Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-11-2012, 17:17   #41
 
Bachal's Avatar
 
Reputacja: 1 Bachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputację
Drzewa zatrzymały się i gdyby nie fakt, że nie posiadały narządów wzroku, mógłby przysiąc, że go obserwują. Bardziej wyczuł i usłyszał, niż zobaczył, że coś pełznie za jego plecami.
Odwrócił się momentalnie, a jego dłonie zmieniły się w nieco przerośnięte szpony, ramiona zaś mocno się rozbudowały. click!
Na jego oczach pnącza, korzenie i tłuste białe pędy wiły się i skręcały by utworzyć coś na kształt ludzkiej postaci. Spomiędzy trzeszczących, cienkich gałązek, które tworzyły głowę, wyłoniły się niczym kwiat, krwisto-czerwone usta i sykliwym głosem zapytały.
- Kim jesteś?
- Ja pierdolę.. - Wyszeptał. - Stawiłem się na wezwanie Spidera Jerusalem! - Odpowiedział już z mocą.
- Nie jesteś jedyny - mruknęły usta i dodały - Jerusalem się ukrywa. Nikt nie jest w stanie go namierzyć - co znaczyło w wolnym tłumaczeniu “jeżeli ja nie mogę go znaleźć, to nie wierzę, by ktoś inny potrafił.” To były tego rodzaju usta, kobiece i zadufane w sobie.
Aż wzdrygnął się patrząc na to monstrum. A to jego transformacje podobno były szpetne... - W takim razie gdzie znajdę innych szukających go? - Trzeba było przejść do konkretów, sam nic nie zdziała w walce z rządem. Po namyśle też dodał. - Jestem … Evolve, a ty? - Wymyślone na szybko przezwisko spodobało mu się. Gdzieś musiał wyłapać tą nazwę i utkwiła mu w pamięci. Czemu w ogóle nie przedstawił się normalnie? Pewnie to to miasto, jakby nie patrzeć siedziba ligi...
Usta wykrzywiły się w złośliwym uśmieszku.
- Mogę cię zabrać do tego drugiego - propozycja poparta została lekkim muśnięciem śliskiego pnącza po jego łydce.
Wzdrygnął się mimowolnie. Ta “kobieta” go przeraża. Acha, czyli ci inni, to jakiś inny facet. Jeden! No to tłumy pielgrzymów wali do mekki “bohaterów”. Na razie tylko widział tych rządowych. I ją, czymkolwiek jest. Do tego nie przedstawiła się... - Oczywiście, zawsze to ciekawiej, nieprawdaż?
Postać rozłożyła ręce i szepnęła - Podejdź bliżej.
Wzruszając ramionami podszedł. Co ma być to będzie.
Nim zdążył cokolwiek zrobić ciało istoty rozchyliło się niczym szczęki muchołówki i zamknęły z powrotem, więżąc go w mokrej, miękkiej ciemności. Potem wszystko działo się bardzo szybko, podróżował tą żywą zjeżdżalnią z ogromną, wywołującą zawroty głowy prędkością. Wielokrotnie zmieniał pozycję, zawisał do góry nogami, przekręcał się bokiem i zwijał w kłębek by wreszcie zostać wyplutym na miękkie, w miarę suche podłoże u zgrabnych stóp dystyngowanie wyglądającej kobiety. Tuż za nią stał młody człowiek z plecakiem i nieco oszołomionym wyrazem twarzy.
- Witam, panie Evolve - rzekła kobieta - Nazywam się Fina, mam nadzieję, że podróż nie była zbyt męcząca?
 
Bachal jest offline  
Stary 08-11-2012, 11:45   #42
 
Rebirth's Avatar
 
Reputacja: 1 Rebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputację
Tymczasem w "budynku Finy"...

