okolice Silverymoon
5 Ches(Marzec)
2-gi dzień wyprawy
popołudnie
Grupa śmiałków z Silverymoon znalazła się w dosyć dziwacznej sytuacji. A to paru z nich dziwnie osłabło, czy też i dostało pokręconych depresji, nie mając ochoty absolutnie na nic, a jakby tego było mało, to samo dotyczyło rumaków paru z nich. Z całą pewnością wszystko to było zaś sprawką cholernego nekromanty, z którym mieli wcześniej do czynienia.
I wiele osób wprost marzyło, by dopaść go w swoje łapy, i skopać mu blade dupsko za to, co im uczynił.
Wszystko to pozostawało jednak w strefie owych marzeń, po typku bowiem nie było ani śladu, podobnie zresztą, jak i po Lordzie Vanrirze, Carterze, oraz trzem tuzinom zbrojnych. Odjechali oni w swoją stronę, jak najszybciej zostawiając awanturników ich własnemu losowi, będąc zaniepokojonymi zachowaniem owych osób z "Klejnotu Północy". Bo kto w końcu wiedział, czy to, co im dolegało, nie było czasem zaraźliwe?
Grupa została więc pozostawiona samej sobie, a efekty przebywania w paskudnej chmurze zaczęły ujawniać się w pełnej okazałości. Osłabła Vestigia, Saebrineth, Aislin, Yenic, Illisdur i Meggy. Do tego jeszcze u Kapłanki, Elfa, Zaklinaczki, i jasnowłosej Łotrzycy pojawił się iście wisielczy humor i podejście do świata. Z kolei koń Tarina, Daritosa i Elfiego Maga również był osłabiony, a rumak Saebrineth, także i Tarina, oraz dopasowujący się chyba do właściciela - Aislin - nie chciał ruszyć się ani o krok w przód.
Nie wyglądało to wszystko za pięknie. W grupie rozszalały się osłabienia i deprechy, dotyczące zarówno śmiałków, jak i ich rumaków. Nie pozostało więc nic innego, jak przeczekać ten stan, o ile oczywiście mogło to cokolwiek dać. Udali się więc ledwie sto kroków od miejsca, gdzie spotkali jeźdźców, po czym Daritos ponownie wyczarował chatki, by spocząć w nich na noc.
Ta z kolei była często męcząca, wziąwszy pod uwagę pieprzenie od rzeczy co niektórych osóbek.
Przebywanie Aislin w pobliżu Raetara usunęło z niej "humorki", jednak Kapłanka nie posiadała odpowiednich zaklęć, by zaradzić zaistniałej sytuacji aż do następnego dnia... podobnie mało efektywnie miała się sprawa z zaklęciem Zaklinacza. Nic bowiem konkretnego - magicznego - nie wykrył.
okolice Silverymoon
6 Ches(Marzec)
3-ci dzień wyprawy
ranek
Następnego dnia porankiem, sytuacja uległa pewnej zmianie... choć ponownie nie było zbyt kolorowo. Po przespaniu się, uległy bowiem pewne zmiany w stanie zdrowotnym, choć czy wychodziło to na dobre, było zdecydowanie kwestią sporną. Bowiem, jednym się polepszyło, innym z kolei wyskoczyła całkiem świeża chandra, czy i osłabienie.
A niech to szlag...
Osłabiony Paladyn i Łotrzyca, koń Wulframa, Daritosa, Aislin i Arasaadi.
No i marudzący na świat, i właściwie to nawet nie ruszający się z miejsca Wojenny Mag, Paladyn, Łotrzyca i Zaklinaczka. Ponownie zaś protestujący rumak siwowłosej Elfki, Tarina, i wyczarowany magicznie dla Foraghora.
Stetryczała i zawodząca banda, a nie godni uwagi awanturnicy!
~
Ale za to Kapłance Aislin już przeszło, i można było z nią całkiem normalnie pogadać, a co za tym szło, istniała szansa na zakończenie(choć chwilowe?) tego całego pieprzonego cyrku. Po dosyć burzliwej naradzie z nadającymi się do tego awanturnikami, ustalono pewną taktykę, po czym Aislin udała się wymodlić odpowiednie czary, a następnie zaczęto magiczne "eksperymenty". "Usunięcie choroby" i "Usunięcie klątwy" stało się tego poranka ciągle i ciągle powtarzanym rytuałem, trwającym ładny kawał czasu, wspieranym monotonnie przez "Mniejsze odnowienia", "Uzdrowienia", "Przełamania klątwy" i co tylko kto miał, i czym dysponował. Pomagano sobie wzajemnie, przywracano siły i pozbywano pierniczonych dołków, przez co nie tyle, co zacisnęły się odrobinkę bardziej relacje między całym towarzystwem, co zrozumiano, iż w końcu wszyscy jadą na jednym koniu...a propo koni, niestety, ale z rumakiem Saebrineth, Tarina i Foraghora nikt nic uczynić już nie potrafił, pozostawiono więc zwierzęta samopas. W końcu, skoro rumak nie chciał uczynić ani kroku więcej, jaki był z niego pożytek?
Tu jednak i ponownie pomógł Daritos, przywołując dla potrzebujących konieczny do dalszej podróży transport.
Koniec końców, wszyscy wyleczeni i w pełni zdrowia, oraz wigoru psychicznego udali się w dalszą podróż, bogatsi chyba o kolejną życiową nauczkę, by nie zaczepiać być może każdego napotkanego na drodze jegomościa, choćby nawet nie wiadomo jak niezdrowo pokręcone miał zainteresowania...
***
Dokładnie
w południe natrafiono na rozgałęzienie traktu. Z map, jakie posiadali, wynikało zaś, iż obie drogi prowadziły do rzeki Rauvin, i do mostów pozwalających na jej przebycie, kwestią zaś ogólnie pojętego poczucia obowiązku, i może nieco własnego nosa, okazało się wybranie właściwej drogi? W końcu bowiem obie i tak prowadziły nadal do celu ich wyprawy, jakim był "Grzbiet Świata"... nie do końca jednak. Bowiem zarówno Raetar, jak i już Wulfram, posiadali odpowiednie informacje, i obaj zdecydowali się na trakt i most położony bardziej w północnym kierunku.
Po wielce zadufanym Lordzie i jego ludziach nie było z kolei ani śladu, najprawdopodobniej udali się więc oni właśnie tą drugą drogą...
~
Godzinkę później, oczom podróżujących ukazał się dziwny widok. Całkiem przypadkiem - choć o najbystrzejszym wzroku - Vestigia zauważyła to pojawiające się, to znikające po krótkim momencie zabudowania, wyglądające jak karczma? Kierunek jej spojrzenia podłapała szybko Saebrineth, następnie zaś Daritos, ktoś się w końcu odezwał, i wszyscy już po chwili wpatrywali się w owe dziwadło.
Całkiem niedaleko drogi, będąca już z całą pewnością rozbudowana karczma z dymiącymi kominami, położona przy wartkim, szerokim strumieniu, posiadająca nawet młyńskie koło, wyglądała dosyć obiecująco. To mogła jednak równie dobrze być ułuda, jakaś pułapka zwabiająca w to miejsce nieostrożne osoby... możliwości było naprawdę wiele. Był jednak i szyld na drodze, przedstawiający kłos zboża i napis głoszący "Stary Kłos", był i głód jaki awanturnikom odrobinę dokuczał, fakt nie brania kąpieli już od dwóch dni, była i ciekawość.
Szpica w składzie osobowym Vestigia, Saebrineth i cholerny Foraghor, podkradła się nieco, sprawdzając owe fatum. Mostek był najprawdziwszy w dotyku, i słup z szyldem na drodze tuż przed karczmą, i zapach dymu z kominków... i cholerny rumak Aislin zarżał, zdradzając ich obecność blisko zabudowań. Uchyliła się po chwili okiennica, a ktoś powiedział kobiecym głosem "O bogowie", równie szybko ją zamykając.
Nie było więc chyba sensu już się ukrywać i podkradać, a skoro grupka z Silverymoon nie miała wrogich zamiarów, mogli spokojnie podjechać? W końcu to była już z całą pewnością jedna z przydrożnych karczm, jakich to pełno jak świat długi i szeroki, a ostała się cała mimo Orczej armii grasującej na Północy ponieważ...?
~
Gdy kulturalnie zawalono w drzwi wejściowe, oznajmiając wszem i wobec pojawienie się gości, te uchyliły się ze skrzypnięciem, i męskimi słowami, potwierdzającymi, iż są otwarte. A gdy grupka znalazła się w środku, ujrzała przerażone pół tuzina kobiet i mężczyzn w różnym wieku, chowających się za ladą przed właśnie nimi. W drżących dłoniach dzierżyli mizernie wyglądający oręż.
Stadko to, wpatrywało się w grupę awanturników pakujących się do karczmy, niemal robiąc pod siebie ze strachu... choć Długousi trzymali się bardziej, dzielnie celując z łuków.
- Cze...czego chcecie? - Odezwał się niepewnym głosem ludzki mężczyzna mierzący z kuszy.
.