Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2012, 16:07   #18
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Shiro Tengu, terytorium klanu Żurawia ,godzina Akoro, 15 dzień miesiąca Hantei, rok 1114

Pierwszy dzień po przebudzeniu


Był w komnacie, kiedy się obudziła.

Starszy mężczyzna o przerzedzonych wiekiem włosach, mocno opalonej twarzy i wysokim czole poprzecinanym głębokimi zmarszczkami frasunku. Oparty o ścianę nieopodal drzwi, nieruchomy jak wartownik, w prawej dłoni trzymając żelazny tessen ozdobiony monem rodziny Matsu.

- Akodo-sama - odezwał się, gdy tylko poruszyła się na posłaniu, nim nawet zdążyła unieść głowę - mój pan, karo Daidoji, przysłał mnie, bym spełnił twe życzenia i wspomógł w powrocie do zdrowia. Jestem Masakazu.

Jego nieco chropawy baryton, rosła i cokolwiek nieforemna sylwetka nie pasowały do gładkich formuł wypowiadanych w keigo. Nie pasowała także powolność i sztywność ruchów, z jaką mężczyzna zmieniał pozycję na seiza oraz trud, z jakim zginał się w ukłonie. Niskim. Niższym niż oczekiwała.

I wtedy dostrzegła coś jeszcze: nie miał daisho. Nie nosił nawet wakizashi.
Nie był samurajem.

Wyprostował się z wysiłkiem, przezwyciężając słabość. Wielokroć jeszcze miała to oglądać: ukłony, sztywna i ceremonialna seiza, sprawiały mu trudność. Teraz jednak - gdy przyglądała mu się z ciekawością - pierwszą myśl, że powinien być ostrzeżeniem od Isawy, by nie lekceważyć jego zaleceń zastępowała druga, ważniejsza: czym ashigaru mógł zasłużyć na prawo do noszenia bojowego wachlarza.

- Jeśli pozwolisz pani - wciął się w jej myśli cichymi słowami - będę meldował się u ciebie każdego ranka i wieczora, by spytać o polecenia. Oczywiście, jeśli wolisz inne terminy, jestem do dyspozycji. Karo wyraził życzenie, bym pozostawał na twe usługi, Akodo-sama.

W jego głosie nie słychać było chłopskiej uniżoności. W wypowiadanych przez niego okrągłych zdaniach pobrzmiewały niemal wojskowe nuty. Akodo-sama... Ten zwrot przesunął się po plecach Keiko chłodnym, prawie przyjemnym dreszczem. Tak do jej ojca zwracali się żołnierze. Tym samym tonem pełnym mieszaniny ufności, oczekiwania i szacunku.

Nie odpowiedziała natychmiast.
Podparła się na zdrowej ręce. Z trudem równym trudowi, który towarzyszył jego ukłonom, usiadła na posłaniu.

Jego ukłon, zbyt głęboki niż być powinien. Ton głosu, który niósł więcej niż mogłaby się spodziewać. Słowa Shinjo Kasumi wypowiedziane w nocy...
Jesteś Szmaragdową, pani.
...w oczach Keiko wyjaśniały istotę nieporozumienia i wracały pełnym niepokoju echem. Daidoji Sanzo nie wiedział, kogo znalazł na trakcie. Pomylił miedź ze złotem. Tak samo jak Węgorz.

W tamtym momencie nie zdawała sobie sprawy jak irracjonalna była to myśl, jak uwłaczająca daimyo i jak pełna ignorancji. Głupia po prostu. Bo przecież wiedzieć musiał. Wtedy jednak zdawała się naturalna i oczywista. Była nawet nie tyle myślą, co przekonaniem twardym jak kamień i domagającym się szybkiej decyzji - podjętej zanim jeszcze ciało skończy ten długi ruch, zanim nie wyprostuje się całkiem, zanim Wierzba nie spojrzy heiminowi w oczy.

Strach, zwykły dziewczęcy jeszcze strach mówił: przemilcz.
Ale nie można myśleć strachem.
Ukryta głęboko głupia podłość mówiła: przemilcz. Przemilcz i wykorzystaj.
Nie można myśleć też podłością.

Bo prawo mówiło: powiedz.

Kara za podszywanie się pod Szmaragdowego Namiestnika była wysoka. Śmiertelnie wysoka i unurzana w hańbie jak geisha w pachnidłach. Nie tylko dla bezczelnego samuraja, lecz także dla jego rodziny. >Zwłaszcza< rodziny przynależącej do niewielkiego klanu Osy.

Honor - negatyw podłości - mówił to samo: powiedz.
Dla klanu. Dla rodziny. Chūgi. Makoto. Rei.
I wykorzystaj.

- Panu tego zamku i Daidoji-karo zaszczyt przynosi pamięć i troska o tak kłopotliwego a tak mało istotnego gościa - jak on odezwała się w keigo. - Choć moja wdzięczność niewiele musi znaczyć, dla osób tak wysoko postawionych, przekaż, proszę, szlachetnemu Daidoji Uehara Tooru - wypowiedziała imię zapamiętane z ogłoszeniowego słupa ostrożnie, jakby rozpakowywała niezwykle cenny prezent - podziękowania od Akodo Keiko z klanu Osy, yoriki znajdującego się obecnie pod rozkazami posła klanu Osy na ziemie Lwa, szlachetnego Akodo Ichizo. Tobie też dziękuję - powiedziała, przełamując oficjalną formę lekkim, niekłamanym uśmiechem. - Dziękuję, że poczekałeś aż się obudzę. I przepraszam, że tak długo musiałeś czekać.

- Czekać pani?
- skłamał pytając, również rozciągając nieznacznie kąciki ust. - Czy nie było na odwrót? Czy to nie uprzejma Akodo poczekała, aż niedołężny półczłowiek przyjmie pozycję i wtedy otworzyła oczy? Miałem zamiar podziękować za tę uprzejmość, Akodo-sama, jak tylko przekażę wiadomość od mego pana.

Jego ton, dotąd pobrzmiewający humorem, zmienił się na koniec. Miała do tego przywyknąć, że zawsze kiedy mówił o obowiązkach nałożonych nań przez Daidoji-karo, mówił tym matowo-ciepłym tonem, cichym i spokojnym. Wyważonym. Przemyślanym. Nieswoim.

- Wiadomość brzmi - zaczął, przymknął lekko oczy i podyktował: - Pozdrowienia, Akodo-san. Rany twe nielekkie, zatem przyjdę do ciebie. Chciałbym porozmawiać w najbliższym możliwym terminie. Daidoji-karo. - Odetchnął, poprawił się niezręcznie, skłonił niezgrabnie. - Tak brzmi wiadomość, Akodo-sama. Od siebie dodam, że Daidoji-karo właściwie nigdy nie fatyguje się do kogoś. Nawet do Otomo no kimi. I - uśmiechnął się, chropawo dodając - dziękuję za uprzejmość.

Do tego też miała przywyknąć. Do jego pamięci, do zmiany tonu, do dyktowania wypowiedzi innych tak, jak jemu je podyktowano. Do rytualnego rozpoczynania i kończenia takich wiadomości. Do okazjonalnego dotykania rękojeści wachlarza, z którym nie lubił się rozstawać.

Do jego doświadczenia.

- Akodo-sama - odezwał się spokojnie, bez lęku, bez zaskoczenia jej klanową przynależnością czy zapamiętanym imieniem - żaden z dwu wymienionych przez ciebie wojowników Daidoji nie nazwie cię nieistotną czy kłopotliwą, ani twej wdzięczności niewiele znaczącą. Imię i honor twego pana ojca są doskonale znane w Shiro Tengu. W rzeczy samej, jego prośba o zachowanie korzeni to wedle wielu najlepsza opowieść ostatniego Zimowego Dworu. Daidoji-karo trzykrotnie kazał mi ją sobie powtarzać w ciągu zaledwie pierwszego tygodnia odkąd ją poznaliśmy. Reakcja Daidoji-daimyo... - pokręcił głową, zamilkł. - Jesteś pani, córką człowieka honoru - dodał po chwili z nutą smutku. - Tym większym wstydem dla nas jest fakt, iż zawiedliśmy twego ojca, twoją rodzinę.
Twoją siostrę - przemknęło niewypowiedziane.

Ciebie.
- Tym większą zaś radością pani, jest to, że wracasz do zdrowia.

Żyjesz.

Nie zginęłaś.

Że tylko jedna córka Akodo Ichizo przepadła w Shiro Tengu.


- Takie obroty spraw powodują, że człowiek potrafi kwestionować Wolę Niebios. Dlatego cieszę się, że jestem jedynie półczłowiekiem. Że nie muszę mieć dobrego pomysłu jak rozwiązać tę sprawę. Tym niemniej...

Pochylił głowę w bardzo starannym, możliwie głębokim - i wyraźnie dlań bolesnym - ukłonie.

- Przepraszam, pani Akodo. Ja, Masakazu, przepraszam. Za siebie, bo nie zapobiegłem.

Nie odpowiedziała mu od razu. Forma pociągnęła formę. Jego powagi nie dało się przełamać lekceważeniem, niefrasobliwym pośpiechem. Nie dało się jej zbyć. Szczególnie, gdy coś w jego smutku, coś w skrzywieniu ust, w troskliwie odłożonym wachlarzu, na którym widniał wyraźny mon rodziny Matsu, mówiło o szczerości. Mówiło o honorze.

I Keiko uwierzyła. Szybko, bez wahania, instynktownie.
Uwierzyła temu smutkowi, bolesnemu ukłonowi, uwierzyła monom, które nosił.

- Słyszę cię - powiedziała z prostotą, nachylając ku niemu. - Słyszę i dziękuję ci za te słowa. Nie zapomnę ich.

Nie ukrył ulgi, która rozluźniła napięte mięśnie jego ramion i otuliła jego sylwetkę jak delikatne kimono. Ulgi i cienia wdzięczności za to zrozumienie, o które nie trzeba było prosić. Dane bez żadnych pytań, bez żadnych wątpliwości.

- Ale nie mów o Woli Niebios - mówiła dalej. Wparta na zdrowej ręce, nachylona ku niemu, na wpół prosząc, na wpół nalegając. - Z Wolą Niebios trzeba byłoby się pogodzić. Z pokorą. W milczeniu - w tym suchym sarknięciu kryło się wszystko, co młoda Osa sądziła o cichym i pokornym przyjmowaniu wyroków losu. - Nie byłoby osądu. Szansy na odpłatę. Nie godzę się na to. Nawet jeśli nie mogę teraz wiele zrobić. Nawet jeśli wciąż wiem tak mało - przygryzła spierzchnięte usta, wykrzywiła pociągłą, śniadą twarz w niechętnym sobie samej grymasie. - Tak wiele dni minęło, a ja dalej jestem jak dziecko we mgle, wiedząc tylko tyle, co zdążyłam wyczytać z obwieszczeń przybitych na rozstajach. Opowiedz. Proszę. O... tym wszystkim - dokończyła, nie wiedząc jak inaczej ująć to o co musiała spytać, co musiała wiedzieć.

O siostrze. O juzimai. O Węgorzu, bandytach, turnieju i przebywających na zamku Feniksach.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline