Droga międzystanowa nr 75
Najpierw jechali międzystanową osiemdziesiątką. W Perrysburgu zjechali na siedemdziesiątkępiątkę i dalej prosto do Detroit. Jak na Stany, to nie była długa droga. Cała noc, przerywana postojami na kawę i jedną potrzebą spojrzenia w niebo.
Alice niemal spowodowała wypadek łapiąc za kierownicę i nakazując swoim dwubrzmiącym głosem by się zatrzymali. Gdy wybiegła z karetki i zniknęła w przydrożnych chaszczach,
Ink przez chwilę myślał, że już jej nigdy nie zobaczy. Jednak po chwili dostrzegł jej jasną sylwetkę w świetle księżyca. Wdrapywała się niezdarnie na niezbyt stromy pagórek. Wreszcie, na szyczycie, stanęła prosto i wyciągnęła szyję w górę. Księżyc rzeczywiście był wyjątkowo duży i piękny. Ink miał wrażenie, że otacza go błękitna poświata. Pewnie odpowiadały za to zanieczyszczenia powietrza. Minęło kilka minut i Jack proponował, że po nią pójdzie, gdy odwróciła się na pięcie i ruszyła w ich stronę
Dalej jechali bez niespodzianek. Alice zasnęła i obudziła się dopiero ze świtem. Nie ominął jej widok panoramy jeziora Eyre i rozciągającego się za nim, zrujnowanego miasta. Wszyscy patrzyli jak zahipnotyzowani w zbliżający sie niczym zgubny przypływ szkielet cywilizacji.
- Pierdolę - Jack wyraził swoje uczucia pełnym szacunku szeptem.
- Jesteśmy - tym samym tonem odparła Alice.
Ale minęło jeszcze kilka godzin nim dotarli do granic metropolii i wjechali między wraki budynków. Miasto było rozwleczone, jak flaki przydrożnego truchła. Jechali i jechali, trudno było stwierdzić, gdzie właściwie jest centrum. Jedynym punktem odniesienia był dla nich wielki cegalny budynek, który wciąż znajdował się dość daleko.
- Nie podoba mi się to - mruknął Jack i wzdrygnął się na widok wybebeszonego szkolnego autobusu - To chyba pułapka.
- Też tak myślę - przytaknęła Alice, a po chwili przyłączył się do niej Kyr’Wein - Też tak myślimy.
Jak na zawołanie czubek ceglanej konstrukcji, która była im latarnią we mgle, eksplodował i stanął w ogniu.
Nie jechały samochodem, ani pociągiem, ani autobusem, nawet nie motorem, choć w magazynie, do którego zaprowadził ich Profesor wszystkie te cuda były obecne. Nie, one -
Ciara, Loinnir i Klavdra Eveningstar - leciały samolotem. A w każdym razie czymś co było z tradycyjnym aeroplanem daleko spokrewnione. I do tego migotliwie czerwone, jak krwotok z nosa kucyka pony.
- Nazwałem to cacko Skycar - Lowery poklepał blaszaka z miłością, kliknął coś, co wyglądało jak zwykły pilot do centralnego zamka w samochodzie, et voila, drzwi zaczęły odchylać się w górę - Wsiadajcie.
Gdy wszyscy, niechętnie, znaleźli się na miejscach, Lowery wskoczył na najdalej wysunięte do przodu miejsce i zaczął wciskać guziki.
- Mam nadzieję, że działa - uśmiechnął się nerwowo do Klavdry - W końcu miałem dziewięć lat kiedyyyyy... - nie dowiedziała się, co kiedy, bo przyspieszenie wgniotło ją w fotel. Wreszcie, po kilku obezwłądniających sekundach Profesor sięgnął jakiegoś pokrętła i szybkość z jaką się poruszali zdecydowanie zmalała.
- Pfiu! Nieźle! - pisnął podekscytowany Lowery - Dobry jestem, czy nie dobry? Ha? Dobry, czy nie dobry?
Nie oczekiwał chyba odpowiedzi, bo już po ułamku sekundy zaczął się zagłębiać w GPS.
- Polecimy sobie dziewięćdziesiątkączwórką. Szybciej niż samochód, ale nisko, żeby nie wpaść rządowym w oko. Jeszcze by mi zabrali moje bobo …
Jego gadanie nie miało końca i te kilka godzin spędzonych w jego towarzystwie było o tyle kształcące, o ile irytujące.
- Jesteśmy - wykrzyknął wreszcie, pokazując wielki ceglany budynek, który właśnie wybuchał w najlepsze. Lloyd spojrzał na swój palec, jakby to on był odpowiedzialny za eksplozję - Ekhm, w Detroit.
Na rozgrzanym blaszanym dachu
Jej głos był jak seks, gęsta czekolada, czarny aksamit, płynne złoto, miód przyprawiony szczyptą chilli. Nie było możłiwości by się mu oprzeć.
- Mauser, nie! - skrzek Lizzie był niepożądanym dysonansem w symfonii pożądania, która rozgrywała się w jego ciele. Pif-paf, jeden specjalny, drugi specjalny. Wiedział gdzie celować, tuż pod wizjerem, słaby element pancerza, z takiej odległości nie mógł chybić. Pac, pac, dwa trupy na podłodze.
- Mauser! - głos był pełen roszczenia. Krew odpłynęła mu z twarzy, spojrzał na swoją rękę. Cholera, stało się dokładnie to czego się obawiał. Dobrze, że była tu ta irytująca dziwka - Nie słuchaj jej, Mauser! - apodyktyczna, irytująca dziwka, o głosie, jak drapanie po tablicy. Mauser działał szybko, odwrócił się i wykręcił dziewczynie rękę.