Jeanowi nie podobało się to. Nie powinien odczuwać szacunku i cienia sympatii, do osoba która de facto, była przedstawicielem wrogiej nacji. Co prawda Conlimote i A’loues nie prowadziły ze sobą wojny. Ale nadal żyły ze sobą niczym pies z kotem. Nie powinien więc przejawiać sympatii do Jacka Aubry’ego. Ale... nie miał wyboru.
“-Chyba polubiłam tego całego Aubrey’a.-”rzekła Seravine. A gnom musiał się z nią zgodzić. Jacka ciężko było nie lubić. No chyba, że uwiedzie mu pannę Savoy. Bądź co bądź szlachcianka okazała się na tyle interesującą kobietą, że o jej względy warto było powalczyć.
Na szczęście, Jack Aubrey udał się w jednym, a Seravine... w drugim kierunku.
A Jean Battiste...
Jean był rozdarty. Z jednej strony chciał podejrzeć Seravine pudrującą nosek, z drugiej ciekawość go ciągnęła w kierunku ambasadora Conlimote. W sumie, był po służbie, a mimo wszystko ciekawszym od Jacka obiektem do podglądania była jednak właścicielka najgroźniejszego obuwia świata. Nie było to co prawda rycerskim zachowaniem podglądać kobiety, ale... gnom nie był szlachetnie urodzony. Z drugiej strony, przy całej swej szlachetności Jack Aubrey był przedstawicielem państwa, co najmniej “niechętnego” ojczyźnie gnoma.
Jean Battiste zaklął cicho pod nosem, przywołał pstryknięciem palców pierwszego lepszego sługę i przedstawił żądania. I po chwili miał do dyspozycji pióro i atrament.
I szybko skreślił kilka słów na jedwabnej chusteczce.
Pewne obowiązki odrywają mnie na moment od twego uroczego towarzystwa. Ale postaram się zakończyć je szybko. Obejrzyj więc owe fajerwerki, a potem jeśli jeszcze nie będę przy tobie, to mój kot będzie ci przewodnikiem w labiryncie ogrodu.
-Tylko tego nie spapraj.-przestrzegł Sargasa gnom, zamierzając zmusić go by trzymał pysku piękny kwiat na którego łodyżce zawiązał wiadomość i ignorując wściekłość jaką czuł od kota.
I niemy protest “wypisany na pyszczku”
Sargas nie lubił być słodziutki kiedy nie zyskiwał w ten sposób ryb lub mleka... lub kotki.
Ale nie miał wyboru. I z kwiatem w zębach oraz z urażoną dumą czekał na Seravine.
Jean z bólem serca opuścił taras i ruszył za ambasadorem, korzystając z tego co nauczył się przy swym chowańcu. Miał dużo przewag w tej sytuacji, niski wzrost, lepszy wzrok i umiejętności. Wtapiał się w cień niczym rasowy złodziej niemalże.
W dodatku eksplozje fajerwerków na niebie praktycznie całkowicie zagłuszały kroki gnoma, a liczne zarośla uczyniły śledzenie kapitana Aubrey'a dziecinnie łatwym. Sam mężczyzna co prawda rozglądał się co jakiś czas ale nie dostrzegł Jeana, robiącego mu za ogon.
I po spokojnym spacerze doszedł do stojącej na brzegu ogrodu altany o fantazyjnie zdobionym wnętrzu i po wcześniejszym wytarciu butów wszedł do niej.
Gnom podkradł się bliżej kryjąc wśród krzewów i zdejmując przy okazji kapelusz, za bardzo rzucający się w oczy.
Ukrywszy się czekał wraz z ambasadorem na drugiego gościa tej altany.
Szkoda, że nie zabrał ze sobą przekąski. A nuż podejrzy jak to wojują dzielni admirałowie w alkowie... oczywiście w przenośni. Bowiem sytuacja wyglądała na romantyczną randkę.
I faktycznie, kapitan Jack zaczął na szybko poprawiać rozpiętą koszulę, zapinać mankiety płaszcza i poprawiać klamry na butach. W końcu z zadowoleniem strzepnął jakiś niewidzialny pyłek z rękawa i westchnął.
Uśmiechnął się, gdy za jego plecami rozległ się melodyjny, kobiecy głos.
-I co się tak poprawiasz? Widziałam jak łaziłeś przy wszystkich rozchełstany jak nieludzkie stworzenie.
-Amanda.- Aubrey obrócił się, susząc zęby, gdy do altany weszła hrabina de Periguex we własnej osobie.
A była to całkiem gładka bestyjka. Mimo przepisowej sukni i pudru na twarzy prezentowała się wcale nie brzydko w kremowej kreacji upstrzonej wstążkami i złotych włosach, opadających grubym warkoczem na jej ramię. Spokojnie poprawiła czerwoną kokardę na jego końcu by odrzucić włosy na plecy.
-Słyszałam że wywołałeś jakieś poruszenie u moich gości...
-Wiesz, jak to ja.- pewnym krokiem zbliżył się do dziewczyny, z rękami założonymi za plecami.
No tak.. romantyczne spotkanie. Równie dobrze mógł zrobić to co oni i zaciągnąć do altanki Seravine. Co prawda te obcasy jej były złowieszcze, ale cała reszta... warta ryzyka.
Na razie gnom nie zamierzał jednak odpuścić, tylko siedział i obserwował w nikłej nadziei, że coś ciekawego się dowie. W końcu skoro tyle poświęcił i ryzykował, to chciał mieć z tego jakiś zysk. Choćby w postaci widoków negliżu jednej z najbardziej wpływowych arystokratek w mieście.
Jack zbliżył się do hrabiny, objął ją ręką w talii i przymierzył się do pocałunku. Jakże było zaskoczenie mężczyzny, a jeszcze większe ich małego podglądacza, gdy dłoń dziewczyny wystrzeliła do góry a wargi kapitana dotknęły nie ust jego kochanki a... grubego pliku kopert.
Amanda uśmiechnęła się leciutko.
-No, Jack. Znasz zasady. Najpierw praca, potem przyjemności. Rozumiem, że zabrałeś je ze sobą?
Mężczyzna westchnął, uśmiechnął się bezradnie by cofnąć się o krok i sięgnąć dłonią pod kamizelkę.
-Jak miałbym ich zapomnieć?
Sam Jean zaś zamarł, gdy poczuł za sobą jakiś ruch. Następnie dłoń o delikatnej skórze zamknęła mu usta, a zapach róż zabarwił powietrze dookoła swoim słodkim aromatem.
-Ładnie to tak podglądać... beze mnie?- Seravine uśmiechnęła się leciutko, omiatając oddechem ucho gnoma.
Jeana przeszedł dreszczyk zarówno ekscytacji, jak i strachu. Co będzie jeśli ich nakryją na podglądaniu. Gnom miał wszak jeszcze w arsenale kilka sztuczek, ale Savoy... to co innego.
-Właściwie to powinienem przeprosić za to, że nie ciebie podglądałem moja droga.- rzekł cicho gnom nie przejmując się tym, że “bezczelnie przyznaje się do swego brzydkiego hobby “ i dodał.-
A teraz kucnij i bądź przez chwilę nieruchomo, przerobię cię za pomocą iluzji w ładny krzaczek, co byś mniej rzucała się w oczy.
-Spokojnie, nie ma takiej potrzeby...- rzuciła, całkiem zgrabnie podkulając pod siebie nóżki i bez problemu mieszcząc się pod krzakiem obok Jeana.
W tym samym czasie zaś Jack wyjął spod pazuchy gruby plik kopert, podał go hrabinie a samemu schował pod ubraniem te które otrzymał od dziewczyny.
-I co planuje książę Blackhorn?
Amanda uśmiechnęła się lekko, zadając to pytanie, a Jean zastrzygł uszami. Książę Blackhorn, Żelazny Regent Południowego Conlimote oraz jeden z ewentualnych następców tronu był co najmniej dobrze znany w odpowiednich kręgach. Przede wszystkim słynął ze swojej pogardy dla A'loues.
Jack pokręcił głową.
-To co zawsze. Uważa się za złego, okrutnego i przebiegłego złoczyńcę knującego swoje podłe intrygi...
Hrabina zaśmiała się tylko perliście, siadając na ławeczce i lustrując swojego gościa wzrokiem.
-Skąd ja to znam? Nasz drogi Rosforque też uważa się za jakiegoś nieszczęsnego mistrza zbrodni...
To nazwisko też nie było obce Le Courbeu. Hrabia Roushe Rosforque, potentat handlowy i jedna z najważniejszych figur w polityce A'loues, posiadacz własnego pułku Gwardii Pistoletowej oraz niezliczonych majątków ziemskich. I osoba wielce nienawidząca Conlimote.
Seravine uniosła brew.
-Myślałam że będą się tylko migdalić...
-Wygląda na to, że nie... Och...czyżby i ciebie oczarowała wizja męskiego torsu bohatera spod pod Verriere?- spytał szeptem w udawanym oburzeniu gnom.-
Tak jak pozostałe panienki, które mdlały na jego widok na tarasie?
Seravine uśmiechnęła się leciutko.
-Zazdrosny? - Tak. Zazdrosny.- rzekł z uśmiechem gnom patrząc wprost w oczy Servine.-
Chyba cię to nie dziwi.
Aubrey zaś usiadł na ławce obok dziewczyny i westchnął.
-Cóż, przynajmniej formalności mamy już za sobą... -Formalności?- hrabina De Periguex położyła dłoń na piersi, a miała na czym ją położyć, i spojrzała z oburzeniem na... współkonspiratora?
-Mój drogi, gdybyśmy nie szczuli ich na siebie nawzajem, to wyobraź sobie jaki chaos wybuchnąłby gdyby ci dwaj nienawidzący się kretyni zabrali się do poważnej polityki?
-Hmmm... Wojna w ciągu dwóch tygodni?- uśmiechnął się i spojrzał na dziewczynę z uśmiechem, za co otrzymał pieszczotliwe ale karcące uderzenie dwoma palcami w policzek.
-Bądź poważny.
-Przy tobie? Nigdy.- Jack uśmiechnął się, objął kochankę i tym razem już pocałował ją. Hrabina zaś nie zareagowała oburzeniem na te poufałości, obejmując go ręką dookoła szyi.
Seravine zaś przewróciła oczami.
-Poprawka. Jednak się migdalą...
A Jean rozejrzał się za kotem.-
Podkradniesz się i wykradniesz te dokumenty Sargas. Przejrzymy je, gdy... oni zajmą się sobą.
Sarvas obrażony na cały świat, a zwłaszcza na swego pana nie miał wcale zamiaru narażać swojej kociej skóry na mieszanie w sprawy dwunogów, dopiero obietnica sporej ryby zmieniła jego zdanie.
Oczywiście najpierw admirał musiał się wykazać że potrafi coś więcej poza wzdychaniem i romantycznymi dyrdymałkami.Cóż, a do pokazu zdolności Jacka Aubreya doszło po niespełna dwóch minutach, kiedy do w powietrzu zaczęły latać buty, spodnie, pończochy i inne części męskiej oraz damskiej garderoby.
Gnom na ten widok uśmiechnął się ironicznie. Ludzie zawsze się spieszą... Nie potrafią rozsmakować się w chwili i skorzystać z wrodzonej wszak wszystkim rasom ciekawości.
Ale dzięki temu kot miał ułatwione zadanie.
Sargas w ciągu kilkunastu sekund zgarnął oba pliki kopert i z szelką od pończochy wiszącej mu na uchu wrócił do swojego pana.
Seravine zdjęła z kota paseczek materiału i uśmiechnęła się lekko.
-No co jak co, ale ma dziewucha gust.
-Szelkę możesz zatrzymać... ciekawe ile im zajmie jej szukanie.- rzekł z ironią gnom otwierając ostrożnie pierwszą kopertę i przeglądając jej zawartość. Dodał też przy okazji. -
Masz u mnie łososia Sargas.
Koperty zawierały długie, szczegółowe i całkiem nieźle spreparowane listy. Jean szczerze wątpił, by Rosforque ręcznie wypisywał rozkazy dla swoich ludzi przeciwko Blachornowi, i żeby Blackhorn był na tyle lekkomyślny, by pisać do swoich podwładnych w tak błahych sprawach jak spisek przeciwko znienawidzonemu szlachcicowi z A'loues.
Chociaż biorąc pod uwagę nienawiść jaką darzyli się ci dwaj, było wielce prawdopodobne by łykali dowody spisku jak leci z rąk dwójki pseudo szpiegów, splecionej na chwilę obecną w miłosnym uścisku.
Ogółem, schemat był prosty. Na każde doniesienie o jakimś działaniu Blackhorna, donos otrzymywał Rosforque. Wzór ten działał też w drugą stronę, a Jean szybko odkrył jego cel. Trzymać tą dwójkę zamknięta w hermetycznym kręgu własnej nienawiści, z dala od pól dyplomacji politycznej, gdzie ich wzajemna zawiść faktycznie mogłaby narobić szkód.
Seravina także czytała, gnomowi przez ramię, unosząc brew.
-Ciekawe, ile oni zostają za to złota... ?- zapytała szeptem, kątem oka obserwując baraszkującą parę.
- Sporo, sporo... wystarczająco dużo zapewne, by opłacić zabójców na tych, którzy chcieliby ich tym szantażować. Najbezpieczniej moja droga będzie zaspokoić więc tylko ciekawość i zachować ten sekret dla siebie. -rzekł w odpowiedzi Jean chowając listy do koperty i podając kotu.-
Odnieś.
Bowiem nie miał wszak powodu by burzyć tej mistyfikacji, opłacalnej nie tylko dla dwójki szpiegów, ale i dla obu krajów.
Seravine pokiwała głową, w zamyśleniu pukając palcem we wzdęte wargi. W pewnym momencie dziewczyna uniosła brwi, widząc pięty szacownej hrabiny w okolicach uszu kapitana.-
Tego jeszcze nie znałam... Ale lepiej stąd chodźmy. Pewnie ten cholerny kamerdyner już zauważył że nas nie ma, a po tym tekście że kto idzie z nami, gapił się na ciebie jak sęp w zdychającego konia...
Sargas natomiast nie miał zbyt trudnej misji. W końcu na miejscu Aubry'ego, Jean też nie zwracałby uwagi na taki szczegół jak koperty.
-
Cóż... Nie tylko szlachetny ambasador zaciąga do altanek piękne kobiety w niecnych celach. - Korzystając z okazji, oraz tego, że gdy kucała mógł dosięgnąć... gnom wsunął pieszczotliwie palce we włosy kobiety.-
Lekko je rozczochrać i wpleść gałązki bluszczu, a będziesz miała czym szokować szacowne matrony.
Spojrzał na kochającą się parkę.-
A tą pozycję... pokazywała mi pewna krasnoludka... to znaczy pokazywała po pijaku. I jeszcze była ubrana. Tak się brodacze za nie biorą, jak chcą udawać światowców. Przynajmniej tak twierdziła...
Seravine uśmiechnęła się, bynajmniej nie mając nic przeciwko pieszczotom gnoma.
-Skoro tak mówisz.... Może i mnie nauczyłbyś czegoś interesującego, panie Le Courbeu... ?
- Z największą ochotą, jestem bowiem pewien, że to nie jedyna altanka w tym ogrodzie przeznaczona do... figli i zabaw towarzyskich.- rzekł z błyskiem w oku Jean.