Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-11-2012, 10:15   #41
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Idąc spacerkiem przez dzikość swego ogrodu, Marjolaine korzystała z największej i jedynej broni, jaką powinna dzierżyć tak wysoko urodzona dama jak ona. Z flirtu.
Rozbrzmiewał w tonie głosu i w samych słowach, które składały się w mozaikę najsubtelniejszych sugestii, beztroskich zaczepek w granicach przyzwoitości z jej strony. Kiedy zaś druga strona za bardzo zbliżała się do ich przekroczenia, to panieneczka reagowała zgrabnymi unikami. I wszystko z uśmiechem, raz słodszym, innym razem zaś bardziej złośliwym. Może i nie była najbardziej obeznana w nieobyczajnych tematach, nie była też arystokratką wyuzdaną jak madame d'Poitou lub Béatrice Lecroix by czuć potrzebę zaciągnięcia młodziana ku swej alkowie. Ale wiedziała jak grać i cieszyć (mydlić przede wszystkim) męskie oczy, kiedy wymagała tego sytuacja.

Ale ta jej cała otoczka uroczej dziewczęcości nagle prysła. Oto bowiem w pewnym momencie tego spaceru Marjolaine chwyciła swego towarzysza za rękaw munduru, po czym pociągnęła za najbliższy gąszcz kwiecia i zieleni. Jednak nim mógł to uznać za chęć sprawdzenia jego zdolności „zawsze i wszędzie”, panieneczka już pomiędzy liśćmi zerkała na coś nieopodal. I przywołało to na jej porcelanowe lica ponure niezadowolenie.. non, nie tylko niezadowolenie, ale też i gniewną iskierkę.
Oj, zdecydowanie nie spodobał jej się ten widok.





-Tam jest Twa zguba, monsieur. Wraz z moją kochaną maman – mruknęła cicho, by żadne z tamtej dwójki nie usłyszało. Zresztą, pewnie ta ostrożność była zbyteczna, zważywszy na to jak pochłonięci byli swą rozmową. Uśmiechnęła się, ale wcale nie milutko, tylko gorzko wyjątkowo -Oh, aż wzbiera we mnie podekscytowanie na samo wyobrażenie o czym to mogą rozmawiać te dwa relikty przeszłości. Albo o kim.
-Może próbuje zdobyć jej przychylność?- ni to spytał ni to stwierdził Gaston delikatnie obejmując hrabiankę w pasie. Przypadkiem oczywiście. Gaskończyk nie był tak bezczelny jak Maur, ale i jemu nie brakowało śmiałości, za to... z dobrymi manierami też był na bakier. A czyż okazja nie czyni złodzieja? A ogród Marjolaine nie jest idealnym miejscem na schadzki?

Zaśmiała się na jego słowa, ale niewiele miało to wspólnego z rozbawieniem. Bliżej temu było do kociego parsknięcia przepełnionego goryczą i kpiną.
-Non, non. Markiz ma u mej maman już wystarczająco dużo przychylności, jako w jej mniemaniu idealny kandydat na męża dla mnie – skwitowała pokrótce nie odwracając spojrzenia od dwójki siedzącej w altanie, których prawdopodobna komitywa przeciwko niej wyjątkowo hrabiankę drażniła. I interesowała jednocześnie -Non, sądzę, że mają o jeden temat do rozmów za dużo.

Kompletnie ignorując rękę młodziana, nie zaszczycając tego występku ni ostrzejszym słówkiem, ni spoliczkowaniem gładkiego policzka, ni też uprzejmym zwróceniem mu uwagi, panieneczka wyswobodziła się z jego delikatnego uścisku. I nie było w tej ucieczce nawet cienia wzburzenia, ot, jak gdyby nawet nie zauważyła tego niecnego uczynku.

Powoli przesunęła się za krzakami ku kolejnym, a potem za drzewo, zbliżając się szerokim łukiem ku altanie. Szczęście, że wszystko było w trakcie rozkwitania, czyniąc naturalną osłonę dla drobnej dziewczyny.
-Ale... Mówiłaś panienko, że twój narzeczony ma d’Eon za nazwisko. To ilu w końcu masz tych narzeczonych?-skołowany jej słowami Gaston dopytywał się domagając wyjaśnienia. -I po co się skradamy?

Tymczasem do uszu hrabianki dobiegł głos jej maman.-Ech... Moje biedne serce musi tyle znosić. Że też jeden mężczyzna zmienił mego aniołka w jakiegoś sukkuba. Nie poznaję jej drogi Gilbercie, nie poznaję. Daje się mu obściskiwać na widoku i jeszcze ten jej maślany wzrok. Och...
- Przyznaję, że kawaler d’Eon nie jest idealnym kandydatem na męża. Czy może wiesz jednak, jakiż to powód sprawił, że ów... szlachcic raczył się zainteresować twoim dzieckiem. Dopytywał się o posag może? Ponieważ...- tu markiz nachylił się ku Antoninie i zaczął coś szeptać. Zerkając przy tym na dekolt hrabiny. Choć bowiem matka Marjolaine miała już swoje lata, to nadal zachowała wiele powabu. A i markiz z racji wieku, nie był już tak wybredny.

Panienka musnęła wskazującym palcem swe wargi w uciszającym geście, jednocześnie spoglądając karcąco na towarzysza.
-Nie jesteś do końca zaznajomiony z zasadami zawierania małżeństw panującymi wśród arystokratycznych rodzin, non monsieur? Ani z plotkami? - zapytała nieco rozbawiona posłyszaną wymianą zdań, a w szczególności fragmentem o aniołku i sukkubie. Następnie przyciągnęła muszkietera lekko ku sobie. Raz, by nie rzucał się za bardzo w oczy swymi pstrokatymi piórkami. Dwa, by szeptem wyjaśnić mu te meandry swych rodzinnych intryg -Kawaler d'Eon jest mym narzeczonym, którego sama sobie wybrałam wbrew woli mej maman. Markiz jest zaś.. niedoszłym pretendentem do mej ręki, jej własnym wyborem dla mnie. Możesz sobie wyobrazić me uradowanie, gdy zostałam o tym powiadomiona..
Z niesmakiem przyjrzała się staremu szlachcicowi wykazującemu zbytnie zainteresowanie wdziękami Antoniny podkreślonymi przez suknię. Parszywiec i obłudnik jeden. Aż Marjolaine zadrżała z podirytowania widząc tę nadmierną poufałość -Wątpię, by teraz maman pogodziła się z moją decyzją i swoją przegraną. Zapewne będzie knuła jak w miejsce mego ukochanego wstawić swego przyjaciela..
-Oui. To jest możliwe, a siedzenie tu w krzakach i podsłuchiwanie da nam, co?- spytał bez większego zainteresowania muszkieter, choć potulnie dał przytulić się do podsłuchującej hrabianki.

Ta nie mogła dosłyszeć słów markiza. Za to odpowiedź hrabiny była bardzo głośna. I podkreślona teatralnym niemalże parsknięciem śmiechu Antonina.- Dobry żart mój przyjacielu dobry żart... A czemuż to niby uważasz, że biedny markiz D’Rochers zaciekawił się posagiem mojej córki?
- Z listów...- rzekł cicho Gilbert de Avenier, tak że reszty Marjolaine nie dosłyszała. Po czym pocierając podbródek do głośniej. -Coś jest interesującego w hrabiostwie d’Niort. I nie są to ani ziemie, ani urocza rodowa siedziba.
-Czuję się obrażona. O-bra-żo-na!- wachlując się mocno hrabina kontynuowała wywód. -Posag mojej córki jest bardzo cenny. Ziemie przynoszą spory dochód. Moja córka jest łakomym kąskiem dla każdego mężczyzny. I nie ma nic dziwnego w zainteresowaniu biedne Étienne’a moją córką. To że wybrał tą wywłokę Madeleine, to jest oburzające i podejrzane!

Marjolaine uniosła wysoko brwi w niemałym zaskoczeniu.

Czego jak czego, ale tego nie spodziewała się usłyszeć. Już nawet nie tylko tego, że z jakiegoś dziwnego powodu Étienne miał się nią interesować, ale ten wybuch maman i podkreślanie jak cenną jest jej córka... to było nieoczekiwane. Nie to, żeby Antonina w jakikolwiek sposób dawała panience odczuć, że jest mało ważna i mało który szlachcic chciałby ją za żonę, ale też najczęściej liczyło się dla niej tylko rodzinne nazwisko, ziemie i fortuna, nie było w tym zbyt wiele miejsca na zachwalanie samej Marjolaine. Szkoda tylko, że ten „łakomy kąsek” próbowała oddać w wiele nieodpowiednich, starczych rąk..

Zaś wieść, że Étienne miał się interesować jej posagiem.. wywołała podobne zdziwienie i prawie parsknięcie śmiechem. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek ten ładniutki chłopiec miał ku niej jakieś zapędy, jak choćby ten muszkieter tuż obok niej. Wprawdzie pewne podłe plotki zaczęły krążyć o niej, Maurze i markizie po tamtym nieszczęsnym balu.. ale wszak ona bardzo dobrze wiedziała, że nie były w nich ni odrobiny prawdy. Jakim zatem prawem ten stary lubieżnik karmił czymś takim maman?

-Och, źle mnie zrozumiałaś moja droga przyjaciółko. Nie interesowały dochody z majątku d’Niort, zapewne spore.- odparł starzec próbując uspokoić hrabinę.- Miał sam całkiem sporo pieniędzy. Raczej... droga Antonino, nie miałaś ostatnio jakichś podejrzanych wizyt?
-Non. I wypraszam sobie takie pomówienia. Jestem porządną i stateczną wdową.
- rzekła maman wstając i... zauważając córkę “w ramionach” nowego zalotnika.
-Marjolaine, dziecko co ty wyrabiasz?!- krzyknęła bliska omdlenia hrabina na ten widok.

Hrabianka na kilka sekund zamarła z szeroko otwartymi oczami spoglądającymi na wzburzoną maman.

-Oh... - w końcu krótkie westchnienie wyrwało się z jej płuc i wraz z nim też nagle siły opuściły drobne ciałko, aż „musiała” się podeprzeć o swego towarzysza i w pełni zawierzyć jego ramionom. I jego umiejętnościom aktorskim, albo przynajmniej zdolności zmyślnego kłamania.

-Oh... prowadziłam mego gościa przez ogród na spotkanie z markizem i.. i... potknęłam się, straszliwie potknęłam.. - głosik panience zadrżał na wspomnienie tego okropnego wypadku, który aż zaszklił niebezpiecznie jej błękitne oczka. Jedną dłonią trzymając się kurczowo munduru Gastona, drugą pośpiesznie je zakryła, by nikt nie widział tej oznaki bólu z jej strony. Albo wręcz przeciwnie, tym gestem podkreśliła dramatyzm sytuacji. Wszak co jak co, ale łzy córeczki były potężną bronią przeciwko maman, potrafiły zmiękczyć serce i poruszyć matczyne instynkty pod tonami pudru.

Walcząc z urywając jej słowa nerwowym oddechem, kontynuowała swą mrożącą krew w żyłach opowieść -Chyba.. chyba.. skręciłam kostkę, maman. Ale monsieur Leowerres okazał się być... na tyle rycerski, by wspomóc damę... w opresji użyczając swego ramienia i.. przyprowadzając tutaj..

Monsieur Leowerres na wszelki wypadek nie odzywał się. I jedynie gwałtownie potakiwał, nieco nerwowo i z bladym obliczem. A zimne spojrzenie maman przeszywało go niemal na wylot. Można było pewnym że podobnego spojrzenia Antonina użyła na narzeczonym Marjolaine i można było zgadywać, że nie wywołało ono żadnego skutku.

-A pan monsieur? - spytała Gastona. Mając uczepioną jego munduru pannicę niespecjalnie mógł złożyć stosowny ukłon. Rzekł więc tylko.- Jestem Gaston Leowerres, porucznik królewskich muszkieterów i dowódca eskorty markiza de Avenier.
-A tak... Gilbert wspominał coś o tym. Na co czekasz więc monsieur, podprowadź moją córkę do stolika by mogła usiąść na krześle, a potem...- maman zajęła się wydawaniem poleceń.- Markiz pewnie wyjedzie, a do twej nóżki moja córko, sprowadzić ochmistrzynię czy narzeczonego? Na pewno oboje będą zatroskani twym stanem.
Wydawało się że maman nie była przekonana co do wymówki Marjolaine, zwłaszcza przy fatalnej grze aktorskiej Gaskończyka.

-O.. oui.. usiądźmy monsieur.. - szepnęła słabiutko Marjolaine będąc jedynie strzępkiem bólu i nerwów po swoim „wypadku”. Zdołała jednak opuścić dłoń, by mocniej wesprzeć się o młodziana i ukazać przy tym światu swe śliczne oczka lśniące od krokodylich łez. Przy czym jednym z nich mrugnęła do niego psotnie, aby ani maman, ani de Avenier tego nie dostrzegli.

-Nie wątpię, że.. mój najdroższy nawet zaniósłby mnie do domu.. ale nie chcę go niepotrzebnie martwić. Może to zaledwie.. tsss... stłuczenie.. - cichutki syk bólu wkradł się wśród słowa panieneczki, czyniąc mało wiarygodnymi jej umniejszanie tej krzywdy jaka się zdarzyła. Zaś dając się prowadzić Gastonowi utykała lekko, acz dostatecznie wyraźnie -A i chciałabym jeszcze porozmawiać z mym gościem, nim tak szybko opuści progi mego domu..
-Oui, w to akurat nie wątpię.- mruknęła niezbyt przekonana Antonina i westchnęła.- Z drugiej strony, mogłaby to być dla niego lekcja delikatności. Mam wrażenie, że powinien się nauczyć iż szlachetnie urodzone kobiety, to delikatne stworzenia. A dziewki kuchenne do macania.
-Król...- wspomniał Gaston, co szybko podchwycił sam markiz widząc w tym okazję do rejterady.- Z przyjemnością porozmawiam z tobą moja droga przyjaciółko, jak tylko... załatwię pilne sprawy na dworze.
-Oh, jestem pewna, że nikomu nie zaszkodzi tych kilka minut rozmowy ze mną, monsieur. Bądź co bądź gościłeś u mnie całą noc, a tak szybkie pożegnanie teraz ktoś mógłby uznać za..
- panieneczka zrobiła w tym miejscu dramatyczną pauzę nim dokończyła swą wypowiedź, której nadała złowieszcze brzmienie, jak gdyby występek markiza miał być największą ujmą na jego honorze i jeszcze potworną obrazą dla niej samej -.. wyjątkową oznakę niewychowania i braku szacunku wobec pani domu. A tego nikt by nie chciał, non?

Z pomocą muszkietera Marjolaine usadowiła się wygodnie na krześle, nie zapominając przy tym o okazjonalnych sykach bólu i grymasach przeszywających jej śliczniutką twarz. Koniec końców zdołała pochylić się ku blatowi stolika i wesprzeć o niego łokcie, a potem policzki przytulić do wnętrz swych dłoni w wygodnych podparciu.
-I któż wie, kiedy znów będziemy mogli się wszyscy spotkać w tak rozkosznym towarzystwie – wymruczała prezentując w uśmiechu perełki ząbków i dodając do tego jeszcze czarujące zatrzepotanie wachlarzami rzęs, gdy tak spoglądała na całą trójkę.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 21-11-2012, 10:32   #42
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
-Oui. W normalnych warunkach, ale trudno obecnie uznać tą sytuację za normalną.- Markiz zaczynał wić się niczym piskorz, próbując uciec od owej rozmowy.-Teraz powinnaś pani kurować swą nóżkę, a nie narażać się na cierpienia. Powinnaś pani odpocząć w łóżku, udać się... ehhmmm... Raczej posłać po medyka i czekać cierpliwie w łóżku na jego przybycie. A nie narażać zdrowia na zagrożenie i ciała na niewygody.
Co prawda trudno było nazwać skręconą kostkę za zagrożenie życia, niemniej Antonina podchwyciła ten temat i rzekła.- Słusznie prawi markiz. Idę posłać kogoś ze służby po medyka. Wybaczcie moi drodzy...

I po tych słowach maman zaczęła się oddalać, a Gilbert de Avenier kontynuował.- W obecnej chwili okrucieństwem z mej strony byłoby narażać cię na niewygody i ból, tylko po to by dopełnić obowiązków towarzyskich, non?

-Non maman, nie trzeba! Niech tylko Beatrice przygotuje mi zimny okład – zawołała pośpiesznie Marjolaine za swą odchodzącą rodzicielką starając się zapanować nad tym wszystkim nagle wyrywającym się spod jej kontroli. I kłamstewkiem, i starym szlachcicem także. Ale mimo to zgodziła się z nim. Pozornie -Dobrze monsieur, niech będzie po Twojemu..

Gdyby nie dłonie zajęte podpieraniem policzków, to hrabianka machnęłaby jedną z nich od niechcenia. Musiała jednak zadowolić się ciężkim westchnieniem i przymknięciem oczu nim cichym, chłodnym tonem głosu zaczęła dalej mówić -Nie chciałam wspominać o tym przy maman, aby jej niepotrzebnie nie denerwować, ale wiedz, że w nocy do bram mego domu dobijała się pewna szemrana zgraja. Głośno domagali się wpuszczenia poszukując Twojej osoby i grozili mi bronią, gdy nie chciałam tego uczynić.
Uniosła powieki i wbiła w niego spojrzenie, jakże podobne do tego lodowatego, którym Antonina zaszczycała mężczyzn kręcących się wokół Marjolaine bez jej pozwolenia -Twój pobyt tutaj, monsieur, wystarczająco naraził.. me zdrowie na zagrożenie i ciało na niewygody, więc i koszt mej gościnności wzrósł. Szczególnie, że ci dżentelmeni obiecali jeszcze wrócić.
-Jestem pewien że wdzięczność króla będzie dla ciebie mademoiselle wystarczającym wynagrodzeniem, non?- spytał retorycznie, aż bez przekonania w głosie Gilbert de Avenier.- A i narzeczony zapewne może wesprzeć cię swymi pachołkami w razie jakichś kłopotów.
-Non, non. Chociaż kawaler d'Eon potrafi zadbać o moje bezpieczeństwo, to ja nigdy nie powinnam się znaleźć w sytuacji, by musiały mnie chronić jakieś.. pachołki. A Ty do takiej doprowadziłeś swoją obecnością w mym dworku – odparła cięto hrabianeczka, jednocześnie żałując, że nie poruszyła tego tematu gdy jeszcze maman była z nimi.
Bo i jak zareagowałaby Antonina po usłyszeniu, że przez jej drogiego przyjaciela jej jedyna córka znalazła się w tak wielkim niebezpieczeństwie? Stanęłaby po jego stronie, czy może po stronie Marjolaine i puściłaby staruchowi śliczną litanię, aż ten uciekałby w popłochu z Le Manoir de Dame Chance?
Oh, to byłoby warte zobaczenia.

Panieneczka uśmiechnęła się krnąbrnie do swych myśli, a następnie ponownie zwróciła do markiza -I nie rozumiesz mnie, monsieur. Wsiadając nocą do karety przystałeś na moje warunki. Należało zostać w lesie, jeśli nie miałeś zamiaru się ich trzymać.
-Nie cofam danego słowa... Powinnaś o tym dobrze wiedzieć. W końcu każdego dnia budzisz się w dowodzie mego honoru.- odparł zgryźliwie Gilbert, szerokim zamachem ręki obejmując cały ogród.-Tyle, że teraz nie bardzo jest czas na długie dywagacje, co do moich zobowiązań wobec ciebie moja droga. Więc wolałbym byś określiła sprawę jasno i krótko. Król nie powinien czekać, zwłaszcza przy sprawach takiej wagi.
-Ah, prawda. To było wielce szlachetne z Twej strony, że raczyłeś mi podarować swój dworek. Ktoś mógłby pomyśleć, że byłeś do niego bardzo przywiązany – w zaświergotaniu hrabianki zabrzmiała wyraźna wdzięczność. Ale jedynie dla młodego muszkietera mogła mieć czysto niewinny wyraz, bowiem słodycz płynąca z czerwonawych usteczek, i także prawdziwa historia kryjąca się za zdobyciem Le Manoir de Dame Chance, czyniły te słowa złośliwymi dla markiza.

-Wiesz wszak co lubią kobiety, monsieur. Błyskotki, podarunki, rozpieszczanie, cudze posiadłości.. - wyliczała Marjolaine po wcześniejszym wyprostowaniu się i każdego „ulubieńca kobiet” podkreślając unoszonymi paluszkami jednej dłoni -Jestem pewna, że będziemy mogli się jakoś dogadać i ukoić me zalęknione serduszko..
-Toż d’Eon nie starcza już na jego ukojenie ? Mam wrażenie, że zdobył więcej niż jego poprzednicy. -rzekł szlachcic żartobliwie wstając od stołu.- Niewątpliwie będziemy musieli się dogadać. Ale nie w tej chwili. Wieczorem może, albo... przy okazji pogrzebu. Bo pewnie zostałaś na niego zaproszona?
Gaston przyglądał się tej rozmowie nie bardzo rozumiejąc jej niuansów Ale też nie po to tu przybył, a po markiza.

-Oczywiście – powiedziała panienka z nutką oburzenia, że markiz mógł w ogóle wątpić w jej pojawienie się na tak ważnym wydarzeniu.
Powiedziała to.. po nieznacznym, trwającym nie dłużej niż krótką chwilkę zawahaniu. W końcu prawda była taka, że nie otrzymała jeszcze zaproszenia. A dzień pogrzebu zbliżał się nieubłaganie. Czyżby o niej zapomniano lub co gorsza: czyżby Żmijka uwierzyła w te wszystkie przebrzydłe plotki albo żywiła do niej urazę za podkradnięcie fałszywym narzeczeństwem dotąd skupionej na niej uwagi?
Niedobrze.. o ile nie liczyła się dla niej za bardzo sympatia ze strony Madeleine, o tyle bycie pominiętą głęboko ugodziłoby w dumę hrabianki.
Ale de Avenier nie musiał wiedzieć o jej niepewnościach -Zawsze byłam dobrą przyjaciółką drogiej Madeleine, więc nie może mnie zabraknąć przy niej w tak trudnym czasie.
-Nie wątpię. Tak jak Madeleine zawsze wyrażała się o tobie z sympatią, non?- spytał retorycznie markiz. Wszak oboje wiedzieli, że niedoszła żona Etienne’a nie darzyła żadnej kobiety przyjaźnią, kierując się jedynie swoim dobrze pojętym interesem.

Stary szlachcic skłonił się przed Marjolaine zgodnie z wymogami etykiety mówiąc.- A więc do następnego spotkania mademoiselle, oby było bardziej owocne dla nas obojga. I pozwoliło się dłużej cieszyć wzajemną obecnością, non ?
-Będę wyczekiwać kolejnej wizyty w mych progach, markizie. A i maman zapewne też się wielce uraduje – przynajmniej to ostatnie zdanie wypowiedziane przez Marjolaine było prawdą. Sama nie miała zamiaru za bardzo przyśpieszać kolejnego spotkania z tym starym Gilbertem, bo ani nie bywały one ciekawe, ani nie sprawiały jej przyjemności. Pomijając oczywiście okazję, kiedy to szlachcic wypełni jej dworek kosztownościami „ w podzięce”. To dla niej mogłoby się zdarzyć już teraz.

Wykonała ruch swym ciałkiem, jak gdyby próbowała wstać do pożegnania, ale niemal natychmiast tego pożałowała. Skrzywiła się jedynie z bólu i pokręciła główką ze zrezygnowaniem -Wygląda na to, że niestety nie będę mogła was odprowadzić, messieurs. Ale wierzę, że poradzicie sobie z odnalezieniem odpowiedniej drogi w mym ogrodzie.. - przy swych kolejnych słowach spojrzała na milczącego Gastona z chytrym błyskiem w oczkach -I z odszukaniem reszty muszkieterskiej eskorty też, non?
-Oui, aczkolwiek brak towarzystwa twego w drodze powrotnej będzie dotkliwy.- rzekł Gaston kłaniając się hrabiance, po czym biorąc jej dłoń w swe dłonie i składając na niej pocałunek. Zaś skwaszona mina markiza wskazywała na to, że całkowicie się nie zgadza ze zdaniem swego ochroniarza. A choć ten pocałunek można było uznać za śmiałość, zważywszy jak krótko się znali... i zważywszy że Marjolaine bynajmniej nie zainicjowała go wyciągając dłoń przed siebie. To jednak ostatnio hrabianka była ofiarą o wiele śmielszych pożegnać i powitań ze strony swego narzeczonego.

-Ah, muszkieterzy.. tacy czarujący. Jakiż żal, że przybywają w me progi tylko w obowiązkach.. – westchnęła panienka ze smutkiem w reakcji na słowa młodziana. Szybko jednak uśmiech powrócił na jej oblicze i to właśnie z jego widokiem przed swoimi oczami obaj mężczyźni zaczęli się oddalać, pośpiesznie i nerwowo trochę w przypadku starego szlachcica.

Przyglądała się tej dwójce tak długo, aż obaj zniknęli jej z pola widzenia za gęstwiną drzew i krzaków. Wtedy sama podniosła się z krzesła, tym razem już bez żadnych grymasów ani bolesnych syków, po czym ruszyła w kierunku swojego domu jedną z wielu tajemniczych ścieżek dzikiego ogrodu, które tylko ona znała. I Beatrice, najprawdopodobniej. Ale nie maman, przed której troską należało się teraz ukryć.




***




Gilberta zastała już bardziej ubranego i wyraźnie czymś zajętego. Trzymał bowiem jakiś list, który musiał być dostarczony przez posłańca, w czasie gdy hrabianka rozmawiała w ogrodzie.
Gdy zauważył swą narzeczoną szybko ów dokument wsunął za pazuchę, mówiąc zaczepnie.- Przyjemnie było cię tulić w nocy moja droga. Musimy kiedyś to powtórzyć.

Marjolaine nawet nie udawała, że umknął jej ten pośpieszny gest mężczyzny. Wręcz przeciwnie, dała swym podejrzeniom wyraz w przymrużeniu błękitnych oczek i lekkim nadęciu usteczek w niezadowoleniu na utrzymywaniu przed nią jakichś tajemnic.

-Non. Nie chcę, aby porywanie mnie z sypialni weszło Ci nazbyt w krew – burknęła w odpowiedzi domykając za sobą drzwi płynnym ruchem bioder. A potem w milczeniu przyjrzała się Maurowi krytycznie, nie mogąc w skrytości ducha opanować swego zaskoczenia na jego widok w takiej.. kreacji. I tego, że pomimo zamiany swych egzotycznych materiałów na fatałaszki godne upudrowanych markizów, nadal pozostawał przystojny. Drań jeden.

Oh, ale przecież nie mogła dać tego po sobie poznać, prawda? Dlatego też im dłużej mu się przygląda i im dłużej wodziła spojrzeniem po delikatnych zdobieniach, tym szerszy i złośliwszy tworzył się uśmieszek na jej wargach - Powinieneś jeszcze założyć perukę, idealnie dopełniłaby resztę stroju. Białą z długimi, bujnymi lokami. Pasowałaby do Twej urody, mój drogi paniczu.
-Ależ moja droga... Kto tu mówi o porywaniu.-rzekł Gilbert podchodząc bliżej dziewczęcia.- Liczyłem, na to że sama do mnie przyjdziesz w nocy i w tajemnicy przed matką. Skuszona moją osobą i być może... jakąś błyskotką.
Dotknął czubkami palców jej policzka i pieszczotliwie muskając go szeptał.- Bardziej byłbym ci się podobał w takiej peruczce, czy też... może wolałabyś mnie w bardziej roznegliżowanym stroju?
A twarz jego zbliżała się niebezpiecznie blisko oblicza hrabianki.

