Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-11-2012, 21:35   #21
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Upewniwszy się że Kasumi jest tylko poobijana, Ryozo zadzwonił wprost do Taluli prosząc ją by poszukała dla niego gospodyń do wynajęcia lub agencji takie osoby zatrudniające gosposie.
Po czym wysłała mu namiary na firmowy adres. Nie żeby dotąd potrzebował gosposi. Ryozo był bowiem osobą o naturze uporządkowanej. W domu zawsze panował ład, każdy przedmiot miał swoje miejsce. Ten pedantyzm bawił Kasumi, która zawsze przedstawiała różne przedmioty, by potem patrzeć jak jej mąż zawsze znajdował takie zmiany i natychmiast poprawiał ustawiając przedmioty na wyznaczonych przez niego miejscu.
Uważała to za natręctwo Ryozo. I myliła się. Dom był urządzony wedle zasad feng shui i na wybranym przez Japończyka miejscu w otoczeniu przecinających się żył wodnych. Dom miał w sobie niewidoczną dla niej moc.

Ryozo chciał wynająć gosposię z jednego powodu. Nie bardzo bowiem wiedział jak się zaopiekować Kasumi. Brakowało mu tej czułej strony w naturze. Małe kocięta i szczeniaczki przerażały go swą nieporadnością. Unikał dotykania ich w obawie przed zrobieniem im krzywdy.
Tak samo było i w tej sytuacji. Kasumi wydawała się teraz mu taka delikatna, taka od niego zależna, że ten fakt paraliżował go.
O wiele lepiej wychodziło mu krzywdzenie ludzi niż opieka nad nimi. Ale był to sekret który ukrywał przed Kasumi. Sekret który został w Tokio, sekret z czasów nauki u sensei.
Tu na Hawajach, nie musiał nikogo krzywdzić. Nie miał potrzeby, by krzywdzić. Aż dotąd...
Jeden krótki SMS do Johna Kaewe. Maga znanego z widzenia. Kaewe był tylko jednym z szeregowych magów, w miejscowej układance sił mało istotnym elementem. Tu rządziły trzy wiedźmy. Gdyby nie spotkanie w szpitalu... w ogóle by się z nim nie kontaktował.

Deptak Honolulu, ładne widoki na lazurowe morze i budynki miasta. Bardzo malownicze miejsce, nic dziwnego że tylu turystów nim wędrowało.


Ryozo na deptaku zjawił się ubrany dość luźno, jak na niego. Płócienne spodnie, koszula z hawajskim z motywem i cyfrowy aparat fotograficzny na szyi. Ot typowy japoński turysta.
Mimo ewidentnej zmiany wyglądu John rozpoznał go natychmiast. Sam był ubrany tak, jak poprzednio. Tyle tylko, że nie miał skórzanej marynarki, całkowicie zbędnej o tej porze dnia.
Skinął głową na powitanie.
Pan Sakamoto odpowiedział skinięciem głowy, po czym ruszył w kierunku Johna. Spokojnie i powoli, ręce w kieszeniach. Był w sumie takim samym jak jego poprzednik, zwyczajnym mieszkańcem kraju wschodzącego słońca i członkiem fundacji Akarui mirai, o której wiadomo było tylko tyle, że... ponoć istnieje i jest przyjaźnie nastawiona do tutejszego środowiska magów.
Tak jak poprzednik, pan Sakamoto zapewniał tutejszych magów o dobrych zamiarach swej kabały magyicznej i tyle. Cele fundacji, jej rozmiary, kontakty były tajemnicą. Życie prywatne Ryozo też... aż do tej chwili.
Japończyk podszedł i ukłoniwszy się Johnowi rzekł.
- Ładny dziś dzień mamy, ne? Czyż nie?
Angielski japońskiego maga był dobry, aczkolwiek wschodni akcent cały czas rzucał się w oczy. A i czasem japonizmy się pojawiały w jego wypowiedziach.
- Piękna pogoda, faktycznie - potwierdził John. - Jest wprost idealna na spacer. Prognoza wyjątkowo się sprawdziła.
Mieszkańcy Wschodu, ponoć, nigdy nie przechodzili od razu do interesów. Trzeba było po prostu przeczekać wstępne uprzejmości. I dostosować się.
Ryozo najwyraźniej nie był zbyt cierpliwy, bądź za bardzo się zamerykanizował. Bowiem po tym krótkiej wymianie zdań od razu rzekł wyjmując aparat fotograficzny i zerkając na ekran, zapewne po to by wyglądać bardziej naturalnie.
- Co zamierza pan zrobić w związku z ostatnimi wydarzeniami?
- Znaleźć ich, jeśli o to zdarzenie panu chodzi - stwierdził. - I w taki czy inny sposób przekonać, że popełnili błąd. Poważny błąd.
Chociaż na ustach Johna widniał uśmiech, to oczy były zimne.
- Rozumiem.- odparł Ryozo i pytał dalej. - A jak to planuje pan zrobić?
- To dość charakterystyczne osoby - powiedział John. - Nawet w takim tłumie, jaki się kręci po tym pięknym mieście. Najpierw spróbuję skorzystać z moich znajomości.
- Tak. Znajomości to dobra rzecz.- Ryozo pokiwał głową na potwierdzenie jego słów. - Niestety tu akurat... moje możliwości kuleją. Jestem z poza miasta.
- Przysługi pociągają za sobą zobowiązania, ale wśród przyjaciół i w rodzinie nie jest to takie złe - stwierdził John. - A jako tubylec - uśmiechnął się lekko - mam tu i jednych, i drugich. Prawdziwych przyjaciół i kochającą rodzinę. A niektórzy z tych pierwszych będą z pewnością osobiście zainteresowani tym przypadkiem.
- Rozumiem.- znowu krótkie słowo. Ryozo wydawał się tej sprawie bardziej tajemniczy niż w innych. Po czym dodał.- Ja również cenię rodzinę i trzymam z dala od pewnych aspektów mojej pracy. I chciałbym by tak pozostało.
- Nie ma obawy - zapewnił go John. - Rodzina to jedno, praca to drugie. W wielu przypadkach obie te sprawy nie powinny się zazębiać.
Trudno powiedzieć było znów, co się kryło za służbowym uśmiechem Sakamoto. Japończyk ujął w dłonie aparat fotograficzny, skłonił się i rzekł.
- Przepraszam, że zająłem panu tyle czasu Kaewe-san. Teraz zresztą muszę pana opuścić, obiecałem kilka ładnych zdjęć. Wypadałoby się tym zająć.
- Spotkanie z panem, panie Sakamoto, to była czysta przyjemność. - John również się skłonił. - Jeśli czegokolwiek się dowiem w wiadomej sprawie, to dam znać.

Czuwał nad nią. Spoglądał na jej oblicze. Spoglądał na sińce na jej obliczu. I czuł wzbierający w nim gniew, na tego który to zrobił. Zacisnął dłonie w pięści. Zastanawiał się co zrobić.
Skrzywdzono ją, a przecież była pod jego opieką. Mimo, że się rozwodzili, nie zamierzał pozwolić, by ktokolwiek..
Splótł dłonie. Pierwsza mudra...


szybujący lotos. Poprzez “okno” między palcami dłoni wydział jej głowę. Palce zaczęły szybko zmieniać układ tworząc kolejne układy, by otworzyć umysł Kasumi przed nim.
Nigdy dotąd nie stosował magyi na swej żonie. Nigdy nie próbował przejrzeć jej myśli, choć wiele razy zastanawiał się czy nie powinien był. Być może wtedy uniknął by rozwodu.
Kolejna mudra, kolejne słowa... Tym razem jednak zamierzał zajrzeć do umysłu śpiącej żony, by podejrzeć jej myśli i być może... zajrzeć do jej najświeższych wspomnień. Nie chciał bowiem przepytywać Kasumi co do wydarzeń z baru. Nie chciał i zapewne nie potrafiłby się przełamać.
Kolejny gest i...
-Nie powinieneś tego robić Ryozo-kun.- cichy i ciepły głos przerwał jego koncentrację i rzucanie zaklęcia.
Spojrzał za siebie, choć wiedział co zastanie nie wiedział w jakiej formie.


Kistune Riku-sama była nierealna i niezwykle realna zarazem. Postać kitsune ubrana w szaty miko, nie przypominająca rzeczywistej osoby, a rysunek z mangi. A jednocześnie całkowicie trójwymiarowa. W przypadku Riku postać ulegała częstej zmianie, nie tylko jeśli chodzi o szczegóły czy atrybuty. Ale zmieniała się ilość ogonów, barwa włosów oczu czy wiek.
Czasami przychodziła jako zwykły lis, ale rzadko.
Dziś miała długie jasne włosy, niebieskie oczy i sześć ogonów.
-Nie powstrzymasz mnie.- mruknął Ryozo. A Riku-sama uśmiechnęła się ciepło i wachlując oblicze trzymanym w dłoni papierowym wachlarzem podeszła do maga. Położyła dłoń na na jego ramieniu, mówiąc cicho.-Ale też i nie muszę cię powstrzymywać, prawda?
-Nie... Nie musisz.- rzekł smętnie Ryozo przerywając rzucenie zaklęcia.
-Napij się herbaty Ryozo-kun. To ci dobrze zrobi.- zaproponowała cicho Riku.

Gdy byli razem Ryozo okazywał się niezdarny i nieporadny. Teraz gdy musiał się nią opiekował, okazywało się, że nie wiedział jak. I wzbudzał jej śmiech, wesoły, głośny i ciepły.
Bardzo mu go brakowało tego śmiechu.
Małżeństwo przed laty miało być dla nich obojga ucieczką od samotności. W Tokio bowiem żyje się szybko, a praca zajmuje wiele czasu. Brak więc go na szukanie miłości i randki. Małżeństwo stało się umową dla nich. Nie było w nim nic romantycznego, tym bardziej że różnili się między sobą. Ostatecznie... Nigdy nie potrafił być taki jakiego pragnęła: czuły, delikatny i opiekuńczy.
Choć się starał dorównać jej wymaganiom i pragnieniom. Nie wychodziło mu to jednak za dobrze. Był niezgrabny i mało taktowny. I wzbudzał u niej śmiech.
I z czasem przywykła do tego. I potrafiła docenić jego starania... przynajmniej tak sądził do czasu rozwodu. Teraz... był zagubiony. I znów się starał. Znów był przy niej. I znów się nią opiekował.
I znów się uśmiechała.

W garażu był sam. Garaż był tą jego męską samotnią. Kasumi tu nie wchodziła zbyt często. Jej samochód zawsze stał na podjeździe. Tu też Ryozo przechowywał broń.. Colta M1911A1.


Ameryka była pod tym względem zabawna. Mało restrykcyjna jeśli chodzi o broń osobistą. W Japonii pistolet jaki był w jego posiadaniu został nielegalnie nabyty. Tutaj broń kupił bez problemu i równie bez problemu zarejestrował. Choć w tajemnicy przed Kasumi.
Sprzedawca powiedział że to najlepszy pistolet jaki można kupić na Hawajach. Najdoskonalsza krótka broń palna. Ryozo w to nie wierzył, ale też i nie potrzebował wojskowego cudu techniki.
Na jego potrzeby by ten pistolet wystarczył. On i kilka czerwonych karteczek pokrytych kilkoma znakami kanji. Broń na wszystko co nie pochodzi z tego świata. I na eksperymenty Technokracji.
Tutaj, na Hawajach... Nie miała być użyta. Nigdy.
Ryozo nie wiedział jeszcze czy zostanie użyta, na kim i jak. Ale uznał, że miała być gotowa.
I po chwili wylądowała w specjalnym schowku w jego firmowym land cruiserze.
Miał wiele planów włącznie z rozmową z Yoshim, oraz Mirandą Haraway.
Ale te musiały zaczekać, najpierw obowiązki wobec firmy.

Hidetoshi Kosugi, słabo go kojarzył. Ale skoro Hidetoshi prosił go o przysługę, to musiała to być ważna sprawa. Nie zaciąga się tak poważnych długów bez powodu. Ryozo wrzucił na siedzenie obok kierowcy wydrukowane dokumenty, schował do schowka pistolet i “amulety”, wsiadł za kierownicę i ruszył licząc, że nawigacja samochodowa pomoże mu odnaleźć ową klinikę odwykową. Podczas jazdy zadzwonił do Mirandy z zapytaniem kiedy mógłby się umówić na rozmowę. Zamierzał szybko załatwić sprawy w klinice, wszak obiecał żonie, że wróci szybko. A dla spokoju duszy, zostawił ją pod opieką nie tylko świeżo zatrudnionej gosposi, ale też i pod opieką Riku-sama. W końcu jeśli nie mógł polegać na własnym awatarze, to na kim mógł polegać?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-11-2012 o 21:45. Powód: ważne zmiany
abishai jest offline  
Stary 20-11-2012, 10:57   #22
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Aoatea Mathews

Kalea Paopao siedziała w swoim biurze. Przeglądała jakieś papiery.
- Witaj, kochanie. - Podniosła się, gdy Aoatea Mathews weszła do środka. Podeszła do krewnej. Pocałowała ją na przywitanie, dwukrotnie. - Czy coś się stało? - Zapytała z troską w głosie. - Coś z twoim bratem?
- Nie, nie. - Uśmiechnęła trochę nerwowo. - Z I’ahu trochę lepiej.
- Och, to dobrze. - Ulga w jej głosie była wyraźnie słyszalna.
- Przyszłam, bo... - Młoda garou obejrzała się za siebie i zamknęła drzwi do gabinetu. - Znalazłam to w swoim biurze. - Położyła przed starszą krewną urządzonko znalezione przez przydanek przez jej synka. Było zapakowane w przeźroczystą torebkę.
Kalea założyła okulary i podniosła “prezent”, by się dokładniej mu przyjrzeć.
- Podsłuch? - Bardziej stwierdziła niż zapytała.
Odpowiedzią pani adwokat była tylko nieznaczna zmiana wyrazu twarzy.
- W twoim burze?
- Tak. I dlatego przyszłam do ciebie.
- Ach tak?
- Czy to robota policji? Federalni? - Młodsza kobieta przeszła od razu do sedna.
- Słucham? - Zdziwienie na twarzy pani prokurator było bardzo autentyczne.
- Chcę wiedzieć czy to ktoś prowadzi jakieś śledztwo przeciwko mnie?
- Nie słyszałam. Ale poszukam.
- Dziękuję. - Pani Mathews podniosła się. Kalea Paopao również.
- Ależ nie ma za co. - Uśmiechnęła się pulchna garou. - Przekaż pozdrowienia rodzicom.
- Dobrze.
- Zadzownię gdy tylko czegoś się dowiem.

Aotea opuściła budynek prokuratury. To było trochę dziwne, że ciotka nic nie wiedziała. Jeżeli toczyło się jakieś śledztwo powinno to przejść przez jej ręce. Kalea Paopao była osobą, która miała silne poczucie więzi rodzinnych i Aotea była pewna, że gdyby coś się działo jej ciotka dałaby jej znać.

***

Pani Mathews codziennie odwiedzała brata w szpitalu. Codziennie widziała tam też mamę i ojca. Oboje stale przesiadywali w pokoju syna. Inni członkowie rodziny, ci dalsi i bliżsi pojawiali się również. Lekarze codziennie powtarzali te same słowa, że trzeba czekać, że to młody organizm. Ale z dnia na dzień coraz mniej wierzyli w swoje własne słowa. Więc kiedy I’ahu odzyskał jednak przytomność, określili to mianem cudu. Takie rzeczy wszak się zdarzają. Cuda w medycynie. Gdyby tylko znali prawdę...
Aotea wiedziała, że gdy tylko jej brat się ocknie, przyjedzie policja, by go przesłuchać. Przygotowała się więc na tę okazję. Zdobyła stosowne zaświadczenia lekarskie i gdy tylko dwoje detektywów pojawiło się w drzwiach sali, wręczyła im odpowiednie zaświadczenia. Odeszli z kwaśnymi minami. Żałowała tylko, ze nie może tego samego zrobić ze swoją rodzinką. Doskonale zdawała sobie sprawę, że Iakona będzie chciał wiedzieć co się tam zdarzyło. Na szczęście rodzina wykazała się taktem i nie męczyła jej brata. Przynajmniej nie od razu.

***

Aotea zaparkowała swój samochód pod szkołą. Czy jej się zdawało. czy jej syn rozmawiał z jakąś obcą kobietą na boisku? Młoda Filodoks przyspieszyła kroku.
- Mamo! - Tamati wybiegł jej na spotkanie. Miał rozciętą dolną wargę i podbite oko.
- Znowu się biłeś?
- Co? Nie, to tylko tak... - Począł się tłumaczyć malec.
- Te dzisiejsze szkoły. Nie potrafią zapewnić bezpieczeństwa dzieciom. - Odezwała się nieznajoma. Wysoka blondynka o wystających kościach policzkowych. Trochę w typie laleczki barbie. Ubrana była w jeansy i beżowy top i obszyty różową koronką. Na szyi miała szal koloru bluzki w kolorowe kwiaty. Nie wyglądała na tutejszą. - Powinna pani zgłosić to dyrekcji. Gdybym tędy nie przechodziła, tych wyrostków zrobiłoby coś pani synowi.
Aotea spojrzała pytająco na syna.
- Bo tych dwóch, no wiesz mamo, oni się na mnie czekali. Ale nie sami.
- Dziękuję pani. - Mathews odwróciła się do nieznajomej.
- Nie ma za co. - Uśmiechnęła się blondynka. - Przepraszam, ale muszę już iść. Do widzenia. - Pożegnała się i odeszła. Coś zastanowiło młodą matkę w wyglądzie nieznajomej. Po co komu taki aparat fotograficzny w dzielnicy nie będącej atrakcją turystyczną. Aparat Aotea zauważyła dopiero jak nieznajoma odwróciła się do nich plecami. Nie był to byle jaki sprzęt, ale z takich z górnej półki.
- Co się stało? - Zapytała syna.
- Czekali na mnie. Byli ze starszymi kolegami. Gdyby nie ta pani, - Wskazał na kobietę, która w tej samej chwili zniknęła za zakrętem. - to na prawdę byłoby kiepsko.

Gdy zajechała pod szkołę, dwa dni później, widziała kilka policyjnych radiowozów. Serce mocniej jej zabiło.
Zadzwonił jej telefon. Kalea Paopao.
- Aotea Mathews, słucham
- Sprawdziłam to, o co mnie prosiłaś. Ani policja, ani federalni nie zastawili ci tego.
- Nie? - Zdziwiła się mocno pani prawnik.
- Słuchaj, sprawdziałaś całe biuro? Powinnaś to zrobić i zgłosić sprawę na policję.
- Powinnam. - Odparła, ale bez przekonania młodsza kobieta. - Dziękuję ci.
- Nie ma za co. - Śmiech w słuchawce. - Od czego jest rodzina?
- Do następnego razu.
- Pa.
Dwóch funkcjonariuszy wyprowadzało właśnie jakiegoś wyrostka. Nie był to z pewnością jeden z uczniów szkoły. Przy wejściu już czekała pani Naʻope, pracownica sekretariatu szkoły.
- Pani dyrektor chciałby z panią porozmawiać. Proszę ze mną.
- Ale co się stało? - Spytała pani prawnik, gdy funkcjonariusze prowadzili kolejnego, skutego młodzieńca.
- Pani dyrektor wszystko pani wytłumaczy. Proszę się nie martwić.
I rzeczywiście, nie było się czym martwić. Jej syn czekał na nią w gabinecie pani dyrektor, cały i nietknięty. Ulżyło jej.

Okazało się, że owi chłopcy, których pobił jej syn, postanowili się zemścić. Dwa dni temu przeszkodziła im ta nieznajoma. Dzisiaj spróbowali ponownie. Mieli jednak pecha. Zaproszeni na pogadankę o poprawie bezpieczeństwa funkcjoariusze interweniowali, gdy owych dwóch skutych chciało pobić jej syna. Okazało się przy okazji, że posiadali przy sobie spore ilości narkotyków. To samo tyczyło się dwóch szkolnych kolegów jej syna. Tych, co to wezwali na pomoc starszych kolegów.
- Przepraszam. - Ktoś wszedł do gabinetu podczas rozmowy. Mathews odwórciła się i zobaczyła znajomą twarz. Samuel Kahau stał w drzwiach. To on chciał coś od pani dyrektor.
- Chwileczkę. - Dyrektorka zwróciła się do policjanta. Ten tylko kiwnął i zamknął drzwi
- Obaj chłopcy zostaną zawieszenie w prawach ucznia i relegowani ze szkoły. - Kontynuowała pani dyrektor. - Mam nadzieję, że jest pani zadowolona z podjętych przez nas środków. Więcej nie możemy zrobić.
Można powiedzieć, że Aotea była zadowolona. Pożegnała się i wyszła.
Kahua czekał pod gabinetem.
- Potrzebuję tylko kilku pani podpisów. - Podsunął dyrektorce kilka papierków do podpisania. - Skończyliśmy przeszukania. Zabieramy ich na posterunek. Dziękujemy za pomoc.
- Ja również dziękuję. - Pani dyrektor uścisnęła dłoń policjanta.

Samuel Kahua

Samuel Kahua obudził się sam z siebie i to jeszcze zanim jego budzik się odezwał. Leżał dłuższą chwilę w łóżku tępo gapiąc się w sufit. W końcu jednak podniósł się z wyrka, zawlókł do kuchni. Nastawił sobie kawy. Poranna toaleta. Śniadanie. W drodze do pracy od niechcenia słuchał radia. Trafił na wiadomości, w których najważniejszym tematem była sprawa studenta, który stracił przytomność na uczelni. Jak się później okazało, chodziło o przedawkowanie narkotyków. Prezenter radiowy wespół z zaproszonym gościem, jakimś specjalista od uzależnień, starali się wytłumaczyć słuchaczom, jakie zagrożenia niesie za sobą uzależnienie od narkotyków. Jak dilerzy wciągają młodzież. Jednym słowem powtórzone zostało to, co każdy i tak setki razy słyszał. A szczególnie policjant, dlatego szybko zmienił stację. Trafił na jakąś sieczkę, co to część społeczności nazywała muzyką. Następna stacja serwowała muzykę poważną. Kahua zmienił stację. Jakiś kaznodzieja w swym kazaniu straszył ogniem piekielnym młodzież, która nie będzie prowadziła pobożnego życia. To było jeszcze gorsze od dwóch poprzednich, na które trafił. W końcu udało się znaleźć coś, czego można było posłuchać.

Na biurku czekał na niego już nakaz przeszukania lokalu przy Alokele St. Samule Kahua tylko na to czekał. Profilaktycznie zabrał ze sobą wsparcie, Kalihi-Palama miała kilka ulic, gdzie niebezpiecznie było pojawiać się samemu, a Alokele St. było jedną z nich.
Makaio Huali mił zająć się panią Kamano. Nie był tym zbyt zachwycony, ale zachował to dla siebie.

Ciąg białych dwupiętrowych budynków. Przed nimi na ulicy zaparkowane samochody. Większość z nich była mocno nadgryziona przez rdzę. Jakieś dwie kobiety siedziały na trawniku przed sąsiednim budynkiem. Było nawet spokojnie. Policyjne wozy zaprakowały na wolnych miejscach. Klatka schodowa była na zewnątrz budynku. Samule z nakazem w ręku wszedł po schodach na piętro. Zapukał i wygłosił standardową formułkę informująca o tym, ze policja Honolulu chce przeszukać mieszkanie. W międzyczasie dwóch funkcjonariuszy podeszło do siedzących na trawniku kobiet i poinformowało je, że mają natychmiast udać się do domu.
Nikt nie odpowiedział na wezwanie Kahui. Policjant zapukał jeszcze raz. Tym razem dało się słyszeć jakieś poruszenie za drzwiami, a później padły strzały, seria z jakiejś broni maszynowej i kilka strzałów z pistoletów.

Po krótkiej wymianie ognia i zastosowaniu standardowych procedur udało się obezwładnić napastników. Jeden zginął, dwóch było rannych. Niestety śmierć poniosła też młoda kobieta, która z nieznanych przyczyn znalazła się w mieszkaniu.
Przeszukanie mieszkania zaowocowało znalezieniem większej porcji narkotyków i broni. Komunikacja z zatrzymanymi była utrudniona, gdyż słabo mówili po angielsku. Detektyw Kahua znał język, którym się posługiwali. Dodatkowo młody garou zwrócił uwagę na tatuaż, który miał jedne z zatrzymanych, wprawdzie zdołał przeczytać tylko jedno słowo i pół drugiego, ale domyślał się co tam jest

Союз Совет

Podejrzanych przewieziono na posterunek w celu przesłuchania, po wcześniejszym opatrzeniu ran postrzałowych.
Bardzo szybko zjawili się tez adwokaci z kancelarii Von Neumann & Partners. Zjawili się od razu z tłumaczami. Ale nie udało im się przekonać swoich klientów do współpracy z organami ścigania.
Tego dnia czekało Kahuę wypełnianie wielu papierków. Trzeba było opisać całe zajście.

Wieczorem Samuel skontaktował się jeszcze z Troyem Iupati. Oczywiście Troy był w niebowzięty. Nie omieszkał też rzucić kilkoma kometrzamami na temat złożonego zamówienia, ale szybko się zamknął i obiecał coś zorganizować.

***

Kolejne dni upłynęły na przesłuchaniach dzieciaków z uniwersytetu, które dały nawet jakiś ślad. Udało się ustalić, że Garry Cooper kupił towar od swojego współlokatora, a ten przyciśnięty wydał nazwisko dostawce. Dave Malielegaoi. Kahua znał to nazwisko.
W końcu coś się w śledztwie ruszyło.
Okazało się ponadto, że narkotyki znalezione w lokalu przy Alokele St. to Pocałunek Kanaloa. A podejrzani dalej szli w zaparte i nie chcieli składać żadnych wyjaśnień.
Nie udało się też ustalić tożsamości dziewczyny, która zginęła w wyniku strzelaniny. Nie figurowała w żadnej bazie danych.

***

Kahua wysłuchał sprawozdania Hauli. Nic szczególnego nie było, praca, klinika, praca, klinika i tak w kółko. Może po za tym, że według młodego, to ta cała Leilani pracuje na drugi etat w sklepie jakiegoś Chińczyka.
Samuel odniósł również wrażenie, że jego partner jakoś szczególnie zapalił się do śledzenia Leilani Kamano. Nie miał jednak czasu wypytywać się dokładniej o to, gdyż zauważył Tani Sinclair.

- Możemy porozmawiać. - Spytał podchodząc do niej.
- Tak, jasne. - Odparła, była jakaś tak miła.
- Ale nie tu. - Wskazał na wolny pokój. Dziewczyna kiwnęła i poszła za nim. Przepuścił ją w drzwiach.
- Cholera jasna. - Zaklęła pod nosem gdy zamknął drzwi. - Ktoś tu znowu jarał i to jeszcze jakieś tanie gówno, z przemytu pewnie. - Zaczęła kaszleć.
- Słuchaj ja chciałem... - Zaczął, ale Tani weszła mu w słowo.
- Bardzo cię...
Minęła chwila zanim przestali mówić równocześnie.
- Ty pierwsza. - Zaproponował uprzejmie Kahua.
- Chciałam cię przeprosić za tamto. - Powiedziała spokojnie. - Nie powinnam się tak unosić, to w końcu nie twoja wina, że część twojej rodziny zajmuje się tym, a nie czym innym. - Uśmiechnęła się nawet do niego.
I tak od słowa do słowa oboje się przeprosili nawzajem.
- Ale chyba nie po to mnie tu zaprosiłeś? - Spytała, całkiem nawet dwuznacznie.
- Chciałem się zapytać o wasze śledztwo.
Kobieta westchnęła głeboko.
- Dawno nie mieliśmy czegoś takiego. Pojawiła się nowa grupa wymuszająca haracze. Japoński Miecz to jeden z kilku lokali, o których wiemy, że byli u nich.
- Ale nie wiadomo ilu właścicieli nie zgłosiło się w ogóle.
- W dwóch przypadkach możemy tylko podejrzewać, że coś się działo. Oba spłonęły. A właściciele milczą.
- A co się wydarzyło w Japońskim Mieczu?
- Dwóch klientów wdało się w bójkę z napastnikami. Jeden został ciężko pobity. Na razie nie wiemy, co było przyczyną tej bójki, gdyż główny poszkodowany nadal leży w szpitalu, a jego adwokat nie pozwala nam się do niego zbliżyć.
- Mhm...
- Słuchaj muszę lecieć. - Spojrzała na zegark. - Mam coś do załatwienia. Zadzwoń później. - Znał to spojrzenie.
Tani Sinclair wyszła, a za nią Samuel.

***

Wezwanie do szkoły było bardzo niespodziewane, ale narkotyki to narkotyki. Zwłaszcza, że zatrzymani również posługiwali się głownie językiem rosyjskim.
Dwóch nastoletnich wyrostków, na pewno nie będących uczniami szkoły, na terenie której ich zatrzymano i to w dodatku z narkotykami. Oraz dwóch niespełna dziesięciolatków, w szafkach, których znaleziono kilka porcji. Matki tych młodszych mało nie wydrapały oczu policjantom.
Samuel pamiętał takie kobiety z czasów, gdy sam był nastolatkiem. Młode, w miarę ładne, nie za bardzo mówiące po angliesku, ale myślące, że Pana Boga za nogi złapały, gdy ich dużo starsi mężowie przywieźli je do Ameryki, kraju jawiącego się niczym raj. Niejednokrotnie widział też, jak tym ostrym makiejażem, który był ich znakiem rozpoznawczym, usiłowały zamaskować siniaki pod oczami. Te akurat nie miały czego ukrywać.

Dyrekcja szkoły wraziła zgodę na przeszukania i tym to sposobem znaleziono narkotyki w szafkach chłopców. Samuel potrzebował jeszcze kilku podpisów pani dyrektor. Zapukał do jej gabinetu i nacisnął na klamkę.
- Przepraszam. - W gabinecie ktoś był po za panią dyrektor. Kobieta odwróciła się. Samuel rozpoznał Aoteę Mathews
- Chwileczkę. - Dyrektorka zwróciła się do policjanta. Ten tylko kiwnął i zamknął drzwi.
Po chwili młoda garou wyszła z gabinetu dyrektorki trzymając za rękę małego chłopca.
- Słucham pana. - Pani dyrektor podeszła do niego.
- Potrzebuję jeszcze kilku pani podpisów. - Podsunął kobiecie kilka kartek. Dyrektorka złożyła na nich swój autograf. - Skończyliśmy przeszukania. Zabieramy ich na posterunek. Dziękujemy za pomoc.
- Ja również dziękuję. - Pani dyrektor uścisnęła dłoń policjanta.


Aidan Ives

Aidan Ives siedział w recepcji gdy w klinice pojawił się Japończyk. Młody Akashic kojarzył go. Kilak razy widział go u Lucasa.





- Dzień dobry. W czym mogę panu pomóc. - Ives odezwał się pierwszy.
- Dzień dobry. - Japończyk skłonił się. - Nazwyam się Ryozo Sakamoto. Chciałem się zobaczyć z panem Kosugim, jest pacjentem tej kliniki.
Aidan wklepał coś do komputera.
- Kanata Kosugi - Japończyk powtórzył nazwisko.
- Przykro mi, ale możliwość odwiedzin ma tylko najbliższa rodzina. - Ives wypowiedział standardową formułkę.
- Ale... - Zająknął się Ryozo.
- Naprawdę nie mogę panu pomóc. Proszę spróbować skontaktować się z dyrektorem kliniki, panem Mirimanoffem. On będzie mógł udzielić panu więcej infromacji. - Ives podał drugiemu magowi wizytówkę kliniki i zakreślił odpowiedni numer. - Proszę tu zadzwonić i umówić się na spotkanie.
- Dziękuję bardzo. - Ryozo Sakamoto schował papierowy kartonik do marynarki. Ukłonił się raz jeszcze. - Do widzenia.
- Do widzenia. - Aidan patrzył jak mag odchodzi.
Młody Akashic nawet nie musiał się obracać, żeby wiedzieć, że w tej właśnie chwili był obserwowany przez jednego z ochroniarzy.

***

Aidan leżał późnym popołudniem na łóżku w sypialni i przyglądał się błękitnemu niebu. Ani jedna chmurka nie była widoczna. Z prawej strony okna pojawił się samolot. Wyglądał jak model, taki malutki. Wisiał dosłownie w powietrzu. Aidan obserwował jak powoli przesuwa się w jego polu widzenia. Bardzo powoli wznosił się ku górze, by po kilku minutach zniknąć. Chwilę później pojawił się kolejny. Ten dla odmiany musiał podchodzić do lądowania, gdyż dziób miał skierowana w dół.
Drzwi do sypialni niespodziewanie otworzyły się. Stanął w nich Nathan. Uśmiechnął się do Aidana i jednym susem zajął miejsce koło swojego chłopaka.
- Co robisz? - Spytał dziennikarz nieznacznie poprawiając się na łóżku.
- Nic. - Odprał zgodnie z prawdą Ives. - Leżę i odpoczywam. Wszystko mnie boli.
To też była prawda. Po ostatnim treningu bolało go całe ciało. Nagle Aidan przewrócił się na brzuch, podparł rękoma brodę.
- Czy znasz jakiegoś Victora Jonesa. - Wypalił nagle.
Nathanowi mina zrzedła.
- Dlaczego pytasz? - Spytał cicho.
- Znasz? - Dopytywał się nadal Aidan.
- Tak ma na imię mój kuzyn. - Odparł zrezygnowany dziennikarz.
- Figuruje na liście pacjentów.
- Mój ojciec zawsze stawiał mi go za wzór. Taki bystry, powtarza zawsze. Daleko zajdzie. - Głos chłopaka był cichy i smutny. - Ciotka ciągle się nim chwaliła. Jego osiągnięcia zawsze były tematem rodzinnych spotkań. Ależ oni byli ślepi.
- Słucham? - W głosie pracownika kliniki odwykowej dało się słyszeć autentyczne zdziwienie.
- Ja od dawna wiedziałem, że Victor coś bierze, ale oni nie chcieli słuchać. Nie chcieli widzieć. - Uśmiechnął się blado. - A teraz mają za swoje. Wiesz? Chciałbym zobaczyć minę ciotki, gdy dowiedziała się, gdzie on wylądował. Daleko zaszedł, naprawdę. - Nathan podniósł się z łóżka. Wyciągnął dłoń do Aidana.

***

Kolejnego dnia Kanadyjczyk jechał z mocnym postanowieniem wyciągnięcia dokumentów, o które prosiła siostra. Na parkingu widział idąca do kliniki doktor Billey. W pewnym momencie podbiegło do niej dwóch zamaskowanych osobników. Jedne chwycił torebkę pani doktor, a drugi wywrócił ją na ziemie i zaczął kopać.
Ives szybko wysiadł z auta.
- Hej. - Krzyknął i ruszył w stronę napastników, którzy od razu zaczęli uciekać z torebką ofiary. Recepcjonista dobiegł do kobiety, nie było sensu ich gonić, gdyż wskoczyli do białego starego forda i odjechali. Ives pomógł podnieść się doktor Billey, chwilę później na parkingu zjawili się ochroniarze.

***

Wyciągnięcie dokumentów z archiwum nie było taką łatwa sprawą. Mary Somogyi nikogo nie dopuszczała do swojego królestwa bez specjalnej zgody pana dyrektora. I nic nie pomogły żadne prośby. Pani Somogyi była nieugięta. Nie dała się nabrać na to, że Gnidikin wydał Ivesowi pozwolenie. Zażądała pisemnego potwierdzenia. To zdziwiło chłopaka, nie miał pojęcia, że dyrektor pisemnie wydaje zgodę. Musiał zatem obmyślić inną strategię.

***

W ciągu tych kilku dni wiele się w klinice działo.
Sprawców napaści oczywiście nie ustalono. Monitoring zainstalowany na parkingu wprawdzie zarejestrował całe zajście, ale okazało się, że biały ford nie miał rejestracji, a takich samochodów było setki w mieście.
Drugim ważnym tematem były zgony kolejnych pacjentów.
Ives widział kolejne zrozpaczone rodziny odbierające zwłoki swych krewnych. Po kilka ciał nikt się nie zgłosił, dlatego też klinika sama wyprawiła im pogrzeby. Za pochówek pozostałych też płacono z budżetu lecznicy.
Aidan dobrze wiedział, że instytucja, w której pracował, bezpłatnie przyjmowała pacjentów i zapewniała im leczenie na najwyższym poziomie. O finansowanie tego przedsięwzięcia dbała Fundacja Anny i Borysa Wiederników.

***

Kate zadzwoniła do niego po kilku dniach od ich spotkania, chciała wiedzieć jak się sprawy mają. Niestety, nie miał dla niej najlepszych informacji. Nie udało mu się jeszcze nic wyciągnąć.
W zasadzie to Kate dzwoniła, by zapytać, czy może Adian i Nathan nie zechcieliby się z nią do kina wybrać? To akurat pokrywało się z planami młodego maga. Umówili się na któryś wieczór. Kate wybrała film “Faceci w Czerni 3”. Może nie było to kino szczególnie wysokich lotów, ale jak stwierdziła Kate
- Dla samego Tommy’ego Lee Jonesa, warto obejrzeć.
Aidan tego nie skomentował.
Film był taki sobie. Czego w zasadzie można się spodziewać po takiej produkcji? Ale spędzili trochę czasu ze sobą. Później pojechali do chłopaków.
Zamówili coś do jedzenia i w miłej atmosferze mogli podyskutować o tym czy o tamtym. Szybko zeszło jednak na jeden temat. Nowego narkotyku zalewającego Honolulu, jeżeli nie całe Hawaje.
Obu mężczyzn ciekawiła ta tematyka. A Kate miała wiele do powiedzenia.


Ryozo Sakamoto

Klinika odwykowa wydała się Ryozo nawet przyjemnym miejscem. Przynajmniej z zewnątrz. Ciepłe kolory. Równiutko przystrzyżony trawnik z przepięknymi kwiatami i krzewami. Dopiero gdy przekroczył jej próg poczuł jak ułodne to było.
Miejsce to emanowała taką negatywną energią, że nawet Eutnatis mógłby wpaść tu w depresję.
Japończyk otrząsnął się i podszedł do recepcji.




- Dzień dobry. W czym mogę panu pomóc. - Przywitał go młody mężczyzna. Sakamoto znał go z widzenia. To był jeden z lokalnych magów i do tego członek Bractwa Akashic.
- Dzień dobry. - Japończyk skłonił się. - Nazwyam się Ryozo Sakamoto. Chciałem się zobaczyć z panem Kosugim, jest pacjentem tej kliniki.
Recepcjonista wklepał coś do komputera.
- Kanata Kosugi - Ryozo powtórzył nazwisko.
- Przykro mi, ale możliwość odwiedzin ma tylko najbliższa rodzina. - Ives wypowiedział standardową formułkę.
- Ale... - Zająknął się Japończyk.
- Naprawdę nie mogę panu pomóc. Proszę spróbować skontaktować się z dyrektorem kliniki, panem Mirimanoffem. On będzie mógł udzielić panu więcej infromacji. - Ives podał drugiemu magowi wizytówkę kliniki i zakreślił odpowiedni numer. - Proszę tu zadzwonić i umówić się na spotkanie.
- Dziękuję bardzo. - Ryozo Sakamoto schował papierowy kartonik do marynarki. Ukłonił się raz jeszcze. - Do widzenia.
- Do widzenia. - Aidan patrzył jak mag odchodzi.

Ryozo Sakamoto został odprawiony z kwitkiem. Wyświadczenie przysługi Hidetoshiemu Kosugi
okazało się trudniejszą sprawą.

W drodze powrotnej zadzwonił do Mirandy Haraway i, o dziwo, udało mu się z nią umówić. Później zadzwonił do starego Japończyka. Z nim również planował się spotkać i wypytać o szczegóły dotyczące zajścia w Japońskim Mieczu. Swojej żony nie chciał męczyć.

***

Antykwariat, którego właścicielką była Miranda Haraway, robił wrażenie. Może nie z zewnątrz, gdyż był jak szereg innych budynków w okolicy, ale za to w środku. W środku czuło się nietypową atmosferę. Idąc za gospodynią Ryozo mógł podziwiać te stare rzeczy.

Miranda zaprowadziła go na zaplecze. W dżinsach i czarnej bluzce wcale nie wyglądała jak wróżka. No może te wielkie kolczyki, wyglądające na rękodzieło trochę ją upodabniały do tego, co kiedyś widział na obrazkach, do kobiet ubranych w powłóczyste, zdobione kolorowymi świecidełkami szaty. Z równie kolorową chustą na głowie. A tym czasem on miał przed sobą zwykłą przedstawicielkę Kultury Zachodu
- Siadaj, proszę. - Wskazała wolne krzesło. Sama zajęła to na przeciwko. Między nimi stał okrągły stół przyobleczony w czarny, aksamitny obrus. - W czym mogę ci pomóc?
- Chciałbym, aby pomogła mi pani w odnalezieniu osób odpowiedzialnych za napad w Japońskim Mieczu. - Wypalił od razu Ryozo.
- Słucham? - Miranda była niezwykle zaskoczona.
- Jest pani wróżką, medium, czyż nie? - Japończyk był bardzo poważny.
- I dlatego sądzisz, że jestem w stanie znaleźć ludzi, którzy zrobili ci coś złego.
Tu Ryozo się żachnął. Nie chciał powiedzieć, ze to wcale nie chodziło o niego. Ale nie mógł przecież też kłamać.

Miranda Haraway westchnęła głęboko.
- To jest pani w stanie to zrobić, czy nie? - Ryozo Sakamoto nie wiedział, co ma myśleć o tej całej sytuacji.
- A jak sądzisz? - Spytała sarkastycznie.
- Do tej pory sądziłem, że to możliwe.
- Doprawdy? - Wpatrywała się w niego bardzo intensywnie. - A masz przynajmniej coś z miejsca zbrodni?
Nie miał.
- Tak myślałam. - Pokręciła głową z dezaprobatą, po czym ściągnęła z czegoś co stało po środku stołu równie czarną jak obrus zasłonę. Jak się okazało to była jej magiczna kula.
Światło zgasło. Jedynie szklany przedmiot dawał nikłą poświatę
.
Miranda położyła swoje dłonie na stole, po czym obróciła je spodem dłoni go góry. Gdy Ryozo nie zareagował, poruszał palcami, by zachęcić go do położenia jego dłoni na jej.
Miranda Haraway zamknęła oczy. Kula zaszła dymem od środka.

Młody Akashic rozglądał się niepewnie po pomieszczeniu. Nagle w kuli pojawił się jakiś obraz. Z początku widok plaży w księżycową noc wypełniał tylko kule, ale stopniowo zaczął rosnąć aż wypełnił całą przestrzeń miedzy dwoma magami.

Na piaszczystą plażę skąpaną w blasku księżyca przyszedł wilk. Usiadł na piasku. Morskie fale rozbijały się tuż u łap drapieżnika, ale nie dotykały go. Wielkie błyszczące ślepia przyglądały się przez dłuższy czas skąpanemu w księżycowej poświacie granatowemu oceanowi. Wilk zaczął węszyć. Sierść na jego grzbiecie zjeżyła się. Rząd ostrych jak brzytwa kłów ukazał się, gdy drapieżnik zmarszczył nos warcząc. Oblizał nos językiem, a później zawył do księżyca. Odpowiedziała mu tylko cisza. Drapieżnik raz jeszcze wydał z siebie zawołanie. Tuż obok na plażę wyszła olbrzymia kałamarnica. Zbliżyła się do wyjącego wilka, oplotła go mackami. Przyciągnęła bliżej. A wilk wył dalej.

- Pomóż mi. Proszę. - Ponownie dało się słyszeć.
Wielki morski potwór ciągnął wilka w stronę swojego otworu gębowego.
Obraz nagle zniknął.

Ryozo czuł jak dłonie kobiety wyślizgują się spod jego własnych. I tylko jego szybka reakcja uchroniły ją przed upadkiem na ziemię. Gdzie było to cholerne światło? Zastanawiał się potykając się o różne rzeczy gdy usiłował znaleźć wyjście. W końcu wymacał klamkę, uchylił drzwi.

***

Yoshi Kobu siedział w swoim mieszkaniu, gdy przyjechał odwiedzić go Ryozo. Jego siwe włosy nosiły jeszcze ślady użytych środków dezynfekujących rany i były gdzieniegdzie przerzedzone ze względu na pozakładane szwy. To samo tyczyło się twarzy.

- Witaj Sakamoto-san. - Starszy Japończyk przywitał swojego gościa w progu. - Wejdź proszę.
- Witaj Kobu-san. - Równie uprzejmie przywitał się Ryozo.
- Może herbaty? - Zaproponował starszy mężczyzna.
- Bardzo chętnie. - Odprał młodszy.
Obaj siedzieli wygodnie w fotelach i popijali herbatę, rokoszując się smakiem prawdziwej japońskiej herbaty.
- Wyśmienita. - Skomlementował Ryozo. Dobrze wiedział, że musiała zostać sprowadzona z ich ojczyzny, a to nie było tanie.
Pan Kobu uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Cóż cię do mnie sprowadza? - Spytał po chwili starszy mężczyzna.
- Japoński Miecz.
- Aha.
- Właściwie to, co się wydarzyło kilka dni temu. Chcę znać szczegóły.
- Masz na myśli tych miłych panów, którzy odwiedzili mnie?
Ryozo przytaknął.
- Zaproponowali, że zajmą się ochroną mojego lokalu. Oczywiście domówiłem. Japoński Miecz na już ochronę.
- Ma? - Zdziwił się młodszy z mężczyzn.
Starszy nic nie dopowiedział.
- Kobu-san?
- Ja się nie pytam, kto gości w twojej łożnicy, gdy twoja żona nie przebywa z tobą. Pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć.
- Dobrze. - Niechetnie zgodził się Ryozo. - Kto to był?
- Nie wiem. Pierwszy raz widziałem ich na oczy. Posługiwali się językiem rosyjskim. Ich angielski był strasznie słaby.
- Ale jak doszło do tego, że zaatakowano gości? Moją żonę?
- Bardzo mi przykro z powodu tego co spotkało Katsumi-sama. - Odprał ze smutkiem w głosie Yoshi. - Najprawdopodobniej postanowili powetować sobie straty, po tym jak przeciągnęli mnie po barze. Wtedy do rozmowy włączył się przyjaciel Jamesa Aolaniego.
- Rozumiem.
- Możesz się nie martwić, moje ubezpieczenie pokryje koszty remontu.
- Tym się nie martwię.

John Kaewe

John, mimo że był informatykiem, poradził sobie z naprawą rzutnika. Wystraszyło na nowo zlutować kilka kabelków. Niby banalna sprawa, ale, gdy ktoś nie ma z tym na co dzień do czynienia, może okazać się nie do przejścia. Michael był wdzięczny za pomoc. Nie omieszkał przy okazji dopytać się co było przyczyną usterki. Jego teatralne walniecie się w czoło i to sopranowe “oczywiście, nie sprawdziłem tego” wydało się młodemu Eterycie nawet zabawne. John natomiast upewnił się, czy jego kolega nie dokładał czasem jakiegoś dodatkowego efektu. Jacobs zaprzeczył. Hologram miał wyświetlać tylko te rzeczy, które widniały w opisie.

Wieczorem tego dnia Kaewe odbył długo rozmowę z Whitakerem na temat dziwnego działania hologramu. Niestety jego dawny mentor niewiele mógł mu pomóc, był za daleko. Poradził jednak Johnowi, by ten skontaktował się z kimś na miejscu. Na przykład z Sarandonem. Na to John wpadł już wcześniej. Starszy Syn Eteru zasugerował, że duchy chciały coś przekazać jego podopiecznemu. Ale on nie za bardzo znał się na mitologii Hawajów. Oczywiście możliwe było też, że to inna część dziedzictwa Johna się odezwała. Wszystko trzeba było sprawdzić.

***

- Johnie Kaewa! - Kiana skarciła siedzącego przed ekranem monitora mężczyznę. - Ty znowu bawisz się w Sherlocka Holmesa.
- Nieprawda. - Może miała trochę racji. John od kilku dni siedział w sieci i usiłował wyłuskać coś o podobnych napadach na kontynencie. Za pierwszym razem wyskoczyło jedyne cztery miliony trzysta jeden tysięcy stron. Podobnie było z tatuażem. Trudno było cokolwiek znaleźć z takim zestawem liter.
- Prawda. - Podeszła do niego. Objęła za szyję jednoczenie trochę wsuwając ręką pod koszulę. Odwróciła go w swoją stronę, było to łatwe ze względu na obrotowy fotel, na którym siedział. - Widziałam, co ci Colin przyniósł. - Usiadła mu na kolanach. - Rozumie, że to dotknęło kogoś z twojej rodziny, ale powinieneś to zostawić policji.
- Chcę im tylko pomóc.
- Chcesz zmienić zawód? Tak cię fascynuje praca Addisona?
- Nie.
- To po co to robisz?
Nic nie odpowiedział.
Kiana wstała z jego kolan, chwyciła za rękę i pociągnęła za sobą... do kuchni.
- Kolację podano.
- Kolację? - Udał bardzo zawiedzionego.
- A ty co myślałeś? - Uśmiechnęła się do niego zalotnie.
- Widzisz, że nie myślę tylko o detektywowaniu. - Również obdarzył ja podobnym uśmiechem.
A to było tylko preludium.

***

Colin zadzwonił do Kaewa po kilku dniach. Miał dobrą wiadomość. Złapali jednego z gości biorących udział w napadzie na bar Japoński Miecz. Aresztowano go w zupełnie innej sprawie, ale zdradził go tatuaż. Niestety zrabowanych rzeczy jeszcze nie udało się odzyskać. Aresztowany kompletnie odmawia zeznań. Jak to raczył był ująć Addison:
- Nie wiadomo, czy wynika to z tego, że idzie w zaparte czy z tego, że słabo zna angielski.
Sprowadzenie tłumacza nic nie dało. Może poza tym, że okazało się, że to emigrant z byłego Związku Radzieckiego. Czy nielegalny? Nie wiadomo, sprawdzają. Ale facet posiedzi bardzo, bardzo długo.

***

John zastał Dwayne’a Sarandona w jego sklepie. Czarnoskóry mężczyzna właśnie zamykał.
- Dobry wieczór, Dawayne, możemy porozmawiać? - Kaewa odezwał się do stojącego do niego tyłem mężczyzny, który na dźwięk jego słów gwałtownie się odwrócił.
- Dobry wieczór, John. - Wypowiedział to dość niepewnie, ale potem zmienił ton. - Wchodź, zapraszam. - Sarandon otworzył drzwi do swojego przybytku i ruchem ręki zaprosił gościa do środka. - W czym mogę pomóc?
- Kilka dni temu kolega z pracy podrzucił mi nie działające urządzenie. Hologram mówiąc dokładniej. - Zaczął młody Eteryta. - Miał on wyświetlać wazy z epoki Ming. Taki przynajmniej był opis na dysku znajdującym się w urządzeniu. Sprawdziłem, rzeczywiście były tam same obrazy takich waz. Ale w pewnym momencie hologram sam się uruchomił i wyświetlił scenę walki wilka z olbrzymią kałamarnicą. Dodatkowo słychać było czyjeś wołanie o pomoc.
- Aha.
- Nie byłe sam w gabinecie. Mój gość, policjant, też to widział.
- Policja? - Zainteresował się Sarandon.
- Okazało się, że jeden ze studentów na moim wykładzie przedawkował. Wezwaliśmy wszystkie potrzebne służby.
- Rozumiem.
- Nie muszę chyba dodawać, że urządzenie było odłączone od zasilania?
- Rozumiem.
- I dlatego chciałem z tobą porozmawiać.
- Zastanawiałeś się, czy to nie był jakiś głupi żart. - Spytał Starszy Eteryta.
- Też o tym myślałem. Ale urządzenie było rzeczywiście zepsute. Parę dni później zajrzałem do niego. Trzeba było poprawić luty przy kilku kablach.
- Rozumiem. - Zamyślił się na chwilę. - Zastanawiałeś się nad tym czy czasem duchy nie chciały ci czegoś przekazać? - W końcu straszy z mężczyzn wypowiedział to, co młodszemu chodziło po głowie od samego początku.
- Brałem to pod uwagę. - Odparł John.
- I?
- I dlatego tu jestem.
Zapadła chwila ciszy.
- Na ile znam mitologię tych wysp, - zaczął po chwili zastanowienia Sarandon - zgadzasz się, ze mną, że to może coś wspólnego z tutejszymi duchami?
John tylko przytaknął głową.
- Na ile ją znam, to kałamarnica symbolizuje jednego z bogów, Kanaloa bodajże. Ale wilki nie występują w tutejszym folklorze. - Dwayne potarł ręką swoją brodę.
- Wiem.
- Mówiłeś coś o wzywaniu pomocy?
- To było tylko “pomóż mi”. - Odparł John
- Tylko? - Spytał czarnoskóry.
John wzruszył ramionami.
- Dobrze. Hmmm... - Głośno wypuścił powietrze z płuc. - Specjalistą w sprawach duchów to ja nie jestem.
- Aha. - Westchnął z rezygnacją John.
- Ale Miranda Haraway już tak. Może powinieneś ją o to zapytać?
- Rozumiem, dziękuję ci.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 20-11-2012 o 17:58.
Efcia jest offline  
Stary 25-11-2012, 21:40   #23
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
W klinice Ryozo nie zabawił długo, wyszedł zaraz po rozmowie z młodym magiem i ruszył do czarnego jak smoła samochodu.


Firmowej toyoty land cruiser z najnowszej rocznika. Bycie szychą w firmie samochodowej miało swoje dobre strony. Jak choćby nowiutki model samochodu co rok. Z kieszeni marynarki Japończyk wyjął telefon komórkowy. Co prawda teraz w Japonii królowały smartfony, to jednak Ryozo niechętnie używał tego wynalazku, którego powstanie przypisywano wpływom Technokracji.

Aidan Ives mu nie pomógł. Po prawdzie Sakamoto nie oczekiwał tego. To, że się znali z widzenia i byli Magami, nie znaczyło, że Ives miałby mu wyświadczyć jakąkolwiek przysługę. Ryozo odpowiadał taki dystans. Powoli wystukał numer podany mu przez młodego recepcjonistę i połączył się z Mirimanoffem.-Halo, halo?
Szybko wypowiedziane dwa słowa. Moshi, moshi... w jego ojczystym języku. Tym się zawsze rozpoczynało rozmowy.
-Klinika odwykowa, biuro Muama Mirimanoffa, Gabriele Yuan, czym mogę służyć?- ciepły głos i wyuczona formułka. Usłyszawszy te słowa, mag rzekł.- Dzień dobry, nazywam się Ryozo Sakamoto i chciałbym się umówić na spotkanie z panem Mirimanoffem, w sprawie powiązanej z kliniką i... mną.
Japończyk próbował brzmieć jak potencjalny klient tego przybytku.
- Chwileczkę. - Słychać było jak kobieta uderza w klawiaturę. - Mogę panu zaproponować... - Podała jakiś przyszłotygodniowy termin, z rana.
-To sprawa pilna, jestem... dyrektorem całej fillii Toyoty na Hawajach.- westchnął Ryozo smutnie mając nadzieję, że kobieta zorientuje się. że klinika może złowić całkiem grubą rybkę. - Jeśli nie ma wcześniejszych terminów... będę musiał rozejrzeć się... za inną.
- Może w takim razie, hmmm... - Ponownie dał się słyszeć dźwięk uderzania o klawiaturę. - To może jutro? Też w porannych godzinach?
- Idealnie. Dziękuję bardzo.- rzekł w odpowiedzi Ryozo do słuchawki.
- Życzę miłego dnia, do widzenia. - Powiedziała uprzejmym głosem kobieta.
Ruszył z miejsca po drodze wystukując kolejne dwa numery, jeden do wróżki, drugi do domu.

Korzystanie z usług Mirandy zdarzało mu się od czasu do czasu, choć głównie jako gest przyjaźni i kurtuazji wobec wpływowej osoby w tutejszym światku. Rzadko sprawy z którymi się do niej zwracał były ważne dla niego lub dla fundacji. Zazwyczaj dotyczyły firmy, nigdy spraw osobistych... aż do teraz.
Szybko się umówił i natychmiast po tej rozmowie, połączył się z domowym numerem. Kasumi odebrała i... zdziwiła się jego pytaniem. Za ich wspólnego życia, Ryozo nigdy nie jeździł na zakupy. Bądź co bądź, gotowanie leżało w obowiązku żony. Taki podział ról akceptowali, Ryozo nie zmywał co prawda talerzy, ale za to sprzątał. Niemniej kuchnia i zakupy do lodówki leżały zawsze w gestii Kasumi. Po jej odejściu to się nie bardzo zmieniło.
Mimo słów zachęty i mimo zapewnień Riku-sama o swej wiedzy kulinarnej, Ryozo nigdy nie skusił się do nauki gotowania. Jadał posiłki w restauracjach i na wynos. Tym razem jednak, musiał gotować dla siebie i dla żony. Choć ten pomysł podany przez komórkę wywołał chichot Kasumi i rozdrażnienie Ryozo starannie przed żoną skrywane. Japończyk nie widział w tym nic śmiesznego. Niemniej Kasumi obiecała mu przesłać na komórkę listę zakupów.
Pozostało więc ruszyć do antykwariatu Mirandy, po wróżbę. Ryozo nie liczył na wiele, ale każdy ślad się liczył. Niestety to co się wydarzyło na miejscu zdecydowanie przerosło... oczekiwania Ryozo. Choć”przerosło” było tu słowem nie na miejscu.

Wydarzenia potoczyły się w sposób nieprzewidziany. To co się stało Mirandzie zszokowało Ryozo. Młody mag po całym tym wydarzeniu musiał samotnie opanować sytuację. I w tym celu musiał widzieć więcej, musiał wpuścić światło dzienne do środka... musiał uchylić drzwi.

Po uchyleniu drzwi, ruszył w kierunku wróżki, która zemdlona leżała na podłodze. Mógł ją ocucić posyłając za pomocą magyi silny impuls do jej umysłu. Ale uznał takie działanie za zbyt drastyczne. Kucnął więc przy niej i bardzo delikatnie pacnął kobietę w policzek.
Miranda otworzyła oczy. Zamrugała. Prawą ręką dotknęła skroni. Zamruczała coś pod nosem i spróbowała się podnieść. Nie wyszło jej to najlepiej. Zachwiała się. Musiała przytrzymać się stołu, by nie upaść ponownie.
Ryozo miał pewne opory wynikające z wychowania. W Japonii bardzo szanowano i nie naruszano bez powodu czyjejś przestrzeni osobistej. Niemniej... westchnął pod nosem i podał dłoń kobiecie, pomagając jej wstać. Wróżka przyjęła pomoc, choć niechętnie.

To doświadczenie było dziwne. Ryozo starał się ukryć zdziwienie i zaskoczenie, jakie pojawiło mu się na twarzy wraz z tą wizją. Ale kiepsko mu to wychodziło. Niepewnie zerknął na Mirandę, którą zarabiając wróżeniem na życie, zapewne miała większe doświadczenie z wizjami.
-Co to... było? - spytał ostrożnym tonem.
- Wizja. - Odparła siadając na krześle.
- Acha... ale nie taka jakiej poszukiwaliśmy.- stwierdził Ryozo oczekując od Mirandy czegoś więcej, niż tylko stwierdzenia oczywistych faktów.
Miranda uśmiechnęła się do niego ironicznie.
- To nie kino, tu nie wyświetla się filmików na zamówienie. - Odchrząknęła. - Miałeś już kiedyś podobną?
- Nie miewam wizji. - zaprzeczył Ryozo. - W każdym razie nie tak, dziwacznych.
- Dziwacznych? - Przyjrzała się uważnie swojemu gościowi. Studiowała wnikliwie jego twarz. Postać. Zachowanie.
- Moje wizje związane z rozwojem duchowym, dotąd były... jak to określił mój sensei... nudne.- rzekł spokojnym głosem Ryozo.
- Widocznie twój sensei sam był nudny. - Pokręciła głową z dezaprobatą. - Ale chyba o nim prawić nie będziemy? Dobrze. - Sama sobie odpowiedziała. - Zastanów się, co ci duchy chciały powiedzieć.
- Ja... Moje Bractwo nie ma wiele wspólnego z Mówcami Marzeń. Nie przywiązuję wielkiej uwagi do duchów, poza moim przewodnikiem duchowym.- rzekł w odpowiedzi Ryozo czując się niekomfortowo. Dobrze, że nie wspomniał o tym, że uczono go, jak do duchów strzelać, choć nigdy nie miał okazji sprawdzić tej nauki w praktyce.- Nie jestem pewien, czy duchy w ogóle chciałyby do mnie przemówić. Może ta wizja dotyczyła ciebie? Hawaje to wasz teren.
- Negacja. - Znów ironia w głosie. - Jakież to typowe. Gdyby duchy chciały ze mną porozmawiać, na pewno nie wybrałby kogoś takiego jak ty na świadka takiej rozmowy. - Wyraz jej twarzy zmienił się. Stała się całkiem poważna. - Coś sprawiło, że to ciebie wybrano. To ciebie poproszono o pomoc. Widzisz. Czasami to, co dostajemy, jest tym, o co prosimy, tylko nie możemy tego dostrzec w pierwszej chwili.
- A jakież to duchy poprosiły mnie o pomoc?- spytał uprzejmie Ryozo, jakoś nie ciesząc się z bycia wybranym. Wszak miał na głowie dość kłopotów ostatnio.
- A co widziałeś? Opisz mi dokładnie. - Odparła głosem nauczyciela udzielającego reprymendy uczniowi.
- Wilka albo wilczura wołającego o pomoc na brzegiem jakiejś zatoczki i...kałamarnicę wyłaniającą się z morza i porywającą tego psa w odmęty morskiej toni. Tak jak w filmie Szczęki tylko z kalmarem w roli rekina i psem czy też wilkiem w roli opalającej się... plażowiczki.- Ryozo próbował uporządkować to, co widział, choć nie szło mu to za dobrze.
- Nie wiem jakie byty cię o tę pomoc poprosiły. Nie znam się na mitologii Japonii.
- Okami... wilki były posłańcami górskich Kami. Lokalnych bóstw powiązanych ze szczytami górskimi. Kałamarnice...- tu Ryozo urwał. W swym szkoleniu bardziej skupiał się na własnym rozwoju duchowym i mentalnym niż na folklorze własnego kraju.-... nie jestem pewien co może oznaczać kałamarnica. Pewnie jakiś potwór morski.
- W mitologii hawajskiej kałamarnica jest symbolem Kanaloa. Ale wilki w niej nie występują.- Powiedziała po chwili zastanowienia Miranda Haraway.
- W mitologii japońskiej jest jeszcze kilka innych psowatych, ale żadne z nich nie robią za karmę dla kałamarnic. To mało... tradycyjne.- odparł Ryozo poprawiając okulary.- Czy ta wizja, miała coś wspólnego z moją prośbą względem wydarzeń z Japońskiego Miecza ?
- Na pewno. - Odparła z pełnym przekonaniem.
- Czy te duchy... czy to... tutejsi magowie nie powinny się w te sprawy zaangażować? W końcu to problem na waszym podwórku.- spytał Ryozo mając wrażenie, że ten problem jest na niego spychany przez miejscowych.
- Waszym? Kochaniutki, teraz to twój problem, że tak to ujmę. - Wycelowała w niego swój palec. - To ty usłyszałeś wołanie o pomoc.
“-Ciekawe czy te duchy wiedzą, że mogę w nie wpakować ołów i to tak. by go poczuły.” - westchnął w duchu Ryozo nie ośmielając się jednak rzec tych słów wprost Mirandzie. Wróżka wydawała się być bardziej uduchowiona. niż Japończyk kiedykolwiek zamierzał.
Uśmiechnął się bardzo urzędowo i wstał od stołu.-Pozostaje mi więc... ich posłuchać, tak?
Po czym sięgnął po portfel.- Standardowa stawka za seans?
- Widzę, że zrozumiałeś. - Uśmiechnęła się, nawet przyjaźnie. - O nie, na koszt firmy. - Ruchem ręki odmówiła przyjęcia zapłaty.
-Domo arig... Dziękuję.-skłonił się Ryozo i wyszedł. Trzeba było przyznać, że Japończyk słabo nadawał się na wybrańca. Ryozo nie wierzył w duchy, bo je widział już kilka razy. Dla Japończyka duchy i bakterie niewiele się różniły, oba rodzaje istot otaczały świat ludzi, żyły w nim, ale obu nie widywał codziennie i traktował tak jakby nie istniały. Były nieistotnym elementem w jego codziennej rutynie. A teraz... duchy ośmieliły się wkroczyć. A on nie wiedział co z tym zrobić.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 25-11-2012, 22:07   #24
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację

Wielobarwne kabelki wiły się i przeplatały ze sobą niczym banda roztargnionych węży, które nie mają pojęcia, gdzie mają swój przód i czyj ogon do którego z nich należy. Jak na gust Johna było ich dużo za dużo i mógłby się założyć, że gdyby wyrzucił połowę z nich to całość działałaby dużo sprawniej. Całkiem jak w komputerowych programach, zawierających mnóstwo sprytnych dodatków, które nie robiły nic prócz zwiększania objętości samego programu. Tudzież kosztów, jakie trzeba było zapłacić za jego napisanie. Wszak każdy wie, że za ‘mały’ program nie można zapłacić tyle samo, co za ‘duży’, choćby oba robiły to samo tak samo dobrze i szybko. ‘Mały’ wymaga wszak mniej pracy...
Zadaniem Johna nie było jednak przebudowanie całego urządzenia, lecz tylko i wyłącznie jego naprawa. A tu wystarczyło prześledzić przebieg poszczególnych kabli by się zorientować, co i gdzie trzeba zlutować. Prawdę mówiąc nawet Michael zdołałby to naprawić, wykorzystując kawałki taśmy izolacyjnej. Oczywiście byłaby to prowizorka, ale by wystarczyła.

Dwie minuty pracy z lutownicą i urządzenie było jak nowe. A waza z epoki Ming w holorzutniku wyglądała jak żywa. Jeśli tak można było nazwać przedmiot z definicji martwy.

***

Zabawa w policjantów i złodziei okazała się mniej pasjonująca, niż się tego początkowo John spodziewał. Mozolne przesiewanie informacji... To już chyba Cinderella miała ciekawszą robotę. A na dodatek przy boku Johna działał demotywator, mający zdecydowanie inne plany, niż John. Żywy, bardzo skuteczny, śliczny demotywator.
Nic więc dziwnego, że John w końcu oderwał się od laptopa i zajął się czymś innym.



***

Piątek. A dokładniej piątek po południu. Chwila, w której można zapomnieć o pracy i poświęcić się odnawianiu i zacieśnianiu przyjacielskich więzów. Godzina ustalona, harley sprawny, prowiant gotowy, miejsce spotkania - znane. Jeszcze tylko pojechać po dziewczynę... i w drogę.


Nad spokojną zatoczką niedaleko Kahuku Point zebrali się niemal wszyscy członkowie lokalnego oddziału klubu Harley Owners Group - Alice "Gadget" Benfield, Kaimi Pualani, Brad "Magic" Ford, James D. Anderson oraz Aukai Kekoa (któremu udało się wyrwać z pracy na dwa dni). Niektórzy, tak jak John, przyjechali ze swymi mniej czy bardziej trwałymi towarzyszkami życia, a wszyscy pełni zapału i chęci wyszalenia się, tudzież naładowania akumulatorów przed następnym pracowitym tygodniem.
Były tańce, hulanki, swawole. Szaleństwa tak na lądzie, jak i w wodzie. Wszystkich jednak przebiła jedna z osób towarzyszących, która uzyskała honorowy tytuł “Turtle Rider”.


Zwycięzca, obniesiony triumfalnie na ramionach przyjaciół wokół obozowiska, udekorowany został wyciętym z puszki medalem (przypiętym na jego szczęście do kąpielówek, nie do gołej skóry) i uhonorowany piwnym toastem, wzniesionym ku jego czci.

- Muszę ci coś powiedzieć - zaczęła Kiana.
Nastrojowe światło księżyca, szum fal w zatoce, to wszystko zachęcało do zwierzeń, ten jednak początek był nieco niepokojący. Parę niespokojnych myśli przemknęło Johnowi przez głowę.
- Tak, kochanie? - spytał.
- Po nowym roku wznawiam studia - oznajmiła dziewczyna. - Wracam na rehabilitację.
- O ho ho... - powiedział John, któremu myśli o nieoczekiwanym ojcostwie wyleciały z głowy. - To ci zajmie mnóstwo czasu.... Kto mi będzie prać, gotować... - powiedział grobowym tonem. Udał, że pociąga nosem.
- Cieszę się, wiesz? - stwierdził. - Wreszcie stada młodych byczków nie będą się na ciebie wygapiać.
- Eh, ty paskudo... - Kiana udała oburzoną. - Ale nie wiem, czy dam sobie radę.
- No wiesz... Nie obrażaj mojej ukochanej, dobrze?

***

- Miejscowa policja odniosła wielki sukces. - Reporterka z KITV rozgłaszała tę radosną nowinę, usiłując przeprowadzić równocześnie wywiad z jednym z policjantów.
- Kilku handlarzy narkotyków aresztowanych - donosiła KHNL.
- Strzelanina w centrum miasta. Znowu padły trupy. Czy policjanci musieli użyć broni? - Reporter z KHON załamywał ręce nad brutalnością policji.
- Skonfiskowano spore zapasy narkotyków. - Stacja KGMB sypnęła kolejnymi nowinami. - Dziesiątki kilogramów amfetaminy, kokainy, LSD i ekstazy trafiło do policyjnych magazynów.

Telefon Colina dopadł Johna w przerwie między jednym wykładem a drugim. John odstawił zjedzoną w połowie kanapkę.
- Hi, Colin - powiedział, gdy w słuchawce odezwał się głos przyjaciela. - Gratuluję sukcesów.
- To akurat nie moja działka.
- Dość dużo działek by z tego wyszło. - John uśmiechnął się, słysząc mimowolną dwuznaczność.
- Ano, dużo. - Colin potwierdził. - Ale nie o tym chciałem mówić.
- Już ci nie przerywam - obiecał John.
- E tam. - Colin przyzwyczajony był do ‘przerywników’ w wykonaniu Johna. - W każdym razie chciałem ci powiedzieć, ze przy tej okazji zgarnęliśmy jednego z twoich ludzi. To znaczy jednego z tych, co to napadli na Japoński Miecz - wyjaśnił, zanim John zdążył złamać swoją obietnicę. - Zgubiła go nie tyle charakterystyczna facjata, co odciski palców, które pozostawił nie tylko w Mieczu, ale i w paru innych barach restauracjach o których wiadomo, że zgłosił się ktoś po haracz. Problem polega na tym, że nic nie chce mówić i to nie tylko z powodu braku znajomości angielskiego.
- Niestety badania trzeciego stopnia są u nas zabronione - westchnął John.
- Niestety - zawtórował mu Colin.
- A... Znaleziono tam pocałunek Kanaloa? - spytał John. - Bo media nic nie mówiły.
- Nic o tym nie wiem. To, jak mówiłem, działka innych - odparł Colin.

Telefon Colina przypomniał Johnowi o innej sprawie. O wizycie policjanta, detektywa Samuela Kahui, i o wizji - wielkiej kałamarnicy, oplatającej mackami wilka.

***

Rozmowa z Dwayne’m Sarandonem niewiele przyniosła, prócz podsunięcia propozycji porozmawiania z osobą teoretycznie przynajmniej mogącą udzielić jakichś informacji.

John wystukał na klawiaturze iPhone’a kilka cyferek.
- Miranda Haraway? - spytał, gdy po drugiej stronie rozległ się damski głos. - John Kaeve - przedstawił się. - Moglibyśmy porozmawiać? - spytał.
- Witaj - odpowiedziała kobieta. - Słucham?
- Mam pewien problem, o którym chciałbym porozmawiać z fachowcem - odparł John. - Możliwe, że ma to związek z duchami. Z tym, że wolałbym nie omawiać tego przez telefon. Mógłbym przyjechać?
- Niech zgadnę. Wilk pożerany przez olbrzymia kałamarnicę? - rzuciła trochę od niechcenia.
- Skąd wiesz? - spytał John, zaskoczony nieco zdolnościami Mirandy.
Zapadła dłuższa cisza. Może nie zupełna cisza, w tle John mógł usłyszeć zduszone przekleństwo. Miranda odchrzaknęła głośno.
- Nie wiedziałam - odparła całkiem poważnie. - Ale nie jesteś pierwszym, który miał z tym do czynienia. Zapraszam zatem do mnie.
- Zaraz będę - zapewnił ją John.

Kwadrans później harley Johna zatrzymał się przed sklepem Mirandy Harawey. Musiał poczekać kilka minut, gdyż właścicielka zajęta była rozmową z jakimś turystami. John chcąc nie chcąc podsłuchiwał jak gruby mężczyzna w hawajskiej koszuli i lnianych szortach targuje się o jakiś przedmiot. Tarował się to za dużo powiedziane, klient za chciał nabyć za bezcen ów drobiazg starając się umniejszyć jego wartość. Harawey była jednak wytrawnym znawcą tematyki. Koniec końców turysta nie nabył przedmiotu, a wychodząc rzucił coś o tandetnych podróbkach.
- Poczekaj, zamknę tylko sklep. - Powiedziała do Johna przekręcając klucz w drzwiach i wywieszając plakietkę “zamknięte”. Po czym kiwnęła głową na młodego Eterytę by podążył za nią. Poprowadziła go na zaplecze swojego sklepu.
- Kto tu przyszedł przede mną? - spytał John, gdy usiedli przy niewielkim stoliku, na którym stała szklana kula.
- Japończyk imieniem... - Mirnada zmarszczyła czoło starając się przypomnieć sobie nazwisko jej niedawnego gościa
- A już byłem pewien, że to ten policjant - mruknął John. - Czyli to coś ma większy zasięg.
Potarł brodę.
- Policjant? - Spojrzała na swojego gościa ze zdziwieniem. - Ryozo Sakamoto. Tak miał na imię. - Prawie wykrzyknęła.
- A, znam go. - John skinął głową. - Jego żona padła ofiarą napadu w Japońskim Mieczu. Ale informacją o kałamarnicy się ze mną nie dzielił.
- A co do tego policjanta... Detektyw Samuel Kahua. Był u mnie, bo jeden ze studentów zatruł się jakimś świństwem. I wtedy miało miejsce dziwne zdarzenie. Odłączony od prądu rzutnik wyświetlił obraz. Zatoka Maunalua z widokiem na Diamond Head. Nocą. Coś w tym stylu.


Pokazał znalezione w necie i wydrukowany obraz.
- Dodaj do tego wilka i ogromną kałamarnicę i będzie całość. No i jeszcze głos. Prośba o ratunek. Wyglądało nader realistycznie. Z pewnością nie był to efekt działania tego urządzenia, zapewniam.
- Dwayne Sarandon zasugerował, że może stoją za tym jakieś duchy, ale na tym to ja się nie znam - dodał.
- Dokładnie to samo widziałam, z Ryozo Sakamoto. - Odparła marszcząc czoło. - Ale wtedy myślałam, że to ma raczej związek z nim, a nie z nami. Wychodzi jednak na to, że Japończyk miał rację i to jest nasza sprawa.
- Kanaloa mógłbym jeszcze zrozumieć - powiedział John. - W końcu to, jakby nie było, to nasz bóg. Ale wilk?
- Też mi do tego wszystkiego wilk nie pasuje. - Zabębniła palcami o blat stołu. - Musi być jakiś wspólny mianownik do tego wszystkiego. Tylko jaki?
- Lubię krzyżówki - stwierdził John - coś takiego jednak... To mi się zdecydowanie nie podoba. Za mało mamy kawałków w tej układance.
- Może musisz ją z obrazkami naszego japońskiego gościa skonfrontować?
- To znaczy? - spojrzał na nią pytająco. - Mam z nim wymienić doświadczenia?
- Też. Podzielić się musicie wizjami.
- Może to coś da... - John przygryzł dolną wargę. - Ale on chyba nie po to tu przyszedł?
- Nie, nie po to. - Przyznała szybko kobieta.
- Nie pytam. - John rozłożył ręce. - Jeśli oczywiście te sprawy nie są ze sobą związane.
- Nie wiem czy niepowiązane. - Wzruszyła ramionami. - Musicie to sobie wyjaśnić. Ty, mam jednak nadzieję, że nie będziesz negował, że duchy cie o pomoc poprosiły?
- Nie, nie mam zamiaru - odparł. - Aż taki ograniczony nie jestem. Żałuję jednak, że duchy są... mało komunikatywne. Mogłyby dokładniej powiedzieć, o co im chodzi. Przesłanie ze strony wilka... Ale kim jest ten wilk?
- Nie wiem. Tego musicie się dowiedzieć.
- Według mojej wiedzy na Hawajach nie było wilków. No nic. Zobaczę, co mi się uda dowiedzieć. Tylko co z tym ma wspólnego ten detektyw...
- Ale były psy. I dlaczego zakładasz, że detektyw na coś z tym wspólnego? Chyba, że Sakamoto też miał z nim do czynienia? Miał?
- Przy detektywie to się pokazało - odparł John. - Może to było przesłanie skierowane do niego?
- Zawsze możesz się go o to przecież zapytać.
- Nie omieszkam - potwierdził. - Może jemu ten wilk coś powie. Jeśli, oczywiście, raczy skomentować to zdarzenie. Gliniarze nie są zwykle zbyt skłonni do zwierzeń.
- Oni są raczej skłonni do słuchania zwierzeń innych.
- Rozpowiadanie o cudzych zwierzeniach to z kolei nie moja domena. Ale zobaczę, co się da zrobić. W każdym razie jeśli tylko czegoś się dowiem, to zadzwonię.
Pożegnali się.
Po wyjściu Johna na drzwiach sklepu pojawiła się tabliczka z napisem OTWARTE.
 
Kerm jest offline  
Stary 28-11-2012, 19:18   #25
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ryozo przemierzał ulice Honolulu. Nie spieszył się nigdzie. Zamyślony rozglądał się dookoła.


Bo miał o czym myśleć, podróżując wpierw od wróżki Mirandy do Yoshiego, od Yoshiego po zakupy, a zakupów do “Japońskiego Miecza”.
I miał znów tajemnice przed żoną.
Od pewnych rzeczy nie można jednak było się uwolnić.
Samochód przemierzał powoli ulice, Ryozo czuł się zmęczony. A przecież czekało go jeszcze tyle roboty. I co powie żonie po powrocie?
Nie wiedział. Ale przynajmniej nie musiał się o to że się spóźni.
Ryozo jechał przez miasto i rozmyślał, bynajmniej nie o duchach. Tylko o rozmowie z Kobu-san. Prostej krótkiej rozmowie, która z jednej strony nakreśliła sytuację, z drugiej nie wyjaśniła nic.
“Japoński miecz” był pod opieką. Nie nowina to dla Ryozo wywodzącego się z kraju gdzie Yakuza nadal roztaczała opiekę nad wieloma miejscami i instytucjami. To że “Japońskim mieczem” ktoś się opiekował Sakomoto ani nie zdziwiło, ani nie oburzyło. To że ta ochrona zawiodła, było lekkim... rozczarowaniem. Mimo wszystko mafia jeśli chodzi o wymuszenia i ochronę wykazywała zwykle jakąś konsekwencję nie pozwalając się innym szarogęsić na jej terenie. Niestety wśród magów jakich znał Ryozo nie było ani jednego policjanta, a on sam nie potrafił za bardzo wyciągać zeznań... przynajmniej z przyjaciół i znajomych.
Rozmowa z Yoshim zakończyła się szybko i była mało satysfakcjonująca. Pozostało dojechać do baru.

Był on zamknięty. Ponieważ “Japoński Miecz” i Yoshi Kobu stanowili jedność. Bar był własnością Yoshiego, a on głównym barmanem, zarządcą i właścicielem. Do niedawna jedynym właścicielem. Dlatego też bar był nieczynny, gdy Yoshi był chory lub, jak w tym tym przypadku, niedysponowany. Niemniej Ryozo nie musiał się tym przejmować.
Zatrzymał samochód, wysiadł i podszedł do głównych drzwi. Ryozo nie musiał się tym przejmować, ponieważ miał klucze do wszystkich drzwi w tym budynku. I to nie dlatego, że wyprosił je u Kobu. Miał klucze ponieważ był cichym wspólnikiem i współwłaścicielem baru. Ot, taka drobna tajemnica, jakże prozaiczna na tle innych sekretów maga.

W środku... Kiedy nie ma ludzi, a wszelkie kotary są zaciągnięte, bary wyglądają jak żywcem wyjęte z horrorów.


Miejsca zapomniane przez ludzi. Puste i wymarłe. Ryozo powoli obrócił się i zamknął za sobą drzwi.
Gdy bary są opuszczone, wyglądają upiornie. Zresztą nie tylko one. Miejsca które stworzyli ludzie, bez nich umierają. Sakamoto wykonał kilka kolejnych kroków, natrafiając butem na rozbity kieliszek. W barze nic nie ruszano od czasu bójki. Co prawda policja już zwinęła swoje taśmy, lecz Yoshi nie miał jeszcze kiedy ocenić strat. Na razie sam się kurował.
Ryozo krok za krokiem przemierzał przez bar, by nagle się zatrzymać. Rozejrzał się dookoła, uśmiechnął pod nosem.
Był przecież sam, więc co szkodzi spróbować? Zdjął marynarkę i krawat, podwinął rękawy.
Ustawił się w pierwszej pozycji, wysunął ręce przed siebie. Splótł palce, pierwsza mudra, druga, każdej ich kombinacji towarzyszył szept.
-Shin... Chu... Gun... Chei... Ni... Gun... Suei...- każde słowo i każdy gest były robione szybciej od poprzednich. Koncentracja była ważna, koncentracja i otwarcie na inny świat. I oddech też. Wciągnięcie powietrza między słowami, wypuszczenie go z wypowiedzią.
Ostatni gest,


ostatnie słowo...
I percepcja Ryozo uległa zmianie. Teraz widział to co znajdowało się poza tą rzeczywistością. Sięgnął spojrzeniem wprost do świata duchów. Bo jeśli był wybrańcem niektórych z nich, to właśnie z powodu “Japońskiego Miecza” i zapewne musiały być gdzieś w pobliżu baru.
Teoria być oparta może na słabych podstawach, ale innej Ryozo nie miał. I bardziej czynił to, by zadowolić Mirandę. I dla spokoju własnego sumienia.
“Spróbowałem, nie wyszło”- mógł powiedzieć sobie i jej. Zrobił wszystko co był w stanie, a że nie mógł wiele zrobić, to już inna sprawa.
Zresztą po obejrzeniu “duchowego odbicia baru”, miał zamiar zająć się czymś bardziej rokującym szanse na sukces. Przejrzeniem ksiąg rachunkowych baru i pozostałej dokumentacji firmowej w biurze Yoshiego. Byle nie zmarnować przy tym zbyt wiele czasu. Nie mógł się spóźnić do domu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 28-11-2012 o 22:53.
abishai jest offline  
Stary 02-12-2012, 09:30   #26
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
Aoatea położyła Airini do łóżka, mała zasnęła jej na rękach gdy bawiły się lalkami. Garou pocałowała śpiącą córeczkę w czoło i delikatnie zamknęła drzwi jej pokoju. Cieszyła się, że mogła spędzić trochę czasu myśląc o prostych rzeczach i patrząc na uśmiech na buzi najmłodszej członkini rodu Mathews. Pozwalało jej to odpocząć nieco od wydarzeń zeszłego tygodnia.

A nie był to łatwy tydzień, na szczęście sytuacja zdawała się poprawiać. W pracy układało się całkiem nieźle choć najwyraźniej szykowała się potyczka z Von Neumann & Partners. Aoatea zdziwiła się nieco, że grunt starego Hogga chciała kupić Fundacja Wiederników i najprawdopodobniej podchodziła do sprawy bardzo poważnie. Zdziwienie było spowodowane głównie faktem iż Von Neumann & Partners nie zajmowali się tak błahymi sprawami, ta firma brała się zwykle za obronę w sprawach wymuszeń, morderstw i zorganizowanej przestępczości, w skrócie mafii. Dlaczego teraz bawili się w eksmisje? Dziwne. Tak jak i fakt, że młody Hogg nie był biologicznym dzieckiem starego, metrykę jej klienta nadal tropił Gideon ze sforą praktykantów. Zanotowała sobie, żeby zabrać dzieciaki na następną rozprawę i pare spotkań ugodowych, a swojemu wspólnikowi podesłać trochę nalewki Kaitlin. Faktem było jednak, że opcja zachowku po matce raczej nie miała szansy. Ale nie planowała jeszcze składać broni, zaatakowała najpierw słabsze ogniwo, nie zaczynała sprawy z Fundacją tylko z Hoggiem to oznaczało, że to Hogg musiał na razie radzić sobie z tym problemem. Możliwe, że VN&P oddelegują kogoś w jego imieniu, to jednak powinno solidnie trzepnąć go po kieszeni i skłonić do ugody. Nawet gdyby Aoatea miała przegrać, co było bardzo możliwe, koszty pomocy prawnej firmy kalibru VN&P ostro nadszarpnęłyby finanse Starego Hogga. Dlatego grała na przetrzymanie, jeśli zależało im dość mocno mogli się dogadać, młodym Hoggom wystarczyłoby trochę pieniędzy, mieszkanie i praca, to był ideał ale szanse na coś takiego nie były duże. Fundacja albo VN&P mogli także po cichu opłacić młodych, co planowała przekazać w zawoalowany sposób, co przyspieszyłoby przejęcie ziemi i pozwoliło oszczędzić na kosztach administracyjnych a owa „łapówka” mogła spokojnie wyjść także od starego Hogga jeśli ktoś doradziłby mu rozsądniejsze wyjście. Gratulowała sobie w duchu, że posłuchała intuicji i dała znać opiece społecznej tak szybko ci zaś wystosowali pismo o wstrzymaniu transakcji do czasu znalezienia lokalu zastępczego dla rodziny.
Oczywiście VN&P będą się odwoływać, ale tryby machiny urzędowej obracają się bardzo powoli, tym bardziej, że ona także miała gotowe odwołania. Takie wymiany mogły trwać dość długo a przez ten czas przynajmniej młodzi Hoggowie nie zostaną bez domu. Wystarczająco dużo czasu aby dogadać się z Fundacją Wiederników, spodziewała się telefonu od kogoś z VN&P na dniach. Jeśli jednak nie dało by się dogadać to w jej arsenale nadal zostawało zasiedzenie.

Lepiej miał się także jej brat, pokazywany młodym studentom jako przypadek klinicznego cudu. Aoatea wpadła kiedyś podczas takiej właśnie wizyty i niemal parsknęła śmiechem na widok szeroko otwartych oczu młodych ludzi gapiących się to na kartę przyjęcia to na leżącego w łóżku młodego mężczyznę. Gdyby tylko wiedzieli… Było jednak blisko, bardzo blisko, zdecydowanie za blisko jak dla niej. Policję udało jej się zbyć, chciała dać swojemu bratu tyle spokoju ile mogła, nie dała rady oczywiście przegonić innych natrętów ale robiła co mogła.

Sytuacja w szkole Tamatiego niemal zakończyła się tragicznie, po rozmowie z blond turystką która pewnie uratowała jej syna przed grupowym pobiciem poszła do gabinetu dyrektorki. Pokazała jego obrażenia i waląc dłonią w biurko kobiety zażądała działań. Ta blada ze strachu zaczęła przepraszać i obiecała iż zajmie się sprawą.
- Tak, widzę jak się nią pani zajmuje oto efekt! – Krzyknęła młoda Garou pokazując swego syna.
- Jeszcze dziś poinformuję PTA, domagając się zaostrzenia ochrony lub wprowadzenia środków które zapobiegną lub pozwolą karać takie wybryki. Dla pani wiadomości, to nie oznacza dodatkowych składek, tylko przeniesienie funduszy z zaplanowanych projektów, więc możecie zapomnieć o podwyżkach jeśli chcecie wykonać plan modyfikacji przedstawiony na początku roku. – Nie wspomniała o pozwie cywilnym jaki mogła wnieść do sądu za brak opieki nad powierzonym dzieckiem. Pani Dyrektor pewnie sama już o tym pomyślała, cóż to była ostatnia szansa jaką zamierzała dać kobiecie, jeśli nic się nie zmieni puści tą placówkę z torbami a winnych pośle na bezrobocie, do więzienia albo do szpitala. Wyszła z gabinetu trzaskając drzwiami, w domu opatrzyli małego wojownika a gdy Kaitlin była zajęta w kuchni Aoatea pokazała synowi kilka bloków jakie poznała na treningu i podstawowe techniki kopnięć i uderzeń. Zapowiedziała jednak, że jeśli użyje którejkolwiek aby znęcać się albo męczyć kogoś to osobiście złoi mu tyłek i uziemi do czterdziestki, bez playstation, widząc przerażenie w oczach chłopca po ostatniej wzmiance była pewna, że dotarło.
Nie mogła jednak pozbyć się uczucia obawy o swojego pierworodnego, dlatego gdy dwa dni później podjechała pod szkołę i zobaczyła radiowozy serce jej zamarło. Niemal wpadła w histerię gdy szkolna sekretarka kazała jej się nie martwić. Jeśli ci degeneraci skrzywdzili jej dziecko to rozerwie ich na strzępy, już zaczęła widzieć czerwone plamy przed oczami. Wpadła do gabinetu ledwo tłumiąc furię i jak dwa dni wcześniej walnęła w biurko pani dyrektor tym razem pięścią.
– Gdzie jest mój syn?! – niemal warknęła, tym razem na twarzy kobiety pojawił się wyraz totalnego i panicznego strachu to ją otrzeźwiło, odetchnęła głęboko powstrzymując budzący się gniew. W tym momencie ktoś przytulił się do jej nogi. Dzięki Bogu Tamati był cały i zdrowy, schyliła się by go objąć długo i mocno. Przeprosiła za swój wybuch, dostrzegła pęknięcie w blacie tam gdzie uderzyła, miała nadzieję, że nikt inny go nie dostrzeże. Rozmawiali dłuższą chwilę o tym co się stało i co planowano zrobić w tej sprawie, w trakcie do gabinetu wszedł jakiś policjant. Wyszła więc żeby im nie przeszkadzać, wysłała wiadomość swojej sekretarce żeby przygotowała dokumenty in blanco w sprawie sądowego zakazu zbliżania się dla czterech nieletnich. Wyciągnie nazwiska bez problemu, w końcu reprezentuje stronę w tej sprawie. Może jak te niedorostki zobaczą oficjalny druk zrozumieją, że żarty się skończyły. Jeśli nie to jak tylko jej brat nabierze sił poprosi go o kontakt do jego znajomych z klubu aby wyjaśnili ręcznie, że jej syn ma mieć spokój. Zanim ona straci cierpliwość i kogoś zabije.
 

Ostatnio edytowane przez Rudzielec : 03-12-2012 o 01:38.
Rudzielec jest offline  
Stary 04-12-2012, 01:16   #27
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
- Podobno zatrzymaliście jakieś ważne szychy biznesu narkotykowego. - Odezwał się Nathan, z ustami zapchanymi swoją porcją chińszczyzny.

- To stwierdzenie, nie pytanie. - Odparła Kate, dziobiąc pałeczkami ryż. - Jesteś dziennikarzem, więc wiesz pewnie wszystko na ten temat.

- To była zawoalowana próba wyciągnięcia jakichś informacji, które mógłby sprzedać swojej szefowej w nadziei na awans. - Oznajmił Aidan, zarabiając od swojego chłopaka łokieć pod żebra. - Złapaliście już dilera, który rozprowadza to świństwo, ten Pocałunek Kanaloa?

Kate przestała bawić się jedzeniem na talerzu i pochyliła do przodu, jakby zaraz miała wyjawić jakąś tajemnicę.

- Nie, ale podobno śledczy są bardzo blisko. I dzielę się tym z wami w zaufaniu, więc zero paplania! - Rzuciła ostrzegawcze spojrzenie Nathanowi, który uniósł dłonie w obronnym geście. - Jest coraz więcej ofiar, ale zatrzymanie tych, jak to określiłeś, "ważnych szych" i konfiskata ich towaru może ukróci tą całą głupią modę na trucie się prochami. Znajomi na komendzie zakładają się, kiedy w końcu ukręcimy łeb całej sprawie. Większość obstawia, że do końca miesiąca.

- Ta, biorąc pod uwagę kompetencję służb porządkowych powiedziałbym, że prędzej do końca przyszłego roku. - Mruknął pod nosem Nate i krzyknął, gdy oberwał ciasteczkiem z wróżbą w nos.

* * *

- Słuchaj, tak myślałem... - Odezwał się Aidan szeptem, kiedy żegnał się w drzwiach z Kate, mimo że hałas generowany przez Jonesa przy sprzątaniu i tak zagłuszyłby jakąkolwiek konwersację. - Zdobycie tych informacji jest trudniejsze niż sądziłem i może Nate mógłby mi pomóc. Chcę go wtajemniczyć w całą sprawę.

- Po prostu zdobądź dla mnie te informacje, braciszku. To naprawdę dla mnie ważne. - Odparła dziewczyna po chwili ciszy i, pocałowawszy go w policzek, zawirowała na pięcie i ruszyła do swego auta.

Aidan zamknął drzwi i ruszył na odsiecz swojemu chłopakowi, czy raczej zastawie która w rękach Amerykanina miała marne szanse na przeżycie. Razem uwinęli się w miarę szybko ze sprzątaniem, chociaż nie obyło się bez wygłupów w postaci chlapania wodą czy uderzeń szmatką. W końcu runęli razem na sofę w plątaninie kończyn i, znalazłszy wygodną pozycję, zaczęli szukać czegoś w miarę zdatnego do oglądania, co było nie lada wyzwaniem.

- Nate, chcę cię o coś poprosić... - Zaczął Aidan, skupiając wzrok na ich splecionych palcach. Ciszę potraktował jako zaproszenie do kontynuowania. - Muszę wyciągnąć pewne informacje z archiwum kliniki i potrzebuję kogoś do dywersji.

- Co masz na myśli?

- Wiesz, szperanie po archiwum nie jest do końca ani legalne, ani zgodne z etyką pracownika. - Kanadyjczyk przewrócił oczami. - Poza tym, cerber w postaci archiwistki wcale mi tego nie ułatwia.

- Więc przegadaj ją. Użyj uroku osobistego. Wiesz, jak to zrobić.

- Nie podziała, to istna herod-baba. Cały czas chodzi jak z PMS. Koszmar. - Aidan skrzywił się na samą myśl. - Po prostu mógłbyś ją zająć na chwilę? Tak, żebym mógł na spokojnie znaleźć te informacje dla Kate? Nie musisz nawet wymyślać żadnej historyjki, w końcu twój kuzyn leży w klinice. Powiesz, że chcesz zobaczyć jego akta i dowiedzieć się, w jakim jest stanie.

Cisza tym razem przedłużyła się znacznie. Aidan w końcu oderwał wzrok od ich dłoni i zerknął w stronę chłopaka. Ten, napotykając spojrzenie blondyna, westchnął jedynie i przewrócił oczami.

- Dobra, ale nie zapomnę ci tego.

* * *

Następnego dnia Aidan nie mógł usiedzieć na swoim stanowisku, jakby miał tyłek posadzony na szpilkach. Inni pracownicy mogliby zapewne uznać, że nadal jest w szoku po tej napaści na doktor Billey i Kanadyjczyk miał szczerą nadzieję, że tak było.

W końcu dostrzegł znajomą sylwetkę zmierzającą w stronę drzwi wejściowych do kliniki i odetchnął głęboko. Czas na show.

- Dzień dobry, mogę panu w czymś pomóc? - Aidan wypowiedział standardową formułkę profesjonalnym tonem, uśmiechając się do Nathana tym nieszczerym, acz serdecznym uśmiechem pracowników publicznych.

- Mam taką nadzieję. - Odparł Nate, z iskierkami rozbawienia tańczącymi w niebieskich oczach. - Chciałbym dostać wgląd w akta mojego kuzyna, Victora Jonesa. Został przyjęty do kliniki jakiś czas temu.

- Proszę chwilę poczekać. - Aidan sięgnął po telefon i wybrał numer archiwum. - Pani Somogyi, jest pani potrzebna na recepcji.

Słysząc burkliwą odpowiedź archiwistki, podziękował z przymusu i odłożył słuchawkę. Nathan jedynie puścił mu oczko, kiedy Kanadyjczyk poprosił go o poczekanie. Jonesowi najwyraźniej ta cała maskarada przypadła do gustu, bowiem kąciki ust drgały mu w powstrzymywanym uśmiechu. Aidan stłumił chęć przewrócenia oczami i, widząc zbliżającą się archiwistkę, chwycił plik czystych kartek, coby podtrzymać pozory i zniknął czym prędzej z okolic recepcji. Papiery wylądowały w najbliższym koszu, a Kanadyjczyk szybkim krokiem udał się do archiwum.

Już na miejscu, rzucił się w stronę szafek na akta, z sercem walącym tuż pod gardłem i przyspieszonym oddechem. Ufał Nathanowi i był pewien, że kupi mu tyle czasu ile zdoła, ale mimo to stresował się. W końcu jeśli ktoś go przyłapie, może pożegnać się z pracą. Nie tylko tą, ale i jakąkolwiek na Hawajach; przecież jego referencje w takim przypadku poleciałyby na łeb, na szyję.

Wydobył teczkę oznaczoną jako Kirsch, David niemalże w tym samym momencie, kiedy telefon zawibrował mu w kieszeni. Wiadomość od Nathana.

"Pospiesz się, herod-baba mnie zbyła."

Mag zaklął i szybkimi kliknięciami włączył aparat w komórce. Pyknięcie oznajmiło zrobienie zdjęcia. Aidan sfotografował jeszcze ze dwie - trzy strony, zanim odłożył wszystko na swoje miejsce i sprintem niemal wypadł z archiwum. Oddalił się jak najszybciej i za którymś z rogów wpadł na wyraźnie poddenerwowaną Somogyi. Jego grzeczne "przepraszam" zignorowała, pochłonięta mruczeniem i bluzganiem pod adresem dziennikarzy. Aidan uśmiechnął się na samą myśl, jaką to szopkę zrobił Nathan w recepcji.

Toaleta dla pracowników była pusta, ale mimo to Kanadyjczyk sprawdził wszystkie kabiny po kolei, zanim zamknął się w jednej z nich. Opuściwszy deskę, usadowił się tam i posłał wykonane zdjęcia pod numer swojej siostry z dopiskiem: "Nie ma za co, siostrzyczko. Xx." Następnie, nieniepokojony przez nikogo, zaczął je przeglądać.

Ciekawość wzięła nad nim górę.
 
__________________
"Information age is the modern joke."
Aro jest offline  
Stary 12-12-2012, 17:36   #28
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Aoatea Mathews

Pani prawnik nie miała najmniejszego problemu z uzyskaniem sądowego zakazu zbliżania się do jej syna. Nie musiała się nawet specjalnie wysilać, gdyż sędzina przychyliła się szybko do jej prośby.
Aotea siedziała w swoim biurze i przyglądała się kartce papieru. Kartce, która miała zapewnić bezpieczeństwo jej synowi. W teorii to bardzo ładnie działało. Sąd wydawał zakaz. Otrzymywało się stosowny dokument. Wystarczyło go pokazać delikwentowi i ten powinien trzymać się na dystans.
Ale to była teoria i częstokroć nie sprawdzała się w praktyce. Pani Mathews miała jednak jeszcze coś w zanadrzu. Chociaż najlepiej byłoby, gdyby wystarczył ten papierek.

- Przepraszam. - Głos Karen wyrwał ją z zamyślenia. - Przyniesiono dla ciebie przesyłkę poleconą.
Sekretarka położyła na biurku kopertę.
- Dziękuję ci. - Młoda filodoks odłożyła to, co przed chwilą przeglądał i sięgnęła po kopertę. Karen wyszła.
Aotea jednym sprawny ruchem nożyka do papieru otworzyła ją. Wyciągnęła zawartość. Przeczytała uważnie treść listu. Z ironicznym uśmiechem na twarzy opadła bardziej na swój fotel. Nie mogła wprost uwierzyć w to, co przed chwilą przeczytała. Raz jeszcze spojrzała na kartkę papieru. Nie przywidziało jej się. Jej syn został oskarżony o pobicie. Sprawa z powództwa cywilnego.
Aotea parsknęła gniewnie rzucając papierek na swoje biurko. Ktoś miał naprawdę tupet.

- Przepraszam. - Znowu Karen jej przerwała. Aotea przeniosła na nią wzrok. Sekretarka jęknęła i aż się cofnęła w drzwiach gabinetu.
- Słucham? - Mathews spytała spokojnym głosem starając się rozluźnić. Zdała sobie sprawę, że to wyraz jej twarzy musiał tak przestraszyć jej współpracowniczkę.
- Czy coś się stało? - Karem stała z przyłożoną rękę na piersi i niepewną minął.
- Nic wartego komentarza. - Uśmiechnęła się szefowa. - Co jest? - Szybko zmieniła temat.
- A tak. - Karen też się uśmiechnęła, tylko trochę niepewnie. - Masz gościa.
- Ale przecież teraz nie mam nikogo umówionego.
- Anna Wiedernikow chciałby z tobą porozmawiać. - Odparła sekrterka.
~Szefowa Fundacji? Tutaj? Czego ona może chcieć.~ Aoatea zaczęła się zastanawiać.
- Co mam jej powiedzieć?
- Zaproś ją.
Chwilę później w drzwiach jej gabinetu stanęła młoda brunetka .



Nienagannie ubrana. Skromnie, ale z klasą. Pomimo dość wysokiej temperatury Pani Wiedernikow nosiła długi rękaw i apaszkę pod szyją.
- Aoeta Mathwes. - Młoda garou wyciągnęła rękę do swojego gościa. - Proszę usiąść. - Wskazała na wolny fotel.
- Anna Wiedernikowa. - Przedstawiła się jej gość.
Panie uścisnęł sobie dłonie.
- Karen, zrób proszę dwie kawy. - Poleciła sekretace. - W czym mogę pani pomóc??
- Moim prawnicy odradzali mi to. - Zaczęła Wiedernikow. - W końcu jest pani po przeciwnej stronie. - Uśmiechnęła się. - Reprezentuje pani państwa Hogg w sporze z nami.
- Zgadza się.
- Może jednak uda nam się załatwić tę sprawę bez sądów? - Karen postawiła na biurku tacę z kawą. - Dziękuję. - Powiedziała Anna, gdy sekretarka podawała jej kawę.
- Zamieniam się w słuch. - Aotea z zaciekawieniem spojrzała na swoją rozmówczynię.
- Zasięgnęłam języka i wiem, że pani pomaga ludziom. My też to robimy. Proszę mi wierzyć.
- Ależ ja pani wierzę. Problem polega na tym, że chcecie wyrzucić z domu rodzinę i to z małymi dziećmi. A to nie jest pomaganie.
- Zaproponowaliśmy tym ludziom działkę z domem w innym miejscu.
- Doprawdy? - Aotea Mathews była bardzo zdziwiona.
- Tak. I nadal podtrzymuję nasza ofertę.
- To znaczy?
- Dom z kawałkiem ziemi w zamian za sporny teren i wycofanie pozwu. Oczywiście nie jest to tak duży kawałek ziemi jak to, co kupiliśmy od pana Hogga, ale postawiony tam dom jest w dużo lepszym stanie.
- Dobrze. Przemyślimy to.
- Naprawdę zależy mi na czasie.
- Moi klienci nie wspomnieli mi o żadnej ofercie.
- Reprezentująca fundację kancelaria...
- Von Neumann & Partners - Aotea weszła w słowo swojemu gościowi
- Tak jest, Von Neumann & Partners, zapewniła mnie, że wysłała odpowiednie papiery.
- Jak już powiedziałam, przemyślimy sprawę.
- Chciałabym zatem pani coś pokazać.
- Słucham?
- Widzę, że pani nie jest do końca przekonana co do czystości naszych intencji. Dlatego chciałam pani coś pokazać.

Aotea niechętnie, ale udała się na wycieczkę ze swoim gościem. Anna Wiedernikowa zabrała panią prawnik do kliniki odwykowej. Oprowadziła też młodą garou po całym obiekcie przedstawiając plany rozwoju, o ile oczywiście państwo Hogg zrezygnują z roszczeń.

Całość robiła wrażenie. Odnowiony budynek. Wszędzie czysto i schludnie. Miły personel.
Ciemniejszą stroną tej instytucji byli pacjenci. Znaleźli się tutaj przecież na własne życzenie. Sami siebie doprowadzili nad przepaść i być może stoczyliby się zupełnie, gdyby nie pomoc tej instytucji.

Szczególnie jeden pacjent zapadł młodej filodoks w pamięć. Może dlatego, że Aotea sama była matką i współczuła kobiecie, którą zastałą przy łóżku chłopaka? A może było to coś innego.

- Nasza klinika dysponuje najnowocześniejszy, sprzętem. - Chwalił się dyrektor kliniki. Mężczyzna raczej o aparycji oprycha niż kogoś na takim stanowisku.
Aotea nie mogła pozbyć się złego wrażnei po uścisku dłoni dyrektora Muama Mirimanoffa. - Tutaj mamy pacjęta w śpiączce wywołanej przedawkowaniem. - Otworzył drzwi. - Akamu Hokorii. - Całą trójka stanęła w progu, gdy przy łóżku pacjenta zobaczyli młodą kobietę. Na wpół leżała trzymając za rękę nastolatka. Sama nie mogła być wiele starsza od Aoteii.
Kobieta nawet nie zareagowała na pojawienie się kogoś w pokoju. Najwyraźniej drzemała.
- Przepraszam panie bardzo. - Mirimanoff zamnkął drzwi, - Nie sądziłem, że pani... - Zajrzał do papierów. - że pani Kanano tutaj będzie. Bardzo często odwiedza syna. Jest tutaj codziennie.
Dyrektor wykazał się dużym taktem pokazując innego pacjenta i zostawiając matkę z synem samych sobie.

Ryozo Sakamoto

Ryozo wrócił do domu. torby z zakupami położył na stole. Nastawił wodę na herbatę. Z szafki wyciągnął dwie szklanki i przygotował napar dla siebie i żony. W miedzy czasie zajął się rozpakowywaniem zakupów.
Żonę znalazł w salonie. Drzemała na sofie. Japończyk rzucił okiem na kolorowe pisma leżące na ławie i tuż pod nią. Z kilku z nich spoglądali na niego uśmiechnięci ludzie trzymający objęciach niemowlęta.
Dumni ojcowie. Zadowolone i usatysfakcjonowane matki.
Kasumi leżała uśmiechnięta z jedną ręką na piersi, druga zwisała swobodnie. Oddychała tak spokojnie. Żadna zmarszczka troski nie szpeciła jej lica. Mag stał tak krótką chwilę przyglądając się żonie. Widział jak pierś spokojnie falowała w rytm oddechów. Jej karmazynowe usta wyraźnie odcinały się od jasnej skóry. Gładkiej skóry. Ryozo wciągnął do nosa powietrze. Poczuł jej zapach. Zapach, który doskonale znał. Zapach swojej żony.
Cała magiczna chwila prysnęła gdy jego umysł zarejestrował bolesne pieczenie w palcach.
- Auć, auć, auć, auć... - Ryozo szybko postawił na ławie parzące go szklanki z herbatą. Zaczął szybko machać ręką by ochłodzić przegrzane miejsca i tym samym przynieść sobie trochę ulgi. Dmuchał do tego na palce by spotęgować ten efekt.
Młoda kobieta westchnęła głęboko i nieznacznie przekręciła się na sofie. Mag zaprzestał swych dziwacznych akrobacji, by jej nie obudzić. Delikatnie cofnął się, ale zahaczył nogą o krawędź ławy. Pech chciał, że niestabilna kosnturkcja z gazet, na której postawił jedną ze szklanek zaczęła się przechylać. Chcąc ratować sytuację Ryozo chwycił szklane naczynie dłonią i uniósł je nieco do góry. Zaraz pożałował tego. Piekący, paląc ból, który poczuł w dłoni, zmusił go do wypuszczenia tego co trzymał. Szklanka spadła na ławę, wprawdzie z niezbyt dużej wysokości, ale jednak. Jej zawartość rozlała się na blat. A sama szklanka odbiła się od gazet i uderzyła drugą, stojącą jak do tej pory stabilnie i bezpiecznie na ławie. Ryozo Sakamoto chciał chociaż tę uratować, ale niestety nie zdołał. Gorąca herbata wylała się na jego rękę. Japończyk przeklną głośno i chwycił się za rękę.
Kasumi zamrugała oczami. Odwróciła głowę i spojrzała na swojego męża. Widok był dość żałosny.
Mokra plama ma ławie i leżących tam gazetach. Mokra plama na podłodze, która powiększała się z każda chwilą. I mokra plam na rękawie koszuli Ryozo. A do tego on sam dmuchający na swoją poparzoną dłoń.
Kasumi podniosła się z sofy. Uwadze maga nie uszedł grymas bólu na jej twarzy, gdy to robiła.
- Pokaż to, proszę. - Wyciągnęła swoją dłoń, zachęcając go, by położył swoją, tak by ona mogła się dokładniej przyjrzeć.
Ręka była czerwona i piekła go strasznie.
- Ryozo-kun. - Uśmiechnęła się do niego czule, gdy wycierała mu rękę chusteczką.
- Ja to zaraz wszystko posprzątam. - Mag chciał wyrwać się z delikatnego uścisku żony, ale nawet to sprawiło mu ból.
- Przepraszam cię. - Kasumi odsunęła chusteczkę od jego dłoni.
- To nie twoja wina. - Ryozo jednak nie cofnął dłoni. Dotyk jego żony podziałał na niego kojąco.
- Trzeba to czymś spryskać, żeby złagodzić ból. Masz coś w apteczce?
- Słucham?
- Jakiś środek na oparzenia, masz?
- Tak,... nie,... nie wiem. - Nie był pewien co ma odpowiedzieć, bo i nie był pewien, czy ma coś takiego.
- Zaraz sprawdzę. - Kasumi wyszła do kuchni. Po chwili wróciła z jogurtem. - To też może być. - Zaczęła delikatnie smarować mu oparzoną dłoń.
Ryozo Sakamoto wciągnął do nosa powietrze. Znowu poczuł ten słodkawy zapach jej ciała. A potem jeszcze jeden oddech. Jego żona uśmiechnełą się do niego. Ten błysk w jej oczach.
Świat nagle przestał istnieć. Byli tylko oni. Jej czuły dotyk. Jej uśmiech.
Ryozo pochylił się nieco do przodu. Miał wrażenie, że jego żona też to zrobiła. A w chwili gdy ich usta się zetknęły miał już tego pewność. Kasumi przysunęła się bliżej niego.
Na dźwięk dzwonka Ryozo cofnął się gwałtownie. Stali tak oboje wpatrzeni w siebie, niepewni tego, co powinni teraz zrobić.
Kolejny dzwonek do drzwi.
- Muuszę otworzyć. - Zająknął się mag i ruszył szybko do drzwi. Ale był pewien, że widział zawód w jej oczach.
Brat Akashick otworzył wejściowe drzwi.
- Hokorii - dono. - Ryozo pokłonił się nieznacznie na widok stojącego u progu jego domu Sony’ego Hokkorii. - Wejdź proszę. - Ruchem ręki zaprosił gościa do środka i zrobił mu miejsce w drzwiach. - To wielki zaszczyt dla mnie.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 17-12-2012, 01:06   #29
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Aidan Ives

Aidan niewiele zrozumiał z treści dokumentów, jakie chwilę wcześniej podstępem wykradł. Zdjęcia były całkiem niezłej jakości, aż sam się nie mógł nadziwić, jak dobry był aparat w jego telefonie. Problem leżał gdzie indziej. Raz, że dokumenty były wypełniane ręcznie przez lekarza prowadzącego, a jak wiadomo, lekarskie pismo to nie lada orzech do zgryzienia dla kogoś, kto nie jest grafologiem. Dwa, że Ives nie miał pojęcia o medycynie, więc wyniki różnych badań, jakie zrobiono pacjentowi nie mówiły mu absolutnie nic. Jedyne co wywnioskował z dokumentacji to fakt iż Pocałunek Kanaloe miał bogaty skład, choć z drugiej strony przecież wcale nie było powiedziane, że Kirsch nie brał wcześniej czegoś innego. Fakt pozostawał jednak faktem - we krwi i moczu Davida Kirscha znaleziono dobre pół Tablicy Mendelejewa.

***

Wracając do domu po ciężkim dniu w pracy Kanadyjczyk liczył, że będzie na niego czekał ciepły obiad i nagrzane łóżko, a przynajmniej to pierwsze. Jakież było jego rozczarowanie, gdy zastał mieszkanie zamknięte na cztery spusty.

Jonesa nie było, nie było też żadnej kartki zawiadamiającej o tym, gdzie się podział i kiedy będzie. Również jego telefon milczał, no może nie dosłownie, bowiem przy każdym wybieraniu numeru niezmiennie odzywał się jego głos mówiący standardowy tekst “W obecnej chwili nie mogę odebrać. Wiesz co trzeba zrobić po sygnale”. Nagranie wiadomości nie dało większego efektu.

Aidan nie martwił się, choć przeważnie Nathan wracał do domu dużo wcześniej niż on, zdarzało mu się czasem zostać do późna w redakcji. Przeważnie jednak dawał o tym znać wcześniej, widać tym razem zapomniał. Nie mniej jednak brak ciepłego obiadku po powrocie z pracy nie był miłym zaskoczeniem. Nie widząc innego wyjścia z sytuacji Ives sam zabrał się za przygotowanie posiłku dla siebie i swego chłopaka, choć kiszki grały mu marsza już od dłuższego czasu i najchętniej zjadły coś już teraz, zaraz, na ten tychmiast!

W miarę przygotowywania obiadu młody mag doszedł do wniosku, że może dobrze się stało, w końcu miał za co dziękować Nate’owi, a nie ma lepszego sposobu wyrażania wdzięczności niż ten prowadzący przez żołądek i łóżko. W sumie należało się tylko cieszyć - było więcej czasu na przygotowania.

Gdy na stole stał już gotowy obiad, a właściwie kolacja, bo pora była już późna, Aidan czekał gotowy w każdej chwili zacząć okazywać swą wdzięczność. Im dłużej jednak czekał, tym bardziej jego zapał do dziękowania słabł. W końcu, gdy obiad wystygł już zupełnie, a telefon młodego dziennikarza w dalszym ciągu pozostawał poza zasięgiem, zapał uleciał z mistyka zupełnie.

Wreszcie Ives zostawił kartkę, że czekał bardzo długo z obiadem, zarówno on jak i obiad nagrzani, ale jako że się nie doczekał, poszedł spać. Jak napisał, tak też zrobił, choć zasnąć nie mógł dość długo, jako że zaczął w nim wzbierać niepokój. W końcu usnął. Nie dane było jednak przespać w spokoju całej nocy, bowiem Jones, próbujący w środku nocy cichaczem i po ciemku wślizgnąć się do łóżka, potknął się o jakieś porozrzucane na podłodze ciuchy, najpewniej swoje, i narobił takiego hałasu, że obudziłby nieboszczyka.

- Mógłbyś przynajmniej cicho być, skoro nie raczyłeś dać znać co się z tobą dzieje - burknął rozbudzony Kanadyjczyk
- Oj, przepraszam, nie chciałem cie obudzić - odparł Nate wślizgując się pod kołdrę.
- No to ci nie wyszło - mruknął w odpowiedzi rozespany Akashic odsuwając się, gdy chłopak usiłował się do niego przytulić.
- Jesteś na mnie zły? - zdziwienie w jego głosie było rozbrajające. Odkrywczość stwierdzenia w sumie też. Oczywiście, że Aidan był zły. Kto w jego sytuacji by nie był?

- Oj daj spokój, na prawdę chciałem być szybciej, ale nie dało rady - skrucha w jego głosie była szczera, zaraz jednak przerodziła się w równie szczery entuzjazm, gdy dodał - Musiałem zostać, bo znalazłem super temat. Prawdziwa bomba.
- A cóż to takiego? - Aidan naprawdę starał się udawać, że jest zainteresowany, ale pora nie sprzyjała interesowaniu się czymkolwiek poza snem
- Narazie nie mogę powiedzieć, muszę to zweryfikować - głos młodego Amerykanina wciąż pełen był ekscytacji.
- Aha - odparł zdawkowo zapewne dość skutecznie gasząc zapał chłopaka
- No nie złość się na mnie - w głosie młodego dziennikarza słychać było słabo udawaną skruchę, pod którą starał się ukryć figlarny ton.

Złość już przeszła Aidanowi, ale jeszcze przez jakiś czas pozwalał Amerykaninowi się przepraszać. Nate bardzo się starał zadośćuczynić chłopakowi, a ten nie widział powodu, by mu w tym przeszkadzać.



***

Jako że przeprosiny nieco się przeciągnęły, Ives nie mógł powiedzieć, żeby się przesadnie wyspał. Ale nie mógł też powiedzieć, że żałował. Mimo zmęczenia zamykającego mu oczy, szedł do pracy z uśmiechem na ustach. Uśmiech ten spełzł mu z oblicza właściwie dopiero tuż przed wejściem do budynku kliniki.

Na drzwiach prowadzących do hallu kliniki odwykowej wisiała kartka, która przykuła uwagę młodego maga od samego początku. Niby nic nadzwyczajnego, ot biała kartka z czarnym tekstem i czarnym obramowaniem. Stanąwszy przed wejściem Kanadyjczyk przestudiował jej tekst uważnie, a gdy sens słów do niego nie dotarł, zrobił to powtórnie, a potem jeszcze raz. Dopiero za trzecim razem zdołał odczytać treść ogłoszenia:



John Kaewe

John chciał właśnie odpowiedzieć na maila jednego ze studentów chcącego umówić się na konsultację, gdy zadzwonił telefon

- Witaj John, z tej strony Melody. Masz chwilę?- odezwał się w słuchawce przyjemny kobiecy alt.

Melody Reynolds była sekretarką szefa zespołu, w którym pracował John, skądinąd całkiem uroczą blondynką. Właściwie gdyby nie stanowisko, które zajmowała, Eteryta nie miałby nic przeciwko jej telefonom. Pech jednak chciał, że - z racji pełnionej funkcji - urocza Melody dzwoniła tylko, gdy szef czegoś chciał. Najczęściej chodziło o jakieś nieoczekiwanie spotkanie, które zwykle wiązało się ze zbieranie batów z winy swojej, lub jeszcze częściej czyjejś. Niezwykle rzadko telefon był zwiastunem czegoś miłego. Nic więc dziwnego, że John zareagował na ów telefon niezbyt entuzjastycznie.

- Witaj Melody, w czym mogę pomóc? - odparł mężczyzna uprzejmnie.
- To samo, co zwykle. Szef wzywa do siebie - rzuciła, a w jej głosie zabrzmiała dziwna nuta, która dała znać magowi, że dziewczyna bardzo nie lubi przekazywać takich wieści. - I uprzedzając twój chytry plan wymigania się, szef kazał mi sprawdzić rozkład twoich zajęć i wie, że masz teraz okienko - tym razem w jej głosie zagrały figlarne nuty.
- A to szczwany lis - zażartował naukowiec.
- Do zobaczenia za chwilę - rzuciła na pożegnanie sekretarka, a usłyszawszy odpowiedź, rozłączyła się.

***

- Powodzenia - usłyszał za sobą szept Melody, gdy zapukawszy naciskał klamkę. Uśmiechnął się do niej, jeszcze raz spojrzał na tabliczkę głoszącą “Profesor Hector Snyder, kierownik Zespołu Badawczego IISG”, po czym wszedł do gabinetu.


- Witaj John, czekałem na ciebie - przywitał go od progu Snyder. Poprawił okulary, po czym gestem skłonił swego gościa do zajęcia jednego z foteli przed biurkiem. Gdy Eteryta usadowił się, starszy mężczyzna kontynuował - Nie będę owijał w bawełnę. Mam dla ciebie bardzo odpowiedzialne zadanie.
- Zamieniam się w słuch - odparł mag uważnie wpatrując się w oczy swego rozmówcy.
- Chodzi o dotację. Nasz wydział, a konkretnie nasz zespół badawczy ma szansę pozyskać bardzo hojnego darczyńcę. Nie muszę ci chyba mówić, że w obliczu kryzysu i cięć w budżecie wydziału, każdy grosz jest na wagę złota.

Kaewe skinął głową. Tego akurat nie trzeba mu było tłumaczyć. Wystarczył fakt, że nie wszystkie z zaplanowanych na ten rok projektów weszły w życie, zwyczajnie nie na wszystko starczyło pieniędzy.

- Narazie trwają jedynie rozmowy, ale jako że Fundacja sama zaproponowała sfinansowanie nam jednego z projektów, właściwie pieniądze mamy już w kieszeni.
- Fundacja? - grzecznie zainteresował się mistyk.
- A, bo nie powiedziałem najważniejszego, chodzi o Fundację Wiedernikowów.
- A jaką ja w tym odgrywam rolę? - dopytywał się naukowiec przeczuwając, że na obwieszczeniu radosnej nowiny o znalezieniu sponsora ta rozmowa się nie skończy.
- Jutro zjawią się tu przedstawiciele Fundacji, chodzi o to, by ich pooprowadzać po budynkach, pokazać laboratoria, poopowiadać o naszych ambitnych planach i tak dalej. Ogólnie zrobić dobre wrażenie.
- No dobrze, a mogę wiedzieć, dlaczego ten zaszczyt spotkał akurat mnie? Nie sądzę, bym był najbardziej doświadczonym z ludzi w zespole.
- Gdyby to ode mnie zależało, pewnie nie padłoby na ciebie. Ale nie ja decydowałem. Sama o ciebie poprosiła.
- Ona? - złapał za słowo John.
- Tak, Anna Wiedernikow.

***

Następnego dnia około południa, po w miarę dokładnym przestudiowaniu katalogów promocyjnych wydziału, John ruszył do gabinetu Snydera. To tam miało się odbyć oficjalne przywitanie przedstawicieli Fundacji, po którym zostaną oni oddani pod opiekę Johna i będą mogli uczestniczyć w pasjonującej wycieczce po gmachu wydziału.

Melody i tym razem przywitała go życzliwym uśmiechem. Odwzajemnił ten gest, po czym ruszył do gabinetu szefa. Wewnątrz profesor Snyder siedział jak zwykle na swoim fotelu. Przed nim, tyłem do wyjścia siedzieli kobieta i mężczyzna. Usłyszawszy otwieranie drzwi, para odwróciła się. Kobietą, zgodnie z oczekiwaniami Johna, okazała się być Anna. Nie mniej piękna i kusząca niż przy ich ostatnim spotkaniu, choć w długim rękawie i apaszce, mimo słonecznej pogody. Jej towarzysza mag nie znał, przynajmniej narazie.


- O wilku mowa - przywitały go słowa profesora. - Może państwa przedstawię, pani Anna Wiedernikow, pan Nickolas Sumarokov, członek Rady Fundacji - Snyder wskazał na Annę i jej towarzysza, następnie zaś na maga dodając - A to doktor John Kaewe, wybitny specjalista w dziedzinie sztucznej inteligencji.

Uściski dłoni, krótka wymiana grzeczności, a po chwili już szli uczelnianym korytarzem prowadzącym do pierwszego punktu wycieczki.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 24-01-2013 o 18:49.
echidna jest offline  
Stary 19-12-2012, 13:58   #30
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
Zaskoczenie, zdziwienie, konsternacja, rozbawienie to były uczucia jakie szefowa kancelarii Mathews&Kanaleanii przeżyła czytając pozew dostarczony pocztą. „Ktoś chyba nie odrobił lekcji” pomyślała, „Ciekawe jakie jelonki dały się podpuścić na tą sprawę?” Przeleciała wzrokiem dokument i zdumiała się niepomiernie, Von Neuman&Partners. „Wnerwili się sprawą Hoggów i dają mi znać, że mają mnie na oku?” Zastanawiała się. „ Próbują wywrzeć presję? Dziwne… Cóż tym razem nie przemyśleli chyba sprawy do końca.” Wyszła z biura i podeszła do swojej sekretarki.
- Karen skarbie, czy wiadomo już kiedy pojawi się ekipa sprzątająca z policji?
- Posterunkowa z którą rozmawiałam mówiła coś o dzisiejszym popołudniu. – Odpowiedziała kobieta przerywając pisanie. – Przy okazji tu jest podsumowanie zeszłego miesiąca i raporty. – podała Garou kilka fiszek pełnych papierów, cóż przynajmniej nie były zbyt grube.
- Wow, nie myślałam, że uwiniesz się z tym aż tak szybko. – Powiedziała z nutką rozpaczy pani prawnik.
- Za to mi płacisz szefowo. – Odparła sekretarka z uśmiechem.
- Ja mam chyba jakieś ukryte skłonności do masochizmu skoro płacę ci za torturowanie mnie tymi papierkami. – stwierdziła nie mniej wesoło Garou.
- Ale za kare dostaniesz ode mnie teraz troszkę roboty. – pokazała sekretarce pozew, kobieta spojrzała na nią jakby szefowa robiła sobie żarty. - Potrzebuję oświadczeń z podpisem notarialnym i świadkami w sprawie tego „pobicia”, zaraz dam ci adresy i nazwiska. Potem przedzwoń na posterunek i poproś o przesłanie kopii raportu z zatrzymania w szkole Tamiego. Oświadczeniami może zająć się ktokolwiek, tylko najpierw ma ze mną porozmawiać, jeśli jakiś praktykant chce pojechać i się przyjrzeć to nie widzę przeszkód. Chciałabym to mieć najpóźniej na jutro.

Wycieczka z szefową Fundacji po klinice nie była zbyt przyjemna, wprawdzie Anna Wiedernikow była świetną gospodynią i oprowadziła młodą filodoks po niemal całym kompleksie sypiąc wiadomościami jak z rękawa ale Aoatea po prostu nie lubiła takich miejsc, czasem więc bardziej z grzeczności niż ciekawości zadawała jakieś pytanie. Jednak niedawne wydarzenia nasiliły jej niechęć do wszelkich placówek medycznych. Było to może nieco irracjonalne, w końcu były to miejsca gdzie leczono ludzi albo pomagano im z godnością i w spokoju przeżyć resztę czasu jaki im pozostał. Ale mimo to, nie lubiła takich miejsc, dyrektor kliniki nie poprawił w żaden sposób jej opinii o tym miejscu. Muam Mirinanoff miał nieprzyjemnie lepkie dłonie i uścisk jego ręki przypominał Aoatei meduzę, tak samo galaretowatą śliską i lepką. Nie powinna oceniać książki po oprawce ale nie lubiła tego człowieka, to chyba to co określa się „niechęcią od pierwszego wejrzenia” pomyślała.
- Pani Mathews. – Słowa Anny Wiedernikow wyrwały ją z zadumy. Prawniczka patrzyła na ścianę pamięci, pełną zdjęć ludzi którzy dzięki fundacji wrócili do zdrowia. – Niedługo odbywa się doroczny bal charytatywny Fundacji i chciałabym aby i Pani wzięła w nim udział jeśli to możliwe.
- Pani Wiedernikow. – Zaczęła Aoatea, nie chcąc być nietaktowną. – W tej chwili niestety musiałabym odmówić, ze względu na konflikt interesów moich klientów. Jeśli jednak uda nam się rozwiązać całą tą sytuację, a po pani wcześniejszych słowach nie mam co do tego wątpliwości, wtedy ów konflikt nie będzie miał miejsca i z radością przyjmę Pani zaproszenie.
- Proszę wybaczyć nie zdawałam sobie sprawy, rzeczywiście stawiałoby to panią w złym świetle. Niemniej cała sytuacja powinna wyjaśnić się już niedługo, i wtedy liczę, że będziemy miały okazję do kolejnej rozmowy.

Po powrocie do biura Karen niemal rzuciła się na szefową, oczywiście miała już praktycznie komplet dokumentów. Jednak bardziej niż papierki Aoateę zaciekawił radosny, wręcz drapieżny, uśmiech jej podwładnej.
- No dalej, widzę ten twój podstępny uśmieszek, co oznacza, że chcesz mi coś powiedzieć i że mi się to spodoba.
- Jak zwykle masz rację szefowo, zadzwoniłam do Państwa Setati, to rodzice Kimberly. Księżniczki której bronił twój synek i wiesz czego się dowiedziałam?
- Przestań się ze mną drażnić łajzo, jak dostanę wrzodów to stracisz swoje stanowisko naczelnego oprawcy w tym sekretariacie.
- Otóż państwo Setati są mieszanym małżeństwem a Kimberly dręczono z powodu koloru jej skóry! – triumfalnie obwieściła Karen.
- Żartujesz?! – Krzyknęła Aoatea. – Von Neuman&Partacze wleźli na taką PR-ową minę?
- Najwyraźniej! – Wyszczerzu jaki pojawił się na twarzach obu kobiet mógłby pozazdrościć dorodny żarłacz biały.
- I pewnie zupełnym przypadkiem wspomniałaś państwu Setati o naszym planie ratalnym? – Przekornie stwierdziła pani prawnik nadal uśmiechając się do swych myśli.
- Mogło mi się wymknąć, wiesz jak to jest szefowo, człowiek siedzi zamknięty cały dzień w gorącym dusznym biurze i majaczy co mu ślina na język przyniesie. – Teatralny cierpiętniczy ton głosu Karen nie pozostawiał wątpliwości jak straszliwe musiała przechodzić męczarnie.
- Oj, biedactwo, to pewnie te nowe wydajniejsze klimatyzatory które zamontowaliśmy miesiąc temu, wiesz, te których nie można ustawiać na full bo się połowa biura po przeziębiała. – Odparła z ironicznym uśmiechem Garou siadając za biurkiem. – Ale masz rację, trzeba ci troszkę świeżego powietrza choćby po to żebym miała czas zabrać się za tą makulaturę którą zdajesz się tworzyć z niczego. Wyślij tylko VN&P mail, że oczekujemy na papiery w sprawie zastępczego lokum dla państwa Hogg. Potem połącz mnie z Młodymi Hoggami i masz na resztę dnia wolne. – Po krótkim namyśle dorzuciła Karen na listę premii do następnej wypłaty, zasłużyła.

Telefoniczna rozmowa z państwem Hogg zaowocowała zaskoczeniem. Otóż nikt młodym nie powiedział nic o domu i działce wspomnianej przez Annę Wiedernikow. Młoda pani Hogg i jej mąż nie mogli się dość nadziękować, że pani mecenas „wywalczyła” dla nich nowy dom. Garou szybko naprawiła nieporozumienie tłumacząc, że taki miał być początkowy układ, najwyraźniej jednak VN&P zapomnieli o tym wspomnieć. Zapewniła, że dopilnuje tej sprawy, a oboje jej rozmówcy cieszyli się jak dzieci i obiecywali, że następnego potomka nazwą jej imieniem. „Wolałabym aby przystopowali trochę z tym rozmnażaniem albo nauczyli się korzystać z gumek.” Pomyślała krzywiąc się Aoatea.
I zabrała się za obmyślanie kogo by tu zabrać na bal w Fundacji, o ile oczywiście cała rzecz się uda. Okazało się to większym problemem niż można byłoby się spodziewać po całkiem ładnej młodej kobiecie, ze zdziwieniem zdała sobie sprawę, że praktycznie nie znała, żadnych mężczyzn. Oczywiście miała znajomych którzy byli mężczyznami ale wszystkich znała w związku z pracą. Z nikim nie znała się bliżej, do diabła, nawet z dziewczynami z biura prawie nie wychodziła na drinka!
„Tea musisz stawić czoła prawdzie, zrobiłaś z siebie pustelnika!” Z jękiem rozpaczy jeszcze raz przejrzała swój spis kontaktów, nic. Zaczynała być poważnie wkurzona, przecież na pewno znajdzie się w tym mieście pełno facetów którzy chcieliby z nią pójść na taką imprezę, niemal na pewno będzie się tam roiło od ważniaków i businessmanów wszelkiego typu. Można by zabrać kogoś z rodziny, załatwiłby przy okazji jakieś interesy… Szybko wystukała numer rodziców.
- Ao? Co tam córeczko u ciebie? – Głos mamy jak zwykle ciepły i wesoły.
- Słuchaj mam taki problem… – w skrócie wyjaśniła swoją sytuację.
- Wiesz jedyna osoba jaka przychodzi mi do głowy to Tetsuo, on zajmuje się większością spraw dużego kalibru. – Ton głosu dawał jasno znać, że nie wszystkie były legalne.
- Niemożliwe mamo. – Powiedziała, po namyśle Garou. – Jeśli się z nim pokażę publicznie, wyjdę na kolejną „zdobycz” wiesz jaką on ma reputację. Nie ma mowy żebym z nim poszła, nie wspominaj proszę o tym nikomu dobrze?
- Skarbie, rozumiem i zgadzam się z tobą, już lepiej żebyś poszła sama, choć to chyba też nie najlepszy pomysł.
- Cóż, zdecydowanie wolę plotki o tym, że nie umiałam znaleźć towarzysza na przyjęcie niż, że wylądowałam w łóżku jakiegoś kobieciarza, a tak by się to skończyło. No nic dzięki, może coś wymyślę, mam przecież dużo czasu, a właśnie jest tam Aihe u was?.
- Tak, wpadła przed chwilą, dać ci ją?
- Nie nie trzeba, przekaż jej proszę żeby dała mi znać czy da rade jutro skoczyć ze mną na zakupy, na wszelki wypadek chciałam kupić jakiś ciuch żeby się pokazać.
- Oczywiście, zaraz jej powiem, aha nie zapomnij skarbie, że masz zajrzeć do nas na święto Pele. Weź dzieciaki i Kaitlin, Mam fajny przepis na gulasz, pizze i pierniczki, planuję je wypróbować i chciałam usłyszeć opinię Kaitlin, ona zawsze ma fajne pomysły jeśli chodzi o gotowanie.
- Racja, eh kompletnie zapomniałam dzięki. – palnęła się w czoło prawniczka, przypominając sobie o nadchodzącym święcie. – Na pewno wpadniemy, choć z drugiej strony, co to jest Ghoul-ash? Bardziej mi to pasuje na Halloween…
Śmiech Hinemoany Makena rozpoczęło parsknięcie które przeszło w głośną głupawkę trwającą dobre dwie minuty, nim słuchawkę podniósł ojciec Aoatei i zażądał wyjaśnień czemu jego żona tarza się po podłodze wyjąc opętańczo. Po usłyszeniu wyjaśnienia on też parsknął i wykrztusił, że oddzwonią nim sam ryknął śmiechem. Zdeprymowana poprosiła o pomoc wujka gogle, ten jak zwykle nie zawiódł i po chwili Aoatea sama chichotała z niezamierzonej gry słów. Wtem ją oświeciło, Perry. Perry Mason, adwokat od spraw cywilnych, mieszkał w Honolulu, wyglądał też nie najgorzej… O ile był wolny i o ile się zgodzi…? Powoli wystukała numer, Matko ale się denerwowała.
-Halo? Perry Mason, biuro adwokackie, słucham.
-Cześć, Aoatea Mathews z tej strony. Słuchaj Perry mam do ciebie taką sprawę…

Wróciła do domu dość wcześnie, gdy tylko weszła do kuchni stanęła, speszona ale zebrała się w sobie i powiedziała.
- Kaitlin, jadę z Aihe jutro na raid po sklepach pomogłabyś mi wybrać kieckę na przyjęcie. Ładną wieczorową kieckę? Dostałam zaproszenie na przyjęcie i chciałabym wyglądać odpowiednio.
- O, czyżbyś wreszcie zaczęła wracać do normalnego trybu życia? – spytała starsza kobieta, wesołym tonem. – Powiem ci skarbie, najwyższy czas. Rozumiem, że po śmierci Christophera nie rozglądałaś się za nowym mężczyzną i przez długi czas byłam ci bardzo wdzięczna, ale to już pięć lat skarbie, a ty jesteś młoda i powinnaś przynajmniej żyć jak człowiek a nie zamykać się tylko w pracy i z dziećmi. Ciii, nie zaczynaj, wiem, że twój ojciec mówi to samo, i poniekąd ma rację, ale to nie daje mu prawa żeby cię zmuszać do czegoś na co nie jesteś gotowa. Dlatego koteczku z radością pojadę z wami jutro i poszukamy ci czegoś ładnego.- powiedziała Kaitlin przytulając swoją synową, którą traktowała właściwie jak rodzoną córkę.
 
Rudzielec jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172