Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-11-2012, 10:57   #22
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Aoatea Mathews

Kalea Paopao siedziała w swoim biurze. Przeglądała jakieś papiery.
- Witaj, kochanie. - Podniosła się, gdy Aoatea Mathews weszła do środka. Podeszła do krewnej. Pocałowała ją na przywitanie, dwukrotnie. - Czy coś się stało? - Zapytała z troską w głosie. - Coś z twoim bratem?
- Nie, nie. - Uśmiechnęła trochę nerwowo. - Z I’ahu trochę lepiej.
- Och, to dobrze. - Ulga w jej głosie była wyraźnie słyszalna.
- Przyszłam, bo... - Młoda garou obejrzała się za siebie i zamknęła drzwi do gabinetu. - Znalazłam to w swoim biurze. - Położyła przed starszą krewną urządzonko znalezione przez przydanek przez jej synka. Było zapakowane w przeźroczystą torebkę.
Kalea założyła okulary i podniosła “prezent”, by się dokładniej mu przyjrzeć.
- Podsłuch? - Bardziej stwierdziła niż zapytała.
Odpowiedzią pani adwokat była tylko nieznaczna zmiana wyrazu twarzy.
- W twoim burze?
- Tak. I dlatego przyszłam do ciebie.
- Ach tak?
- Czy to robota policji? Federalni? - Młodsza kobieta przeszła od razu do sedna.
- Słucham? - Zdziwienie na twarzy pani prokurator było bardzo autentyczne.
- Chcę wiedzieć czy to ktoś prowadzi jakieś śledztwo przeciwko mnie?
- Nie słyszałam. Ale poszukam.
- Dziękuję. - Pani Mathews podniosła się. Kalea Paopao również.
- Ależ nie ma za co. - Uśmiechnęła się pulchna garou. - Przekaż pozdrowienia rodzicom.
- Dobrze.
- Zadzownię gdy tylko czegoś się dowiem.

Aotea opuściła budynek prokuratury. To było trochę dziwne, że ciotka nic nie wiedziała. Jeżeli toczyło się jakieś śledztwo powinno to przejść przez jej ręce. Kalea Paopao była osobą, która miała silne poczucie więzi rodzinnych i Aotea była pewna, że gdyby coś się działo jej ciotka dałaby jej znać.

***

Pani Mathews codziennie odwiedzała brata w szpitalu. Codziennie widziała tam też mamę i ojca. Oboje stale przesiadywali w pokoju syna. Inni członkowie rodziny, ci dalsi i bliżsi pojawiali się również. Lekarze codziennie powtarzali te same słowa, że trzeba czekać, że to młody organizm. Ale z dnia na dzień coraz mniej wierzyli w swoje własne słowa. Więc kiedy I’ahu odzyskał jednak przytomność, określili to mianem cudu. Takie rzeczy wszak się zdarzają. Cuda w medycynie. Gdyby tylko znali prawdę...
Aotea wiedziała, że gdy tylko jej brat się ocknie, przyjedzie policja, by go przesłuchać. Przygotowała się więc na tę okazję. Zdobyła stosowne zaświadczenia lekarskie i gdy tylko dwoje detektywów pojawiło się w drzwiach sali, wręczyła im odpowiednie zaświadczenia. Odeszli z kwaśnymi minami. Żałowała tylko, ze nie może tego samego zrobić ze swoją rodzinką. Doskonale zdawała sobie sprawę, że Iakona będzie chciał wiedzieć co się tam zdarzyło. Na szczęście rodzina wykazała się taktem i nie męczyła jej brata. Przynajmniej nie od razu.

***

Aotea zaparkowała swój samochód pod szkołą. Czy jej się zdawało. czy jej syn rozmawiał z jakąś obcą kobietą na boisku? Młoda Filodoks przyspieszyła kroku.
- Mamo! - Tamati wybiegł jej na spotkanie. Miał rozciętą dolną wargę i podbite oko.
- Znowu się biłeś?
- Co? Nie, to tylko tak... - Począł się tłumaczyć malec.
- Te dzisiejsze szkoły. Nie potrafią zapewnić bezpieczeństwa dzieciom. - Odezwała się nieznajoma. Wysoka blondynka o wystających kościach policzkowych. Trochę w typie laleczki barbie. Ubrana była w jeansy i beżowy top i obszyty różową koronką. Na szyi miała szal koloru bluzki w kolorowe kwiaty. Nie wyglądała na tutejszą. - Powinna pani zgłosić to dyrekcji. Gdybym tędy nie przechodziła, tych wyrostków zrobiłoby coś pani synowi.
Aotea spojrzała pytająco na syna.
- Bo tych dwóch, no wiesz mamo, oni się na mnie czekali. Ale nie sami.
- Dziękuję pani. - Mathews odwróciła się do nieznajomej.
- Nie ma za co. - Uśmiechnęła się blondynka. - Przepraszam, ale muszę już iść. Do widzenia. - Pożegnała się i odeszła. Coś zastanowiło młodą matkę w wyglądzie nieznajomej. Po co komu taki aparat fotograficzny w dzielnicy nie będącej atrakcją turystyczną. Aparat Aotea zauważyła dopiero jak nieznajoma odwróciła się do nich plecami. Nie był to byle jaki sprzęt, ale z takich z górnej półki.
- Co się stało? - Zapytała syna.
- Czekali na mnie. Byli ze starszymi kolegami. Gdyby nie ta pani, - Wskazał na kobietę, która w tej samej chwili zniknęła za zakrętem. - to na prawdę byłoby kiepsko.

Gdy zajechała pod szkołę, dwa dni później, widziała kilka policyjnych radiowozów. Serce mocniej jej zabiło.
Zadzwonił jej telefon. Kalea Paopao.
- Aotea Mathews, słucham
- Sprawdziłam to, o co mnie prosiłaś. Ani policja, ani federalni nie zastawili ci tego.
- Nie? - Zdziwiła się mocno pani prawnik.
- Słuchaj, sprawdziałaś całe biuro? Powinnaś to zrobić i zgłosić sprawę na policję.
- Powinnam. - Odparła, ale bez przekonania młodsza kobieta. - Dziękuję ci.
- Nie ma za co. - Śmiech w słuchawce. - Od czego jest rodzina?
- Do następnego razu.
- Pa.
Dwóch funkcjonariuszy wyprowadzało właśnie jakiegoś wyrostka. Nie był to z pewnością jeden z uczniów szkoły. Przy wejściu już czekała pani Naʻope, pracownica sekretariatu szkoły.
- Pani dyrektor chciałby z panią porozmawiać. Proszę ze mną.
- Ale co się stało? - Spytała pani prawnik, gdy funkcjonariusze prowadzili kolejnego, skutego młodzieńca.
- Pani dyrektor wszystko pani wytłumaczy. Proszę się nie martwić.
I rzeczywiście, nie było się czym martwić. Jej syn czekał na nią w gabinecie pani dyrektor, cały i nietknięty. Ulżyło jej.

Okazało się, że owi chłopcy, których pobił jej syn, postanowili się zemścić. Dwa dni temu przeszkodziła im ta nieznajoma. Dzisiaj spróbowali ponownie. Mieli jednak pecha. Zaproszeni na pogadankę o poprawie bezpieczeństwa funkcjoariusze interweniowali, gdy owych dwóch skutych chciało pobić jej syna. Okazało się przy okazji, że posiadali przy sobie spore ilości narkotyków. To samo tyczyło się dwóch szkolnych kolegów jej syna. Tych, co to wezwali na pomoc starszych kolegów.
- Przepraszam. - Ktoś wszedł do gabinetu podczas rozmowy. Mathews odwórciła się i zobaczyła znajomą twarz. Samuel Kahau stał w drzwiach. To on chciał coś od pani dyrektor.
- Chwileczkę. - Dyrektorka zwróciła się do policjanta. Ten tylko kiwnął i zamknął drzwi
- Obaj chłopcy zostaną zawieszenie w prawach ucznia i relegowani ze szkoły. - Kontynuowała pani dyrektor. - Mam nadzieję, że jest pani zadowolona z podjętych przez nas środków. Więcej nie możemy zrobić.
Można powiedzieć, że Aotea była zadowolona. Pożegnała się i wyszła.
Kahua czekał pod gabinetem.
- Potrzebuję tylko kilku pani podpisów. - Podsunął dyrektorce kilka papierków do podpisania. - Skończyliśmy przeszukania. Zabieramy ich na posterunek. Dziękujemy za pomoc.
- Ja również dziękuję. - Pani dyrektor uścisnęła dłoń policjanta.

Samuel Kahua

Samuel Kahua obudził się sam z siebie i to jeszcze zanim jego budzik się odezwał. Leżał dłuższą chwilę w łóżku tępo gapiąc się w sufit. W końcu jednak podniósł się z wyrka, zawlókł do kuchni. Nastawił sobie kawy. Poranna toaleta. Śniadanie. W drodze do pracy od niechcenia słuchał radia. Trafił na wiadomości, w których najważniejszym tematem była sprawa studenta, który stracił przytomność na uczelni. Jak się później okazało, chodziło o przedawkowanie narkotyków. Prezenter radiowy wespół z zaproszonym gościem, jakimś specjalista od uzależnień, starali się wytłumaczyć słuchaczom, jakie zagrożenia niesie za sobą uzależnienie od narkotyków. Jak dilerzy wciągają młodzież. Jednym słowem powtórzone zostało to, co każdy i tak setki razy słyszał. A szczególnie policjant, dlatego szybko zmienił stację. Trafił na jakąś sieczkę, co to część społeczności nazywała muzyką. Następna stacja serwowała muzykę poważną. Kahua zmienił stację. Jakiś kaznodzieja w swym kazaniu straszył ogniem piekielnym młodzież, która nie będzie prowadziła pobożnego życia. To było jeszcze gorsze od dwóch poprzednich, na które trafił. W końcu udało się znaleźć coś, czego można było posłuchać.

Na biurku czekał na niego już nakaz przeszukania lokalu przy Alokele St. Samule Kahua tylko na to czekał. Profilaktycznie zabrał ze sobą wsparcie, Kalihi-Palama miała kilka ulic, gdzie niebezpiecznie było pojawiać się samemu, a Alokele St. było jedną z nich.
Makaio Huali mił zająć się panią Kamano. Nie był tym zbyt zachwycony, ale zachował to dla siebie.

Ciąg białych dwupiętrowych budynków. Przed nimi na ulicy zaparkowane samochody. Większość z nich była mocno nadgryziona przez rdzę. Jakieś dwie kobiety siedziały na trawniku przed sąsiednim budynkiem. Było nawet spokojnie. Policyjne wozy zaprakowały na wolnych miejscach. Klatka schodowa była na zewnątrz budynku. Samule z nakazem w ręku wszedł po schodach na piętro. Zapukał i wygłosił standardową formułkę informująca o tym, ze policja Honolulu chce przeszukać mieszkanie. W międzyczasie dwóch funkcjonariuszy podeszło do siedzących na trawniku kobiet i poinformowało je, że mają natychmiast udać się do domu.
Nikt nie odpowiedział na wezwanie Kahui. Policjant zapukał jeszcze raz. Tym razem dało się słyszeć jakieś poruszenie za drzwiami, a później padły strzały, seria z jakiejś broni maszynowej i kilka strzałów z pistoletów.

Po krótkiej wymianie ognia i zastosowaniu standardowych procedur udało się obezwładnić napastników. Jeden zginął, dwóch było rannych. Niestety śmierć poniosła też młoda kobieta, która z nieznanych przyczyn znalazła się w mieszkaniu.
Przeszukanie mieszkania zaowocowało znalezieniem większej porcji narkotyków i broni. Komunikacja z zatrzymanymi była utrudniona, gdyż słabo mówili po angielsku. Detektyw Kahua znał język, którym się posługiwali. Dodatkowo młody garou zwrócił uwagę na tatuaż, który miał jedne z zatrzymanych, wprawdzie zdołał przeczytać tylko jedno słowo i pół drugiego, ale domyślał się co tam jest

Союз Совет

Podejrzanych przewieziono na posterunek w celu przesłuchania, po wcześniejszym opatrzeniu ran postrzałowych.
Bardzo szybko zjawili się tez adwokaci z kancelarii Von Neumann & Partners. Zjawili się od razu z tłumaczami. Ale nie udało im się przekonać swoich klientów do współpracy z organami ścigania.
Tego dnia czekało Kahuę wypełnianie wielu papierków. Trzeba było opisać całe zajście.

Wieczorem Samuel skontaktował się jeszcze z Troyem Iupati. Oczywiście Troy był w niebowzięty. Nie omieszkał też rzucić kilkoma kometrzamami na temat złożonego zamówienia, ale szybko się zamknął i obiecał coś zorganizować.

***

Kolejne dni upłynęły na przesłuchaniach dzieciaków z uniwersytetu, które dały nawet jakiś ślad. Udało się ustalić, że Garry Cooper kupił towar od swojego współlokatora, a ten przyciśnięty wydał nazwisko dostawce. Dave Malielegaoi. Kahua znał to nazwisko.
W końcu coś się w śledztwie ruszyło.
Okazało się ponadto, że narkotyki znalezione w lokalu przy Alokele St. to Pocałunek Kanaloa. A podejrzani dalej szli w zaparte i nie chcieli składać żadnych wyjaśnień.
Nie udało się też ustalić tożsamości dziewczyny, która zginęła w wyniku strzelaniny. Nie figurowała w żadnej bazie danych.

***

Kahua wysłuchał sprawozdania Hauli. Nic szczególnego nie było, praca, klinika, praca, klinika i tak w kółko. Może po za tym, że według młodego, to ta cała Leilani pracuje na drugi etat w sklepie jakiegoś Chińczyka.
Samuel odniósł również wrażenie, że jego partner jakoś szczególnie zapalił się do śledzenia Leilani Kamano. Nie miał jednak czasu wypytywać się dokładniej o to, gdyż zauważył Tani Sinclair.

- Możemy porozmawiać. - Spytał podchodząc do niej.
- Tak, jasne. - Odparła, była jakaś tak miła.
- Ale nie tu. - Wskazał na wolny pokój. Dziewczyna kiwnęła i poszła za nim. Przepuścił ją w drzwiach.
- Cholera jasna. - Zaklęła pod nosem gdy zamknął drzwi. - Ktoś tu znowu jarał i to jeszcze jakieś tanie gówno, z przemytu pewnie. - Zaczęła kaszleć.
- Słuchaj ja chciałem... - Zaczął, ale Tani weszła mu w słowo.
- Bardzo cię...
Minęła chwila zanim przestali mówić równocześnie.
- Ty pierwsza. - Zaproponował uprzejmie Kahua.
- Chciałam cię przeprosić za tamto. - Powiedziała spokojnie. - Nie powinnam się tak unosić, to w końcu nie twoja wina, że część twojej rodziny zajmuje się tym, a nie czym innym. - Uśmiechnęła się nawet do niego.
I tak od słowa do słowa oboje się przeprosili nawzajem.
- Ale chyba nie po to mnie tu zaprosiłeś? - Spytała, całkiem nawet dwuznacznie.
- Chciałem się zapytać o wasze śledztwo.
Kobieta westchnęła głeboko.
- Dawno nie mieliśmy czegoś takiego. Pojawiła się nowa grupa wymuszająca haracze. Japoński Miecz to jeden z kilku lokali, o których wiemy, że byli u nich.
- Ale nie wiadomo ilu właścicieli nie zgłosiło się w ogóle.
- W dwóch przypadkach możemy tylko podejrzewać, że coś się działo. Oba spłonęły. A właściciele milczą.
- A co się wydarzyło w Japońskim Mieczu?
- Dwóch klientów wdało się w bójkę z napastnikami. Jeden został ciężko pobity. Na razie nie wiemy, co było przyczyną tej bójki, gdyż główny poszkodowany nadal leży w szpitalu, a jego adwokat nie pozwala nam się do niego zbliżyć.
- Mhm...
- Słuchaj muszę lecieć. - Spojrzała na zegark. - Mam coś do załatwienia. Zadzwoń później. - Znał to spojrzenie.
Tani Sinclair wyszła, a za nią Samuel.

***

Wezwanie do szkoły było bardzo niespodziewane, ale narkotyki to narkotyki. Zwłaszcza, że zatrzymani również posługiwali się głownie językiem rosyjskim.
Dwóch nastoletnich wyrostków, na pewno nie będących uczniami szkoły, na terenie której ich zatrzymano i to w dodatku z narkotykami. Oraz dwóch niespełna dziesięciolatków, w szafkach, których znaleziono kilka porcji. Matki tych młodszych mało nie wydrapały oczu policjantom.
Samuel pamiętał takie kobiety z czasów, gdy sam był nastolatkiem. Młode, w miarę ładne, nie za bardzo mówiące po angliesku, ale myślące, że Pana Boga za nogi złapały, gdy ich dużo starsi mężowie przywieźli je do Ameryki, kraju jawiącego się niczym raj. Niejednokrotnie widział też, jak tym ostrym makiejażem, który był ich znakiem rozpoznawczym, usiłowały zamaskować siniaki pod oczami. Te akurat nie miały czego ukrywać.

Dyrekcja szkoły wraziła zgodę na przeszukania i tym to sposobem znaleziono narkotyki w szafkach chłopców. Samuel potrzebował jeszcze kilku podpisów pani dyrektor. Zapukał do jej gabinetu i nacisnął na klamkę.
- Przepraszam. - W gabinecie ktoś był po za panią dyrektor. Kobieta odwróciła się. Samuel rozpoznał Aoteę Mathews
- Chwileczkę. - Dyrektorka zwróciła się do policjanta. Ten tylko kiwnął i zamknął drzwi.
Po chwili młoda garou wyszła z gabinetu dyrektorki trzymając za rękę małego chłopca.
- Słucham pana. - Pani dyrektor podeszła do niego.
- Potrzebuję jeszcze kilku pani podpisów. - Podsunął kobiecie kilka kartek. Dyrektorka złożyła na nich swój autograf. - Skończyliśmy przeszukania. Zabieramy ich na posterunek. Dziękujemy za pomoc.
- Ja również dziękuję. - Pani dyrektor uścisnęła dłoń policjanta.


Aidan Ives

Aidan Ives siedział w recepcji gdy w klinice pojawił się Japończyk. Młody Akashic kojarzył go. Kilak razy widział go u Lucasa.





- Dzień dobry. W czym mogę panu pomóc. - Ives odezwał się pierwszy.
- Dzień dobry. - Japończyk skłonił się. - Nazwyam się Ryozo Sakamoto. Chciałem się zobaczyć z panem Kosugim, jest pacjentem tej kliniki.
Aidan wklepał coś do komputera.
- Kanata Kosugi - Japończyk powtórzył nazwisko.
- Przykro mi, ale możliwość odwiedzin ma tylko najbliższa rodzina. - Ives wypowiedział standardową formułkę.
- Ale... - Zająknął się Ryozo.
- Naprawdę nie mogę panu pomóc. Proszę spróbować skontaktować się z dyrektorem kliniki, panem Mirimanoffem. On będzie mógł udzielić panu więcej infromacji. - Ives podał drugiemu magowi wizytówkę kliniki i zakreślił odpowiedni numer. - Proszę tu zadzwonić i umówić się na spotkanie.
- Dziękuję bardzo. - Ryozo Sakamoto schował papierowy kartonik do marynarki. Ukłonił się raz jeszcze. - Do widzenia.
- Do widzenia. - Aidan patrzył jak mag odchodzi.
Młody Akashic nawet nie musiał się obracać, żeby wiedzieć, że w tej właśnie chwili był obserwowany przez jednego z ochroniarzy.

***

Aidan leżał późnym popołudniem na łóżku w sypialni i przyglądał się błękitnemu niebu. Ani jedna chmurka nie była widoczna. Z prawej strony okna pojawił się samolot. Wyglądał jak model, taki malutki. Wisiał dosłownie w powietrzu. Aidan obserwował jak powoli przesuwa się w jego polu widzenia. Bardzo powoli wznosił się ku górze, by po kilku minutach zniknąć. Chwilę później pojawił się kolejny. Ten dla odmiany musiał podchodzić do lądowania, gdyż dziób miał skierowana w dół.
Drzwi do sypialni niespodziewanie otworzyły się. Stanął w nich Nathan. Uśmiechnął się do Aidana i jednym susem zajął miejsce koło swojego chłopaka.
- Co robisz? - Spytał dziennikarz nieznacznie poprawiając się na łóżku.
- Nic. - Odprał zgodnie z prawdą Ives. - Leżę i odpoczywam. Wszystko mnie boli.
To też była prawda. Po ostatnim treningu bolało go całe ciało. Nagle Aidan przewrócił się na brzuch, podparł rękoma brodę.
- Czy znasz jakiegoś Victora Jonesa. - Wypalił nagle.
Nathanowi mina zrzedła.
- Dlaczego pytasz? - Spytał cicho.
- Znasz? - Dopytywał się nadal Aidan.
- Tak ma na imię mój kuzyn. - Odparł zrezygnowany dziennikarz.
- Figuruje na liście pacjentów.
- Mój ojciec zawsze stawiał mi go za wzór. Taki bystry, powtarza zawsze. Daleko zajdzie. - Głos chłopaka był cichy i smutny. - Ciotka ciągle się nim chwaliła. Jego osiągnięcia zawsze były tematem rodzinnych spotkań. Ależ oni byli ślepi.
- Słucham? - W głosie pracownika kliniki odwykowej dało się słyszeć autentyczne zdziwienie.
- Ja od dawna wiedziałem, że Victor coś bierze, ale oni nie chcieli słuchać. Nie chcieli widzieć. - Uśmiechnął się blado. - A teraz mają za swoje. Wiesz? Chciałbym zobaczyć minę ciotki, gdy dowiedziała się, gdzie on wylądował. Daleko zaszedł, naprawdę. - Nathan podniósł się z łóżka. Wyciągnął dłoń do Aidana.

***

Kolejnego dnia Kanadyjczyk jechał z mocnym postanowieniem wyciągnięcia dokumentów, o które prosiła siostra. Na parkingu widział idąca do kliniki doktor Billey. W pewnym momencie podbiegło do niej dwóch zamaskowanych osobników. Jedne chwycił torebkę pani doktor, a drugi wywrócił ją na ziemie i zaczął kopać.
Ives szybko wysiadł z auta.
- Hej. - Krzyknął i ruszył w stronę napastników, którzy od razu zaczęli uciekać z torebką ofiary. Recepcjonista dobiegł do kobiety, nie było sensu ich gonić, gdyż wskoczyli do białego starego forda i odjechali. Ives pomógł podnieść się doktor Billey, chwilę później na parkingu zjawili się ochroniarze.

***

Wyciągnięcie dokumentów z archiwum nie było taką łatwa sprawą. Mary Somogyi nikogo nie dopuszczała do swojego królestwa bez specjalnej zgody pana dyrektora. I nic nie pomogły żadne prośby. Pani Somogyi była nieugięta. Nie dała się nabrać na to, że Gnidikin wydał Ivesowi pozwolenie. Zażądała pisemnego potwierdzenia. To zdziwiło chłopaka, nie miał pojęcia, że dyrektor pisemnie wydaje zgodę. Musiał zatem obmyślić inną strategię.

***

W ciągu tych kilku dni wiele się w klinice działo.
Sprawców napaści oczywiście nie ustalono. Monitoring zainstalowany na parkingu wprawdzie zarejestrował całe zajście, ale okazało się, że biały ford nie miał rejestracji, a takich samochodów było setki w mieście.
Drugim ważnym tematem były zgony kolejnych pacjentów.
Ives widział kolejne zrozpaczone rodziny odbierające zwłoki swych krewnych. Po kilka ciał nikt się nie zgłosił, dlatego też klinika sama wyprawiła im pogrzeby. Za pochówek pozostałych też płacono z budżetu lecznicy.
Aidan dobrze wiedział, że instytucja, w której pracował, bezpłatnie przyjmowała pacjentów i zapewniała im leczenie na najwyższym poziomie. O finansowanie tego przedsięwzięcia dbała Fundacja Anny i Borysa Wiederników.

***

Kate zadzwoniła do niego po kilku dniach od ich spotkania, chciała wiedzieć jak się sprawy mają. Niestety, nie miał dla niej najlepszych informacji. Nie udało mu się jeszcze nic wyciągnąć.
W zasadzie to Kate dzwoniła, by zapytać, czy może Adian i Nathan nie zechcieliby się z nią do kina wybrać? To akurat pokrywało się z planami młodego maga. Umówili się na któryś wieczór. Kate wybrała film “Faceci w Czerni 3”. Może nie było to kino szczególnie wysokich lotów, ale jak stwierdziła Kate
- Dla samego Tommy’ego Lee Jonesa, warto obejrzeć.
Aidan tego nie skomentował.
Film był taki sobie. Czego w zasadzie można się spodziewać po takiej produkcji? Ale spędzili trochę czasu ze sobą. Później pojechali do chłopaków.
Zamówili coś do jedzenia i w miłej atmosferze mogli podyskutować o tym czy o tamtym. Szybko zeszło jednak na jeden temat. Nowego narkotyku zalewającego Honolulu, jeżeli nie całe Hawaje.
Obu mężczyzn ciekawiła ta tematyka. A Kate miała wiele do powiedzenia.


Ryozo Sakamoto

Klinika odwykowa wydała się Ryozo nawet przyjemnym miejscem. Przynajmniej z zewnątrz. Ciepłe kolory. Równiutko przystrzyżony trawnik z przepięknymi kwiatami i krzewami. Dopiero gdy przekroczył jej próg poczuł jak ułodne to było.
Miejsce to emanowała taką negatywną energią, że nawet Eutnatis mógłby wpaść tu w depresję.
Japończyk otrząsnął się i podszedł do recepcji.




- Dzień dobry. W czym mogę panu pomóc. - Przywitał go młody mężczyzna. Sakamoto znał go z widzenia. To był jeden z lokalnych magów i do tego członek Bractwa Akashic.
- Dzień dobry. - Japończyk skłonił się. - Nazwyam się Ryozo Sakamoto. Chciałem się zobaczyć z panem Kosugim, jest pacjentem tej kliniki.
Recepcjonista wklepał coś do komputera.
- Kanata Kosugi - Ryozo powtórzył nazwisko.
- Przykro mi, ale możliwość odwiedzin ma tylko najbliższa rodzina. - Ives wypowiedział standardową formułkę.
- Ale... - Zająknął się Japończyk.
- Naprawdę nie mogę panu pomóc. Proszę spróbować skontaktować się z dyrektorem kliniki, panem Mirimanoffem. On będzie mógł udzielić panu więcej infromacji. - Ives podał drugiemu magowi wizytówkę kliniki i zakreślił odpowiedni numer. - Proszę tu zadzwonić i umówić się na spotkanie.
- Dziękuję bardzo. - Ryozo Sakamoto schował papierowy kartonik do marynarki. Ukłonił się raz jeszcze. - Do widzenia.
- Do widzenia. - Aidan patrzył jak mag odchodzi.

Ryozo Sakamoto został odprawiony z kwitkiem. Wyświadczenie przysługi Hidetoshiemu Kosugi
okazało się trudniejszą sprawą.

W drodze powrotnej zadzwonił do Mirandy Haraway i, o dziwo, udało mu się z nią umówić. Później zadzwonił do starego Japończyka. Z nim również planował się spotkać i wypytać o szczegóły dotyczące zajścia w Japońskim Mieczu. Swojej żony nie chciał męczyć.

***

Antykwariat, którego właścicielką była Miranda Haraway, robił wrażenie. Może nie z zewnątrz, gdyż był jak szereg innych budynków w okolicy, ale za to w środku. W środku czuło się nietypową atmosferę. Idąc za gospodynią Ryozo mógł podziwiać te stare rzeczy.

Miranda zaprowadziła go na zaplecze. W dżinsach i czarnej bluzce wcale nie wyglądała jak wróżka. No może te wielkie kolczyki, wyglądające na rękodzieło trochę ją upodabniały do tego, co kiedyś widział na obrazkach, do kobiet ubranych w powłóczyste, zdobione kolorowymi świecidełkami szaty. Z równie kolorową chustą na głowie. A tym czasem on miał przed sobą zwykłą przedstawicielkę Kultury Zachodu
- Siadaj, proszę. - Wskazała wolne krzesło. Sama zajęła to na przeciwko. Między nimi stał okrągły stół przyobleczony w czarny, aksamitny obrus. - W czym mogę ci pomóc?
- Chciałbym, aby pomogła mi pani w odnalezieniu osób odpowiedzialnych za napad w Japońskim Mieczu. - Wypalił od razu Ryozo.
- Słucham? - Miranda była niezwykle zaskoczona.
- Jest pani wróżką, medium, czyż nie? - Japończyk był bardzo poważny.
- I dlatego sądzisz, że jestem w stanie znaleźć ludzi, którzy zrobili ci coś złego.
Tu Ryozo się żachnął. Nie chciał powiedzieć, ze to wcale nie chodziło o niego. Ale nie mógł przecież też kłamać.

Miranda Haraway westchnęła głęboko.
- To jest pani w stanie to zrobić, czy nie? - Ryozo Sakamoto nie wiedział, co ma myśleć o tej całej sytuacji.
- A jak sądzisz? - Spytała sarkastycznie.
- Do tej pory sądziłem, że to możliwe.
- Doprawdy? - Wpatrywała się w niego bardzo intensywnie. - A masz przynajmniej coś z miejsca zbrodni?
Nie miał.
- Tak myślałam. - Pokręciła głową z dezaprobatą, po czym ściągnęła z czegoś co stało po środku stołu równie czarną jak obrus zasłonę. Jak się okazało to była jej magiczna kula.
Światło zgasło. Jedynie szklany przedmiot dawał nikłą poświatę
.
Miranda położyła swoje dłonie na stole, po czym obróciła je spodem dłoni go góry. Gdy Ryozo nie zareagował, poruszał palcami, by zachęcić go do położenia jego dłoni na jej.
Miranda Haraway zamknęła oczy. Kula zaszła dymem od środka.

Młody Akashic rozglądał się niepewnie po pomieszczeniu. Nagle w kuli pojawił się jakiś obraz. Z początku widok plaży w księżycową noc wypełniał tylko kule, ale stopniowo zaczął rosnąć aż wypełnił całą przestrzeń miedzy dwoma magami.

Na piaszczystą plażę skąpaną w blasku księżyca przyszedł wilk. Usiadł na piasku. Morskie fale rozbijały się tuż u łap drapieżnika, ale nie dotykały go. Wielkie błyszczące ślepia przyglądały się przez dłuższy czas skąpanemu w księżycowej poświacie granatowemu oceanowi. Wilk zaczął węszyć. Sierść na jego grzbiecie zjeżyła się. Rząd ostrych jak brzytwa kłów ukazał się, gdy drapieżnik zmarszczył nos warcząc. Oblizał nos językiem, a później zawył do księżyca. Odpowiedziała mu tylko cisza. Drapieżnik raz jeszcze wydał z siebie zawołanie. Tuż obok na plażę wyszła olbrzymia kałamarnica. Zbliżyła się do wyjącego wilka, oplotła go mackami. Przyciągnęła bliżej. A wilk wył dalej.

- Pomóż mi. Proszę. - Ponownie dało się słyszeć.
Wielki morski potwór ciągnął wilka w stronę swojego otworu gębowego.
Obraz nagle zniknął.

Ryozo czuł jak dłonie kobiety wyślizgują się spod jego własnych. I tylko jego szybka reakcja uchroniły ją przed upadkiem na ziemię. Gdzie było to cholerne światło? Zastanawiał się potykając się o różne rzeczy gdy usiłował znaleźć wyjście. W końcu wymacał klamkę, uchylił drzwi.

***

Yoshi Kobu siedział w swoim mieszkaniu, gdy przyjechał odwiedzić go Ryozo. Jego siwe włosy nosiły jeszcze ślady użytych środków dezynfekujących rany i były gdzieniegdzie przerzedzone ze względu na pozakładane szwy. To samo tyczyło się twarzy.

- Witaj Sakamoto-san. - Starszy Japończyk przywitał swojego gościa w progu. - Wejdź proszę.
- Witaj Kobu-san. - Równie uprzejmie przywitał się Ryozo.
- Może herbaty? - Zaproponował starszy mężczyzna.
- Bardzo chętnie. - Odprał młodszy.
Obaj siedzieli wygodnie w fotelach i popijali herbatę, rokoszując się smakiem prawdziwej japońskiej herbaty.
- Wyśmienita. - Skomlementował Ryozo. Dobrze wiedział, że musiała zostać sprowadzona z ich ojczyzny, a to nie było tanie.
Pan Kobu uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Cóż cię do mnie sprowadza? - Spytał po chwili starszy mężczyzna.
- Japoński Miecz.
- Aha.
- Właściwie to, co się wydarzyło kilka dni temu. Chcę znać szczegóły.
- Masz na myśli tych miłych panów, którzy odwiedzili mnie?
Ryozo przytaknął.
- Zaproponowali, że zajmą się ochroną mojego lokalu. Oczywiście domówiłem. Japoński Miecz na już ochronę.
- Ma? - Zdziwił się młodszy z mężczyzn.
Starszy nic nie dopowiedział.
- Kobu-san?
- Ja się nie pytam, kto gości w twojej łożnicy, gdy twoja żona nie przebywa z tobą. Pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć.
- Dobrze. - Niechetnie zgodził się Ryozo. - Kto to był?
- Nie wiem. Pierwszy raz widziałem ich na oczy. Posługiwali się językiem rosyjskim. Ich angielski był strasznie słaby.
- Ale jak doszło do tego, że zaatakowano gości? Moją żonę?
- Bardzo mi przykro z powodu tego co spotkało Katsumi-sama. - Odprał ze smutkiem w głosie Yoshi. - Najprawdopodobniej postanowili powetować sobie straty, po tym jak przeciągnęli mnie po barze. Wtedy do rozmowy włączył się przyjaciel Jamesa Aolaniego.
- Rozumiem.
- Możesz się nie martwić, moje ubezpieczenie pokryje koszty remontu.
- Tym się nie martwię.

John Kaewe

John, mimo że był informatykiem, poradził sobie z naprawą rzutnika. Wystraszyło na nowo zlutować kilka kabelków. Niby banalna sprawa, ale, gdy ktoś nie ma z tym na co dzień do czynienia, może okazać się nie do przejścia. Michael był wdzięczny za pomoc. Nie omieszkał przy okazji dopytać się co było przyczyną usterki. Jego teatralne walniecie się w czoło i to sopranowe “oczywiście, nie sprawdziłem tego” wydało się młodemu Eterycie nawet zabawne. John natomiast upewnił się, czy jego kolega nie dokładał czasem jakiegoś dodatkowego efektu. Jacobs zaprzeczył. Hologram miał wyświetlać tylko te rzeczy, które widniały w opisie.

Wieczorem tego dnia Kaewe odbył długo rozmowę z Whitakerem na temat dziwnego działania hologramu. Niestety jego dawny mentor niewiele mógł mu pomóc, był za daleko. Poradził jednak Johnowi, by ten skontaktował się z kimś na miejscu. Na przykład z Sarandonem. Na to John wpadł już wcześniej. Starszy Syn Eteru zasugerował, że duchy chciały coś przekazać jego podopiecznemu. Ale on nie za bardzo znał się na mitologii Hawajów. Oczywiście możliwe było też, że to inna część dziedzictwa Johna się odezwała. Wszystko trzeba było sprawdzić.

***

- Johnie Kaewa! - Kiana skarciła siedzącego przed ekranem monitora mężczyznę. - Ty znowu bawisz się w Sherlocka Holmesa.
- Nieprawda. - Może miała trochę racji. John od kilku dni siedział w sieci i usiłował wyłuskać coś o podobnych napadach na kontynencie. Za pierwszym razem wyskoczyło jedyne cztery miliony trzysta jeden tysięcy stron. Podobnie było z tatuażem. Trudno było cokolwiek znaleźć z takim zestawem liter.
- Prawda. - Podeszła do niego. Objęła za szyję jednoczenie trochę wsuwając ręką pod koszulę. Odwróciła go w swoją stronę, było to łatwe ze względu na obrotowy fotel, na którym siedział. - Widziałam, co ci Colin przyniósł. - Usiadła mu na kolanach. - Rozumie, że to dotknęło kogoś z twojej rodziny, ale powinieneś to zostawić policji.
- Chcę im tylko pomóc.
- Chcesz zmienić zawód? Tak cię fascynuje praca Addisona?
- Nie.
- To po co to robisz?
Nic nie odpowiedział.
Kiana wstała z jego kolan, chwyciła za rękę i pociągnęła za sobą... do kuchni.
- Kolację podano.
- Kolację? - Udał bardzo zawiedzionego.
- A ty co myślałeś? - Uśmiechnęła się do niego zalotnie.
- Widzisz, że nie myślę tylko o detektywowaniu. - Również obdarzył ja podobnym uśmiechem.
A to było tylko preludium.

***

Colin zadzwonił do Kaewa po kilku dniach. Miał dobrą wiadomość. Złapali jednego z gości biorących udział w napadzie na bar Japoński Miecz. Aresztowano go w zupełnie innej sprawie, ale zdradził go tatuaż. Niestety zrabowanych rzeczy jeszcze nie udało się odzyskać. Aresztowany kompletnie odmawia zeznań. Jak to raczył był ująć Addison:
- Nie wiadomo, czy wynika to z tego, że idzie w zaparte czy z tego, że słabo zna angielski.
Sprowadzenie tłumacza nic nie dało. Może poza tym, że okazało się, że to emigrant z byłego Związku Radzieckiego. Czy nielegalny? Nie wiadomo, sprawdzają. Ale facet posiedzi bardzo, bardzo długo.

***

John zastał Dwayne’a Sarandona w jego sklepie. Czarnoskóry mężczyzna właśnie zamykał.
- Dobry wieczór, Dawayne, możemy porozmawiać? - Kaewa odezwał się do stojącego do niego tyłem mężczyzny, który na dźwięk jego słów gwałtownie się odwrócił.
- Dobry wieczór, John. - Wypowiedział to dość niepewnie, ale potem zmienił ton. - Wchodź, zapraszam. - Sarandon otworzył drzwi do swojego przybytku i ruchem ręki zaprosił gościa do środka. - W czym mogę pomóc?
- Kilka dni temu kolega z pracy podrzucił mi nie działające urządzenie. Hologram mówiąc dokładniej. - Zaczął młody Eteryta. - Miał on wyświetlać wazy z epoki Ming. Taki przynajmniej był opis na dysku znajdującym się w urządzeniu. Sprawdziłem, rzeczywiście były tam same obrazy takich waz. Ale w pewnym momencie hologram sam się uruchomił i wyświetlił scenę walki wilka z olbrzymią kałamarnicą. Dodatkowo słychać było czyjeś wołanie o pomoc.
- Aha.
- Nie byłe sam w gabinecie. Mój gość, policjant, też to widział.
- Policja? - Zainteresował się Sarandon.
- Okazało się, że jeden ze studentów na moim wykładzie przedawkował. Wezwaliśmy wszystkie potrzebne służby.
- Rozumiem.
- Nie muszę chyba dodawać, że urządzenie było odłączone od zasilania?
- Rozumiem.
- I dlatego chciałem z tobą porozmawiać.
- Zastanawiałeś się, czy to nie był jakiś głupi żart. - Spytał Starszy Eteryta.
- Też o tym myślałem. Ale urządzenie było rzeczywiście zepsute. Parę dni później zajrzałem do niego. Trzeba było poprawić luty przy kilku kablach.
- Rozumiem. - Zamyślił się na chwilę. - Zastanawiałeś się nad tym czy czasem duchy nie chciały ci czegoś przekazać? - W końcu straszy z mężczyzn wypowiedział to, co młodszemu chodziło po głowie od samego początku.
- Brałem to pod uwagę. - Odparł John.
- I?
- I dlatego tu jestem.
Zapadła chwila ciszy.
- Na ile znam mitologię tych wysp, - zaczął po chwili zastanowienia Sarandon - zgadzasz się, ze mną, że to może coś wspólnego z tutejszymi duchami?
John tylko przytaknął głową.
- Na ile ją znam, to kałamarnica symbolizuje jednego z bogów, Kanaloa bodajże. Ale wilki nie występują w tutejszym folklorze. - Dwayne potarł ręką swoją brodę.
- Wiem.
- Mówiłeś coś o wzywaniu pomocy?
- To było tylko “pomóż mi”. - Odparł John
- Tylko? - Spytał czarnoskóry.
John wzruszył ramionami.
- Dobrze. Hmmm... - Głośno wypuścił powietrze z płuc. - Specjalistą w sprawach duchów to ja nie jestem.
- Aha. - Westchnął z rezygnacją John.
- Ale Miranda Haraway już tak. Może powinieneś ją o to zapytać?
- Rozumiem, dziękuję ci.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 20-11-2012 o 17:58.
Efcia jest offline