Kobieta przeniosła ciężar z nogi na nogę.
- Spider Jerusalem - skrzywiła się - Więcej z niego kłopotu niż pożytku - odwróciła się znowu w stronę miasta - Jak widać.
Nawet w tej oazie spokoju rozbrzmiewały wybuchy i odgłosy serii z karabinów.
- Jest tam gdzieś - mruknęła - Nie mogę go znaleźć, to część jego uroku - uśmiechnęła się półgębkiem - Trudno skurwysyna namierzyć.
Słowa kobiety wprawiły Mintona w lekkie zakłopotanie. Zastanawiał się czemu Jerusalem unika tak potężnej istoty? Kobieta nagle potrząsnęła nerwowo głową.
- Kolejny - powiedziała - Jest was więcej. Nie sądziłam, że w ogóle ktokolwiek przyjdzie na jego wezwanie - westchnęła - Tak to jest, kiedy żyje się zbyt długo, trudno obronić duszę przed cynizmem.
Każde kolejne słowo z jej ust, wzbudzało co raz większe zaintrygowanie. Ona nie wyglądała na starą, co najwyżej na osobę w średnim wieku. Ile mogła żyć w takim razie, że uznała to za "zbyt długo" ?
- Nie zamierzam być jego chłopcem na posyłki. To jednak dziwne, skoro wzywa nas do Detroit, a potem każe siebie szukać... - zrewanżował się również nieco cynicznie. Tak czy owak właśnie spadł mu kamień z serca. Kobieta miała pewną ogładę - Zanim pójdę go poszukać, zastanawia mnie jedno. Czemu nie ukrywasz się z mocą? Nie boisz się, że jacyś żołnierze zrobią ci tu wjazd?
Spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem i rozbawieniem.
- Ukrywanie się nie jest w moim stylu, zresztą, byłam tu pierwsza - uśmiechnęła się łagodnie - Jerusalem natomiast nie pomyślał, że będzie musiał się ukrywać przed żołnierzami. To kolejna z jego cech charakterystycznych, myśli zdecydowanie mniej niż powinien - mrugnęła powoli i przez chwilę wyglądała jakby czegoś uważnie słuchała. George dostrzegł delikatny pęd, zakręcony wokół jej ucha.
Nagle zza krawędzi budynku wyrosła ogromna roślina z gatunku tych mięsożernych, jej łodyga wybrzuszyła się, a szczęki rozchyliły się, by wypluć tuż u stóp kobiety jakąś ciut obślizgłą postać rodzaju raczej męskiego.
- Witam, panie Evolve - rzekła kobieta - Nazywam się Fina, mam nadzieję, że podróż nie była zbyt męcząca?
- Żesz ty, ale jazda. Kim Ty jesteś kobieto? - W porę się zorientował, że nie wypada się spoufalać z kimś tego formatu. - To znaczy kim pani jest? - Whoaa, to było coś! Czuł się połknięty, przerzuty i wypluty i chyba tak było w istocie. Zmienione ramiona wraz z rękoma naturalnie dawno powróciły do ludzkiego wyglądu.
- Do niedawna byłam partią neutralną - podała mężczyźnie rękę, by pomóc mu wstać - Jednak mam pewien dług u Jerusalema, postanowiłam więc go odrobinę wspomóc.
Evolve skorzystał z pomocy. - Dziękuję. Ale Jerusalema nie ma... - Odwrócił się do faceta. - To Ty jak mniemam jesteś tymi tłumami, za którymi podążyłem na wezwanie “pobratymca”?
Minton milczał, z niedowierzaniem wciąż wpatrując się w to co przed chwilą zaszło.
- Przyjdą inni - kobieta westchnęła spoglądając z powątpiewaniem na młodzika, stojącego z tyłu - Można wiele powiedzieć o Jerusalemie, ale nie można odmówić mu pewnej … charyzmy.
George w zasadzie miał już się stąd zmywać, ale jak widać matka natura zapragnęła jakiejś schadzki. Jego aktualna konsternacja wynikała z tego, że zwykle nie dane mu było napotykać się na jakiś gości wypluwanych znikąd przez gigantyczne rośliny kontrolowane przez zieloną kobietę. Gdzieś jednak do jego uszu dotarł krótki dialog między tą dwójką. Odezwał się dopiero zapytany:
- Ja? Cóż. Bardziej jestem tu gościem z przypadku, acz też szukam Spidera Jerusalem. Co mnie dziwi, skoro nas wzywa i każe szukać - powtórzył to co o nim sądzi przy nowym gościu - Nie żebym jakoś bardzo go potrzebował... - dodał niepewnie - Jeśli jest jakaś szansa, że razem go odnajdziemy to może nawet tutaj zostanę, jeśli oczywiście gospodarz nie ma nic przeciwko... - zwrócił się tym razem do kobiety - I nazywam się Minton. George - westchnął przy tym głęboko i postarał się o lekki, serdeczny uśmiech.
- To coś mamy ustalone. Miło mi, jestem Evolve. No, rządowych też coś nie za wiele tutaj, spodziewałem się lepszego komitetu. Chyba że takich, jak Fina jest tu więcej. Wtedy sam nie wiem, czy zostać - uśmiechnął się kwaśno. - No dobra, to zdaje się potrzebny nam jest plan?
Fina uśmiechnęła się na komentarz Evolve’a, uśmiech miał oznaczać, że nie ma na tym świecie nikogo takiego jak ona.
- Tak. Myślę, że pani Fina zna bardziej Detroit ode mnie - rzekł Minton - To ją należy najpierw pytać gdzie mógłby ukrywać się Jerusalem. Może te wybuchy w oddali to jakiś znak?
- Jego raczej tam nie ma, skoro Fina nic o tym nie wie. Ale powinno być wesoło z innymi...
- Och będzie - mruknęła kobieta - Znając Spidera, mogę śmiało stwierdzić, że zorganizowanie bitwy o Detroit wyciągnie go z ukrycia. On lubi patrzeć
- O tą kupę gruzu? Bitwę? - rzucił pod nosem Minton.
- Lepiej by było, gdyby lubił działać... - dodał z lekkim przekąsem Evolve.
- Na wszystko przychodzi czas - odparła z gorzkim uśmieszkiem.
- No to w takim wypadku co robimy? - Pytanie mutanta było skierowane zarówno do niego jak i do niej.
- Rzucacie się panowie w wir wydarzeń - pokazała palcem wznoszący się na północ od nich szkielet budynku - Tam mają punkt dowodzenia.
- To co - zwrócił się do George’a. - Działamy?
- Jasne... - trochę z automatu odpowiedział.
- Oczywiście was wesprę - mruknęła Fina - Ale raczej dyskretnie. Spider chyba mnie unika, gdyby chciał się ze mną spotkać już dawno by wypełzł z ukrycia - wyglądała na mocno niepocieszoną z tego powodu i Evolve mógłby przysiąc, że dodała pod nosem jakieś siarczyste przekleństwo na tę okazję.
- Hola... W zasadzie Fina już zauważyła, nie jestem typem żołnierza. Trochę mi nie w smak pakowanie się w niepotrzebne kłopoty. Mogę z wami iść, ale będę się trzymał z tyłu, ok?
George i tak wspinał się na wyżyny swojej odwagi i nierozsądku. Nie do końca wierzył w to, w co się pakuje. I z kim.
- Więc do dzieła! Mam już dość siedzenia tutaj na dupie i oczekiwania na kolejnych gości. - Działanie go Evolve'a, doprowadzało do niemal ekstazy, mógł się wreszcie wyżyć, a ksenomorf zawsze po jatce mu odpuszczał.
George również zauważył, że Evolve jest w gorącej wodzie kąpany. Nie za bardzo mu się to podobało. Narwańcy zwykle sprowadzali deszcz kłopotów. Westchnął robiąc przy tym niewyraźną minę, ale nie odezwał się. I tak wiedział, że nie ma wyboru.
 
__________________
Something is coming...
Rebirth jest offline  
Stary 09-11-2012, 18:47   #43
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie

Shifter został pochłonięty przez puszystą, trochę lepką powłokę zielonego kokonu. Nie wiedział co się wokół niego dzieje. Dźwięki były przyjemnie przytłumione, prawie nie czuł ciążenia, a w jego nosie wiercił się przyjemny zapach. Szybko zorientował się, że to nie jest zwykły stan umysłu tylko efekt jakiejś substancji, jednak nie miał co z tym fantem zrobić, a nawet gdyby mógł nie był pewien, czy by chciał. To było dobre … I wtedy słońce wybuchło mu za powiekami i wylądował z powrotem na ziemi. W innym miejscu niż zaczął. Powoli opadająca mgła otumanienia odkryła przed nim sylwetki trojga ludzi.
Była tam dojrzała kobieta, której nogi oplatały delikatne, kwitnące czerwienią pnąca. Był biały chłopak z nieco zaniepokojonym wyrazem twarzy i był inny białas z kapturem zaciągniętym aż po sam nos i szerokim uśmiechem na gębie, jakby Święta przyszły wcześniej. A za nimi, tuż za nimi stał najwyższy obecnie w Detroit budynek Davida Stotta - czerwone, ceglane gówno, w którego pozbawionych szyb oknach błyskały wizjery hełmów i celowniki snajperek.

The Guardian Building


Budynek Stotta był obecnie bazą wypadową wojska i oddziałów specjalnych F.B.I. W środku siedziało dowództwo, dookoła w kordonie porozstawiane były wozy pancerne, posterunki i kontenery z zaopatrzeniem. Evolve, George i Finna patrzyli na to wszystko z ruin One Woodward.
- Mają budynek szczelnie otoczony - mruknęła Finna - Ale z drugiej strony jest Skwer Woodwarda, jeżeli ich tam zwabicie będę mogła im zrobić piekło. O - odwróciła się akurat gdy za nimi wyrastała powoli, przypominająca purchawkę, jasnozielona bańka. Gdy pękła, wraz z zawieruchą przezroczystych zarodników wypadł z nich czarnoskóy mężczyzna o zamglonym spojrzeniu - Pomoc zawsze się przyda.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 11-11-2012, 09:38   #44
 
Eyriashka's Avatar
 
Reputacja: 1 Eyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumny
- A dlaczego by nie? - odpaliła jedna z sióstr.
A następnie krótkie zdania posypały się lawinowo.
- Pomagamy w podziemiu.
- Chcemy pomóc Jerusalemowi.
- Nasz ojciec to Tin-man.
- Należał do Ligi.
- Szkolił nas.
- A potem wujek.
- Tak jakby...
- A ona jest spoko - kaskada zdań zakończyła się dwugłosem w momencie, gdy dwa wskazujące palce wystrzeliły w kierunku ES.
Profesorek spojrzał na niewysoką punkówę i pociągnął nosem ze słabo maskowaną niechęcią, która okazała się w pełni uzasadniona, gdy został przez nią absolutnie zignorowany, na rzecz Pana Ściany. Lubił faceta, ale nie był on natchnionym rozmówcą, poczuł się wiec odrobinę urażony, że ktoś przedkładał rozmowę z nim nad fascynujące doznanim jakim była dla każdego konwersacja z Lloydem Lowerym.

- No tak, cudownie - uśmiechnął się do bliźniaczek, one doceniały jego wartość - Tin-man! Cudownie! Miałem z nim osobistą styczność wiele razy w mojej karierze super-złoczyńcy. Pamiętam, jak raz zaciągnął mnie do Arkham w klatce dla ptaków! To było takie ironiczne z jego strony. Akurat powstrzymał mnie przed wypuszczeniem stada genetycznie zmodyfikowanyh pterodaktyli na Los Angeles. Nie polecam - skrzywił się - Zdecydowanie za dużo zachodu, jak na efekty, które osiągnąłem. Nie wiem co sobie wtedy myślałem. No ale miałem trzynaście lat, myślenie było dla mnie czymś nowym. Teraz mam to wszystko za sobą - położył dłoń na sercu imitując prawego skauta. Uśmiechnął się i zaświadczył - Panowanie nad światem nie jest już moim priorytetem.


