Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-11-2012, 10:32   #42
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
-Oui. W normalnych warunkach, ale trudno obecnie uznać tą sytuację za normalną.- Markiz zaczynał wić się niczym piskorz, próbując uciec od owej rozmowy.-Teraz powinnaś pani kurować swą nóżkę, a nie narażać się na cierpienia. Powinnaś pani odpocząć w łóżku, udać się... ehhmmm... Raczej posłać po medyka i czekać cierpliwie w łóżku na jego przybycie. A nie narażać zdrowia na zagrożenie i ciała na niewygody.
Co prawda trudno było nazwać skręconą kostkę za zagrożenie życia, niemniej Antonina podchwyciła ten temat i rzekła.- Słusznie prawi markiz. Idę posłać kogoś ze służby po medyka. Wybaczcie moi drodzy...

I po tych słowach maman zaczęła się oddalać, a Gilbert de Avenier kontynuował.- W obecnej chwili okrucieństwem z mej strony byłoby narażać cię na niewygody i ból, tylko po to by dopełnić obowiązków towarzyskich, non?

-Non maman, nie trzeba! Niech tylko Beatrice przygotuje mi zimny okład – zawołała pośpiesznie Marjolaine za swą odchodzącą rodzicielką starając się zapanować nad tym wszystkim nagle wyrywającym się spod jej kontroli. I kłamstewkiem, i starym szlachcicem także. Ale mimo to zgodziła się z nim. Pozornie -Dobrze monsieur, niech będzie po Twojemu..

Gdyby nie dłonie zajęte podpieraniem policzków, to hrabianka machnęłaby jedną z nich od niechcenia. Musiała jednak zadowolić się ciężkim westchnieniem i przymknięciem oczu nim cichym, chłodnym tonem głosu zaczęła dalej mówić -Nie chciałam wspominać o tym przy maman, aby jej niepotrzebnie nie denerwować, ale wiedz, że w nocy do bram mego domu dobijała się pewna szemrana zgraja. Głośno domagali się wpuszczenia poszukując Twojej osoby i grozili mi bronią, gdy nie chciałam tego uczynić.
Uniosła powieki i wbiła w niego spojrzenie, jakże podobne do tego lodowatego, którym Antonina zaszczycała mężczyzn kręcących się wokół Marjolaine bez jej pozwolenia -Twój pobyt tutaj, monsieur, wystarczająco naraził.. me zdrowie na zagrożenie i ciało na niewygody, więc i koszt mej gościnności wzrósł. Szczególnie, że ci dżentelmeni obiecali jeszcze wrócić.
-Jestem pewien że wdzięczność króla będzie dla ciebie mademoiselle wystarczającym wynagrodzeniem, non?- spytał retorycznie, aż bez przekonania w głosie Gilbert de Avenier.- A i narzeczony zapewne może wesprzeć cię swymi pachołkami w razie jakichś kłopotów.
-Non, non. Chociaż kawaler d'Eon potrafi zadbać o moje bezpieczeństwo, to ja nigdy nie powinnam się znaleźć w sytuacji, by musiały mnie chronić jakieś.. pachołki. A Ty do takiej doprowadziłeś swoją obecnością w mym dworku – odparła cięto hrabianeczka, jednocześnie żałując, że nie poruszyła tego tematu gdy jeszcze maman była z nimi.
Bo i jak zareagowałaby Antonina po usłyszeniu, że przez jej drogiego przyjaciela jej jedyna córka znalazła się w tak wielkim niebezpieczeństwie? Stanęłaby po jego stronie, czy może po stronie Marjolaine i puściłaby staruchowi śliczną litanię, aż ten uciekałby w popłochu z Le Manoir de Dame Chance?
Oh, to byłoby warte zobaczenia.

Panieneczka uśmiechnęła się krnąbrnie do swych myśli, a następnie ponownie zwróciła do markiza -I nie rozumiesz mnie, monsieur. Wsiadając nocą do karety przystałeś na moje warunki. Należało zostać w lesie, jeśli nie miałeś zamiaru się ich trzymać.
-Nie cofam danego słowa... Powinnaś o tym dobrze wiedzieć. W końcu każdego dnia budzisz się w dowodzie mego honoru.- odparł zgryźliwie Gilbert, szerokim zamachem ręki obejmując cały ogród.-Tyle, że teraz nie bardzo jest czas na długie dywagacje, co do moich zobowiązań wobec ciebie moja droga. Więc wolałbym byś określiła sprawę jasno i krótko. Król nie powinien czekać, zwłaszcza przy sprawach takiej wagi.
-Ah, prawda. To było wielce szlachetne z Twej strony, że raczyłeś mi podarować swój dworek. Ktoś mógłby pomyśleć, że byłeś do niego bardzo przywiązany – w zaświergotaniu hrabianki zabrzmiała wyraźna wdzięczność. Ale jedynie dla młodego muszkietera mogła mieć czysto niewinny wyraz, bowiem słodycz płynąca z czerwonawych usteczek, i także prawdziwa historia kryjąca się za zdobyciem Le Manoir de Dame Chance, czyniły te słowa złośliwymi dla markiza.

-Wiesz wszak co lubią kobiety, monsieur. Błyskotki, podarunki, rozpieszczanie, cudze posiadłości.. - wyliczała Marjolaine po wcześniejszym wyprostowaniu się i każdego „ulubieńca kobiet” podkreślając unoszonymi paluszkami jednej dłoni -Jestem pewna, że będziemy mogli się jakoś dogadać i ukoić me zalęknione serduszko..
-Toż d’Eon nie starcza już na jego ukojenie ? Mam wrażenie, że zdobył więcej niż jego poprzednicy. -rzekł szlachcic żartobliwie wstając od stołu.- Niewątpliwie będziemy musieli się dogadać. Ale nie w tej chwili. Wieczorem może, albo... przy okazji pogrzebu. Bo pewnie zostałaś na niego zaproszona?
Gaston przyglądał się tej rozmowie nie bardzo rozumiejąc jej niuansów Ale też nie po to tu przybył, a po markiza.

-Oczywiście – powiedziała panienka z nutką oburzenia, że markiz mógł w ogóle wątpić w jej pojawienie się na tak ważnym wydarzeniu.
Powiedziała to.. po nieznacznym, trwającym nie dłużej niż krótką chwilkę zawahaniu. W końcu prawda była taka, że nie otrzymała jeszcze zaproszenia. A dzień pogrzebu zbliżał się nieubłaganie. Czyżby o niej zapomniano lub co gorsza: czyżby Żmijka uwierzyła w te wszystkie przebrzydłe plotki albo żywiła do niej urazę za podkradnięcie fałszywym narzeczeństwem dotąd skupionej na niej uwagi?
Niedobrze.. o ile nie liczyła się dla niej za bardzo sympatia ze strony Madeleine, o tyle bycie pominiętą głęboko ugodziłoby w dumę hrabianki.
Ale de Avenier nie musiał wiedzieć o jej niepewnościach -Zawsze byłam dobrą przyjaciółką drogiej Madeleine, więc nie może mnie zabraknąć przy niej w tak trudnym czasie.
-Nie wątpię. Tak jak Madeleine zawsze wyrażała się o tobie z sympatią, non?- spytał retorycznie markiz. Wszak oboje wiedzieli, że niedoszła żona Etienne’a nie darzyła żadnej kobiety przyjaźnią, kierując się jedynie swoim dobrze pojętym interesem.

Stary szlachcic skłonił się przed Marjolaine zgodnie z wymogami etykiety mówiąc.- A więc do następnego spotkania mademoiselle, oby było bardziej owocne dla nas obojga. I pozwoliło się dłużej cieszyć wzajemną obecnością, non ?
-Będę wyczekiwać kolejnej wizyty w mych progach, markizie. A i maman zapewne też się wielce uraduje – przynajmniej to ostatnie zdanie wypowiedziane przez Marjolaine było prawdą. Sama nie miała zamiaru za bardzo przyśpieszać kolejnego spotkania z tym starym Gilbertem, bo ani nie bywały one ciekawe, ani nie sprawiały jej przyjemności. Pomijając oczywiście okazję, kiedy to szlachcic wypełni jej dworek kosztownościami „ w podzięce”. To dla niej mogłoby się zdarzyć już teraz.

Wykonała ruch swym ciałkiem, jak gdyby próbowała wstać do pożegnania, ale niemal natychmiast tego pożałowała. Skrzywiła się jedynie z bólu i pokręciła główką ze zrezygnowaniem -Wygląda na to, że niestety nie będę mogła was odprowadzić, messieurs. Ale wierzę, że poradzicie sobie z odnalezieniem odpowiedniej drogi w mym ogrodzie.. - przy swych kolejnych słowach spojrzała na milczącego Gastona z chytrym błyskiem w oczkach -I z odszukaniem reszty muszkieterskiej eskorty też, non?
-Oui, aczkolwiek brak towarzystwa twego w drodze powrotnej będzie dotkliwy.- rzekł Gaston kłaniając się hrabiance, po czym biorąc jej dłoń w swe dłonie i składając na niej pocałunek. Zaś skwaszona mina markiza wskazywała na to, że całkowicie się nie zgadza ze zdaniem swego ochroniarza. A choć ten pocałunek można było uznać za śmiałość, zważywszy jak krótko się znali... i zważywszy że Marjolaine bynajmniej nie zainicjowała go wyciągając dłoń przed siebie. To jednak ostatnio hrabianka była ofiarą o wiele śmielszych pożegnać i powitań ze strony swego narzeczonego.

-Ah, muszkieterzy.. tacy czarujący. Jakiż żal, że przybywają w me progi tylko w obowiązkach.. – westchnęła panienka ze smutkiem w reakcji na słowa młodziana. Szybko jednak uśmiech powrócił na jej oblicze i to właśnie z jego widokiem przed swoimi oczami obaj mężczyźni zaczęli się oddalać, pośpiesznie i nerwowo trochę w przypadku starego szlachcica.

Przyglądała się tej dwójce tak długo, aż obaj zniknęli jej z pola widzenia za gęstwiną drzew i krzaków. Wtedy sama podniosła się z krzesła, tym razem już bez żadnych grymasów ani bolesnych syków, po czym ruszyła w kierunku swojego domu jedną z wielu tajemniczych ścieżek dzikiego ogrodu, które tylko ona znała. I Beatrice, najprawdopodobniej. Ale nie maman, przed której troską należało się teraz ukryć.




***




Gilberta zastała już bardziej ubranego i wyraźnie czymś zajętego. Trzymał bowiem jakiś list, który musiał być dostarczony przez posłańca, w czasie gdy hrabianka rozmawiała w ogrodzie.
Gdy zauważył swą narzeczoną szybko ów dokument wsunął za pazuchę, mówiąc zaczepnie.- Przyjemnie było cię tulić w nocy moja droga. Musimy kiedyś to powtórzyć.

Marjolaine nawet nie udawała, że umknął jej ten pośpieszny gest mężczyzny. Wręcz przeciwnie, dała swym podejrzeniom wyraz w przymrużeniu błękitnych oczek i lekkim nadęciu usteczek w niezadowoleniu na utrzymywaniu przed nią jakichś tajemnic.

-Non. Nie chcę, aby porywanie mnie z sypialni weszło Ci nazbyt w krew – burknęła w odpowiedzi domykając za sobą drzwi płynnym ruchem bioder. A potem w milczeniu przyjrzała się Maurowi krytycznie, nie mogąc w skrytości ducha opanować swego zaskoczenia na jego widok w takiej.. kreacji. I tego, że pomimo zamiany swych egzotycznych materiałów na fatałaszki godne upudrowanych markizów, nadal pozostawał przystojny. Drań jeden.

Oh, ale przecież nie mogła dać tego po sobie poznać, prawda? Dlatego też im dłużej mu się przygląda i im dłużej wodziła spojrzeniem po delikatnych zdobieniach, tym szerszy i złośliwszy tworzył się uśmieszek na jej wargach - Powinieneś jeszcze założyć perukę, idealnie dopełniłaby resztę stroju. Białą z długimi, bujnymi lokami. Pasowałaby do Twej urody, mój drogi paniczu.
-Ależ moja droga... Kto tu mówi o porywaniu.-rzekł Gilbert podchodząc bliżej dziewczęcia.- Liczyłem, na to że sama do mnie przyjdziesz w nocy i w tajemnicy przed matką. Skuszona moją osobą i być może... jakąś błyskotką.
Dotknął czubkami palców jej policzka i pieszczotliwie muskając go szeptał.- Bardziej byłbym ci się podobał w takiej peruczce, czy też... może wolałabyś mnie w bardziej roznegliżowanym stroju?
A twarz jego zbliżała się niebezpiecznie blisko oblicza hrabianki.

I to samo nadobne oblicze starało się w tym samym czasie oddalić, poprzez odchylanie się drobnym ciałkiem od nachylającego się ku niemu mężczyzny. Na wszelki wypadek Marjolaine też zasłoniła swe usteczka trzymanym w dłoni listem. Nie zdołał on jednak ukryć kącików jej ust unoszących się chytrze, ani oczek spoglądających ponad nim z rozbawieniem -W peruczce. I jedwabnych pończoszkach, błękitnych może. Wszak większość szlachciców tak się teraz nosi, a nie mogą narzekać na brak zainteresowania, non? Miałbyś tyle czaru co monsieur de Avenier. Czy to nie kuszące?
-Może wtedy tak byś się mnie nie bała. Bo mam wrażenie, że im dłużej się znamy, tym płochliwsza jesteś... ale nie dość płochliwa, by nie grzebać tymi ślicznymi paluszkami tam, gdzie nie trzeba.- odparł Gilbert z zadziornym uśmiechem szlachcic obejmując drugą ręką hrabiankę w pasie i delikatnie dociskając do siebie, by ograniczyć jej możliwość ucieczki.-Czyż to nie straszny dylemat. Choć obawiasz się mej skromnej osoby, to jednak coś ciągle kusi... by zostać przy mnie, zamiast uciec w popłochu. A może to me sekrety właśnie cię tak kuszą?
-A może jest na odwrót? - odpowiedziała mu pytaniem Marjolaine zza bariery jaką postawiła pomiędzy ich ustami -Słyszałam dzisiaj plotki, że podobno mój posag jest wart uwagi niejednego szlachcica, a Ty ostatnio prawie cały czas spędzasz ze mną.. może więc to Ciebie kuszą te dobra, które mają spłynąć na mego przyszłego męża, hm?

Paluszkiem wolnej dłoni dźgnęła go w zdobne hafty odzienia na klatce piersiowej. Z jednej strony, tej ukazanej, był to czysto psotny gest. Z drugiej zaś, tej skrytej, starała się wyczuć pod warstwami ubrania ten tajemniczy list, który przed nią ukrył.
-I dla kogo się tak przebrałeś? Dla jakiejś ważnej kochanki? - zapytała niby to od niechcenia. Ale chociaż nie dała tego po sobie poznać, to w środku niej aż się zagotowało na samą myśl.

-Oui, kuszą mnie twe dobra... zwłaszcza te które skrywasz pod tą suknią.- mruknął szlachcic przesuwając dłonią po pośladku hrabianki.-Kuszą wielce, o czym... przekonałaś się choćby wczoraj w nocy.
Uśmiechnął się psotnie.- I masz rację, ten list dotyczy... aż dwóch kobiet. Acz, nie wiem czy powinienem ci wspominać zbyt wiele o tej sprawie.

Tajemniczy dokument łatwo mogła wyczuć, był w zasięgu jej palców. Ale też i sama była w pułapce... obejmowana przez niego i pieszczona w sposób wielce niestosowny.-Moje droga wspólniczko, nadal wątpisz w siłę swej urody? Nadal wątpisz w moje... zamiary wobec ciebie?
I w ramach tego udowadniania swych zamiarów Gilbert mocniej zacisnął dłoń na pośladku dziewczęcia zaborczo dociskając jej ciało do swego. Nachyliwszy się, delikatnie całował szyję Marjolaine, która nie mogła się uchylić przed jego ustami. I szeptał.- Opłaciłem w Paryżu kilku ludzi, by mieli oko na pewne wydarzenia. I dziś pojawił się pierwszy zysk tej inwestycji. Dzięki nim wiem bowiem, że wyłowiono dziś dwie kobiety z nurtu Sekwany.

Na twarzyczkę Marjolaine wpełzł leniwie bardzo nieładny grymas, który na domiar złego wykrzywił wargi pociągnięte czerwienią. I trudno było orzec, czy powodem takiej wyraźnej reakcji był brak zaufania do Maura i jego wytłumaczenia, czy może właśnie to, że wierzyła mu i to zdarzenie było prawdą. Obie możliwości niezbyt radowały jej serduszko.

-I dlatego tak się przystroiłeś? Aby zobaczyć te.. te... - trupy? Ciała? Topielce? Niewiasty, które w swej naiwności próbowały pływać w nieodpowiedniej rzece? Jakiekolwiek to było wyrażenie, to i tak nie chciało przejść przez usteczka panieneczki. Za bardzo bruździło w jej trzymanej pod kloszem rzeczywistości idealnej, w której wszystko było śliczne, czyste i błyszczące.
Nadęła lekko policzki, po czym wyrzuciła z siebie jedno, proste pytanko -Dlaczego?
-Żeby nie rzucać się w oczy. W tym stroju nikt nie rozpozna ekstrawaganckiego Maura. A co do owych kobiet... to są wyjątkowe. Prawdopodobnie to właśnie one były kupione przez biednego Etienne’a.- mruknął jej do ucha szlachcic, po czym docisnął mocniej do siebie szepcząc.- Ale pomówmy o czymś przyjemniejszym. To jakiż to posag dostanę, gdy już posiądę twe ciało, twoje serduszko i zawładnę myślami i snami. Co jeszcze interesującego ukrywasz przede mną?
Wyczuł bowiem, że zadrżała mimowolnie wspominając topielice.

-Nie mam zamiaru Ci się zachwalać. Od tego jest moja maman – panieneczka zachichotała cicho, nie dając się zdominować posępnym myślom -Ale wiedz, że dobra mego posagu wykraczają jeszcze poza mą rączkę i śliczną posiadłość w Niort. Podobno nawet Etienne się nimi zainteresował nim zwrócił się ku Żmijce..
Nie wiedziała właściwie po co mu się zwierzała z tej podsłuchanej w ogrodzie rozmowy. Być może liczyła na to, że dzięki tym kosztownie i intrygująco brzmiącym sekretom jej posagu mężczyzna zainteresuje się nią jeszcze bardziej.

Ale w tej całej ponurej wyprawie Maura dostrzegła i dla siebie szansę. Może była ona nieco nie na miejscu zważając na naturę jego wyjazdu, ale przecież Marjolaine miała swoje prawa. I kaprysy przede wszystkim.
Korzystając z takiej bliskości ich twarzy, przymilnie otarła się policzkiem o jego zarost i wymruczała -Zatem jedziesz do Paryża, non? Przywieź mi coś ładnego.
- Pod warunkiem, że zobaczę jak przymierzasz ten podarunek na moich oczach.-rzekł z lisim uśmieszkiem na ustach szlachcic. Marjolaine zaś przeczuwała podstęp. Gilbert wszak ciągle ustawiał na nią zasadzki. Tak było przecież w karocy, taką była sprawa z obietnicą podarowania wierzchowca, taką była pończoszka... czy też nocne porwanie. A ona wpadała w nie pozwalając narzeczonemu na łamanie kolejnych granic, na dotyki, na pocałunki...
- I wyrażę swój... zachwyt.- podstępne słowa szeptane do ucha, przypominały o wczorajszej nocy, a także o jego dłoni na pośladkach, gdy jej narzeczony posunął się skandalicznie daleko w uwielbieniu jej ciała.

-Błyskotkę! - zakrzyknęła panieneczka wzburzona. Ale i nutki rozbawienia zadźwięczały ślicznie w jej głosie, jak czystej barwy dźwięki wydobywane na klawiszach instrumentu, którym teraz jednak było jej własne ciałko, muzykiem zaś Gilbert łaskoczący ją swym oddechem. Karcąco uderzyła go trzymanym listem, co i tak pewnie z ledwością odczuł. Obłudnik jeden, nawet podarunek próbował zamienić w pułapkę. Ale ona przejrzała te jego niecne zamiary, a przecież ani naszyjnikiem ani pierścionkiem nie mógł wymóc na niej zdjęcia sukni do przymierzenia, prawda?
Prawda?

Póki co musiało to wystarczyć Marjolaine za pocieszenie. Wyćwiczonym ruchem przełamała pieczęć na dość już wymęczonym i zabrudzonym czerwienią jej ust list. Rozłożyła go, po czym odchylając się od mężczyzny w próbie nieudolnego umknięcia jego pocałunkom na swej szyi ( a jednocześnie eksponując ją na jego pieszczoty jeszcze bardziej ) zaczęła czytać bez większego zainteresowania. Dopiero po kilku chwilach jej oczy zaczęły coraz bardziej nabierać wielkości okrągłych monet.
Aż pisnęła głośno z radości. Zaproszenie na pogrzeb, nareszcie! Pozornie nie było z czego się cieszyć, ale to się całkiem zmieniło, gdy ostatnie pożegnanie biednego markiza D’Rochers nabrało rangi tak wielkiego wydarzenia. Nie tylko cała paryska arystokracja, ale i sam król miał zaszczycić wszystkich swoją obecnością, więc ona, Marjolaine Amelie Pelletier d'Niort, nie mogła tego ominąć. Oh, a już zaczynała się martwić... niech no tylko się dowie, kto jest winny tego opóźnienia!

Tyle będzie musiała teraz zrobić! Przygotować się do pogrzebu, wybrać idealną kreację z najszlachetniejszej czerni. Dopilnować, by Beatrice zajęła się jak najszybszym szukaniem rycerzy do pilnowania jej włości, które zostały ostatnio wystawione na zbytnie niebezpieczeństwo. Zorientować się, czy wydarzenia z wczorajszego balu już dotarły do uszu maman, może spróbować wyciągnąć z niej coś więcej z tej rozmowy z markizem i jeszcze.. jeszcze..

Nagle poczuła uderzenie. Nie dosłownie, naturalnie, bo chociaż pieszczoty Gilberta nie należały do najsubtelniejszych to nie mogły jej wyrządzić żadnej krzywdy. Uderzyła ją świadomość, że wyjeżdżając do Paryża narzeczony zostawi ją samą po tym wszystkim co się zdarzyło w nocy. A przecież tamten bandyta obiecał jeszcze wrócić i tylko Bóg jeden wiedział, kiedy miał zamiar dotrzymać obietnicy i przybyć ze swoją szemraną zgrają. A jeśli nie w nocy, tylko właśnie w dzień, gdy cały dworek będzie się tego najmniej spodziewał? A może gdzieś z ukrycia obserwują jej domu i tylko wyczekują okazji, jak na przykład wyjazd Maura?

Ta myśl zdecydowanie przeraziła ptaszynę.
 
Tyaestyra jest offline