Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-11-2012, 21:11   #91
Panicz
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
To musiało się źle skończyć. Tak myśleli wszyscy zaplątani w sfiksowaną, podziemną układankę. Że owszem źle, ale nie dla nich – dla tych drugich. Czy trzecich. Czy ilu ich tam tak naprawdę było, bo rozwikłać motywacje poszczególnych uczestników hulanki i ocenić, gdzie należy konkretnych aktorów przypisać było niezłą łamigłówką. A już tym bardziej po tym, co wydarzyło się, kiedy pięknolica Aeliana chwyciła za czarodziejski instrument (zastygając na moment w pozie rajcującej męskie serca Muzy) i pociągnęła palcami po strunach. Lutnia była prima sort, ale nie była widać dość magiczna, by zamaskować mierne zdolności artystyczne rudej pannicy. Nijaki dźwięk wybrzmiał jękliwie i zgasł. Ale efekty specjalne, które nadeszły wynagrodziły dźwiękową mizerię.

O tak. Najpierw poczuli to pod butami. Poczuli pod obcasami trzewików i noskami trepów. Jak kamień mięknie, jak cegły ustępują pod krokiem, uginają się, prężą, kurczą. I odbijają. Odbijają z powrotem jak sprężyna, podrzucają ich ku górze niby trampolina. Tak, zrobiło się skocznie. Pole do akrobacji stawało otworem. Także dla czerwonego magnata, który nagle wyrwał się spomiędzy pozłacanych ram i przybrał jakąś dziwaczną, pokraczną formę gorylowatej, czterorękiej, wyjącej dziko kreatury. Mózg bolał. Bolał przy próbach ogarnięcia odpływającej w opary absurdu sytuacji.

Ból dotknął wszystkich. Wgryzał się w czaszki, jak żerujący na kościach Burek. Widać było po przypartych do skroni pięściach i obnażonych, wyszczerzonych aż po dziąsła szczękających zębiskach, że przyjemnie nie jest. Ale momentalnie przykro być przestało. I wszystko wróciło do normy. No, powiedzmy. Czteroręki goryl gigant, golemy, odwrócona grawitacja i sprężysty, odbijający jak batuta sufit (aktualnie w roli podłogi) nie zniknęły. Albo rzeczywiście dalej tam były, albo Aeliana i reszta wreszcie trafili na dilera doskonałego i kupiony towar dalej ich trzymał.

Dexter zastanawiał się nad tym z powagą, skupiwszy wzrok na trzymanym w rękach instrumencie. Miał ładne łapki, zgrabne, szczuplutkie. Cycki też miał fajne. Odbijały się jak kauczukowe piłeczki, kiedy tam podskakiwał sobie po skarbcu. Dmuchnął odgarniając z czoła niesforny, rudy kosmyk. I krzyknął.

Kurwa mać! Nie! Nie! Nie! – krzyknął mijający strażników, przedzierający się na schody Dexter. Krzyknął, ale głosem dziwnie nieswoim. Zbyt jak na niego dźwięcznym, zbyt kobiecym. Ludzie rudego zbója, którego mijał odwrócili się ze zdziwieniem i spojrzeli po sobie nierozumiejąco. Jeszcze bardziej nierozumiejące stało się ich spojrzenie, gdy patrząc na innych widzieli siebie. Można rzec, że zdziwili się nawet bardziej, niż kiedy gorylowaty stwór chwycił któregoś z nich i złamał w pół jak lodowy sopel.

Na jednym zresztą obleczona białym futrem maszkara kończyć nie zamierzała. Sięgnęła następnego pechowca, strasznego suchotnika w szarej przeszywanicy i zdekapitowała padalca, zostawiając wyciekające paroma otworami cielsko na zdobionym, mahoniowym stolcu. Widać potworze nie było mało, bo zaraz ruszyła ku następnym zbójom, ale teraz nikt już zaskoczyć się nie dał. Salwa z kusz i zaraz muskularny korpus zwierza zjeżył się białymi lotkami bełtów. Bestia wpadła w berserk. A kolejni, nadbiegający od korytarza zbrojni, których była już cała dziesiątka napinali arbalety i szykowali stwora na kolejną strzelaninę.

Pędząca do wyjścia Kerin gwałtownie przyhamowała przed nadlatującymi pociskami, które ominęły szarżującego ludojada i zaświstały jej koło uszu. Jej błąd, że wśród golemów i goryli zapomniała o hardym młodziku, który postawił sobie – mimo całej nierealności sytuacji – bronienie skarbca za punkt honoru. I zupełnie niehonorowo pchnął blondynę w bok, zagłębiając ostrze krótkiego miecza prawie po jelec. Pchnął i natychmiast wyciągnął metal zostawiając za sobą potworne spustoszenie. Przerażona, buchająca juchą dziewczyna od śmierci na miejscu uratowała się tylko tym, że upadając na ziemię odbiła się, jak od trampoliny i poleciała wysoko, niemal pod sufit. To jest: podłogę. Wylądowała, odbiła się miękko jak od purchawki i przekoziołkowała, gdzieś między poduszki, gdzie schronił się Kumalu. Poduszki poczerwieniały.

A jeden z glinianych gigantów postanowił, że nie jego problemem będzie dopieranie pościeli i skoczył na zaległą na poduchach Kerin gotów ubabrać aksamit raz na zawsze. Oboje odbili się wysoko, zawiśli w powietrzu bezsilnie przebierając kończynami i spadli z powrotem. Znów oszukując grawitację. Niewiele brakowało. Blondynce znów się upiekło, ale ze świeżej, bardzo poważnej rany życie uciekało coraz szerszym strumieniem. Męczyła się. A golem męczyć się nie miał w zwyczaju.

Kumalu na walkę z olbrzymami miał umiarkowaną ochotę. Planem numer jeden było dla Touva dać nogę. Ale co zrobić, skoro druga strona nie planowała wypuszczać południowca na wolność? Murzyn zemknął glinanej figurze, która w końcu odpuściła pościg i skupiła uwagę na zastygłej z lutnią Aelianie... To jest, Dexterze... W każdym razie Kumalu ściął się przy wyjściu z akolitą, który nie dawał łatwo za wygraną. A Roth zaczął cofać się przed wymachującym maczugowatymi łapami kolosem z gliny.

Tak, było wesoło. W stosunkowo wąskim korytarzu, przy wyjściu ze skarbca bestia masakrowała świątynną gwardię, a świszczące bełty nadbiegających strażników coraz mocniej ją rozjuszały. Można byłoby rzec, że najbardziej komfortowo w tej sytuacji miał się Dexter, który zamarł na schodach w drodze na górę, słysząc już nadciągające z wyższych kondygnacji mordercze wrzaski. Można byłoby tak rzec, gdyby był to Dexter. Ale to przecież była Aeliana. I dzikich wyć i ryków z góry z niczym miłym nie kojarzyła. Z niczym.
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 12-11-2012 o 21:16.
Panicz jest offline