Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-11-2012, 17:13   #197
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Drużyna ruszyła dalej, mijając pobojowisko pełne trupów. W końcu żadne z nich nie miało ochoty do grzebania wśród trupów w nikłej nadziei znalezienia czegoś wartościowego.
Dziwne zniknięcie nekromanty napawało niepokojem, ale to jeszcze nie był powód do zatrzymywania się. Zresztą każde z nich miało własne... problemy. Lub inne sprawy na głowie. Lub w głowie.
Samotnik na przykład miał uczennicę.
Isabelle Laspark, uczennica "Samotnika" dopominała się o uwagę. Skoro dziewczyna stwierdziła, że sobie radzi to znaczy, że nic niebezpiecznego jej nie zagrażało.
Isabelle dysponowała bowiem dość dużym talentem zwłaszcza w sprawach powiązanych z alchemią transmutacją. I miała dla siebie całą twierdzę wraz z jej zasobami.
A Samotnik?
Jedno rozejrzenie się dookoła spowodowało, by czarownik zastanowił się co tu jeszcze robi.
I pojawiła się pokusa porzucenia tego wszystkiego łącznie z Silverymoon. Ale nie mógł tego zrobić bez ważnego powodu. Duma na to nie pozwalała.

-Ja też się nudzę i też tylko orki do rozrywki. Nie narzekaj, ty przynajmniej nie obijasz i nie odmrażasz zadka na północy.-
odparł telepatycznie czarownik.
- Owszem, obijam się wielce - Odparła wyraźnie rozjuszonym tonem - I nie jestem tu żadną pierdzieloną gosposią. Albo się tu zjawisz, albo nie zostanie kamień na kamieniu...
-Jestem wiele mil stąd.-
odparł telepatycznie mag.- Nawet gdybym chciał, to nie jestem w stanie tak szybko przenieść się z powrotem do domu. Poza tym... jak się nudzisz, to zawsze możesz odwiedzić ojca.
Raetar zastanawiał się czasami czemu tak naiwnie zgodził się wziąć Isabelle do siebie i to w dodatku, gdy przechodziła okres buntu. Powinien był wtedy odmówić, a przynajmniej porozmawiać z kimś kompetentnym na temat wychowywania dzieci.
- Ty czasem nie szlajasz się za kolejną spódniczką mistrzu?... - Szczególnie ostatnie słowa uczennicy Raetara ociekały wprost sarkazmem - ...Podczas, gdy ja tu bronię naszego domu przed cholernymi zielonoskórymi?
-Nie bardzo jest za czym się szlajać.-rzekł czarownik rozglądając się dookoła. -Włóczę się po górach, zamiast siedzieć w Silverymoon. Spódniczki można tu policzyć na palcach.
- To co ja mam robić do cholery? - Dziewczę wyraźnie było nie w sosie - Coraz więcej problemów tu się robi... i nawet pieprzone likantropy wieją..
-Poślij wici do Ognistopalcego. Kabała przyśle jakieś wsparcie dla ciebie.- poradził jej Raetar i westchnął w duchu. Może powinien odpuścić sobie całą tą zabawę z ratowaniem Srebrnych Marchii?
- Jeśli będę potrzebowała pomocy, nie omieszkam o tym powiedzieć - Isabelle nie zapominała wspomnieć o swej “wyższości” względem mężczyzny, będącego w prawdzie jej mentorem... - Zastanawiam się tylko, co też los zgotował mojej skromnej osobie...
-Jestem pewien, że sobie poradzisz. Zawsze uważałem, że masz spory talent.- odparł Raetar. Nie sprecyzował jedynie, że talent nie dotyczył wszystkiego czego ją uczył. I że raczej Flammuldinath powinien być jej nauczycielem.
- Słuchaj... Raetar - Powiedziała do niego wprost, czego jeszcze u swej uczennicy nie doświadczył przez tyyyle miesięcy - Będę bronić naszego gniazda, będę wypruwała flaki z tuzinów wrogich nam istot, jeśli jednak ty nie będziesz w stanie wywiązać się z obietnicy danej memu ojcowi, jeśli nie nauczysz mnie wszystkiego co wiesz, jeśli nie zdobędę wiedzy...
I nagle kontakt się urwał.
Samotnik mógł tylko westchnąć, wszak dziewczyna broniła nie tylko jego domu, ale też pośrednio własnych ziem rodowych. Więc jej pogróżki, były.. lipne.

A potem było spotkanie z Lordem Vanrirem. Z którego nic nie wynikło poza okazjonalną pyskówką, która na szczęście nie przekształciła się w bójkę. Z jednej strony to dobrze... z drugiej utracili szanse na przespanie się w mniej prymitywnych warunkach. Choć stawiane wieczorem chatki Daritosa uprzyjemniały noce reszcie drużyny. Poza samym Raetarem, który jakoś stronił jakoś od tej wygody. Socjalizację z dzielnymi ludźmi lorda Varnira przerwały bowiem oznaki zarazy, które wywołały u nich jedyną sensowną reakcję.

- Wszyscy na koń! - Ryczał nadal Carter, a podwładni Lorda uwijali się w podskokach, dosiadając swych wierzchowców, byle jak najdalej od grupki z Silverymoon.
- Nie zbliżać się. Nie dotykać nikogo - Wypowiedział Lord Vanrir grobowym tonem.

- Już po nas...zginiemy - Arasaadi pokręciła z rezygnacją głową - Zdechniemy niczym psy na drodze, nikt nam nie pomoże, już po nas...
- Kiedyś i tak musi nadejść koniec - Powiedział obojętnym tonem Elf Illisdur - Więc może lepiej tak, niż we własnych wnętrznościach?

- Ruuuuuszamyyyyyy - Carter machnął ręką na zbrojnych, i trzy tuziny spięły swoje konie, zostawiając grupkę śmiałków własnemu losowi... - A wy to lepiej trzymajcie się z dala od ludzi - Rzucił im na odjezdne...

- Nie chrzańcie głupot, nikt z nas nie zginie - warknęła Vestigia, gdy tylko się uspokoiła. - To tylko sztuczki tego, pożal się bogom, nekromanty. Niech go wszystkie piekła pochłoną.
-Tak czy siak odgoniły lorda Vanrira.- rzekł w zamyśleniu Raetar patrząc na odjeżdżających zbrojnych. -Pozostaje więc poratować się i ruszyć da...-zerknięcie na kapłankę przerwało wypowiedź Samotnika. Kobieta która powinna już zabierać się za leczenie, patrzyła smętnie za odjeżdżającymi ludźmi lorda jakby była zupełnie pozbawiona sił i woli. I niezdolna do jakiegokolwiek czynu.-Wygląda na to, że będzie jednak... trudniej.
- Ruszajmy, zostawanie tu nie jest najrozsądniejszym rozwiązaniem. - dodał przytrzymując kapłankę w siodle Wulfram.

Nieco speszony Zaklinacz odszedł od “Meggy” i poklepał swojego wierzchowca po szyi. Spojrzał na nią z ukosa, po czym przytaknął Wulframowi.
- Powinniśmy czym prędzej znaleźć miejsce na obozowisko. - powiedział. - I zająć się naszymi... przypadłościami.
Łotrzyca pogłaskała swego konia, odstąpiła też nieco swej wody, starając się go uspokoić i mu ulżyć choć trochę. Spojrzała na siwego czarodzieja.
-I ja tak samo myślę. - Przytaknęła mu.

- Druid by się zdał - powiedział Tarin. - Mój szlachetny rumak doszedł do wniosku, że woli sobie tutaj postać, niż ruszyć się gdzieś dalej. Pewnie zaszkodziły mu tamte wyziewy.
- Jak się nie ruszysz - usiłował przekonać opornego wierzchowca - to cię coś w końcu zeżre. No, rusz się, zanim dopadną cię orki i przerobią na pieczyste.
-To miejsce równie dobre, jak każde inne.-stwierdził obojętnym tonem głosu Reatar i spoglądając na spór Tarina z jego wierzchowcem.-I przynajmniej nie będzie trzeba koni siłą targać do celu.
- “To może od razu zapakujmy się w ozdobną sakiewkę i przewiążmy kokardką gdy mamy zamiar robić komuś prezent ?!” - pomyślał Wulfram mamrocząc złowieszczo pod nosem. Robił to na tyle taktownie że nikt nie powinien zauważyć. Głośno dodał tylko - Powinniśmy się skryć przed oczyma ciekawskich, znaleźć miejsce gdzie łatwiej będzie bronić obozu.
-Wytłumacz to koniom... I niektórym osobom. Choć wątpię by ci się to udało. Tak nagłe załamanie nastroju, nie może mieć naturalnych przyczyn.-stwierdził Raetar wzruszając ramionami. Ta cała sytuacja jakoś nie wywołała u niego szczególnej nerwowości.
Po chwili Daritos wpadł na pewien pomysł - zszedł ostrożnie ze swojego już i tak chorowitego wierzchowca i rzucił prosty czar wykrycia magii, żeby chociaż spróbować wybadać naturę tego, co dotknęło ich drużynę.
A Raetarowi pozostało zbliżyć się do grupy, a zwłaszcza kapłanki. Bo jego niewrażliwość na choroby, którą zapewniał mu pakt miała dodatkowy użyteczny efekt uboczny. Osoby znajdujące się blisko Samotnika nie były co prawda uleczone ze swoich dolegliwości, ale niewidoczna aura otaczająca go niwelowała wpływ chorób i trucizn na organizm. Oczywiście dopóty, dopóki chory trzymał się blisko Raetara.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline