Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-11-2012, 22:09   #103
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=VP0WMB70Y0o[/MEDIA]

Krasnolud sączył niemrawo piwo i czekał aż Erich skończy co miał skończyć… Szynk z całą pewnością nie był tym z najgorszych to jednak parę zakazanych mord się tutaj przewinęło. No ale jako że i on do najpiękniejszych nie należał a tym bardziej do strachliwych dlatego siedział i czekał. Czekał i obserwował. Obserwował i słuchał. Słuchał i czekał… Krasnoludzki organizm z trudem przyjmował te ludzkie szczyny udające piwo… trzeci kufel… Ostatni. Już nie mógł tego pić…

Mógł chłopaka zrozumieć przecież po tylu miesiącach wiadome było, że chciało mu się pociurlać no ale krasnolud gdzieś pod skórą czuł, że będą z tego kłopoty. Pewnie dlatego nie puścił go samego. A powinien! Pierwszym zwiastunem problemów był typek w śmiesznej sukience… pewnikiem jakiś magus chędożony… mało, że się wpatrywał się w brodacza tak jakby błagał go o solidne klepanie facjaty to jeszcze coś tam ręką wywijał. Gomrund się odruchowo spiął spodziewając się jakiegoś podstępu. Zaklęcia co to miało go uśpić albo jeszcze co innego. Wytężył siły mentalne gotowy do jakiejś obrony… i założył kastet na rękę. Zrobił groźną minę, ale nic się nie działo… Dziwak machał tą łapą jakby miał jaką kukiełkę na sznurkach… albo z kimś gadał. Gomrund się rozejrzał czy aby nie daje jakich znaków kompanom. Sądząc po kaprawych ryjach obwiesi siedzących z nim przy stoliku nie zarabiali na życie uczciwie. Może komuś właśnie teraz wysyłał sygnał że znalazł frajera do ogolenia… a może coś mu dosypali do piwa i teraz czekają aż uśnie. Może Sylwia by to znaki rozpoznała… a może to nie były znaki… eh…

Odsunął kufel… i wtedy pojawił się Erich. Erich Kłopot Kurwa Jego Mać Olenbach. On po prostu nie potrafił nie wpaść po uszy w gówno. Nie potrafił po prostu zerżnąć dziwek jak należy tylko musiał narobić syfu. Musiał! – Zajebię tego tępego klocka. Wydusił do siebie brodacz wbijając mordercze spojrzenie w gładkie lico wozaka. Głosy niedawnych kochanek nie napawały optymizmem – MUTAK!! Było gorąco. Gomrund próbował zareagować szybko ale widać było, że Erich wyrobił w sobie umiejętność błyskawicznej reakcji na tarapaty. Fik - myk, trask – prask! Jakiś stół leżał obalony. Fik – myk i jakiś grubas gubił zęby. A wozak wystrzelił z karczmy niczym goblin z katapulty. Zostawiając za sobą smród i dym… krzyki… wściekłość i krasnoluda. Płonąca Łeb nie czekał na rozwój wypadków. Z krzykiem na ustach – Dorwać mutanta! wyskoczył zza stolika. Co bardziej krewcy już brali się za łby o rozlane piwo. Ktoś po lewej chyba skojarzył, że przecież brodacz przyszedł z „mutantem” jednak nim zdążył wyrazić swoją opinię całej sali Gomrund przywalił mu trzonkiem topora tak, że aż nakrył się nogami. – Dawaj skurwysyna chaośnika! Krzyknął i skoczył dalej.

Nim dotarł do drzwi ktoś walnął go z łokcia pod żebra. Jakiś zabłąkany kufel trzasnął mu w łopatkę to jednak powarkując i złorzecząc na mutanty, chaos i insze zło całego Imperium udało mu się praktycznie bez szwanku przemierzyć przez całą salę. Był prawie, że w grupie pościgowej bo pierwsi już gonili za rzekomym mutantem... chociaż nie było ich chyba aż tak wielu sądząc po rozkręcającej się imprezie tutaj. Wytoczył się z karczmy. Kilku gapiów. Kiku gońców. Kilku krzykaczy. Znowu ktoś skoczył wzmacniając grupę pościgową. Gomrund też… Jednak w pierwszej przecznicy dał nura w lewą i miał zamiar pitnąć jak najdalej.

Miał zamiar bo już po kilkunastu krokach jakiś piskliwy babski głos wywrzeszczał. – Ten pokurcz to też chaośnik. Łapaaaaać zawszańca! Darło się to syfiliczne stworzenie w niebogłosy i chyba moc była w tych płucach była niczym w miechu kowalskim. A sądząc po ogromnych cyckach mogło i pół miasta obudzić! No ale nie było co się zastanawiać. Jak uciekać to uciekać. Gnał krasnolud przez wąskie i ciemne uliczki. Może nie był taki szybki jak długonodzy to widział znacznie lepiej niż oni… i nim się niebezpiecznie zbliżyli swoje już przebiegł.

Stanął za winklem i nasłuchiwał. Nie ma co tak zwiewać z ogonem bo wcześniej czy później mógłby się napatoczyć na jakiś patrol i wtedy to mu nawet Wielki Teogonista nie pomoże. Pierwszy dostał styliskiem topora chwilę po tym jak wychylił się zza muru. Z impetem zwalił się na jakąś stertę nieczystości a po ryku i trzasku w nodze można było sądzić, że za szybko tańcować nie będzie. Drugi w porę się zatrzymał żeby nie powtórzyć losu tymczasowego kompana. Zmierzył krasnoluda wzrokiem i skoczył z sykiem… i gołymi rękami. Wprawdzie odwagi Gomrund mu nie mógł odmówić to jednak głupoty i umiejętności bojowych już tak. Nim tak naprawdę zdążył podejść na tyle blisko by wyprowadzić cios pięścią w brodatą buźkę dostał w żywot styliskiem… a kiedy się zgiął to poprawił mu jeszcze przez plecy. Na tyle mocno, cios przygniótł go do ziemi…

- TUUUUUTAJ JEEEEEST! – ryczała niczym jaki wyjec ta murwa krzywą kusią trącana. Płonący Łeb nie był ani gentelmanem ani ona nie była damą… poza tym tradycyjny norsmeński model rodziny nie widział nic zdrożnego w biciu niesfornej baby tedy krasnolud sieknął jej lewego w ryj. Niestety zapomniał o kastecie i co tu dużo mówić… wartość atkywów tej dzierlatki niestety trochę spadną sądząc po ilości juchy jaka trysnęła z rozbitego nosa. Cóż… starożytna zasada przechodek mówi nie sadzaj rzyci na interes bez sakiewki.

Krasnolud nie czekał żeby się przekonać czy ktoś jeszcze go goni… ani ile zajmie się tej trójce podnieść. Oddalał się… mając na dzieję że uda mu się dotrzeć do barki.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 16-11-2012 o 06:06.
baltazar jest offline