnikiem żywiołak ziemi, który od wczoraj towarzyszył mu wszędzie stał nieruchomo, niczym kamienny posąg. Sam Raetar też zresztą obojętnie podchodził do rozmowy, czy też sensacyjnej wieści... na temat magicznej latarni. Słyszał lub widział w swym życiu, większe cuda.
 
Kerm jest offline  
Stary 21-11-2012, 19:49   #200
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Po chwili z kuchni wyszły trzy kobiety, niosąc dzbany z winem i piwem. Młódki uśmiechały się ukradkiem co do niektórych awanturników, żona karczmarza ukróciła jednak to szybko surowym spojrzeniem.
- Czy będzie nietaktem, jeśli...poproszę... o zaliczkę? - Powiedziała, odsyłając na powrót latorośle do kuchni.
-W dzisiejszych czasach nie można polegać na monetach. Ale to powinno wystarczyć.- mruknął Raetar i sięgnąwszy do sakiewki wyjął pierścień z osadzonym w nim diamentem


i lekką ręką rzucił błyskotkę na stół.
- Dzię...dziękuję panie - Kobieta na moment wybałuszyła oczy, pierścień jednak równie szybko zniknął, co się pojawił. Uśmiechnęła się wyjątkowo szeroko - Jestem Una, a mój mąż to Rothegar - Przedstawił się w końcu ktoś z nich w tym przybytku. Można było odnieść wrażenie, że złoto, lub i kosztowności wyjątkowo szybko uczą chyba każdego nawet i dobrych manier.
-A ja jestem...- w głowie Raetara głosy kłóciły się nad jego rozrzutnością. Ale zignorował je i rzekł.-Raetar i jestem nieco głodny. Co polecacie ?
W sumie nie odczuwał głodu, ale wolał uniknąć jałowej rozmowy.
- W tej chwili, na ciepło to zupę mamy. Trochę warzyw w niej i mięsa, kartofle, grzyby - Wymieniła - Jeśli jednak ktoś sobie co innego życzy...
-Jakieś zapasy na jutro.. jeśli można.- wtrącił się dotąd milczący Ilisdur, a Raetar skinął dłonią zaznaczając w ten sposób że zupa mu odpowiada. I pospieszyli się z jej podaniem..
- Oczywiście - Una przytaknęła.
- Zupa może byyyyć! - Rozdarł się Barbarzyńca, na chwilę swój pysk cofając od dzbana z piwem. Tak, od dzbana, bowiem Foraghor chlał prosto z niego, zamiast z kufla...
Vestigia na ten widok tylko przewróciła oczami. Ten człowiek wyraźnie działał jej na nerwy i nie miała najmniejszego zamiaru ukrywać swych uczuć do niego.
- A coś innego do picia niż piwo i wino się u was znajdzie?
- Ależ oczywiście - Una zakłopotała się - Bo tak się przyjęło, że wino i piwo to najważniejsze niby są... już podajemy. Jest miód pitny, jest i...herbata. No i woda?
- Dla mnie może herbata - powiedział Tarin. - Na wino zawsze będzie czas.
- I ja chętnie napiłabym się mocnej herbaty, z samego Shou nie musi być ona jednak. I wody mym bukłakom.- rzekła elfia Łotrzyca, wyciągając skórzane bukłaki. Z wolna sączyła napar, biorąc małe łyczki, przy tym nienachalnie jednak bacznie swymi sowimi oczyma przyglądała się wnętrzu jak i jego mieszkańcami. Niewiele jadła z tego co potem podali do jedzenia.
Wulfram zaś, uczciwie jak na zaprawionego w bojach weterana przystało, sączył piwo. Omiatając wzrokiem salę podpatrywał branżowe niuanse działalności konkurencji, oceniał obcych oraz delektował się napitkiem. Odpoczywał po nieustannej czujności w siodle.
Daritos wywrócił wzrok, po czym spojrzał przez chwilę na niewielki kamyczek, który cały czas latał mu koło głowy. Prawie już zapomniał jak to jest być głodnym.
- Dla mnie tylko miód pitny. - powiedział. Dawno już nie pił tego trunku.

- Fajnie tu mają - “Meggy” zagadnęła zaklinacza ściszonym głosem, rozglądając się po wnętrzu przybytku. Uśmiechała się ponownie do mężczyzny, a to chyba było najważniejsze?
- Mhm. - powiedział Zaklinacz, który zdążył już wyjąć i zapalić fajkę, którą teraz miarowo pykał siedząc przy ławie z dopiero co podanym miodem. - Sprytnie sobie poczynają z tą latarnią, o ile faktycznie takową mają. Humorek ci wrócił, z tego co widzę.
- To było tylko przez magię... no przecież wiesz, że sama z siebie bym tak do ciebie nie... - Dziewczyna jakoś tak się zmieszała.
Daritos wahał się przez chwilę, lecz w końcu uśmiechnął się i pocałował dziewczynę w czoło.
- Wiem, wiem. Miodu? - zapytał, podsuwając “Meggy” drugi kufelek z trunkiem.
- Nie...dziękuję, już mi za słodko - Uśmiechnęła się ponownie - Pozostanę raczej przy winie, choć w umiarze... - Przymrużyła dla niego oczka.
- Hmm, słodko ci? - Zaklinacz wyglądał na rozbawionego. - A nie jesteś głodna przypadkiem? Moglibyśmy wziąć coś do jedzenia z dostawą do pokoju...
- A może zjemy tu co? - Szepnęła do niego - A nad deserem pomyślimy o pięterku...
- Masz mroczny umysł. - uśmiechnął się złośliwie, po czym przytaknął, a w odpowiedzi otrzymał od dziewczyny wyjątkowo perfidny uśmieszek.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172