Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-11-2012, 08:27   #67
Sierak
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość

Marco wszedł dziarskim krokiem do wnętrza wątpliwej reputacji przybytku, w dokach standard życia polepszał się znacznie, zaś wszelki brud i smród był tutaj tylko osobliwym folklorem, można powiedzieć znakiem charakterystycznym tego całego portowiska. Tawerna była obsadzona po sam dach, na jej środku zaś pięściami okładała się dwójka zapewne stałych bywalców.

Po chwili przyglądania się dwójce awanturników adept sam musiał przyznać, że czego jak czego, ale finezji i pomysłowości im nie brakowało, zaś ich styl znacznie różnił się od tego, który on sam reprezentował. Kierując się więc swoimi zasadami, walczący nie oszczędzali krzeseł, stolików i kufli innych gości baru, co o dziwo zawsze bardzo ich cieszyło, jak szkło rozbijało się na czyimś łbie. Na chwilę rozkojarzył go tylko incydent z sakiewką i aparycją złodzieja, którym wedle jego wyobrażeń miał być żylasty niziołek, a nie mała, niewinna dziewczynka. Marco w pierwszej chwili chciał pobiec za nią i dać jej chociaż te kilka monet, po namyśle jednak zaniechał stosunkowo dziwnie wyglądającego planu, jeszcze wpakowałby się w jakieś kłopoty. Większość doków miała to do siebie, że posiadała kogoś trzęsącego tą i inną, najbliższą okolicą. Taka osoba była potrzebna adeptowi i sposób, w jaki miał pozyskać jej sympatię (a obawiał się, że najprostszym sposobem tutaj jest danie komuś po ryju), nie grał większej roli dopóki cel zostanie osiągnięty.

Nie tracąc czasu przepchnął się przez ludzi obserwujących końcówkę pojedynku do lady. Widząc pijackie mordy bywalców olśniło mężczyznę, właśnie wpadł na pomysł jak z wymuskanego chłoptasia stać się zaufanym kumplem od flaszki połowy baru, to zaś na pewno otworzy mu w dokach kilka furtek. Co prawda przez myśl przeszło zwątpienie, jak inkwizycja podchodzi do kreatywnego myślenia, lepsze było to jednak od historyjki z siostrą. W wyższych sferach alkohol piło się co prawda bardzo rzadko, jednak nie przeszkadzało to w nadaniu Marco przydomka Kamienna Głowa.
- Witajcie karczmarzu! Sporo się dzisiaj u was dzieje, polej mi i kolegom przy barze najmocniejszej wódy, jaką masz na składzie - odezwał się na tyle głośno, by owi koledzy przy barze usłyszeli kto im stawia i jak wygląda.

Mężczyźni którzy siedzieli obok chłopaka spojrzeli na niego zaskoczeni, następnie na swoje powoli opróżniane kubki i z nieco strapionymi minami pozwolili nalać sobie dość śmierdzącej gorzały mędzonej na śliwkach. Sam karczmarz zaś spojrzał badawczo na Eleadorę.

- Coś w dobrym nastroju jesteś, chłopcze. Żem cię tu wcześniej nie widział...

- Bom nowy tutaj, niedawno przypłynąłem, a źle znoszę podróże morskie, to i przez cały czas żeglugi nie mogłem wypić ani kieliszka - wychylił na raz szklankę wódki stawiając ją z hukiem na ladzie, obok niej zaś kładąc złote słońce - jeszcze raz to samo - odrzekł nie dając po sobie poznać nawet najmniejszego skrzywienia po ognistym trunku.

- Czyli nadrabianie strat, powiadasz? Zacnie, zacnie... - karczmarz pokiwał głową, znów napełniając kubek chłopaka. W palce wziął też monetę. - Ale wiesz, ja też zacny jestem człowiek. I powiem ci, że za tyle to ty i tych tu czterech moczymordów moglibyście chlać do nieprzytomności.

Głową wskazał na nowych towarzyszy Marco, którzy osuszali swoje kubki z wyraźnym zadowoleniem. Jeden z nich, dryublas w wełnianej czapce, spojrzał z zaciekawieniem na chłopaka.

- A skąd żeś przypłynął, brateńku?

- Esport, to i podróż swoje trwała - odpowiedział bujając szklanką i przyglądając się płynowi wewnątrz - macie tu coś ciekawego? Ludzie? Miejsca? Kogoś unikać?

- Nas! - jegomość w czapce zaśmiał się gardłowo, by następnie klepnąć Marco w ramię. - Ale spokojnie, ty jesteś swój chłop, brateńku.

Barman pokręcił głową.

- Ty to być i do diabła się przybratał, Francis, jakby ci kubek gorzały postawił.

- A jasne! Bo prędzej mi diabeł da wódy niż ty, zdzierco!

- Eeee tam!

Francis zaś zaśmiał się jeszcze raz i wskazał na kolegów.

- Ja jestem Francis, a to mój brat, Alred, a ten cichy co pije bez słowa to Bruno. Straż ucięła mu język gdy powiedział publicznie coś, za co warto było na niego donieść.

- Donieść? Straż robi tutaj takie rzeczy za głoszenie własnych poglądów? - Udawał Greka Marco, wiedział że inkwizycja ma może ciężkie metody, ale żeby straż? Żołdacy wydawali mu się zawsze zwyczajnymi osiłkami zbyt tępymi, by przystać do inkwizycji.
- Prawdę mówiąc, skoro już rozmawiamy, to przybyłem tutaj znaleźć siostrę. Maria uciekła jakiś czas temu z Esport przed ożenkiem i mimo, że ojciec ją wydziedziczył trzymaliśmy kontakt listowny. Ostatni list jaki od niej dostałem - powinienem zawczasu jakiś spreparować dla podniesienia autentyczności, pomyślał Marco - mówił, że wiedzie się jej tutaj nieźle, a potem nic. Zero korespondencji, zaginęła jak kamień w wodę, próbowałem właśnie straż wypytać, ale nikt tam nie odnotował zabójstwa. Powiedzieli mi tylko, że mieszkała w dzielnicy biedoty i pomijając to, że mi nakłamała, nie mam żadnych poszlak. Żołdak wspominał coś o jakiś zaginięciach w piwnicznej, ale nie chciał powiedzieć nic więcej... Nie macie tu jakich miejskich legend albo kogoś, kogo powinienem szukać? Zadbać o siebie potrafię, potrzeba mi tylko wskazać cel... - Adept starał się być tak zaaferowany zaginięciem, jak się tylko dało. Miał nadzieję, że alkohol pomoże bywalcom przypomnieć sobie kilka faktów i gdyby były one poufne, złagodzić ów granicę wystarczająco, by się nimi podzielili.

Francis spojrzał najpierw na brata, potem na Bruna. Finalnie upił łyk z kubka i pokiwał głową.

- Wiesz, młody, dobry z ciebie chłop. Jeśli twoja siostra mieszkała w Piwnicznej, to może już nie żyć. Ale jeśli miała szczęście, tak jak Bruno, to trafiła do Niego... - znów zamoczył usta w naczyniu, milcząc. Jakby analizował, ile może chłopakowi powiedzieć.

- Niego...? - Zapytał niepewnie Marco, zamawiając tym razem całą butelkę i stawiając pośrodku rozmówców, tak by nie musiał zamawiać za każdym razem szklanek. Przodując libacji, otwarł naczynie i nalał z niego kolejny kubek, upił z niego kilka łyków.
- Mówisz o tym jak o jakiejś wielkiej tajemnicy, o której nikt nie powinien wiedzieć.

- Straż nie powinna wiedzieć. Te sukinsyny wszędzie szukają powodów, żeby komuś zrujnować życie a samemu poinformować szefostwo że stłumili rewolucyjne nasienie, i dzięki temu dostać premię. Bruno był przecież krzykaczem na targu portowym.

Marco znał ten zawód. W odpowiednim momencie krzykacze mieli podbijać ceny, ale często też po prostu zachwalali krzykiem niekoniecznie najciekawsze stragany i ogółem informowali ludzi o interesujacych ofertach.

Bruno ponuro pokiwał głową, osuszając kubek. Francis zaś podjął znowu.

- Jednak nie to było jego największym problemem. Gdy urżnęli mu język, jął krwawić jak zażynana świnia a żaden cyrulik nie chciał się babrać w jego posoce za kilka miedziaków...

- Ta straż... Nie ma kogoś, kto znajduje się ponad nimi? Kim można ich poszczuć? No i dalej nie odpowiedzieliście, kim jest ten tajemniczy On, nie jestem strażnikiem, a poruszę mury miasta, byle odnaleźć Marię. Sądząc zaś po tym, co mi powiedzieliście, straż raczej jest ostatnim miejscem, gdzie powinienem szukać pomocy...

- Czy ktoś jest nad strażą? Inkwizycja, chłopcze, inkwizycja.- barman spojrzał na swojego klienta i rozejrzał się z niepokojem.

- Weź szczym ryj, Francis. Skąd wiesz czy ktoś tu im nie kapuje...

- Phi. Tutaj sami swoi. A ty, młody... - spojrzał na Marco i dziabnął go palcem w ramię. - Do Inkwizycji tym bardziej się nie zbliżaj. Straż po prostu pomęczy, weźmie pieniądze i napluje. Kaci zaś przy okazji zrobią nagonkę która nie skończy się aż nie oskarżą co najmniej kilkunastu osób o herezje i nie urządzą ogniska na głównym placu. Ta... Pozwólmy tym fanatykom spać. Już lepsza straż, niż odkrycie że twoi sąsiedzi to skwarki.

Alred skinął głową.

- Ta... A co do Niego...- przerwał, jakimś sposobem podkreślając swoim tonem dużą literę. - On pomógł Bruno. I ogółem pomaga. Jak chcesz, to może cię do niego zaprowadzimy... Jeśli twoja siostra była w piwnicznej a nie jest, to możliwe że trafiła właśnie tam.

- Mam nadzieję, to jakiś miejscowy dobroczyńca, którego istnienie jest nie na rękę władzom? Skoro pomaga ludziom, co zgodne jest z dogmatami Najjaśniejszego, to dlaczego jego istnienie tak bardzo wadzi autorytetom? Na logikę on pomaga im w obowiązkach...? - Zapytał niepewnie adept, w głębi duszy zastanawiając się, dlaczego inkwizycja chce tępić kogoś, kto pomaga innym.

- Podkreślacie dzielnicę piwniczą, to mieszkańcom innych dzielnic ten On nie pomaga? No i oczywiście, jeżeli jest szansa znalezienia Marii, to będę bardzo zobowiązany mogąc chociaż zamienić z nim słowo.

- W innych dzielnicach ludzi stać na cyrulika. Myśmy sami tam mieszkali. - Francis zaśmiał się ochryple, odstawiając kubek. - Ja miałem złamaną nogę i kulałem. Alred problemy z płucami a Bruno wyrwał się stamtąd ale wrócił, z gębą pełną krwi, błagając o pomoc...

Drab machnął dłonią i westchnął, patrząc to na kubek, to na wciąż nie pustą butelkę.

- Wiesz, chłopcze, skończym pić potem. Najpierw poszukasz siostry, co by nie było że my tylko o wódzie i chlaniu myślmy. Pomóc komuś takiemu jak ty to już prawie obowiązek, jeśli nie przywilej. - zamaszyście klepnął Eleadorę w plecy, tak że adept prawie rozpłaszczył się na ladzie. Francis i Alred ze śmiechem wstali, klepiąc go przyjacielsko po ramionach, a Bruno pomógł mu zgramolić się ze stołka, kiedy pozostała dwójka ruszyła w stronę drzwi od karczmy, niosąc ze sobą butelkę trunku.
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline