Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-11-2012, 10:06   #40
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Przyjemnie...

Taka myśl zawitała w jasnowłosej główce Marjolaine. A przecież obecna sytuacja nie należała do jednej z tych przyprawiających ją o cieplutkie uczucia względem reszty świata. A i te były niezbyt częstymi wydarzeniami.
Przyjemnym był widok stoliczka zastawionego ciastami i ciasteczkami czekającymi tylko na bycie zjedzonymi ( bądź zaledwie spróbowanymi ) przez nią. Przyjemnym był chłód nowej błyskotki na porcelanowej skórze. Przyjemnym był szelest sukni, która dopiero co opuściła warsztat krawiecki. A ostatnimi czasy przyjemnymi też były.. pieszczoty i pochlebne słowa względem niej padające z tych podobno bluźnierczych ust Maura.

A w takiej sytuacji jak obecnie była tylko raz, i bynajmniej nie wspominała jej przyjemnie. Pierwszy ( i miała nadzieję, że ostatni ) raz leżała z mężczyzną w łóżku, gdy to głupiec Serge zwlókł się z niej po swym nieszczęsnym pokazie nieskoordynowanych ruchów i sapania nad nią oddechem śmierdzącym od alkoholu. Spocony przewalił się potem na bok i zadowolony, a jakże, zasnął nie poświęcając hrabiance więcej uwagi i zostawiając ją w jego mniemaniu pewnie zaspokojoną i zachwyconą, ale w rzeczywistości zniesmaczoną, rozczarowaną. Z nagłym poczuciem zbrukania. Uciekła wtedy z tamtego łoża boleści, aby jak najszybciej znaleźć się w wannie gorącej wody i zmyć z siebie brud bliskości starego szlachcica.

Teraz ponownie leżała w łóżku z mężczyzną, ale ani myślała o zerwaniu się do ucieczki. Było jej zbyt miło, zbyt przyjemnie, ciepło i.. bezpiecznie, pomimo tego, że nawet przez sen obejmował ją tak nieobyczajnie. A może właśnie dlatego?
Musiała zasnąć zmęczona w jego ramionach, gdy niósł ją do swej sypialni, bo nie pamiętała niczego więcej po boju z bandytami. Sukienkę nocną, chociaż dość kusą, miała cały czas na sobie w nienagannym stanie, ciało nie zdradzało żadnych niepokojących objawów mogących wskazywać na jakieś wyuzdane dobieranie się do niego, spała też nad wyraz dobrze.. wszystko wskazywało na to, że mężczyzna nie zrobił jej niczego złego. Ba, chyba nawet zapanował nad tymi zwierzęcymi instynktami i tym razem spał zwrócony ku swej ptaszynie, miast odwrócić się plecami jak wcześniej, by nie dać się pokusie.

Nie musiała jeszcze wstawać, nie słyszała, aby w dworku działo się coś wymagającego jej uwagi. A nawet gdyby, to byłby to jeszcze lepszy powód to zostania pod miękką kołdrą.
W ciszy przyglądała się spokojnemu obliczu swego śpiącego narzeczonego. Powoli też sięgnęła dłonią ku niemu, ale cofnęła palce będąc na niewielkiej odległości od jego twarzy. Spróbowała jeszcze raz, lecz za każdym razem trafiała na jakiś niewidzialny mur, przez który nie mogła się przebić. Nieistniejącą barierę istniejącą jedynie w jej główce. Bo jeśli się obudzi i zobaczy ją taką... mało zagniewaną? Jeszcze gotów pomyśleć, że Marjolaine czerpie przyjemność z tego poranka w jego ramionach! Nie mogła mu podarować tej satysfakcji!

… ale kaprys był silniejszy, okazja jedyna w swoim rodzaju.
Opuszkami bardzo ostrożnie dotknęła jego lekko rozchylonych we śnie ust. Widząc zaś, że ta drobnostka nie zdołała zbudzić bestii, pofolgowała sobie i muśnięciami zakreśliła kontur jego warg. Przywołało to promienny uśmiech na jej własnych.
Nikt by jej nie uwierzył, że ten kłamliwy lis, obłudnik i prostak zdobywający wszystko siłą, wygląda tak niewinnie i spokojnie w czasie snu. Wręcz uroczo. Był teraz jej osobistym jednorożcem, któremu nikt poza nią nie dawał wiary.


„Wiesz, że dziewice przyciągały jednorożce? Miały do nich słabość.”


Te rozważania przywiodły na myśl słowa wypowiedziane przez wicehrabiankę Lecroix. Marjolaine wprawdzie nie była już dziewicą, chociaż Gilbert uważał inaczej, ale czy poznanie odrażającej prawdy o jej doświadczeniach z mężczyznami bardzo zmieniłoby postrzeganie jej w jego oczach? Miała wrażenie, że nie sprawiłoby to większej różnicy, Maur nie wydawał się być jednym z tych kolekcjonerów nieskalanych ciał młodych dziewcząt. Non, jemu po prostu wystarczyło jakiekolwiek kobiece ciało.
Czy miał do niej słabość tak jak jednorożce do dziewic? Czy może chociaż przyciągała go podobnie jak on ją? Prawdą było, że traktowała go trochę jak swoją zabawkę. Miała wiele tych prawdziwych w dzieciństwie, ale teraz będąc młodą panienką dostrzegła ich odpowiednik w swym narzeczonym. Swojej własności.

Uniosła się nieco i nachyliła się nad nieświadomym niczego mężczyzną łaskocząc go opadającymi puklami włosów. Następnie wykazując się nie lada odwagą pocałowała jego usta, delikatne wielce niby zaledwie muśnięcie wargami.




A okaz tej nagłej czułości miał jedynie ją samą zapewnić o tym, że Gilbert teraz faktycznie do niej należał i mogła sobie tak psocić. I może też z wdzięczności, za bycie przy niej w nocy w tak trudnych chwilach.

Potem osunęła się z powrotem na swoje miejsce. Tym razem jednak bezpardonowo wtuliła się w trzymającego ją objęcia, twarzyczkę chowając w cieple jego torsu.
Wyżej usłyszała jakiś niezrozumiały, senny pomruk. Ale to nie było ważne.




***




Hrabianka rozporządziła ugoszczenie muszkieterów w jednym z saloników Le Manoir de Dame Chance, w czasie gdy sama doprowadzała się do porządku po nocnych atrakcjach. Podano im także wino, może nie najlepsze z tutejszych piwniczek, ale przyjemniej pieszczące kubeczki smakowe niż trunki służby. Lub to co poleciła podać de Avenierowi w podzięce za spokój jaki ze sobą przytargał. Beatrice zawsze miała w zanadrzu specjalne wina dla wyjątkowych, specjalnych gości.
Oh, że za wcześnie na takie napitki? Być może, acz goście nie wydawali się być z tego rodzaju trzymającego się sztywno ustalonych pór dnia, po których w końcu wypada zamoczyć usta w szkarłatnym płynie bez gorszenia towarzystwa.

Oui, nie byli zgrają, która przejmowałaby się jakimiś dworskimi konwenansami. Marjolaine mogła to przyznać z całą pewnością, kiedy będąc jeszcze w korytarzu usłyszała rubaszne śmiechy dochodzące z saloniku. Kogo tak bardzo rozdrażniła, że nagle jej niezdobyta twierdza zaczęła przyciągać tak wiele przedstawicieli brzydkiej płci? Ci tutaj zapewne zdołali już odstraszyć wszystkie służki z tej części dworku. Albo, co gorsza, zbałamucili kilka po kątach w trakcie czekania na jej przybycie.
Ta myśl sprawiła, że o mały włos, a wkroczyłaby do środka z wyrazem zdegustowania na twarzyczce. Szczęśliwie tuż przed uchyleniem drzwi przywołała na swe usta nieskalany, przeuroczy uśmiech.

