Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2012, 21:13   #35
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
#6. Pan życia i śmierci.

W walce o przetrwanie słabi nie mają szans. Naturnalna droga eliminacji. Lecz sukcesem nie zawsze jest siła. Czasami wygrywa najsprytniejszy, najlepiej dostosowany. Zręczne ręce złodzieja, sztuka kamuflarzu skrytobójcy, wiedza maga.

Złoziemny korzeń, bulwa rosnąca na podmokłych terenach, czepiała się do korzenia drzewa, tuż pod powierzchnią wody. Przebijała się przez korę i zaczynała spijać ze swojego żywiciela życiodajne soki. Doprowadzała w końcu do jego śmierci, egzystowała czas jakiś po czym sama obumierała. Pasożyt, który pozbawiał swojego żywiciela życia.
Miał też magiczne właściwości. Właściwie przygotowany i zaaplikowany mógł leczyć i ratować życie. Pasożyt, który ratował życie.
Pan życia i śmierci.

Kesa z Imarii.
Puszcza Gór Krańca. Mokradła.

Pierwszy szedł Gustaw. Nadawał tempo nie oglądając się za siebie. Zachowywał się jakby obraził się na cały świat. Co jakiś czas przystawał i badał ślady przy ziemi. Później Kesa. Na końcu szedł Bućko.

- Wilki - stwierdził myśliwy przy kolejnym postoju z wyrzutem w głosie, gładząc dłonią mokrą ziemię. - Świerze ślady. Co najmniej trzy.


Zatrzymał zimny wzrok na dziewczynie.

- Miejcie się na baczności.

Ostatnie słowa były dwuznaczne i Kesa nie była pewna czy ostrzegł ją przed wilkami czy może przed sobą samym.

Do bagna dotarli bez przeszkód. Przywitał ją najpierw nieprzyjemny zapach, później dopiero znajome kikuty drzew. Złoziemny korzeń. Wiedziała gdzie szukać bulwy. Podeszła do pierwszego drzewa i zanurzywszy ręce po łokcie w wodzie macała jego korzenie w poszukiwaniu zbawczego zioła. Woda śmierdziała zgnilizną a po pół godzinnych poszukiwaniach Kesa śmierdziała niezgorzej. Gdy zanurzała dłoń przy kolejnym, którym to już drzewie, gdy bliska była już zwątpienia, pod palcami wyczuła w końcu znajomy dotyk... Złoziemny korzeń. Chropawy w dotyku, trochę miękki. Sięgnęła po sztylet przytroczony do uda i odcięła go przy podstawie od obumierającego drzewa. Uśmiechnęła się triumfalnie pokazując znalezisko towarzyszom. Gąbczastą, bezkształtną, brunatną grudę.

- Czy to... cuś... pomoże mojemu synkowi? - w głosie Bućki słychać było zwątpienie.

Łucznik tylko wzruszył ramionami.

Sięgnęła raz jeszcze szukając więcej. Natrafiła palcami na coś długiego i delikatnego. Wyśliznęło się jej. Zanurzyła rękę głębiej zaciekawiona, zagmerała w cuchnącym mule. Jest. Złapała dwoma palcami i pociągnęła... powoli... Z błota wysunął się z cichym cmoknięciemi... delikatny łańcuszek z wisiorem. Cały utytłany w błocku. Przepłukała znalezisko w wodzie.


Zerknęła za siebie. Mężczyźni nie zwracając na nią uwagi kłócili się między sobą o sens tej wyprawy.

Ellfar Ravil.
Osada.

Podszedł do skrzyni i znowu spotkał go zawód. Proste, drewniane wieko nie miało nawet najprostszej zasuwki. Otworzył je ze złością ale w środku znalazł tylko zwykłe, chłopskie ubrania.

Biedna wioska w głuszy nie była chyba miejscem, w którym mógł się spodziewać jakichkolwiek łupów. Zrezygnowany i rozdrażniony ruszył spowrotem do dużych zabudowań, do których udał się wcześniej Rednas. Przechodząc przez główny plac, zauważył że w jednym z jego rogów leży usypana kupa gliny, którą rozmywał deszcz. Idąc obok niej kopnął ze złością w jedną z grudek. Stuknęła głucho.

“Kamień” - zaklął w myślach, lecz grudka rozsypała się i coś zabłysło. Błysk ten tak go zadziwił, że aż serce zaczęło bić mu mocniej. Podszedł do “kamienia”. Schylił się. Podniósł znalezisko i wytarł w rękaw.


W rękach zabłyszczała mu grudka złota. Obejrzał się szybko wokół siebie. Nikt nie zwrócił na niego uwagi, lecz wokół kręciło się kilku chłopów.

Reszta.
Osada. Chata sołtysa.

Konstrukcja centralnej budowli we wsi oparta była na stołbie, który stanowił konstrukcję obronną i zapewne w razie napadu ostatnią linię obrony. Siedziba sołtysa była jedynym piętrowym budynkiem, z osobnym wejściem na piętro oraz przyklejoną do części mieszkalnej stodołą.


Przed chatą na ławie wygrzewał się na drewnianej ławie, oparty o słup wychudły starzec. Jego prawie całkowicie łysy czerep z rzadka pokrywały pojedyncze długie, siwe włosy. Pociągłą twarz pokrywała żółta skóra, której koźlego wyglądu nadawała długa, rzadka i siwa broda.

W progu stał, jak się należało domyślać i jak się później potwierdziło, właściciel przybytku, mężczyzna w sile wieku, z jowialną twarzą, sumiastym wąsem w kontuszu przepasanym czerwonym, szerokim pasem wyglądał... okazale.


- Zachodźcie, zachodźcie - zaprosił gestem odsłaniając wnętrze.- Nieczęsto miewamy gości. A nigdy aż tylu.

Wnętrze okazało się całkiem przytulną, obszerną izbą, pozastawianą ławami. Przez otwarte okiennice wpadało dużo światła.

- Marta! - krzyknął na pulchną kobietę za kontuarem - Szykuj no jadło i napitek! Ino wartko! Pewnieście zdrożeni... - zwrócił się do gości. - Zwą mnie Zdeb. Jestem sołtysem. Gdybyście czegoś potrzebowali...

Rednas zdjął bandaż i zaprezentował ranę, zadbał o to, by światło oświetlało ją z większą intensywnością.

- Wilki - stwierdził raczej niż spytał gospodarz. - Mamy z nimi ostanio problem. Dobrze żeście cało z tego wyszli. Poślę po ojca. On was opatrzy. Eleonora!

Z głębi kuchni wyszło młode dziewczątko. Pulchne jak kobieta, która stała wcześniej za ladą.

- Tak tatku - dygnęła pociesznie a na pucułowatej twarzy pojawił się rumieniec zakłopotania.

- Pójdziesz po ojca Mateusza. Ino żwawo. Rzeknij mu, że trza ranę opatrzyć.

Dokładnie w momencie gdy wyszła dziewka do środka weszła Cathil Mahr. Dziewczyna o niechlujnym ubiorze i takiejż fryzurze. W burzę brązowych włosów wplątane miała źdźbła słomy.

Podeszła do grupki.

- Który z was to Zeb? - spytała bez ogródek. - Jestem łowcą. Podobno znajdzie się tutaj dla mnie jakieś zajęcie? Tak przynajmniej powiedział człowiek imieniem Mateusz - dodała dla porządku.

- Ach tak? - ucieszył się sołtys. - To świetnie. Doprawdy świetnie się składa! Właściwie to... - potarł o siebie dłonie - chciałem wam wszystkim coś zaoferować. Otóż mamy pewien problem, z którym nie potrafimy sobie poradzić. Od pewnego czasu nasza okolica nawiedzana jest przez wilki. Zawsze było ich trochę w lasach ale ostatnimi czasy jest ich jakby więcej i są bardziej agresywne. Już kilku ludzi zostało przez nie pogryzionych a zwierzęta to aż strach na łąki wyprowadzać. Ale... - weszła Marta niosąc misy z jadłem i kładąc je na ławie - posilcie się wpierw. Przemyślcie moją propozycję. Nasze sioło może nie jest bogate, ale odwdzięczym się jak możem.

Zostawił was samych z jadłem. W trakcie posiłku przyszedł też Mateusz z dziewką. Obejrzał i opatrzył ranę elfowi i wyszedł za swoimi sprawami.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline