Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2012, 23:48   #70
vanadu
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Bieg Buttala zwolnił, gdy ten dotarł na zatłoczone ulice wyższych poziomów. Przeciskał się on szybkim tempem między kramarzami, wędrowcami, mieszczanami, grajkami i wszelkim innym tałatajstwem.

Mniej więcej na wysokości rynku Małego, znanego wszystkim wielbicielom trunków z comiesięcznego, trzydniowego festiwalu nalewek, ujrzał posterunek straży. Mieścił się on po środku kwadratowego placu handlowego. Była to wysoka na około dwanaście metrów baszta, o średnicy dwóch wozów. Przypominała mały stołp. Bardzo mały. Była to, jeśli wierzyć legendom - pierwsza strażnica jaką wzniesioną na terenie miasta. W miejscu gdzie stała mieściły się dawne przedpola bramy, gdzie kontrolowano przybyszów, oraz gdzie rozkładali się zagraniczni kupcy. Były to jednak stare dzieje, po rozebraniu pierwotnych murów ustanowiono tutaj znaczny jarmark, wokół placu mieściło się wiele z nowszych kompani handlowych. Te potężniejsze, jak ta pana Dimzada, mieściły się na terenie pradawnego Czubka, reduty krasnoludowości. Był to dość nieprecyzyjny termin, gdyż dawny Czubek był tylko potężnym podziemnym zamkiem w centrum starego miasta, zaś obecnie nazwą tą określano cały kwartał starego miasta: siedziby najstarszych klanów, ambasady, najpotężniejsze domy kupieckie. A także ogromny arsenał oraz Czubek - zamek królów pod górą, twierdza twierdz i zdaniem dziadka Buttala - potwornie brzydka rudera pełna przeciągów. Coś w tym musiało być, skoro już sześćset lat temu królowie wznieśli dodatkową rezydencję, wykutą w północnym stoku.

Kurier skierował swe kroki prosto do baszty.


Podszedł do drzwi i otworzywszy je, znalazł się w dobrze oświetlonym i wybielonym pomieszczeniu. Przed nim znajdowała się drewniana balustrada z drzwiczkami i rząd biurek. Na ścianach wisiały plany miasta, gdzieniegdzie przetykane regałami pełnymi dokumentów. wystroju dopełniał stojak pełen pałek, toporów oraz pik. Resnik skierował swe kroki ku biurku i zapytał uprzejmie:

- Witam, nazywam się Buttal, z rodu Resnikuf, kurier. Czy zechciałby mi pan wskazać krasnoluda dyżurnego?]

Potężnie zbudowany krasnolud podniósł głowę z nad wypełnianego dokumentu i odłożywszy pióro zapytał:

- Trafił pan do niego, w czym mogę pomóc?

Dalej sprawa poszła szybko: oddawszy list i na wszelki wypadek uzyskawszy pokwitowanie, Buttal żegnając się uprzejmie opuścił posterunek bogatszy o pękatą sakiewkę. Czas ruszać dalej.

*******

Obaczywszy sakiewkę Buttal przypomniał sobie o bardziej prozaicznych czynnościach. Wyszedłszy, skierował swe kroki do miłej restauracyjki która,. jak pamiętał, mieściła się zaraz na rogu. Serwowali duże, dobre porcje i nie byli drodzy. Po dwuminutowym marszu Buttal przekroczył wrota "Smoczej Jaskini" i zasiadłszy za stołem zaczął zgłębiać menu.


Po szybkiej decyzji, podjętej przy pomocy uczynnego kelnera, zdecydował się na proponowane przysmaki szefa kuchni. Był to najwyraźniej niziołek. Tak czy inaczej zdecydował się na pieczoną gęś w rozmarynie, polewkę co się jakoś tak z Aloueska nazywała szuszuszu i kufel piwa. Rozparłszy się wygodnie delektował się tym przepysznym posiłkiem zbierając siły. Rachunek mu trochę tych sił odebrał, gdyż posiłek kosztował go cztery złote szylingi - tyle co dyliżans nad morze. Cóż, a kiedyś to była taka miła i niedroga knajpa. Ehh, wszystko się zmienia pomyślał. . Ruszył dalej.

******

Następnym przystankiem był cyrulik, co dziwne elf cyrulik, od lat zamieszkujący górę Morr. Nikt nie wiedział skąd się wziął, ani tym bardziej po cholerę go tu przyniosło - ale był dobry w tym co robił i nie świecił twarzą tam gdzie mogło zostać to źle odebrane. Sąsiadów dziwował nadal chodząc po mieście w szlafroku i klapkach i trzymając małe drzewka. Nazywał się Shoku Nana i był nawet droższy niż niziołek w knajpie. Po stracie kolejnych pięciu złotych szylingów, założeniu opatrunków, wmuszeniu herbatki i dwóch opowieściach o szmaragdowym czymśtam, czego nazwa skusiła krasnoluda do pozostania do końca bajania - Buttal, z lekka połatany ruszył do Czubka.

******

Droga minęła mu szybko, cieszył oczy widokiem kolumn, budynków i ładnych panienek - turystek. Buttal był zdecydowanym globalizmu i interrasowości, choć tylko w kwestii płci przeciwnej. Po dotarciu na czubek jego pierwszym przystankiem była świątynia Mordadina.


Wszedłszy do potężnej świątyni, pomodlił się chwilę i ruszył ku dyżurnemu kapłanowi. Zagadnął go i poprosił:

- Czcigodny kapłanie, chciałbym złożyć ofiarę w intencji modlitw za zmarłych

- Godny to czyn mój synu - odparł mu młody kapłan o rudej brodzie - Zechciej mi podać imiona owych osób a zapiszę je w księdze intencyjnej

- Cóż, tu jest pewien problem. Nie znam ich imion. Modlitwy miały by dotyczyć zabitych w ataku Wendoli na karawanę kupiecką i czterech zabitych przez rozpruwacza górników. Ale niestety ani nie poznałem imion nikogo z karawany, ani nawet jej pochodzenia, ani nie dane mi było znać imion górników którym ruszyliśmy na pomoc. Wstyd ojcze ale tak wygląda sytuacja - dodał spuściwszy oczy Buttal.

- Cóż - rzekł zamyślony kapłan - sytuacja jest może niecodzienna, ale bynajmniej nie niespotykana - modlitwę odprawimy opisowo, nie martw się - pocieszył go kapłan.

Buttal opisał mu szczegółowo obie sytuacje i skierował się ku drzwiom, po drodze wysypując zawartość sakiewki od straży do czary ofiarnej. Była to spora sterta złota, na oko ze sto złotych szylingów - nowych, nie zniszczonych, każda z herbem króla spod góry. Spełniwszy ten obowiązek Resnik skierował się ku kompanii górniczej.

******

Wizyta była krótka - odnalazłszy stosowną osobę Buttal wyjaśnił okoliczności otrzymania raportów i wręczył je komu trzeba. Wymówił się od zapłaty, uznając, jak powiedział starszemu górników - że sprawa jest honorowa. Mając większość spraw ogarniętą, sprawdził jak ma się jego osioł i ruszyć planował ku termom, uznając że na wizytę u szefa trzeba wyglądać świeżo i pachnąco. Dawszy osłu siana i marchewy ruszył ku basenom.

******

Trzeba tu nadmienić, że w mieście znajdowało się około osiemdziesięciu różnych przybytków czystości publicznej - basenów, saun i term. Kurier wybrał najbliższe - termy dynastii Złototoporów. Były duże i przestronne. Drogie ale dobre. Wykute w skale, ozdobione pięknymi, bukowymi drzwiami prezentowały się okazale.


Zapłaciwszy osiem srebrnych szylingów i poprawszy klapki,oraz ręcznik udał się do szatni, zostawić swe rzeczy. Następnie wkroczył do sali z gorącą wodą w której wygrzewał się dobry kwadrans. Następnie poćwiczywszy trochę w Gimnazjonie, skierował się ku saunie.
Wygrzawszy się i wypociwszy odpowiednio i przebywszy dla ochłody basen zimnej wody ze źródeł podskórnych wysuszył się i wyczesawszy włosy i brodę ubrał się i wyszedł. Był gotów.

******

Mniej więcej dwadzieścia minut później stanął ponownie przed budynkiem kompani Dimzada. Wszedł i przedstawiwszy się dyżurnemu, został skierowany pod znany mu już gabinet szefa. Zapukał.
 

Ostatnio edytowane przez vanadu : 20-11-2012 o 14:59. Powód: usuwanie literówek zauważonych
vanadu jest offline