-Bonjour, messieurs – zaświergotała promiennie po wejściu do saloniku i wykonała przed zebranymi pełne gracji dygnięcie roztaczające dziewczęcy powab hrabianki. Następnie postukując cicho obcasami ruszyła przez pokój, po drodze zaszczycając każdego z muszkieterów spojrzeniem swych błękitnych oczu spod wachlarzy rzęs.
Kto by pomyślał, że te chłystki mające za sobą niewiele więcej wiosen niż ona sama, nosiły mundury i obowiązki podobne Rolandowi. Nawet gdyby wziąć ich wszystkich razem to nijak nie zbliżyliby się do tak dobrego zachowania i znajomości etykiety jaką uraczył ją przy ostatniej wizycie. Mniej lub bardziej, wszak świadomie mu przeszkadzała w zachowaniu opanowania. Także i przy tej okazji zastanawiała się, czy powinna spróbować oczarować swych gości.. miała jednak obawy, że mogłoby im się to nazbyt spodobać miast przerazić. Nie pamiętała też, by stała się Cerberem strzegącym markiza.
Jakkolwiek by nie byli nieokrzesani, to jednak służyli koronie i z tego powodu należało im się okazywanie szacunku. Nie najwyższego, ale przynajmniej większej odrobiny. Gdyby nie rozkazy niesione od samego króla, to nie byłoby żadnych uśmiechów. Nie byłoby ślicznych ukłonów. Nie byłoby wina. Nie wpuściłaby ich do swego dworku tak jak nocnych bandytów, a i może podobnie uciekaliby na swych konikach spod jej bramy.

Tymczasem Marjolaine zdawałoby się, że straciła zainteresowanie swymi gośćmi. Bowiem nic więcej nie mówiąc zatrzymała się przy dużym oknie, po czym nachylając się jeszcze ku niemu wyjrzała na zewnątrz. Nie tyle na swe włości, co w górę, ku niebu.




A widok ten przywołał grymas zafrasowania na jej porcelanowych licach.

O ile podwładni Gastona obficie raczyli się winem zachwalając trunek, o tyle Gaskończyk okazywał nieco więcej ogłady i dyscypliny, bo nie tknął alkoholu. A może miał po prostu dobry gust, bo wino wydane na łup królewskim muszkieterom nie było najlepszego gatunku.
-Bonjour hrabianko d’Niort.- zwrócił się do niej, po dłuższej chwili milczącego się wpatrywania w niebo.- Jestem Gaston Leowerres, porucznik królewskich muszkieterów i... wysłannik królewski. Jego wysokość przysłała nas tu jako eskortę dla hrabiego de Avenier, twego gościa.
Trzymał w dłoniach kapelusz, ale to był szczyt jego znajomości etykiety. Mówił używając prostych żołnierskich słów, więc zapewne miał wojenne doświadczenie. I nie mówił nic, czego by hrabianka już nie wiedziała od swej ochmistrzyni.

-Mmmm... - ten pomruk był jedynym na co mogli liczyć, a i tak niewiele wnosił do tematu. Najprawdopodobniej nawet nie był z nim związany. Trudno było orzec, czy w ogóle usłyszała jego słowa, czy może po prostu postanowiła je zignorować na rzecz czegoś ważniejszego za oknem.
Dopiero po tej długiej chwili nastąpiła wyraźniejsza reakcja. Marjolaine przechyliła lekko głowę, co wprawiło w zafalowanie jej długie włosy opadające puklami na odsłonięte ramiona, których jedyną ozdobą tego dnia była biała kokarda lekko podpinające je u góry. Opuszką wskazującego palca musnęła swe wargi w strapieniu, po czym zerknęła w stronę swych gości. W końcu też i odezwała się, acz z pewnością nie takiego pytania spodziewali się muszkieterowie -Czy widzieliście może czarne chmury nad mym domem?
-Nie bardzo... - odparł skonfundowany tą wypowiedzią Gaston. Po czym już pewniejszym tonem głosu rzekł.- Ale my nie gryzipiórki z uniwersytetu, żeby się chmurami przejmować.
Odpowiedzią na jego słowa były głośne okrzyki jego podwładnych.- Właśnie! Prawda li to! Myśmy gorsze rzeczy przeżyli niźli jakiś deszczyk!
-Non? Dziwne.. - odparła zaskoczona hrabianka i chyba też jeszcze bardziej niepocieszona niż gdy wyglądała na zewnątrz. Aż zmarszczyła jaśniutkie brwi. Ciemne chmury też się pojawiły, oczywiście. Pojawiły się jako pochmurność na jej twarzy, z którym w pełni zwróciła się ku swym rozochoconym gościom, ale jakoś nie podzieliła ich entuzjazmu. Zamiast tego splotła ręce na piersi i przyjrzała się im z pretensją -Wszak musi nade mną wisieć straszliwa klątwa, skoro to już kolejna taka wizyta w poszukiwaniu jakiego starego szlachcica w mych progach..
-Kolejna? - tylko na moment Gaston skupił myśli na tym problemie. Bo natychmiast jego rozmyślania wróciły na poprzednie tory.- Jestem pewien, że król chętnie wysłucha wypowiedzi markiza ten temat owych wizyt. Niemniej zapewne one szybko się skończą, gdy stąd wyjedzie z nami. Im szybciej tym lepiej mademoiselle.
-Doprawdy? To byłoby jak wybawienie, monsieurMarjolaine uśmiechnęła się z wyraźną ulgą do młodego Gaskończyka -I gdybym wiedziała, że przybędziecie tak szybko i będziecie tak skorzy do zdjęcia ze mnie tego ciężaru, to sama bym poinformowała wcześniej o miejscu pobytu markiza.
Z tą wielce subtelną pochwałą w głosie wymieszaną z goryczą, jaką przywołało wspomnienie tego zaiste wielkiego ciężaru jakim została obarczona, hrabianka przysiadła na samym środku dużej kanapy umiejscowionej akurat naprzeciwko siedzących i popijających muszkieterów. Władczo tak, wszak pomimo młodego wieku była panią tego domu i także gospodynią. Jednak cała ta duma opuściła drobne ciałko, gdy panienka dramatycznie westchnęła napinając fiszbiny gorsetu, a dłoń przyłożyła do swego dekoltu w niewieściej zgryzocie -Bo i któż teraz wynagrodzi mi nieprzespaną noc i jej niepokoje? Kto ukoi wystraszone serce trzepoczące w piersi, którą musiałam nadstawiać na niebezpieczeństwo dzięki memu gościowi. Nie zwykłam pełnić roli stróża arystokratów..
-Narzeczony, mąż, koch...- Gaston jakoś nie zrozumiał subtelnego przesłania hrabianki, będąc z natury prostaczkiem. Młody Gaskończyk za to niewątpliwie nie grzeszył nieśmiałością. -Choć mogę ich w tej roli... zastąpić mademoiselle.
Jego słowa wywołały znaczące uśmieszki wśród ludzi porucznika. Zapewne cieszył się on wśród swych ludzi renomą “pogromcy niewieścich serc”. To że serduszka te biły zapewne tylko w piersiach mieszczek, wieśniaczek i karczmarek.... było z pozoru detalem niewartym uwagi.

