Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-11-2012, 20:03   #24
Lilith
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Ani Kev, ani Ron mimo wysiłków nie potrafili odszukać śladów, które mógłby pozostawić leśny człowiek. Ale kierunek w którym się udał, znali. Przynajmniej Rondon był tego pewien.

- Słuchajcie - zaproponowała Shannon - moglibyśmy trochę przyspieszyć kroku.
Skoro i tak nie mogli od dłuższego czasu znaleźć tropów, to jej zdaniem nie było sensu wlec się noga za nogą aż dzień się skończy.
- Tylko na szyszki uważaj - wtrącił Kevin
- Miałam nadzieję, że mnie poniesiesz. - Uprzejmie pokazała mu czubek języka.
- Pójdź więc, o miła, w me ramiona - odparł natychmiast.
- Wy tu sobie gadu gadu, a czas ucieka. Tfu... Włochacz nam ucieka. - Ari w zdecydowany sposób przerwał ich przekomarzania. - Zimno się robi - dodał z wyrzutem nie wiadomo do kogo skierowanym. - Wy przynajmniej mieliście co na grzbiet włożyć. Trzeba było zostać i o jakiś dach nad głową zadbać - marudził przedzierając się przez krzaki. Pojękiwał przy tym od czasu do czasu, gdy dostawał w nos złośliwą gałązką, albo stawiał nieostrożnie stopę na czymś kłującym. - Bokiem mi już wyłazi to ganianie na golasa. Ałć! Ałć! Ałć! No i wbiło mi się coś. - Złapał się za stopę i podskakując na jednej nodze oglądał ubłoconą podeszwę.
- Jak dogonimy tego tubylca to go poprosimy, żeby się futrem podzielił - odparł Kevin.
Ariwald zamarł naraz w dziwnej pozie, wybałuszonymi oczyma gapiąc się w nieokreśloną przestrzeń.
- Co ci jest? - Zaniepokoiła się Shan.
- Coś łazi mi po plecach - stęknął z wysiłkiem.
Shane spojrzała i zbladła. Kevin nie mówiąc ani słowa znacząco pokręcił głową na znak, żeby milczała.
- Nic takiego. Jeden mały pajączek - stwierdził obojętnym tonem. - Już go nie ma.
Pstryknięciem palców strącił ośmionogie monstrum wielkości sporej śliwki z pleców Ariego.
- Po prostu zabłądził i tyle - dodał. - Gdyby wlazł za koszulę byłoby trudniej.
W każdej sytuacji można było znaleźć jakieś plusy.

Droga przez las na szczęście nie była zbyt trudna. Podszyt był niski, drzewa rosły dość daleko od siebie, a krzaki i niezbyt wyrośnięte drzewka nie stawały zbyt często na drodze idących. Jedynie złośliwe drzewa od czasu do czasu podkładały idącym korzenie i zrzucały szyszki pod nogi, a małe świerczki usiłowały pogłaskać przechodzących swymi gałązkami.
- Ciekawe, jak jeszcze długo macie zamiar iść - mruknął Ari. Spojrzał w niebo wyraźnie sugerując, że moknie przez głupie pomysły reszty.

Teren nagle stał się bardzie urozmaicony - tu pagórek, tam wychodząca spod warstwy mchu skała, gdzie indziej wielki głaz.
- Hej, patrzcie! - powiedział nagle idący na czele Rondon.
- Wąwóz. - Ari dokonał epokowego odkrycia. - Wąski jakiś. Idziemy?
A mieli wybór? Oczywiście mogli odwrócić się na pięcie i wrócić tam, skąd przyszli.
Shan, nie czekając na resztę, ruszyła do przodu i to ona pierwsza zobaczyła wejście do jaskini.
- Nasz domek! - powiedziała z nader umiarkowanym entuzjazmem.
- I to piętrowy jeszcze - dorzuciła, wskazując drugi, nieco mniejszy otwór, położony nieco wyżej.
- Oddaj ten toporek - powiedział Kevin. - Pochodnie trzeba by zrobić.
- A, zapomniałam - powiedziała Shane z niewinną miną. - Łap! - rzuciła toporek. Na szczęście nie w niego, tylko pod nogi Keva.
- Dzięki ci, o pani. - Kevin ukłonił się nisko, wymachując przy okazji wyimaginowanym kapeluszem,
- Azali potrafisz, szlachetny panie, wyczarować nam ogień? - dostosowała się do sposobu wyrażania się swego konwersarza.
- Azaliż powątpiewasz w me umiejęności? - spytał Kevin. - Ranisz me serce - stwierdził. Otarł nieistniejącą łzę, a potem wyciągnął z worka krzesiwo i hubkę. - Zaiste, nie doceniasz mnie.
- Zamiast pieprzyć trzy po trzy może lepiej byś się wziął do roboty, co? - spytał Ari.
- Ależ waść nieużyty, panie Arivaldzie - zganiła go lekko Shane.
- Łatwo ci mówić, boś sobie tyłek przykryła kawałkiem szmatki, a Ron i ja marzniemy. - Na dowód prawdziwości swych słów Ari cały się zatrząsł.
- Chcesz, to ci oddam tę szmatkę - zaproponowała Shan, nie przechodząc jednak do realizacji propozycji. - Jednakowoż świat wonczas cały urok swój zatraci, albowiem iż zniknie mi z oczu najefektowniejszy jego element. - Teatralnym gestem dotknęła czoła grzbietem dłoni i przewróciła oczyma. - O jakże będzie mi brak tego widoku.
Ari jednoznacznym gestem narysował kółko na czole.
- A jak ci to samo powiedziałem, to nie chciałaś mi wierzyć - wtrącił się Kev.
- Ależ wierzę! - zaoponowała. - Wierzę każdemu słowu twemu. Jednakże jako powściągliwa niewiasta niezwykłam kawalerów nagością swą podszczuwać, a to co...
- ...zakryte jeszcze bardziej kusi - dokończył za nią Kevin.
- Och! Za to odpowiadać już się nie godzę - pogroziła mu palcem.

Podczas gdy Shan, Ari i Kevin przerzucali się uprzejmościami, Ron odrąbał trzy żywiczne gałęzie, a Kevin, chociaż z pewnym trudem, zdołał skrzesać ogień i podpalić kilka gałązek.
- I stał się ogień! - powiedział z dumą.
Nim wiatr i mżawka zdołały do spółki zgasić nędzną imitację ogniska Ronowi udało się zapalić jedną z pochodni. Ta skwierczała i dymiła się, ale światło jakieś dawała.

- Od której jaskini zaczynamy? - spytała Shan.
- Od mniejszej - powiedział szybko Ari. - Mniejszą łatwiej ogrzać. No i w większej może mieszkać coś większego.
- Jaskinia Ali Baby - powiedział Kevin. - I skarb w jaskini.
- Kto to jest Ali Baba? - spytała Shan marszcząc brwi.
Kevin potarł czoło.
- A nie pamiętam - przyznał się.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline