Mały wypad w okolice większej jaskini dostarczył wędrowcom ciekawych, acz nie do końca pomyślnych faktów. Jaskinia była o wiele łatwiej dostępna, za to w jej okolicy aż roiło się od śladów niedźwiedzia. I dużych, i małych.
Kevin bardzo szybko wycofał się do pozostałych. Niedźwiedzica z małymi? Takie spotkanie z pewnością należałoby do fatalnych, szczególnie wówczas, gdy do obrony mieli pałkę, dwa noże i toporek.
Na słowo “niedźwiedź” Rondon odruchowo pomasował nogę, na której widniała długa, nieregularna blizna.
- Cofnijmy się i spróbujmy stamtąd. - Shane-głos rozsądku wskazała prawą krawędź jaru.
Z miejsca, gdzie się znajdowali, trzeba by było sforsować kilka metrów stromej skały, ale im bliżej początku wąwozu, tym łatwiej było wejść na górę.
Wędrując skrajem wąwozu bez problemów dotarli do miejsca, z którego można było wspiąć się do mniejszej jaskini.
- Ja tam wejdę - powiedziała Shane, spoglądając na widniejący trzy metry wyżej ciemny otwór.
Szklana Góra to z pewnością nie była. Skale do pionowości bardzo dużo brakowało, nie była również idealnie gładka, lecz porzeźbiona tak przez wiatr, jak i przez wodę. Ot, normalna dość stroma ściana, tyle tylko, że w tej chwili mokra od deszczu. Z pewnością nie można sobie było wmaszerować do góry, ale przy pomocy rąk nie powinno to sprawiać większego problemu. A z pewnością już leśnemu ludziowi, co po lesie kłusował na czworaka.
- Podsadzę cię - zaproponował uprzejmie Kevin.
- Ręce precz od mojej gołej pupy - sprzeciwiła się Shane.
- Nikt nie zamierzał cię chwytać za te miejsca - zapewnił ją szczerze Kev. Gdyby nie słowa Shannon nawet by nie pomyślał o takim sposobie przeprowadzenia tej akcji. Poważny błąd z jego strony...
- Ta, jasne... - mruknęła Shane. - A oczy przy tym też masz zamiar zamykać? Uważaj, żeby ci coś nie wpadło - dodała zgryźliwie.
Kevin wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Skoro nalegasz... - powiedział.
W końcu jednak, wbrew zasadzie “panie mają pierwszeństwo”, Kevin wybrał się do góry. Zbyt wiele wziąć ze sobą nie mógł. O toporku mógł zapomnieć. O wielkiej pałce również. Przełożył tylko zwiniętą linę przez ramię. To musiało wystarczyć.
- Weź to - zatrzymała go Shane. Trzymała w ręku nóż podając mu go rękojeścią.
- Jak? W zęby? - spytał. - Jak pirat?
- Stuknij się, piracie od siedmiu boleści - odparła. - Chcesz sobie uśmiech poszerzyć? Włóż za cholewę - poradziła.
Po krótkiej chwili namysłu Kevin skorzystał z tej rady.
Tak jak można było przypuszczać skała była śliska i tak ręce, jak i nogi były dość potrzebne. Buty raz i drugi straciły oparcie, ale nie na tyle, by wędrujący do góry Kevin zjechał nagle i szybko na dół.
Przed samą jaskinią stromizna nagle zniknęła. Teren wypłaszczył się tworząc coś w rodzaju półki, na której mogły, od biedy, stanąć dwie osoby.
Wejście do jaskini nie było zbyt duże - w najwyższym miejscu nieco ponad dwa metry, w najszerszym półtora.
Z wnętrza jaskini nadleciał dość dziwny zapach. Ni to pot, ni to brud... Z pewnością nie była to ostra woń drapieżnika.
W środku jaskini coś się poruszyło. Przynajmniej zdawało mu się, że coś usłyszał. Gołe ręce przeciw nie-wiadomo-czemu? Być może szaleńcowi?
Kevin po cichu zasygnalizował stojącym na dole towarzyszom, by któryś z nich rzucił mu pałkę. Tęga pała cuda zdziała, głosiło popularne powiedzenie. W jakich kręgach popularne, tego akurat Kevin nie pamiętał, ale zdawał sobie świadomość z tego, że takie kręgi gdzieś istniały...
Pierwszy rzut Rona nie był najlepszy. Pałka omal nie trafiła Kevina w nogę. Odbiła się od skały i poleciała w dół.
Niech to... Kevin zaklął w myślach. I tak idea cichego wejścia do jaskini poszła się ślizgać. Na szczęście kolejny był idealny - pałka wylądowała na półce i zatrzymała się. Chwilę później była już w dłoniach Kevina. |