Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2012, 21:35   #21
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Upewniwszy się że Kasumi jest tylko poobijana, Ryozo zadzwonił wprost do Taluli prosząc ją by poszukała dla niego gospodyń do wynajęcia lub agencji takie osoby zatrudniające gosposie.
Po czym wysłała mu namiary na firmowy adres. Nie żeby dotąd potrzebował gosposi. Ryozo był bowiem osobą o naturze uporządkowanej. W domu zawsze panował ład, każdy przedmiot miał swoje miejsce. Ten pedantyzm bawił Kasumi, która zawsze przedstawiała różne przedmioty, by potem patrzeć jak jej mąż zawsze znajdował takie zmiany i natychmiast poprawiał ustawiając przedmioty na wyznaczonych przez niego miejscu.
Uważała to za natręctwo Ryozo. I myliła się. Dom był urządzony wedle zasad feng shui i na wybranym przez Japończyka miejscu w otoczeniu przecinających się żył wodnych. Dom miał w sobie niewidoczną dla niej moc.

Ryozo chciał wynająć gosposię z jednego powodu. Nie bardzo bowiem wiedział jak się zaopiekować Kasumi. Brakowało mu tej czułej strony w naturze. Małe kocięta i szczeniaczki przerażały go swą nieporadnością. Unikał dotykania ich w obawie przed zrobieniem im krzywdy.
Tak samo było i w tej sytuacji. Kasumi wydawała się teraz mu taka delikatna, taka od niego zależna, że ten fakt paraliżował go.
O wiele lepiej wychodziło mu krzywdzenie ludzi niż opieka nad nimi. Ale był to sekret który ukrywał przed Kasumi. Sekret który został w Tokio, sekret z czasów nauki u sensei.
Tu na Hawajach, nie musiał nikogo krzywdzić. Nie miał potrzeby, by krzywdzić. Aż dotąd...
Jeden krótki SMS do Johna Kaewe. Maga znanego z widzenia. Kaewe był tylko jednym z szeregowych magów, w miejscowej układance sił mało istotnym elementem. Tu rządziły trzy wiedźmy. Gdyby nie spotkanie w szpitalu... w ogóle by się z nim nie kontaktował.

Deptak Honolulu, ładne widoki na lazurowe morze i budynki miasta. Bardzo malownicze miejsce, nic dziwnego że tylu turystów nim wędrowało.


Ryozo na deptaku zjawił się ubrany dość luźno, jak na niego. Płócienne spodnie, koszula z hawajskim z motywem i cyfrowy aparat fotograficzny na szyi. Ot typowy japoński turysta.
Mimo ewidentnej zmiany wyglądu John rozpoznał go natychmiast. Sam był ubrany tak, jak poprzednio. Tyle tylko, że nie miał skórzanej marynarki, całkowicie zbędnej o tej porze dnia.
Skinął głową na powitanie.
Pan Sakamoto odpowiedział skinięciem głowy, po czym ruszył w kierunku Johna. Spokojnie i powoli, ręce w kieszeniach. Był w sumie takim samym jak jego poprzednik, zwyczajnym mieszkańcem kraju wschodzącego słońca i członkiem fundacji Akarui mirai, o której wiadomo było tylko tyle, że... ponoć istnieje i jest przyjaźnie nastawiona do tutejszego środowiska magów.
Tak jak poprzednik, pan Sakamoto zapewniał tutejszych magów o dobrych zamiarach swej kabały magyicznej i tyle. Cele fundacji, jej rozmiary, kontakty były tajemnicą. Życie prywatne Ryozo też... aż do tej chwili.
Japończyk podszedł i ukłoniwszy się Johnowi rzekł.
- Ładny dziś dzień mamy, ne? Czyż nie?
Angielski japońskiego maga był dobry, aczkolwiek wschodni akcent cały czas rzucał się w oczy. A i czasem japonizmy się pojawiały w jego wypowiedziach.
- Piękna pogoda, faktycznie - potwierdził John. - Jest wprost idealna na spacer. Prognoza wyjątkowo się sprawdziła.
Mieszkańcy Wschodu, ponoć, nigdy nie przechodzili od razu do interesów. Trzeba było po prostu przeczekać wstępne uprzejmości. I dostosować się.
Ryozo najwyraźniej nie był zbyt cierpliwy, bądź za bardzo się zamerykanizował. Bowiem po tym krótkiej wymianie zdań od razu rzekł wyjmując aparat fotograficzny i zerkając na ekran, zapewne po to by wyglądać bardziej naturalnie.
- Co zamierza pan zrobić w związku z ostatnimi wydarzeniami?
- Znaleźć ich, jeśli o to zdarzenie panu chodzi - stwierdził. - I w taki czy inny sposób przekonać, że popełnili błąd. Poważny błąd.
Chociaż na ustach Johna widniał uśmiech, to oczy były zimne.
- Rozumiem.- odparł Ryozo i pytał dalej. - A jak to planuje pan zrobić?
- To dość charakterystyczne osoby - powiedział John. - Nawet w takim tłumie, jaki się kręci po tym pięknym mieście. Najpierw spróbuję skorzystać z moich znajomości.
- Tak. Znajomości to dobra rzecz.- Ryozo pokiwał głową na potwierdzenie jego słów. - Niestety tu akurat... moje możliwości kuleją. Jestem z poza miasta.
- Przysługi pociągają za sobą zobowiązania, ale wśród przyjaciół i w rodzinie nie jest to takie złe - stwierdził John. - A jako tubylec - uśmiechnął się lekko - mam tu i jednych, i drugich. Prawdziwych przyjaciół i kochającą rodzinę. A niektórzy z tych pierwszych będą z pewnością osobiście zainteresowani tym przypadkiem.
- Rozumiem.- znowu krótkie słowo. Ryozo wydawał się tej sprawie bardziej tajemniczy niż w innych. Po czym dodał.- Ja również cenię rodzinę i trzymam z dala od pewnych aspektów mojej pracy. I chciałbym by tak pozostało.
- Nie ma obawy - zapewnił go John. - Rodzina to jedno, praca to drugie. W wielu przypadkach obie te sprawy nie powinny się zazębiać.
Trudno powiedzieć było znów, co się kryło za służbowym uśmiechem Sakamoto. Japończyk ujął w dłonie aparat fotograficzny, skłonił się i rzekł.
- Przepraszam, że zająłem panu tyle czasu Kaewe-san. Teraz zresztą muszę pana opuścić, obiecałem kilka ładnych zdjęć. Wypadałoby się tym zająć.
- Spotkanie z panem, panie Sakamoto, to była czysta przyjemność. - John również się skłonił. - Jeśli czegokolwiek się dowiem w wiadomej sprawie, to dam znać.

Czuwał nad nią. Spoglądał na jej oblicze. Spoglądał na sińce na jej obliczu. I czuł wzbierający w nim gniew, na tego który to zrobił. Zacisnął dłonie w pięści. Zastanawiał się co zrobić.
Skrzywdzono ją, a przecież była pod jego opieką. Mimo, że się rozwodzili, nie zamierzał pozwolić, by ktokolwiek..
Splótł dłonie. Pierwsza mudra...


szybujący lotos. Poprzez “okno” między palcami dłoni wydział jej głowę. Palce zaczęły szybko zmieniać układ tworząc kolejne układy, by otworzyć umysł Kasumi przed nim.
Nigdy dotąd nie stosował magyi na swej żonie. Nigdy nie próbował przejrzeć jej myśli, choć wiele razy zastanawiał się czy nie powinien był. Być może wtedy uniknął by rozwodu.
Kolejna mudra, kolejne słowa... Tym razem jednak zamierzał zajrzeć do umysłu śpiącej żony, by podejrzeć jej myśli i być może... zajrzeć do jej najświeższych wspomnień. Nie chciał bowiem przepytywać Kasumi co do wydarzeń z baru. Nie chciał i zapewne nie potrafiłby się przełamać.
Kolejny gest i...
-Nie powinieneś tego robić Ryozo-kun.- cichy i ciepły głos przerwał jego koncentrację i rzucanie zaklęcia.
Spojrzał za siebie, choć wiedział co zastanie nie wiedział w jakiej formie.


Kistune Riku-sama była nierealna i niezwykle realna zarazem. Postać kitsune ubrana w szaty miko, nie przypominająca rzeczywistej osoby, a rysunek z mangi. A jednocześnie całkowicie trójwymiarowa. W przypadku Riku postać ulegała częstej zmianie, nie tylko jeśli chodzi o szczegóły czy atrybuty. Ale zmieniała się ilość ogonów, barwa włosów oczu czy wiek.
Czasami przychodziła jako zwykły lis, ale rzadko.
Dziś miała długie jasne włosy, niebieskie oczy i sześć ogonów.
-Nie powstrzymasz mnie.- mruknął Ryozo. A Riku-sama uśmiechnęła się ciepło i wachlując oblicze trzymanym w dłoni papierowym wachlarzem podeszła do maga. Położyła dłoń na na jego ramieniu, mówiąc cicho.-Ale też i nie muszę cię powstrzymywać, prawda?
-Nie... Nie musisz.- rzekł smętnie Ryozo przerywając rzucenie zaklęcia.
-Napij się herbaty Ryozo-kun. To ci dobrze zrobi.- zaproponowała cicho Riku.

Gdy byli razem Ryozo okazywał się niezdarny i nieporadny. Teraz gdy musiał się nią opiekował, okazywało się, że nie wiedział jak. I wzbudzał jej śmiech, wesoły, głośny i ciepły.
Bardzo mu go brakowało tego śmiechu.
Małżeństwo przed laty miało być dla nich obojga ucieczką od samotności. W Tokio bowiem żyje się szybko, a praca zajmuje wiele czasu. Brak więc go na szukanie miłości i randki. Małżeństwo stało się umową dla nich. Nie było w nim nic romantycznego, tym bardziej że różnili się między sobą. Ostatecznie... Nigdy nie potrafił być taki jakiego pragnęła: czuły, delikatny i opiekuńczy.
Choć się starał dorównać jej wymaganiom i pragnieniom. Nie wychodziło mu to jednak za dobrze. Był niezgrabny i mało taktowny. I wzbudzał u niej śmiech.
I z czasem przywykła do tego. I potrafiła docenić jego starania... przynajmniej tak sądził do czasu rozwodu. Teraz... był zagubiony. I znów się starał. Znów był przy niej. I znów się nią opiekował.
I znów się uśmiechała.

W garażu był sam. Garaż był tą jego męską samotnią. Kasumi tu nie wchodziła zbyt często. Jej samochód zawsze stał na podjeździe. Tu też Ryozo przechowywał broń.. Colta M1911A1.


Ameryka była pod tym względem zabawna. Mało restrykcyjna jeśli chodzi o broń osobistą. W Japonii pistolet jaki był w jego posiadaniu został nielegalnie nabyty. Tutaj broń kupił bez problemu i równie bez problemu zarejestrował. Choć w tajemnicy przed Kasumi.
Sprzedawca powiedział że to najlepszy pistolet jaki można kupić na Hawajach. Najdoskonalsza krótka broń palna. Ryozo w to nie wierzył, ale też i nie potrzebował wojskowego cudu techniki.
Na jego potrzeby by ten pistolet wystarczył. On i kilka czerwonych karteczek pokrytych kilkoma znakami kanji. Broń na wszystko co nie pochodzi z tego świata. I na eksperymenty Technokracji.
Tutaj, na Hawajach... Nie miała być użyta. Nigdy.
Ryozo nie wiedział jeszcze czy zostanie użyta, na kim i jak. Ale uznał, że miała być gotowa.
I po chwili wylądowała w specjalnym schowku w jego firmowym land cruiserze.
Miał wiele planów włącznie z rozmową z Yoshim, oraz Mirandą Haraway.
Ale te musiały zaczekać, najpierw obowiązki wobec firmy.

Hidetoshi Kosugi, słabo go kojarzył. Ale skoro Hidetoshi prosił go o przysługę, to musiała to być ważna sprawa. Nie zaciąga się tak poważnych długów bez powodu. Ryozo wrzucił na siedzenie obok kierowcy wydrukowane dokumenty, schował do schowka pistolet i “amulety”, wsiadł za kierownicę i ruszył licząc, że nawigacja samochodowa pomoże mu odnaleźć ową klinikę odwykową. Podczas jazdy zadzwonił do Mirandy z zapytaniem kiedy mógłby się umówić na rozmowę. Zamierzał szybko załatwić sprawy w klinice, wszak obiecał żonie, że wróci szybko. A dla spokoju duszy, zostawił ją pod opieką nie tylko świeżo zatrudnionej gosposi, ale też i pod opieką Riku-sama. W końcu jeśli nie mógł polegać na własnym awatarze, to na kim mógł polegać?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-11-2012 o 21:45. Powód: ważne zmiany
abishai jest offline