W toku swojej ożywionej opowieści uklękł na wygodnym biurowym fotelu i niczym świstak wystawał zza oparcia, przyglądając się z entuzjazmem dwóm ślicznym bliźniaczkom. To był dobry dzień w pozbawionym emocji życiu Profesora.

Dziewczyny, o dziwo, nie tylko nie uznały profesorka za dziwadło, ale dodatkowo z rosnącym ożywieniem przysłuchiwały się natłokowi słów. Uroczy facet. Obie zachichotały po ostatnim stwierdzeniu i przyciągnąwszy sobie miejsca do siedzenia usadowiły przechylając sylwetki w stronę laboranta.

- Proszę pana - odezwały się unisono - A ma pan może pomysł jak mogłybyśmy pomóc Jerusalemowi?

Dokładnie kogoś takiego szukały. W końcu, nie miało aż tak wielkiego znaczenia osobiste poznanie bohatera. Byłoby to niewątpliwie bardzo wartościowe doświadczenie, lecz... z własnego doświadczenia wiedziały, że czasami lepiej jest pomagać tak by się dana osoba nawet nie zorientowała. Przyjść, pomóc, zniknąć. Smutne, ale prawdziwe.
 
__________________
Life is a bitch. Sometimes I think it even might be a redhead with a bad case of short temper.
Eyriashka jest offline  
Stary 11-11-2012, 10:52   #45
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Star może i spoko była, ale jej myśli zaprzątało coś zupełnie innego niż przedstawianie temu pinglarzowi swojego heroicznego CV. Zastanawiała się mianowicie, jak rozwiązać problem demonicznego turysty raz na zawsze. Albo przynajmniej na okres liczony w latach, a nie w godzinach. Sugerując się tym, co powiedział Pan Ściana, ten otchłanny ćwok miał niemal nieskończony zapas ciał. Brodacz darł z nim koty już od jakiegoś czasu, więc wypytanie go o szczegóły mogło wyjawić jakąś cenną wskazówkę.
- Ej, Ściana? Mam pytanie odnośnie twojego rogatego znajomka. Wpadłeś kiedyś na to żeby wysłać go na wakacje zamiast kapiszonować mu gębę? Wiesz, przykuć opętańca do jakiejś super wytrzymałej powierzchni, poczekać aż się wyszaleje, a potem trzymać go na kroplówce?

Pomysł wymagał dopracowania, ale stanowił dobre podłoże do dalszego mędrkowania. Kiedy brodaty mocarz skierował wzrok w stronę ES, dziewczyna dopowiedziała jeszcze:
- Sędzia, kiedy jeszcze nie leżał sześć stóp pod ziemią, miał takie fajne słoiki... pakował do nich gagatków, z którymi nie mógł sobie poradzić w żaden inny sposób. Może to jest rozwiązanie?
- Hm -
Ściana zasępił się widocznie. Mała znowu wierciła mu dziurę w brzuchu. Podejrzewał, że jeszcze pożałuje, że ją spotkał - Próbowałem go więzić, ale zawsze udawało mu się wyślizgnąć. - Miał ochotę zapalić, rzucanie nie było łatwe. - Może i Sędzia miał sposób by unieszkodliwić skurwysyna, ale Sędzia nie żyje, a jego słoiki są poza moim zasięgiem.

Klavdra miała własne teorie odnośnie potencjalnego losu swojego “rodaka”. Nie zamierzała ich jednak wygłaszać publicznie, wobec czego kłapała jadaczką na temat jego śmierci, jak każdy inny bałwan, który nie miał bladego pojęcia o pochodzeniu bohatera. Konformizm wywołany pragmatyzmem, ot co. Ścianę znała raptem kilkadziesiąt minut, a już mogła stwierdzić, że był chronicznym pesymistą. Nie zrzędą i wiecznym malkontentem, jak ona. Mężczyzna po prostu lubił siać defetyzm. To się nie uda, to jest beznadziejne, z tego nie ma wyjścia. Bah! Nie miała pojęcia ,jakim cudem brodaty lelum-polelum był w stanie zwlec się co rano z łóżka.

- A skoro mowa o zasięgu... co gdyby cisnąć tą bańką bardzo daleko, na przykład gdzieś w okolicę Merkurego? Prawda, dzieciak szybko kopnąłby w kalendarz, ale skąd pewność, że jego współlokator wiedziałby, w którą stronę jest dom? Albo ile czasu zająłby mu powrót? Hmm?
Oparta o ścianę Klavdra uśmiechała się od ucha do ucha, widząc frasunek na twarzy swojego rozmówcy. Sama miała za sobą nieco kosmicznej turystyki. W przeciwieństwie do pierwszego-lepszego demona wiedziała, jakie niebezpieczeństwa się z nim wiążą. A także jak najlepiej je wykorzystać. Tego typu gdybanie stanowiło jedną z jej ulubionych rozrywek. Oczywiście, jak każdy prawdziwy naukowiec, preferowała testy praktyczne...
Ściana wzruszył ramionami.
- Zawsze można spróbować. Kiedy zdobędziesz bańkę i jakimś cudem uda ci się do niej upchnąć Kyr’Weina, zadzwoń, chętnie popatrzę.
- Wha? Zdobędę bańkę? A po kiego się męczyć, skoro jedną mam od razu w zestawie? Ten klosz, którym się otacza wygląda na poręczny. Może i jest w stanie częściowo ochronić go przed skopaniem zadka. Ale wątpię żeby był zdolny poradzić sobie z próżnią kosmosu.