-Ah.. gdyby nie moja wiara w rycerskość muszkieterów i tak liczne towarzystwo w jakim jesteśmy to pomyślałabym, że proponujesz coś wielce niestosownego, monsieur Leowerres – cały swój zgrabny i uprzejmy unik wypowiedziała z dłonią przesuniętą tym razem na śmiejące się usta. W sposób urzekający i wyuczony, odmienny od głupiutkich chichotów chłopek i dziewczątek niższego stanu niż hrabianka, z którymi zwykli się zabawiać jej goście. Może gdyby też była taką niemądrą wieśniaczką, dla której jedynym sposobem na zbliżenie się do świata arystokracji było spędzenie nocy z muszkieterem, to też poddałaby się jego sugestiom. Ale póki co ta myśl jedynie ją rozbawiała, bo i przecież gdyby ich dwoje postawić obok siebie to mogliby nieopacznie zostać wzięci za jasnowłose rodzeństwo.

-Ale o ile moje zainteresowanie markizem jest mi znane, to zadziwia mnie, że sam król po niego posyła. I to z tak doborową eskortą, jak gdyby same zagrożenia czyhały za murami mego domu.. - choć słowa tego nie sugerowały, to ton głosu Marjolaine zawiesił w powietrzu niewypowiedziane pytanie. Tak samo i jej lekko uniesione brwi ukazywały jej niewinne zaciekawienie.
-Niezbadane są wyroki losu i nie mnie oceniać rozkazy królewskie. Tylko je wykonywać. Posłano nas po markiza nie podając konkretnych powodów. Zalecano jednakże pośpiech.- odparł szybko Gaston stojąc bardzo blisko hrabianki. Na jego ustach gościł nadal ten sam łobuzerski uśmieszek.- Jako rycerz proponuję tylko... pocieszenie i odpędzenie lęków. Zapewniam jednak, że jako szlachcic i mężczyzna, mogę zaproponować jeszcze więcej, acz... przyznaję. W tak licznym towarzystwie, nie wypada się zagłębiać w takie szczegóły.
Była dla tego młodzieńca nadzieja. Dowcip miał ostry, acz trochę nieociosany. Przesłanie jednakże było wyraźne i zrozumiałe, także dla jego podwładnych. Choć nie ośmielili się komentować ich przy tak dobrze urodzonym dziewczęciu.
-Czyżbyś sugerował, że mój najdroższy kawaler d'Eon nie jest wystarczającym mężczyzną i szlachcicem by ukoić serce swej narzeczonej? Ale Ty już jesteś, non? Monsieur.. Leo-we-rres -zwróciła się do młodziana przeciągając w usteczkach jego miano i akcentując pedantycznie każdą sylabę, a na każdą z nich przypadał jej wzrok zsuwający się po jego posturze.

Leo – zlustrowała jego młodą twarz i na dłużej zagościła na uśmiechniętych ustach. We – łaskawe spojrzenie zsunęło się po szyi i powiodło po zdobnym mundurze. Rres – zabrzmiało jak pomruk, a jego ocena, której był poddawany przez bystre oczka panienki niczym koń wystawiony na sprzedaż, sięgnęła do pasa.. i odwróciła twarzyczkę, nim zdołała dotrzeć do chluby Gaskończyka, która bynajmniej nie była jego szpadą.
Marjolaine nieznacznie pokręciła głową w geście na równi rozbawienia i powątpiewania, po czym z beztroską zmieniła temat -Komu jak komu, ale królowi nie można pozwolić na zbyt długie czekanie, n'est-ce pas?
-Oui mademoiselle,nie wypada pozwolić królowi czekać. A co do... najdroższego kawalera d’Eon.
- tu uśmieszek Gaskończyka był równie bezczelny co ukryta w słowach sugestia.- Nie wiem jak się ów narzeczony sprawuje, ale... gotów jestem udowodnić swoją wartość. Zawsze i wszędzie.
Słowa te wywołały słuszny i głośny aplauz u jego podwładnych, wyrażony śmiechem i słowami.-Muszkieterzy królewski są najlepsi w każdym miejscu i w każdej sytuacji panienko.
-Ah, jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Potrzebujecie się, by móc wzajemnie zapewniać o swych walorach w starciu ze straszliwymi przeciwnikami w spódnicach, non messieurs?
- zapytała Marjolaine ze, zdawałoby się, szczerym zainteresowaniem, które tylko odrobinę było podszyte kąśliwością. Wyjątkowo wyraźną odrobiną -A gdyby tak odłączyć jednego kogucika od reszty stada? Czy wtedy też byłby tak odważny?

Była coraz bardziej zuchwała, podbródek też unosiła krnąbrnie nie dając się zbić z pantałyku sugestiami mężczyzn. Nawet wdawała się w tę dyskusję zamiast grzecznie i ulegle jak proste dziewczątko rzucić się w ramiona dowódcy tej zgrai. Bądź speszyć się i uciec od swych gości z zaczerwienioną twarzą. Ale wszak miała doświadczenie w bojach z Maurem, przy którym ci tutaj to były zwykłe chłystki.

Szeleszcząc suknią podniosła się powoli z kanapy.
-Markiz de Avenier powinien teraz jeszcze jeść śniadanie w ogrodzie. Mogę Cię do niego zaprowadzić, monsieur Leowerres. Twoi kompani zdaje się znaleźli upodobanie w mym winie, a jako pani domu nie mam serca, by im przerywać tę przyjemność – zerknęła w kierunku trójki muszkieterów i uśmiechnęła się słodko, zachęcająco do rozkoszowania się każdym kolejnym kielichem trunku -Mogę nawet posłać po więcej.
-Bardzo uprzejme to z twej strony pani.- rzekł w odpowiedzi Gaston, a potem wracając do wspomnianego przez Marjolaine zawołania dodał.- Jeden za wszystkich i wszyscy... Oui, ale na polu bitwy tylko. W sypialni każdy z nas sam zwykł wojować, a ja nie zwykłem przegrywać.
-Godne pochwały, doprawdy. Czy za to też dostajecie te ślicznie błyszczące odznaczenia?
- wymruczała kokieteryjnie panienka ze zdawałoby się, że niemałą ciekawością. Ale tylko się zdawało, bowiem zadane przez nią pytanie było czysto retoryczne i nie oczekiwała odpowiedzi od żadnego ze swych gości.
Na pożegnanie dygnęła elegancko przed ludźmi Gaskończyka i w jego towarzystwie ruszyła ku wyjściu z saloniku.
 
Tyaestyra jest offline