Ściana, ten kosmaty niedbaluch, nie był zbyt chętny, żeby z nią konwersować na temat możliwości unicestwienia demoniszcza. A szkoda, bo nie wyglądało to na zadanie niemożliwe. Przydałoby się tylko trochę chęci i smykałka do innowacji. A skoro o innowacji mowa...
- Oj, profesorku! Test wiedzy praktycznej! Masz za wroga piekielnego sierściucha z dziewiątego kręgu otchłani. Jest jak natrętny kot z tej piosenki dla dzieci. Zawsze wraca, niezależnie od skuteczności procesów trawiennych twoich dinozaurów. Czego użyjesz, żeby się go pozbyć na amen? Bo osobiście myślałam nad wyrzuceniem go na drugą stronę układu słonecznego.
Lloyd przekręcił się w stronę Klavdry, zrobił przesadnie zamyśloną minę i po chwili wzruszył ramionami. Dziewczyna uniosła brew w lekkim zniecierpliwieniu.
- Mogłoby zadziałać, za mało danych. Trudno przewidzieć ostateczny wynik takiego eksperymentu. - Uśmiechnął się złośliwie. - Miło poznać.
- Tja, wzajemnie. Jeśli będę potrzebowała lekcji na temat triasu, wiem do kogo się zwrócić. Twoje dane są wystarczające, żeby powiedzieć nam, gdzie w Detroit znajduje się nasz pająk?


Odwdzięczyła się pięknym za nadobne. Tak właściwie to ten jajogłowy działał jej na nerwy nie tylko swoim usposobieniem. Już jego wygląd sprawiał, że Klavdrze kotłowało się żołądku. Na myśl, że mógłby ją dotknąć, wzdrygnęła się, a po jej plecach przetoczył się zestaw lodowatych żyletek. Obleśny mały kręt z denkami od słoików miast okularów. Przywodził na myśl stereotyp zboczonego wujka. Takiego, który tylko czeka na to, aby zostać sam na sam z małymi dziećmi.
- Ha - prychnął - Jego znalazłbym z palcem w nosie, gdyby mi się chciało - Tu odwrócił się z powrotem do bliźniaczek z lekkim zawstydzeniem. Zaśmiał się nerwowo, zagalopował się, wyczuwając niechęć punkówy i teraz próbował wycofać wcześniejsze zeznania ze względu na bliźniaczki - To znaczy, oczywiście, oczywiście. Znajdziemy Jerusalema w try miga.
Dwa pełne wdzięczności uśmiechy rozjaśniły identyczne lica. To było znacznie więcej niż oczekiwały. Rzadko kiedy ktoś robił coś stricte dla nich. A jeszcze rzadziej (znaczy nigdy) zapominały o takim podarunku.
- Dziękujemy - z zakłopotaniem poczęły splatać palce.
 
Highlander jest offline  
Stary 11-11-2012, 11:27   #46
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
A wychodząc z wozu nawet odetchnął z ulgą, że to już koniec problemów...
Choć zdziwiony był niewiele mniej niż Jack, refleks miał nieludzki. To zresztą była oczywiste, z racji wiadomo czego. Natychmiast spróbował rozluźnić palce zaciśnięte na szyi medyka i odrzucić go gdzieś w bok, dla jego bezpieczeństwa, oczywiście.
Niebieska ręka poddała się z łatwością, palce były sztywne i drgały, gdy je rozchylał. Jackie padł na tyłek, gdy tylko się uwolnił i odpełzł jak najdalej był w stanie nim panika pozbawiła go sił.
- Jezu, co to do cholery?! - zaskrzeczał z przerażenia.
Dziewczyna, która zgodnie z wszelkimi ocenami powinna leżeć martwa i zimna ściągnęła koc z głowy i usiadła. Jej skóra zmieniła częściowo barwę na błeiktną, a oczy kryły nieludzki chłód.
- Co się stało? - głos zza grobu przeszywał duszę. Jack pisnął gdzieś zza pleców Inka.
- Okej... - mruknął Ink odsuwając się dwa kroki od dziewczyny, a w sumie jej zwłok. - To trochę dziwne, ale myślę, że jesteś martwa, okej? - Rozłożył ręce, w spokojnym, pokojowym geście.
- Ja - jęknęła cicho - Ona, nie - pokręciła głową przez chwilę i harmionijnym szeptem rzekła - My jesteśmy żywi.
- Aha! Otóż nie. Serio. Twoje ciało jest w stanie rozkładu, znacznie przyspieszonego, co jest dziwne, ale wciąż. Oczywiście, jeśli przedstawisz swoje stanowisko jaśniej... jestem gotowy wziąć pod uwagę wszystkie opcje. - Odparł zmieszanie, równie zmieszany Inkfizin. Czy to, że dziewczyna jako-tako żyła, było jego sprawką?
Twarz dziewczyny wykrzywił gniewny grymas.
- Głupcze - ryknęła zupełnie nieswoim głosem i zaraz zasłoniła usta dłonią, przerażona - Nie jestem martwa - rzekła uparcie i opuściła nogi na ziemię. Stawała o własnych siłach, wyglądało jednak, jakby miała pewne problemy z koordynacją.
- Ale żywa też nie. A? - Uśmiechnął się zadziornie. - Aczkolwiek miło by było wiedzieć z kim mam przyjemność? - Spojrzał na nią spode łba.
- Najpierw nazywałam się Alice Witt, teraz jesteśmy Alice i Kyr’Wein. Kyr’Wein nie czuje się najlepiej.
No ładnie. W dziewczynę która umarła przez Inka wlazł coś co imię miało iśćie demoniczne. Ciekawe czy Alice dalej miała swoją świadomość? Niepewność istoty i to, że mówiła w liczbie mnogiej, na to wskazywało. A skoro dzięki temu Kyr’Weinowi Alice ma jakby... drugą szansę, należało mu pomóc.
- Okej. A nie czujesz się najlepiej w sensie gorączka, przeziębienie? Bo Jack tutaj - wskazał na chłopaka - jest medykiem. Może będzie w stanie pomóc. - Spróbował zażartować.
Alice i Kyr’Wein spojrzeli na Jacka, który z rozdziawioną gębą siedział na dupie w piachu.
- On nie jest nam w stanie pomóc - powiedziała ponuro Alice - Nikt nie jest nam w stanie pomóc. Kyr’Wein stracił część siebie, dlatego jest miejsce i dla Alice. Kyr’Wein nie wie do końca kim jest.
- Amnezja, co? - Ink podrapał się po głowie. - Słuchaj... osobiście nie mam pojęcia jak ci pomóc, ale jest taki pan, który zbiera wokół siebie różne indywidualne, specjalne, nadzwyczajne jednostki, takie jak ty, czy ja. Spider Jerusalem, mogę ci pomóc go znaleźć. Lepsze to niż pałętanie się w Nowym Jorku podczas tych rozrób. Sama dobrze wiesz... - W zasadzie Ink liczył, że to Kyr pomoże jemu znaleźć Pająka, samemu się troszkę bał. Ziemia coraz bardziej go zaskakiwała.
Niebieskie oczy zmrużyły się w zamyśleniu.
- Kyr’Wein zna Jerusalema. Wie o nim. Zaprowadzi nas, nie - zawahała się - Tak, pojedziemy do Detroit, ale tam jest niebezpiecznie.
- Tutaj przed chwilą umarłaś... w pewnym sensie. Także to czy tu czy tam będzie niebezpiecznie... mi to jajko. - Wzruszył ramionami, skrywając radość. Osobiście nie miał jeszcze okazji rozeznać się nawet gdzie mniej-więcej jest Detroit.
- A - Jack wydobył z siebie dziwny dźwięk, odchrząknął i brnął dalej nie zważając na mrożące krew w żyłach spojrzenie Alice i Kyr’Weina - A, mogę jechać z wami? - zwrócił się do Inka, którego uważał za przywódcę tej małej, niespotykanej grupy.
- Wolna wola. Zapraszam. - Rozłożył ręce w gościnnym geście.

Ot ekipę sobie zebrał. Opętana martwa dziewczyna i ludzki medyk. Westchnął ciężko. Jakim cudem tak szybko narobił sobie kłopotów? Było zostać w Australii.
- To możemy użyć karetki jako środku transportu. Nie ma co tu dłużej stać, nieprawdaż?

W końcu miał chwilę spokoju. Spostrzegł się, że w sumie dalej ma gołą klatę, po tym jak bezsensownie próbował zrobić z koszuli opatrunek. Przynajmniej został mu dół tuniki. W własnoręcznie zrobionej kieszeni trzymał fajki i zapalniczkę Gdy już siedzieli, jeden z papierosów lawirował chwilę w powietrzu, potem trafił do ust Inka, a zapalniczka zgrabnie go zapaliła.
Palenie w karetce, było wyjątkowo przyjemne.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^

Ostatnio edytowane przez Fearqin : 11-11-2012 o 11:35.
Fearqin jest offline  
Stary 13-11-2012, 20:46   #47
 
Sileana's Avatar
 
Reputacja: 1 Sileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodze
Rozejrzała się z paniką w oczach. Pierwszą jej myślą było, by uciekać, ale przeciwko kulom nie miała szans. Oceniła swoje szanse na marne tak czy inaczej, a przecież nie chciała umierać jak szczur laboratoryjny, czy co im się marzyło, by z nią zrobić.
Skoczyła więc jak kulawa lamparcica, starając się dosięgnąć rekina. Po pierwsze, mógł zawsze służyć jako tarcza, co sprawdzało się na filmach. A po drugie... No cóż, to się miało okazać, czyż nie?
Mężczyzna był tak zwinny, jak się wydawał, czyli raczej wcale. Zaskoczony jej nagłym skokiem próbował się szybko cofnąć, jednak jego prawe kolano odmówiło posłuszeństwa i Catnip zdołała chwycić go za ramię, wykręcić je zwinnie i zasłonić się jego ciałem przed pozostałymi trzema agresorami.
Nie wyrywał się, jęknął tylko zbolałym głosem. Pozostali nie ruszyli się nawet na krok.
- Hm, nie spodziewałam się że będziesz skłonna zaryzykować - powiedziała Lizzie, i choć siliła się na lekki, prześmiewczy ton, można było w jej głosie usłyszeć nutkę niepokoju.
“No to jest nas dwie, zakłamana franco”, pomyślała mściwie. Stanęła za swoim więźniem tak, by nikt nie mógł jej zdjąć. Pomna możliwości snajperskiego strzału, odsunęła się od okna. W głowie miała w zasadzie pustkę. Tylko raz w życiu znalazła się wcześniej w podobnej sytuacji, a nie była wtedy sama. Nawet nie mogła powiedzieć “raz kozie śmierć”.
Przywarła do pleców bandyty, modląc się, by nie miał immunitetu czy innego szajstwa. Przesunęła ustami po jego karku, potarła nosem o skórę głowy...
- Jesteś mój... Zrobisz dla mnie wszystko, prawda? Pozbądź się ich, zostaniemy sami i... - Tu zabrakło jej pomysłów, ostatecznie dawno tego nie robiła, ale powinno wystarczyć. Sugestywne mruczenie zaliczyła.

Sexy Silk
 
Sileana jest offline  
Stary 13-11-2012, 22:18   #48
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Droga międzystanowa nr 75


Najpierw jechali międzystanową osiemdziesiątką. W Perrysburgu zjechali na siedemdziesiątkępiątkę i dalej prosto do Detroit. Jak na Stany, to nie była długa droga. Cała noc, przerywana postojami na kawę i jedną potrzebą spojrzenia w niebo.
Alice niemal spowodowała wypadek łapiąc za kierownicę i nakazując swoim dwubrzmiącym głosem by się zatrzymali. Gdy wybiegła z karetki i zniknęła w przydrożnych chaszczach, Ink przez chwilę myślał, że już jej nigdy nie zobaczy. Jednak po chwili dostrzegł jej jasną sylwetkę w świetle księżyca. Wdrapywała się niezdarnie na niezbyt stromy pagórek. Wreszcie, na szyczycie, stanęła prosto i wyciągnęła szyję w górę. Księżyc rzeczywiście był wyjątkowo duży i piękny. Ink miał wrażenie, że otacza go błękitna poświata. Pewnie odpowiadały za to zanieczyszczenia powietrza. Minęło kilka minut i Jack proponował, że po nią pójdzie, gdy odwróciła się na pięcie i ruszyła w ich stronę


Dalej jechali bez niespodzianek. Alice zasnęła i obudziła się dopiero ze świtem. Nie ominął jej widok panoramy jeziora Eyre i rozciągającego się za nim, zrujnowanego miasta. Wszyscy patrzyli jak zahipnotyzowani w zbliżający sie niczym zgubny przypływ szkielet cywilizacji.
- Pierdolę - Jack wyraził swoje uczucia pełnym szacunku szeptem.
- Jesteśmy - tym samym tonem odparła Alice.
Ale minęło jeszcze kilka godzin nim dotarli do granic metropolii i wjechali między wraki budynków. Miasto było rozwleczone, jak flaki przydrożnego truchła. Jechali i jechali, trudno było stwierdzić, gdzie właściwie jest centrum. Jedynym punktem odniesienia był dla nich wielki cegalny budynek, który wciąż znajdował się dość daleko.
- Nie podoba mi się to - mruknął Jack i wzdrygnął się na widok wybebeszonego szkolnego autobusu - To chyba pułapka.
- Też tak myślę - przytaknęła Alice, a po chwili przyłączył się do niej Kyr’Wein - Też tak myślimy.
Jak na zawołanie czubek ceglanej konstrukcji, która była im latarnią we mgle, eksplodował i stanął w ogniu.


Nie jechały samochodem, ani pociągiem, ani autobusem, nawet nie motorem, choć w magazynie, do którego zaprowadził ich Profesor wszystkie te cuda były obecne. Nie, one - Ciara, Loinnir i Klavdra Eveningstar - leciały samolotem. A w każdym razie czymś co było z tradycyjnym aeroplanem daleko spokrewnione. I do tego migotliwie czerwone, jak krwotok z nosa kucyka pony.


- Nazwałem to cacko Skycar - Lowery poklepał blaszaka z miłością, kliknął coś, co wyglądało jak zwykły pilot do centralnego zamka w samochodzie, et voila, drzwi zaczęły odchylać się w górę - Wsiadajcie.
Gdy wszyscy, niechętnie, znaleźli się na miejscach, Lowery wskoczył na najdalej wysunięte do przodu miejsce i zaczął wciskać guziki.
- Mam nadzieję, że działa - uśmiechnął się nerwowo do Klavdry - W końcu miałem dziewięć lat kiedyyyyy... - nie dowiedziała się, co kiedy, bo przyspieszenie wgniotło ją w fotel. Wreszcie, po kilku obezwłądniających sekundach Profesor sięgnął jakiegoś pokrętła i szybkość z jaką się poruszali zdecydowanie zmalała.
- Pfiu! Nieźle! - pisnął podekscytowany Lowery - Dobry jestem, czy nie dobry? Ha? Dobry, czy nie dobry?
Nie oczekiwał chyba odpowiedzi, bo już po ułamku sekundy zaczął się zagłębiać w GPS.
- Polecimy sobie dziewięćdziesiątkączwórką. Szybciej niż samochód, ale nisko, żeby nie wpaść rządowym w oko. Jeszcze by mi zabrali moje bobo …
Jego gadanie nie miało końca i te kilka godzin spędzonych w jego towarzystwie było o tyle kształcące, o ile irytujące.
- Jesteśmy - wykrzyknął wreszcie, pokazując wielki ceglany budynek, który właśnie wybuchał w najlepsze. Lloyd spojrzał na swój palec, jakby to on był odpowiedzialny za eksplozję - Ekhm, w Detroit.

Na rozgrzanym blaszanym dachu


Jej głos był jak seks, gęsta czekolada, czarny aksamit, płynne złoto, miód przyprawiony szczyptą chilli. Nie było możłiwości by się mu oprzeć.
- Mauser, nie! - skrzek Lizzie był niepożądanym dysonansem w symfonii pożądania, która rozgrywała się w jego ciele. Pif-paf, jeden specjalny, drugi specjalny. Wiedział gdzie celować, tuż pod wizjerem, słaby element pancerza, z takiej odległości nie mógł chybić. Pac, pac, dwa trupy na podłodze.
- Mauser! - głos był pełen roszczenia. Krew odpłynęła mu z twarzy, spojrzał na swoją rękę. Cholera, stało się dokładnie to czego się obawiał. Dobrze, że była tu ta irytująca dziwka - Nie słuchaj jej, Mauser! - apodyktyczna, irytująca dziwka, o głosie, jak drapanie po tablicy. Mauser działał szybko, odwrócił się i wykręcił dziewczynie rękę.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 13-11-2012 o 22:38.
F.leja jest offline  
Stary 13-11-2012, 23:23   #49
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Ziemianie byli cholernie cierpliwi. Jak można było podróżować z taką prędkością? Żeby się nie zanudzić, Ink co minutę zaglądał na licznik. Wyliczał prędkość średnią, wektorową, w ruchu prostoliniowym, chwilową.

Ech czas. Taki cenny. Ink miał żyć dużo więcej od człowieka, nie rozumiał więc jakim cudem Jack może tak spokojnie siedzieć, kiedy podczas tej wędrówki, życie przelatywało mu przez ręce, zaciśnięte na kierownicy.

Ech czas. Czwarta współrzędna w teorii względności. Odkrycie czym takowa jest zajęło ludziom duuużo czasu. Czasu, czasu.

Co chwilę odkrywał, że ma pomiędzy palcami, już do wpół spalonego papierosa. Kiedy je wypalał? Może to ten sam? Nieee, z paczki znikały.


Gdy Kyr'Wein próbował przejąć stery, Ink nie zareagował. Bo i po co? Z czym mieli się tu zderzyć? Dał dziewczynie i jej nowemu towarzyszu(ce) chwilę spokoju, a i sam popodziwiał ziemski księżyc. Niby ładny, ale...

on na swojej planecie miał dwa... Nie żeby co.

***
Kolejna piękna ludzka metropolia! Stan miasta prawie przypominał mu jego dom, z czasów ewakuacji. Tutaj było więcej gruzu i mniej zanieczyszczeń. Idealne miejsce na znalezienie szansy na przetrwanie w tym świecie. I-D-E-A-L-N-E.

Przemierzając ulice i uliczki miasta, mieli szczęście natknąć się na szkolny autobus. W stanie rozkładu, jak i cała metropolia. Oczywiście wraków pojazdów było więcej, ale z racji wielkości, usytuowania, towarzyszom Inka to właśnie ten żółty środek transportu wydał się podejrzany.
- Pułapka, heh?- Mruknął wysiadając z wozu i przyglądając się autobusowi. Jak na zawołanie, wciąż odległy ceglany budynek wyleciał w powietrze. Przynajmniej przy tym jak ślicznie się fajczył, łatwiej było im do niego dotrzeć. Jednak znając życie połowa miasta się tam zlezie. A znając życie tak dobrze, połowa miasta zostanie tam zwabiona w pułapkę, przez okrutny, zły rząd. - To... - Powiedział wskazując na palący się szkielet budynku. - To mi wygląda na wspaniałą pułapkę. Zaś to... - Ponownie spojrzał na autobus. - Wygląda jak konserwa! - Wykrzykując te słowa, rozłożył szeroko ręce, uniósł się nad ziemią paręnaście centymetrów i nagle klasnął dłońmi, przy akompaniamencie wielkiego huku i zgrzytu zgniatanego pojazdu.

Opadł na kolana i podniósł się powoli. Zaczerpnął głęboko powietrza zamykając oczy i odprężając się. Wsiadł do wozu, oddychając głęboko.
- Jedź już w stronę pułapki. Odpocznę po drodze.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 14-11-2012, 17:08   #50
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Nie tak to miało wyglądać. Matt był zupełnie nieprzygotowany na pojawienie się dwójki ochroniarzy i świadomość chłopaka, nad którą intensywnie pracował, wymknęła mu się. Zmełł w ustach przekleństwo i zrobił pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy. Zaimprowizował.

- Złodziej! - Wydarł się, wskazując dłonią któryś z pobliskich zaułków. - Łapać złodzieja!

"Nie strzelaj, nie strzelaj," rozpoczął swoistą litanię w umyśle terrorysty. "Masz do nich nie strzelać, są niegroźni, masz się bać i słuchać nas, to my tutaj rozdajemy karty."

Miał nadzieję, że ochroniarze łykną haczyk w postaci naprędce wymyślonej historyjki, a chłopak nie pociągnie za spust. Matt miał już i tak wystarczająco dużo na głowie; naprawdę nie potrzebował do kompletu dwóch trupów.
 
__________________
"Information age is the modern joke."
Aro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172