I to samo nadobne oblicze starało się w tym samym czasie oddalić, poprzez odchylanie się drobnym ciałkiem od nachylającego się ku niemu mężczyzny. Na wszelki wypadek Marjolaine też zasłoniła swe usteczka trzymanym w dłoni listem. Nie zdołał on jednak ukryć kącików jej ust unoszących się chytrze, ani oczek spoglądających ponad nim z rozbawieniem -W peruczce. I jedwabnych pończoszkach, błękitnych może. Wszak większość szlachciców tak się teraz nosi, a nie mogą narzekać na brak zainteresowania, non? Miałbyś tyle czaru co monsieur de Avenier. Czy to nie kuszące?
-Może wtedy tak byś się mnie nie bała. Bo mam wrażenie, że im dłużej się znamy, tym płochliwsza jesteś... ale nie dość płochliwa, by nie grzebać tymi ślicznymi paluszkami tam, gdzie nie trzeba.- odparł Gilbert z zadziornym uśmiechem szlachcic obejmując drugą ręką hrabiankę w pasie i delikatnie dociskając do siebie, by ograniczyć jej możliwość ucieczki.-Czyż to nie straszny dylemat. Choć obawiasz się mej skromnej osoby, to jednak coś ciągle kusi... by zostać przy mnie, zamiast uciec w popłochu. A może to me sekrety właśnie cię tak kuszą?
-A może jest na odwrót? - odpowiedziała mu pytaniem Marjolaine zza bariery jaką postawiła pomiędzy ich ustami -Słyszałam dzisiaj plotki, że podobno mój posag jest wart uwagi niejednego szlachcica, a Ty ostatnio prawie cały czas spędzasz ze mną.. może więc to Ciebie kuszą te dobra, które mają spłynąć na mego przyszłego męża, hm?

Paluszkiem wolnej dłoni dźgnęła go w zdobne hafty odzienia na klatce piersiowej. Z jednej strony, tej ukazanej, był to czysto psotny gest. Z drugiej zaś, tej skrytej, starała się wyczuć pod warstwami ubrania ten tajemniczy list, który przed nią ukrył.
-I dla kogo się tak przebrałeś? Dla jakiejś ważnej kochanki? - zapytała niby to od niechcenia. Ale chociaż nie dała tego po sobie poznać, to w środku niej aż się zagotowało na samą myśl.

-Oui, kuszą mnie twe dobra... zwłaszcza te które skrywasz pod tą suknią.- mruknął szlachcic przesuwając dłonią po pośladku hrabianki.-Kuszą wielce, o czym... przekonałaś się choćby wczoraj w nocy.
Uśmiechnął się psotnie.- I masz rację, ten list dotyczy... aż dwóch kobiet. Acz, nie wiem czy powinienem ci wspominać zbyt wiele o tej sprawie.

Tajemniczy dokument łatwo mogła wyczuć, był w zasięgu jej palców. Ale też i sama była w pułapce... obejmowana przez niego i pieszczona w sposób wielce niestosowny.-Moje droga wspólniczko, nadal wątpisz w siłę swej urody? Nadal wątpisz w moje... zamiary wobec ciebie?
I w ramach tego udowadniania swych zamiarów Gilbert mocniej zacisnął dłoń na pośladku dziewczęcia zaborczo dociskając jej ciało do swego. Nachyliwszy się, delikatnie całował szyję Marjolaine, która nie mogła się uchylić przed jego ustami. I szeptał.- Opłaciłem w Paryżu kilku ludzi, by mieli oko na pewne wydarzenia. I dziś pojawił się pierwszy zysk tej inwestycji. Dzięki nim wiem bowiem, że wyłowiono dziś dwie kobiety z nurtu Sekwany.

Na twarzyczkę Marjolaine wpełzł leniwie bardzo nieładny grymas, który na domiar złego wykrzywił wargi pociągnięte czerwienią. I trudno było orzec, czy powodem takiej wyraźnej reakcji był brak zaufania do Maura i jego wytłumaczenia, czy może właśnie to, że wierzyła mu i to zdarzenie było prawdą. Obie możliwości niezbyt radowały jej serduszko.

-I dlatego tak się przystroiłeś? Aby zobaczyć te.. te... - trupy? Ciała? Topielce? Niewiasty, które w swej naiwności próbowały pływać w nieodpowiedniej rzece? Jakiekolwiek to było wyrażenie, to i tak nie chciało przejść przez usteczka panieneczki. Za bardzo bruździło w jej trzymanej pod kloszem rzeczywistości idealnej, w której wszystko było śliczne, czyste i błyszczące.
Nadęła lekko policzki, po czym wyrzuciła z siebie jedno, proste pytanko -Dlaczego?
-Żeby nie rzucać się w oczy. W tym stroju nikt nie rozpozna ekstrawaganckiego Maura. A co do owych kobiet... to są wyjątkowe. Prawdopodobnie to właśnie one były kupione przez biednego Etienne’a.- mruknął jej do ucha szlachcic, po czym docisnął mocniej do siebie szepcząc.- Ale pomówmy o czymś przyjemniejszym. To jakiż to posag dostanę, gdy już posiądę twe ciało, twoje serduszko i zawładnę myślami i snami. Co jeszcze interesującego ukrywasz przede mną?
Wyczuł bowiem, że zadrżała mimowolnie wspominając topielice.

-Nie mam zamiaru Ci się zachwalać. Od tego jest moja maman – panieneczka zachichotała cicho, nie dając się zdominować posępnym myślom -Ale wiedz, że dobra mego posagu wykraczają jeszcze poza mą rączkę i śliczną posiadłość w Niort. Podobno nawet Etienne się nimi zainteresował nim zwrócił się ku Żmijce..
Nie wiedziała właściwie po co mu się zwierzała z tej podsłuchanej w ogrodzie rozmowy. Być może liczyła na to, że dzięki tym kosztownie i intrygująco brzmiącym sekretom jej posagu mężczyzna zainteresuje się nią jeszcze bardziej.

Ale w tej całej ponurej wyprawie Maura dostrzegła i dla siebie szansę. Może była ona nieco nie na miejscu zważając na naturę jego wyjazdu, ale przecież Marjolaine miała swoje prawa. I kaprysy przede wszystkim.
Korzystając z takiej bliskości ich twarzy, przymilnie otarła się policzkiem o jego zarost i wymruczała -Zatem jedziesz do Paryża, non? Przywieź mi coś ładnego.
- Pod warunkiem, że zobaczę jak przymierzasz ten podarunek na moich oczach.-rzekł z lisim uśmieszkiem na ustach szlachcic. Marjolaine zaś przeczuwała podstęp. Gilbert wszak ciągle ustawiał na nią zasadzki. Tak było przecież w karocy, taką była sprawa z obietnicą podarowania wierzchowca, taką była pończoszka... czy też nocne porwanie. A ona wpadała w nie pozwalając narzeczonemu na łamanie kolejnych granic, na dotyki, na pocałunki...
- I wyrażę swój... zachwyt.- podstępne słowa szeptane do ucha, przypominały o wczorajszej nocy, a także o jego dłoni na pośladkach, gdy jej narzeczony posunął się skandalicznie daleko w uwielbieniu jej ciała.

-Błyskotkę! - zakrzyknęła panieneczka wzburzona. Ale i nutki rozbawienia zadźwięczały ślicznie w jej głosie, jak czystej barwy dźwięki wydobywane na klawiszach instrumentu, którym teraz jednak było jej własne ciałko, muzykiem zaś Gilbert łaskoczący ją swym oddechem. Karcąco uderzyła go trzymanym listem, co i tak pewnie z ledwością odczuł. Obłudnik jeden, nawet podarunek próbował zamienić w pułapkę. Ale ona przejrzała te jego niecne zamiary, a przecież ani naszyjnikiem ani pierścionkiem nie mógł wymóc na niej zdjęcia sukni do przymierzenia, prawda?
Prawda?

Póki co musiało to wystarczyć Marjolaine za pocieszenie. Wyćwiczonym ruchem przełamała pieczęć na dość już wymęczonym i zabrudzonym czerwienią jej ust list. Rozłożyła go, po czym odchylając się od mężczyzny w próbie nieudolnego umknięcia jego pocałunkom na swej szyi ( a jednocześnie eksponując ją na jego pieszczoty jeszcze bardziej ) zaczęła czytać bez większego zainteresowania. Dopiero po kilku chwilach jej oczy zaczęły coraz bardziej nabierać wielkości okrągłych monet.
Aż pisnęła głośno z radości. Zaproszenie na pogrzeb, nareszcie! Pozornie nie było z czego się cieszyć, ale to się całkiem zmieniło, gdy ostatnie pożegnanie biednego markiza D’Rochers nabrało rangi tak wielkiego wydarzenia. Nie tylko cała paryska arystokracja, ale i sam król miał zaszczycić wszystkich swoją obecnością, więc ona, Marjolaine Amelie Pelletier d'Niort, nie mogła tego ominąć. Oh, a już zaczynała się martwić... niech no tylko się dowie, kto jest winny tego opóźnienia!

Tyle będzie musiała teraz zrobić! Przygotować się do pogrzebu, wybrać idealną kreację z najszlachetniejszej czerni. Dopilnować, by Beatrice zajęła się jak najszybszym szukaniem rycerzy do pilnowania jej włości, które zostały ostatnio wystawione na zbytnie niebezpieczeństwo. Zorientować się, czy wydarzenia z wczorajszego balu już dotarły do uszu maman, może spróbować wyciągnąć z niej coś więcej z tej rozmowy z markizem i jeszcze.. jeszcze..

Nagle poczuła uderzenie. Nie dosłownie, naturalnie, bo chociaż pieszczoty Gilberta nie należały do najsubtelniejszych to nie mogły jej wyrządzić żadnej krzywdy. Uderzyła ją świadomość, że wyjeżdżając do Paryża narzeczony zostawi ją samą po tym wszystkim co się zdarzyło w nocy. A przecież tamten bandyta obiecał jeszcze wrócić i tylko Bóg jeden wiedział, kiedy miał zamiar dotrzymać obietnicy i przybyć ze swoją szemraną zgrają. A jeśli nie w nocy, tylko właśnie w dzień, gdy cały dworek będzie się tego najmniej spodziewał? A może gdzieś z ukrycia obserwują jej domu i tylko wyczekują okazji, jak na przykład wyjazd Maura?

Ta myśl zdecydowanie przeraziła ptaszynę.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 22-11-2012, 22:13   #43
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Le Manoir de Dame Chance był wiejską rezydencją, acz o pewnych walorach obronnych. Był też czymś więcej... azylem Marjolaine, jej małą samotnią w której mogła odpocząć od trosk i od paryskiego życia.
Był jej twierdzą, w której ona... była królową.
Niemniej ostatnio w le Manoir de Dame Chance zrobiło się tłoczno. Obecność w jednym domu zarówno maman jak i Maura wypełniała jej rezydencję wydarzeniami, które powodowały szybsze bicie jej serca. A potem jeszcze pojawienie się starego markiza i ciągnących się za nim kłopotów. To było za wiele dla jej skołatanego serduszka.
Więc przez chwilę cieszyła się tym, że przez okna mogła obserwować wyjeżdżające karoce. Najpierw z Markizem de Avenier, potem z Maurem. Na końcu z maman i Béatrice. Antonina jechała do swej dobrej przyjaciółki zapewne wypytać o wydarzenia z balu na którym to stare harpie (jak zwykła Marjolaine w duchu określać znajome swej matki) uknuły nieudany spisek wymierzony w jej fałszywe narzeczeństwo.
Lub planować nową intrygę, przy ciasteczkach i kawie którą maman uwielbiała, jeśli stary markiz wykazał się niedyskrecją.
W co nie wątpiła.

Hrabianka cieszyła się ciszą przez kilka chwil, a potem...
Zrozumiała, że była sama w wielkim dworku. Co prawda była jeszcze służba, ale ona się nie liczyła.
Marjolaine była sama więc w swej posiadłości i czuła rosnące z każdą chwilą obawy.
Oczami wyobraźni widziała ukrywające się w okolicznych lasach prawdziwe stada bandytów czekających tylko na okazję, by wedrzeć się do środka, obrabować jej dworek i pohańbić ją brutalnie.
Wędrując po korytarzach swego dworku, wzdychała nerwowo i drżała przerażona wizją takiego losu.
Brakowało go jej... brakowało jej Gilberta d’Eon, brakowało jej jego ramion tulących ją do siebie. Brakowało bezczelnego błysku w jego oczach i tej nieustraszonej pewności zwycięstwa w jego uśmiechu. Brakowało jej lubieżnych zaczepek skutecznie odwracających uwagę od innych problemów.
Nie czuła się bezpieczna, gdy jego nie było w pobliżu. Nie czuła się spokojnie, mając świadomość że jej obrońca jest daleko.

I zaczynała żałować, że nie pojechała wraz z nim. Owszem, narażona byłaby na lubieżne zaczepki. I kto wie do czego jej narzeczony, by się posunął w karocy. Ale mimo wszystko, jego dotyk był przyjemniejszy niż świadomość bycia samiuteńkiej w wielkiej posiadłości i narażonej na napaść bandytów. I w zasadzie, co panience przychodziło z trudem, musiała przyznać iż dotyk ów choć oficjalnie ją oburzał, prywatnie wywoływał skrajne acz odmienne uczucia.
Gdyby była z nim, szeptał i całował. I myślałaby tylko o tym, by trzymać go na dystans... może... Teraz gdy był daleko, wyobraźnia podsuwała śmielsze obrazy tego co, by uczynił jej Gilbert. Wyobraźnia podsycana przez wczorajsze wspomnienia jego półnagiego ciała.
Te wyuzdana jak na hrabiankę fantazje, odsuwały na chwilę przerażenie. Lecz nie były w stanie go stłumić.
Czemuż z nim nie pojechała? Przecież zakusy na jej cnotę, byłyby niewielkim kosztem w stosunku do zysków. Mogłaby na miejscu przymierzyć ową błyskotkę i upewnić się, że jest ona odpowiednio droga. Mogłaby wyprosić kolejne. Przecież nie oparł by się jej prośbie szeptanej na uszko przymilnym głosem.
A tak... drżąc ze strachu musiała czekać na swego wybawiciela.


No i stało się! Bandyci u bram!
Sługa przyniósł jej tuż popołudniu tę Hiobową wieść. Bandyci w liczbie sześciu ludzi i ośmiu wierzchowców stali u dworu dopraszając się o wpuszczenie do środka.
Bandyci... czyż nie powinny się domagać? Nie powinni grozić?
Marjolaine, której przerwano rozkoszowanie się słodyczami mającymi, wysłuchiwała sługi z trwożliwie bijącym sercem. Bowiem gdzie był jej obrońca, gdy ją napadano ?!
Obecnie zagrażający bandyci pod wodząc młodego szlachcica,



który mimo młodego wieku wydawał się doświadczonym szermierzem, zatrzymali się pod bramą i cierpliwie czekali na odpowiedź właścicielki posiadłości. Ich przywódca mienił się być przysłanym przez tu przez Gilberta d’Eon.Choć nie potrafił podać powodu te wysłania, swoją historyjkę chciał potwierdzić listem, który mógł złożyć jedynie na dłonie pani domu. No i... oprócz pięciu ludzi, szlachcic przywiódł ze sobą dwa koniem luzem. I to nie byle jakie.
Hiszpańskie dzianety o gorącej krwi. Te konie były więcej warte niż, cała reszta wierzchowców na jakich tu przybyli.


Powrócił!
Jeszcze zanim słońce zaszło za horyzontem Maur powrócił do swej ptaszyny. Znów mogła poczuć się bezpiecznie w jego ramionach. Znów mogła mieć pewność, że będzie przy niej, gdy bandyci napadną jej dworek. Bo choć powodował tyle rozterek i tyle razy przez niego czuła na policzkach rumieniec gniewu... żeby tylko gniewu. Wywoływał wszak swymi słowami i nieobyczajnym zachowaniem różne inne rumieńce, których Marjolaine się po sobie nie spodziewała. Lecz teraz, gdy był tutaj, gdy był tak blisko...
Czuła ulgę i szczęście, że jej rycerz, jej obrońca, jej jednorożec, jej Gilbert przybył i przywiózł podarunek.
Nie musiała się o to pytać, wyraźnie coś dla niej miał. Jakieś zawiniątko, skarb przeznaczony tylko na jej szyję. Kolię zapewne, bo pudło było za duże na pierścionki lub kolczyki.
Jej narzeczony, jej wybranek, jej rycerz, jej....

… przebiegły lis, jej kanciarz, jej złotousty oszust, jej lubieżny narzeczony.
Słów Marjolaine brakło, gdy wyjęła prezent z pudełka i oglądała.
-Prawda że się błyszczy? -rzekł z Gilbert bezczelnie się uśmiechając. A hrabianka musiała się z nim zgodzić. Perły błyszczały się i mieniły barwami tęczy. Dziesiątki pereł, małych i dużych. Misternie wykonany przedmiot i bardzo drogi. Nie pasował do Gilberta-skąpca. Za to do Gilberta-lubieżnika, już tak.


Gorsecik, delikatny i zwiewny i obszyty perłami. Istne dzieło sztuki zarówno jubilerskiej jak i gorseciarskiej.
Nie mogła odmówić urody temu cacuszku, cieszyło jej oko. I niewątpliwie pięknie w nim by wyglądała.
I tu właśnie pojawiały się dwa problemy. Wszak błyskotki nie są tylko po to by je mieć, ale także by wzbudzać zachwyt i zazdrość u innych. A ten piękny gorsecik, musiał być skryty pod suknią. Kiedyż więc i przed kim mogła się nim pochwalić?
Odpowiedź budziła rumieniec na obliczu Marjolaine, sięgający aż po koniuszki uszu. Oczywiście w alkowie, taki gorsecik miał podkreślać urodę w oczach kochanka i zachęcać go do śmielszych działań.
Gorsecik nadawał się szczególnie na noc poślubną, co wprawiało ją w dodatkowe czerwienienie oblicza.

Mimo to...
Gdy przesuwała palcami po nim, uśmiechała się lekko.
Mimo to był to naprawdę piękny gorsecik. I wiedziała, że wyglądałaby w nim olśniewająco i... podobałaby się jemu.
Pozostała jeszcze jedna sprawa powodująca szybsze bycie jej serca.
-Z przyjemnością zobaczę, jak zakładasz prezent ode mnie.-mruknął cicho Gilbert.
“Zakładasz”, krętacz był z niego. Nie mogła założyć gorsetu na suknię, był zbyt wąski. Musiała zdjąć suknię i swój gorsecik by założyć prezent od Maura. Założyć przy nim. I tu tkwiła pułapka zastawiona przez jej wybranka. Bo on planował patrzyć... i jeszcze “wyrazić swój zachwyt”. Przeklęty obłudnik.
Kątem oka Marjolaine zauważyła jeszcze, iż Gilbert nie tylko prezent dla niej przywiózł. Ale i jakieś księgi.
Było to dziwne, bo literatura nie była czymś co kojarzyło się hrabiance z jej wybrankiem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 25-11-2012 o 14:11. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 19-12-2012, 06:08   #44
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Marjolaine potrafiła być idealną narzeczoną. Słodką i uroczą. Zakochaną w swoim wybranku, cieszącą się tym i drażniącą resztę arystokracji swym szczęściem. Śliczną panieneczką potrafiącą się zachować w towarzystwie. Taką.. do pozazdroszczenia Maurowi przez innych szlachciców.
Potrafiła taką być, kiedy tylko tego chciała. Albo kiedy miała dzięki temu coś zyskać.

I właśnie teraz, gdy Gilbert opuszczał Le Manoir de Dame Chance, ona była istotką wybitnie rozkoszną i czarującą. Wizja nowej kolii do ozdobienia szyi lub pierścienia z dorodnym kryształem budziła w niej najgorsze instynkty. Wszak na szali stało otrzymanie od niego błyszczącego podarunku, i choćby z tego powodu siliła się na przymilność względem niego.

Towarzyszyła zatem swemu wyjeżdżającemu wybrankowi aż ku dziedzińcowi dworku. Dała mu się wziąć w ramiona i pocałować lubieżnie ( ba, nawet z pasją odwzajemniła tę pieszczotę dla większej wiarygodności! ) na oczach służby i maman mogącej podejrzliwie zerkać z okna. Potem ucałował ją jeszcze w czółko dodając z łobuzerskim uśmiechem, że przecież dzisiaj wróci i odjechał w powozie, żegnany wdzięcznym machaniem rączki Marjolaine.

Gdy zniknął za bramą wykrzywiła wargi w gorzkim uśmiechu – wreszcie trochę spokoju!
Chociaż jego obecność miała swoje niezaprzeczalne, pozytywne strony, jak choćby poczucie bezpieczeństwa ( a także poczucie bycia pożądaną.. ) lub drażnienie Antoniny tym narzeczeństwem ( i jeszcze jego pocałunki, i pieszczoty, i słodkie słówka, i.. i... ), to teraz odetchnęła z niejaką ulgą. Niestety kawaler d'Eon miał też swoje paskudne przywary, które nie czyniły z niego najlepszego gościa. Wprawdzie był gotów stanąć w jej obronie, aczkolwiek jego ciągłe próby pozbawienia swej wybranki odzienia były dlań dość wyczerpujące. Mając go pod swoim dachem cały czas musiała mieć się na baczności, czy aby znowu czegoś nie knuje.

Zatem popołudnie bez jego osoby mogło być rozkosznie leniwe. Panieneczka już miała w planach długą kąpiel w gorącej wodzie, zjedzenie czegoś smacznego i najprawdopodobniej słodkiego, zorientowanie się czy ploteczki o wczorajszym balu już obiegły Paryż, dobranie odpowiedniej sukni na pogrzeb.. i to wszystko bez śledzącego jej wzroku wyuzdanej bestii, bez łapsk czyhających tylko na sięgnięcie ku jej kruchemu ciałku.

To były przyjemne myśli. Rozpromieniona nimi Marjolaine obróciła się i wróciła z powrotem do dworku, by wprowadzić swój plan w życie.
I dopiero wtedy, gdy złowieszczo zatrzasnęły się za nią drzwi, gdy jej spojrzenie padło na ciche i puste wnętrze własnego domu..
Dopiero wtedy ją to uderzyło.
Została sama, bez żadnego silnego ramienia do ochrony przed zbirami.
Sama, a za murami dworku aż roiło się od bandytów.
Przerażenie szeroko otworzyło błękitne oczka.



***



Czerń.
Głęboka czerń. Czerń smolista. Czerń cienista. Czerń zwyczajnie wypłowiała. Czerń granatowa. Czerń nocy letniej. Czerń zimowego poranka. Zgniła czerń. Krucza czerń. Czerń szkarłatna. Czarniejszy odcień czerni..

Ah, tyle do wyboru!

Panieneczka co i rusz wyciągała ze swej garderoby kolejne kreacje, by potem przykładać je do swej sylwetki i wdzięczyć się do trzech luster odbijających ją dokładnie z każdej strony. Ale szybko każda z nich z łopotem lądowała na pobliskim fotelu, zastąpiona zaraz kolejną mogącą sprostać pogrzebowym gustom hrabianki. Pomimo tego, że każda z sukien była cudowna, wielce kosztowna i wykonana idealnie co do najmniejszego szczegółu, to jakoś.. żadna nie była odpowiednia. Każdej czegoś brakowało, ale to nie niedostatek zdobień był problemem.

Nie było Beatrice do doradzenia. Nie było maman do pokręcenia nosem na wybory swej córki. Nie było.. Nie było Maura do lubieżnego zachwycenia się nią i obłapienia jej ciałka spowitego czernią.
Jakiż więc był sens strojenia się, jeśli nie było nikogo do podziwiania efektów?!

Miała naiwną nadzieję, że to odwróci trochę jej uwagę od zagrożeń czyhających na nią na zewnątrz, że może czas szybciej upłynie i nim się obejrzy to już będzie wieczór.. ale osiągnęła coś całkiem przeciwnego. Naturalnie, mogłaby zawołać jedną ze służek, by została jej publicznością.. jednak takie dziewczątko ograniczałoby się tylko do uległego podziwiania każdej jednej sukni, zamiast dzielenia się swoim zdaniem.

Nie było zatem nikogo. Gilbert pojechał do topielców, niewiele później Beatrice wyjechała ze sprawunkami do Paryża, a i nawet maman porzuciła swoją latorośl na rzecz poplotkowania z przyjaciółkami. Wszyscy ją zostawili.

Przytłoczona tą sytuacją Marjolaine opuściła smętnie główkę, pasmami złocistych włosów zasłaniając pochmurną twarzyczkę. Opuściła także rękę trzymającą mierzoną co dopiero suknię, której długaśny tren rozpełzł się u jej stóp żałobnymi fałdami, jak mający ją pożreć straszliwy stwór.
Pociągnęła cicho noskiem.

Doprawdy przejmujący widok.




***




Oh, losie! Cóż uczyniła, że teraz była tak okrutnie karana!

Ciasta, ciasteczka, czekoladki, herbatka, przylukrowane owoce, kawałki nugatu, calissons, barwne jak tęcza macarons.. czego tu nie było! Na blacie stoliczka roztaczała się prawdziwa uczta, spełnione marzenie dla niejednego dziewczątka. Istny słodki koszmar dla kobiet pragnących jeszcze dopiąć na sobie najwęższe gorsety i suknie z garderoby.





A przede wszystkim sprawdzone sposoby na pocieszenie Marjolaine. Ale nawet one nie były teraz w stanie ukoić serduszka ptaszyny! O losie!

Dla niej był to widok boleśnie nieestetyczny. Niestety, żadna ze służek nie posiadła jeszcze doświadczenia w dopasowywaniu słodkości do nastroju hrabianki. Nie dostrzegały subtelnej różnicy pomiędzy filiżanką słodkiej herbaty i filiżanką czekolady, gdzie ta pierwsza wszak sprzyjała plotkowaniu, druga zaś była idealna do knowań. Nie wiedziały, że na złości panienki najlepsze były ciasta zdobione jak małe dzieła sztuki, by zachwycić ją lub sprawić satysfakcję z niszczenia widelczykiem lukrowych zdobień. Nie były świadome tego, że jej smutki mogły zostać ukojone jedynie przez malutkie ciasteczka, których ubywania się nie zauważało w trakcie podjadania, a i podzielić się mogła z Bertrandem. A teraz, w momencie przytłoczenia, niepokoju i poczucia opuszczenia, cóż byłoby idealne? Być może coś egzotycznego, dla odwrócenia jej uwagi nowym smakiem od wizji bandytów zakradających się do dworku.

Ale one nie znały tych tajników hrabiowskiej natury. I właśnie dlatego zastawiły stoliczek wszystkim co znalazły w kuchni, tworząc z tego mieszaninę niedopasowanych do siebie smaków i kolorów. Bez jakiejkolwiek finezji, bez pomyślunku. Istne barbarzyństwo.

Panienka siedziała daleko od tego.. tego.. gwałtu na wszystkim co prawe. Skulona opierała się plecami o ściankę wnęki z siedziskiem pod dużym oknem, za którym, wbrew jej nastrojowi, świeciło słońce. Z poczuciem beznadziejności spoglądała na pejzaż swych włości rozciągający się przed oczami. Ale o ile już teraz była pogrążona w niemałej rozpaczy, o tyle widok jaki dostrzegła nie miał polepszyć tego stanu. Jedynie dodatkowo szponami strachu zacisnął się na trzepoczącym serduszku ptaszyny.




***



-Musicie wybaczyć moją nieuprzejmość i niedostatek gościnności, messieurs.. - słowa Marjolaine padały z dużej wysokości, hen ponad potężną bramą prowadzącą do jej posiadłości. A ona, drobinka taka pozostawiona sama w tym dużym domu, przechadzała się po kawałku muru, skąd mogła widzieć tych kolejnych bandytów szturmujących jej twierdzę. Jednocześnie starała się utrzymywać spokój i animusz.. na tyle na ile pozwalała jej obecna sytuacja bez chroniącego ją Maura, Beatrice i podległej jej grupki ochoczych służących, których sama hrabianka nie potrafiła tak dobrze zorganizować jak jej ochmistrzyni.
Drżącą dłonią musnęła liście winorośli oplatających czule mury -Ale w nocy już pewni dżentelmeni domagali się wpuszczenia do mego domu. Aczkolwiek przyznaję, byli o wiele bardziej prostaccy w swej nachalności..

Szlachcic przewodzący grupce nowych banitów wydawał się bardziej spokojny od swych poprzedników.
Nie groził, nie kładł dłoni na szpadzie. Spojrzał jeno w kierunku gospodyni chroniącej się za murami.
- To zrozumiałe, że darzysz naszą wizytę pani, nieufnością. Niemniej decyzja jest w twoich zgrabnych rączkach. Wpuścisz nas, czy karzesz czekać pod bramą?- spytał bez gniewu czy też niecierpliwości w głosie.
Panienka nie odpowiedziała od razu. Zamiast tego wsparła się dłońmi o mur i wychyliła się nieco, by z takiej przerysowanej pozycji przyjrzeć się bacznie grupce w dole. Uśmiechnęła się psotnie i odparła -Póki co ładnie wyglądacie tam na dole. A i cierpliwość podobno jest cnotą
Doprawdy ładnie wyglądali, ładniej od nocnych gości. Może i nie wszyscy z tej zgrai, ale ich przywódca był wystarczająco reprezentacyjny, dość przystojny, młody i czarujący. Dokładnie jak jeden z bandytów z tych opowieści dla kobiet, jednakże może nieco zbyt dobrze ułożony. Ale nie na tyle, by przestała być podejrzliwa -Ale jaką mam mieć pewność, że nie próbujecie mnie oszukać, by zgrabić mój dworek i przy okazji i mnie pohańbić? Hrabianka taka jak ja, nigdy nie może sobie pozwolić na zbyt mało ostrożności, non?
I te konie.. ah, te konie! Piękne były te dwa okazy! Marjolaine z góry zerkała na nie z wyraźnym zainteresowaniem. Zazdrością i chciwością także.

-Mam list wysłany na zamek przez naszego...- przez chwilę przywódca tych zamilkł przeszukując swój kubrak.-... szefa. Pracodawcę, chevaliera Gilberta d’Eon. Właściwie dwa listy, jeden do mnie, a drugi mam złożyć tylko na dłonie właścicielki dworku.
Szlachcic wyciągnął zalakowaną kopertą zza pazuchy.- O tu jest.
Zamaszyście machnął ręka z listem z wyraźną radością na obliczu. Po czym kontynuował wypowiedź.- Ostrożność jest rzeczywiście cnotą, niemniej przybyliśmy tu, ponieważ ów dworek jest słabo broniony i chevalier chciał zadbać o bezpieczeństwo , gospodyni tego dworku, która jest... jego narzeczoną?
-Może matka tej narzeczonej może potwierdzić twoje Hugonie?
-wtrącił się jeden z podwładnych szlachcica. I tak Marjolaine poznała jego imię.
-Ta hałaśliwa kobieta mdlejąca pomiędzy oskarżaniem o porwanie córki, piciem i jedzeniem, rozpaczaniem i wyzywaniem Gilberta od... ? - Hugon przerwał wypowiedź, spojrzał na Marjolaine i dodał.- Nie godzi się by młoda dama słyszała takie określenia.

Tak, tak... Maman zapewne zostawiła po sobie nie dające się zatrzeć wrażenie w zamku Maura. O ile ci... całkiem porządnie wychowani ludzie, rzeczywiście przybyli z jego zamku. Przecież to miejsce pełne rozpusty i bezeceństw!

Marjolaine początkowo zachichotała tylko cicho, przesłaniając usteczka dłonią. Ale im więcej słyszała z tej wymiany zdań, tym coraz bardziej ją ona rozbawiała. Aż parsknęła przyjemnie brzmiącym dla ucha, dziewczęcym śmiechem, który po chwili zmienił się w istną groźbę wypowiedzianą figlarnym głosem -Doprawdy, messieurs. Gdybym poprosiła tutaj hrabinę d'Niort, to na pewno by was nie wpuściła do środka. Co więcej, zapewne z wielką uprzejmością poprosiłaby was o odejście, dodając do tego kilka ślicznych i wielce pieszczotliwych przezwiskach dla każdego z was, aż sami byście uciekali w popłochu.
Jednocześnie rozmowa tych bandytów trochę ją uspokoiła, bowiem podawali szczegóły, które rzeczywiście mogły być znane tylko komuś z posiadłości Gilberta. Ba, to że stamtąd przybywali mogło także oznaczać, że ona mogłaby się od nich dowiedzieć trochę więcej o swym narzeczonym -Mmm.. A chevalier d'Eon rzeczywiście musi wielce dbać o swoją wybrankę, skoro przysyła jej własnych rycerzy. Raczej nie ma reputacji najbardziej troskliwego szlachcica we Francji..
- Nasz pan rzeczywiście jakoś nie wysyłał nas jeszcze do ochrony swych wybranek. Z drugiej strony, nigdy jeszcze nie mieliśmy okazji widzieć u jego boku narzeczonej. Jako, że panienka jest pierwszą dziewuszką z nim zaręczoną, non?
- spytał Hugon i zmarszczywszy brwi w zamyśleniu dodał.- Bo też nie możesz być nikim innym, niż właśnie ślicznotką władającą Le Manoir de Dame Chance?
-Kto wie, kto wie...
- mruknęła hrabianka enigmatycznie -Może jedynie równie śliczną siostrzyczką, która dogląda dom pod nieobecność narzeczonej Maura, monsieur. Może młodą ochmistrzynią. A może zjawą nawiedzającą ten dworek..

Kończąc te słowa obróciła się w stronę dziedzińca. Zaś dla podkreślenia tych ostatnich w ruchu tym wdzięcznym specjalnie sprawiła, że suknia zafalowała zwiewnie otulając drobną sylwetkę, niby eteryczne ciało ducha. Gestem dłoni nakazała parce służących otwarcie bramy, a sama zaczęła schodzić z muru, postukując obcasikami po każdym stopniu.

Bandyci wjechali do środka rozglądając się z zainteresowaniem pod dworku. Hugon zaraz po wjechaniu na dziedziniec zaczął rozdzielać rozkazy. Jednego ze swych ludzi przydzielił do opieki nad końmi, dwóch innych miało zastąpić Marjolaine na murach. Mężczyźni szybko i bez szemrania wykonali rozkazy. A młodzieniec przydzielony do koni zajął się dwoma dzianetami prowadząc je do stajni. Podwładni d’Eona mieli jedno wspólne ze swym szefem. Szybko uznawali dom Marjolaine za swój.

Hugon zeskoczył z wierzchowca i szarmanckim gestem podał jej kopertę, zaadresowaną dość... nietypowo.”Dla mojej ptaszyny
A jego odbiorczyni wznosiła się lekko na paluszkach i przechylała się, by ponad lub zza młodego szlachcica móc widzieć wszystko co się dzieje na jej włościach. Cóż.. może nie do końca wszystko. Jego ludzie tak szybko się rozeszli, że nie zdążyła zareagować, ani choćby się obruszyć. I tak po prawdzie poza Hugonem interesował ją tylko jeden z nich.. a konkretniej, to dwa cudownej urody rumaki, z którymi odchodził. To za nim, a raczej za nimi tak otwarcie wodziła tęsknym spojrzeniem, aż zniknęły jej z pola widzenia.
Opadła wtedy z ciężkim westchnieniem i przeniosła swe zainteresowanie na kopertę, której zaadresowanie przywołało czerwień zawstydzenia na porcelanowych policzkach. Przełamała pośpiesznie pieczęć, po czym spoglądając to na rozwijany list, to unosząc spojrzenie spod wachlarzy rzęs na szlachcica, zapytała -A Ty, monsieur Hugon? Jakież otrzymałeś pouczenia od swego pana? Czyżby przypadła Ci rola chroniącego mnie rycerza?
-To prawda, przyszło mi bronić twego zamku i ciebie pani. I dopilnować, by dwa rumaki dotarły bezpiecznie tutaj. A także i ich dopilnować.
- stwierdził w odpowiedzi Hugon, stojąc przed młodą hrabianką wypięty niczym struna. Gilbert musiał więc trzymać swe sługi twardą ręką, skoro młodzieńcowi nawet nie przeszło przez myśl flirtować z narzeczoną swego pana. A pomijając dwóch strażników i koniuszego, reszta z ludzi szlachcica udała się do kuchni dla służby, by zjeść i zapewne poflirtować ze służkami.
Otworzywszy list hrabianka przesuwała spojrzeniem po ładnym acz pisanym szybko piśmie. Nie była pewna czy to ręka narzeczonego nakreśliła litery. Wszak otrzymała od niego tylko jeden krótki bilecik.


Cytat:
Będąc w Paryżu i mając ku temu okazję, posłałem list do mej posiadłości. Wszak nie mogłem zostawić mej ptaszyny bez opieki. Bo czyż dobry narzeczony nie powinien być zaborczy ? Czyż nie powinien pilnować swej ptaszyny i mieć pewność, że tylko jego dłoń wsuwa się pod jej suknię ? Powinien jak najbardziej zazdrosny o taki klejnocik, jakim ty jesteś! Dlatego więc przysyłam sługi wraz z końmi, które zamierzam wykorzystać do wygrania zakładu. Nie zapomniałem o naszej umowie i nadal pragnę wielbić me oczy widokiem twej nagiej postaci. A potem cię porwać do mego zamku.

Twój ukochany Gilbert Maur

O ile litery nie zdradzały autora listu, o tyle tekst pełen ironicznych i żartobliwych gróźb, pełen bezczelnych i lubieżnych sugestii... list niewątpliwie był autorstwa Maura. I odbiegał od romantycznych liścików wysyłanych przez kochanków.

Rumieniec rozszedł się na dekolt i sięgnął też czubków uszu hrabianki.
Bezczelny, oszukańczy parszywiec! I prostak jeszcze! I złotousty na dodatek! Jak on śmiał tak pisać, jak gdyby ona, Marjolaine Amelie Pelleteir d'Niort była jego własnością! A przecież nikt nie miał do niej takich praw. Nikt, poza nią samą!
I jeszcze ten podpis - „Twój ukochany..”. Ten element chyba najmocniej przyprawił ją o zmieszanie. Nie wiedziała, czy była bardziej podirytowana śmiałością tego lisa, czy może bardziej zła na siebie i denerwujące motylki trzepoczące w jej brzuszku.

Czytanie tych farmazonów sprawiło, że aż z nerwów nadęła lekko policzki.
-Dobrze, dobrze... - mruknęła nieco rozkojarzona, próbując z pozornym spokojem poskładać pedantycznie liścik -W takim razie kilka zasad dla Ciebie i Twoich ludzi, monsieur.
Zbliżyła się o kroczek do tego sztywno wyprostowanego młodziana, po czym unosząc swą szlachetną dłoń i nie czyniąc sobie niczego z jakichkolwiek konwenansów, dźgnęła go paluszkiem w wypięty tors.
-Nie wolno wam bałamucić moich służek.. albo róbcie to w taki sposób, żebym ja tego nie widziała i by one nie zapomniały o swych obowiązkach– ostatnią część dodała dość łaskawie, po której chwili zastanowienia.
-Nie wolno wam bałamucić mojej ochmistrzyni – kolejne dźgnięcie, po którym zaczęła się obracać jak do odejścia kończącego tym samym listę zasad obowiązujących pachołków Maura. Zatrzymała się jednak w połowie swego pełnego gracji piruetu z wyrazem niemałej konsternacji na licach. Zwróciła się ponownie do Hugona i raz jeszcze go dźgnęła, tak dla pewności -Nie wolno wam bałamucić mojej maman.
-A narzeczoną mego pana można bałamucić?
- spytał żartobliwym tonem Hugon lekko przekrzywiając głowę z uśmiechem rysującym się na twarzy. -I skąd pewność, że uległyby zakusom na ich cnotę? Wszak... zapewne to dostojne matrony już są.
-Ah.. czyż to nie jest oczywiste?
- odparła niejednoznacznie Marjolaine, również odpowiadając młodzianowi nieco krnąbrnym uśmieszkiem i błyskiem perełek zębów. I zamiast rozwiać wątpliwości, stworzyła tylko kolejne pytania. Bo czy oczywistym było, że z racji bycia narzeczoną Maura i panią dworku pozostawała nietykalna dla takich osób jak Hugon? Czy może oczywistym było, że jej nie tyczyły się zakazy bałamucenia? Tyle niewiadomych postawionych przed tym młokosem!

-I ja jedynie dobrze radzę i.. ostrzegam też – splotła ręce na piersi, a dodatkowo główką delikatnie pokręciła, wprawiając w subtelny taniec jasne kosmyki swych włosów - Ostatnimi dniami mam już wystarczająco dużo zamieszania pod dachem mojego domu dzięki jednoczesnej obecności tutaj maman i Gilberta. Nie wprowadzajmy jeszcze większej burzy waszym przybyciem, bo gotowa będzie przyrównać mój dom do siedliska wyuzdania, a was pogonić krzykami. Niezbyt uroczy widok, zapewniam.
- Oui, oui...
- młodzian uniósł ręce w geście poddawania się.-Będzie podług tej woli hrabianko Pelleteir d'Niort. Choć daleko tej posiadłości do siedliska wyuzdania.
-Oui. I cieszyłoby mnie, gdyby tak pozostało
– wymruczała panienka milutko, ale też i ze stanowczością w głosie, która nie poznała i nie zamierzała poznać zjawiska sprzeciwu.

Obróciła się zgrabnie na pięcie i postawiła jeden, a potem drugi kroczek w kierunku swego domu. Nieśpieszne i drobne, w trakcie których wykonała dłonią płynny gest w kierunku zostawionego z tyłu szlachcica i poruszyła lekko palcem wskazującym – Chodźmy, monsieur. Oprowadzę Cię po to Le Manoir de Dame Chance, byś wiedział czego strzeżesz.
-Oui mademoiselle.
- rzekł skłaniając się lekko Hugon, po czym podążył za hrabianką.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 19-12-2012, 06:15   #45
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Jakież zadziwiające, wielce ironiczne i niezbadane potrafiły być kaprysy losu. Pojawienie się bandytów, na przekór wszystkiemu czego obawiała się Marjolaine, zdołało poprawić jej nastrój i przegonić ponure myśli.

Oprowadzała szermierza po swej posiadłości wyraźnie zadowolona. To żartowała z nim, to przekomarzała się beztrosko, to znowu unosiła się dumą lub wręcz przeciwnie – subtelnie z nim flirtowała sprawdzając jak głębokim było jego oddanie Gilbertowi.
Znać zatem było po jej zachowaniu, że nie tylko on i jego ludzie odgonili od niej natrętne myśli o bandytach, ale także swą obecnością rozwiali trzymające się jej smutki. Byli także żywym przykładem na to, że ten szczwany lis rzeczywiście troszczył się o bezpieczeństwo swej ptaszyny. Bądź z powodzeniem sprawiał tylko takie wrażenie, by w końcu móc dotrzeć pod jej suknię. Tak czy inaczej, miała z tego niemałą korzyść.

A i Hugon nie był najgorszym towarzyszem. Młody, przystojny i czarujący, co z miejsca plasowało go o wiele wyżej ponad wszystkimi upudrowanymi, starymi pudlami w perukach. Miał też szpadę, którą najwyraźniej potrafił się posługiwać, więc mógł stanąć w jej obronie w razie napaści zbirów. Non, jego obowiązkiem było narażać swe życie, by chronić narzeczoną chevaliera d'Eon! Już samo posiadanie rycerza na własność mile łechtało próżność panieneczki.
To prawie tak, jakby Gilbert podarował jej prezent w postaci tego młodziana. Prawie, a i ona nie zamierzała mu tego mówić, bo ciągle pragnęła otrzymać błyskotki.





***





Perły odbijały się w oczach Marjolaine niezwykłym blaskiem, jak gdyby narzeczony podarował jej gwiazdkę z nieba.
Non! Całą ich konstelację skradł z nocnego firmamentu i uwięził w tym prześlicznym gorseciku, aby już zawsze mogła mieć ich piękno tylko dla siebie. I teraz mieniły się w błękicie jej tęczówek feerią tysiąca hipnotyzujących barw.

Stojąc przed dużym lustrem przyciskała do siebie z uwielbieniem nowy nabytek. Wprawdzie suknia przeszkadzała w dostrzeżeniu jego prawdziwego uroku na drobnej sylwetce panienki, ale nie powstrzymywała jej przed zachwytami. A tych było co niemała, czego potwierdzeniem były rozchylone w radosnym uśmiechu wargi i oczka święcące iskiereczkami podziwu. Dotyk tego jedwabistego materiału, mnogość wijących się po nim perełek, które na porcelanie jej skóry wyglądałyby jak roszące ją kropelki rosy.. te rozkosze dla podatnych na błyskotki zmysłów Marjolaine przyćmiewały całe zdenerwowanie krętactwem Gilberta. Ale nie sprawiły, że zrzuciła z siebie suknię.
-Oh.. nie mogłabym. Jest zbyt piękny i przeznaczony tylko na wyjątkowe okazje – wymruczała chłonąc widoki prezentujące się przed nią w lustrzanej tafli. Jednakże już dobrze wiedziała, że tylko wróci do swej sypialni ( sama! ) i nie będzie tam miała żadnych oporów przed przymierzeniem gorsetu na swe nagie ciało. I dalszym zachwycaniem się, przez godzinkę może. Albo dwie.

Szlachcic podkradł się do niej niczym kot. Dopiero w lustrze dostrzegła jego sylwetkę tuż za sobą. Dopiero gdy było za późno, gdy ręka mężczyzny zaborczo objęła ją w talii dociskając do Gilberta. Gdy poczuła jak plecami przywiera do jego torsu i widziała jak opiera podbródek na jej ramieniu.- Moja droga, każda nasza wspólna chwila jest wyjątkowa. Każda... Bowiem nadejdzie czas, gdy przetniesz łączące nas nici, non?
Musnął wargami szyję trzymanej hrabianki, która nie tylko czuła, ale widziała w lustrze ów pocałunek. I swoją reakcję na niego.

Hrabianka zachichotała dziewczęco, niemądrze. Ot i jej słabość – olśniewające błyskotki. Czyniły z niej jedno z tych dziewczątek dostających ataku chichotów, gdy byle podrzędniejszy szlachcic raczy zwrócić na nią swoją uwagę. Co tu kryć, o ile w kwestii mężczyzn ( nie wszystkich, wszak Maur był wyjątkiem ) potrafiła prezentować swój cięty języczek i błyskotliwy umysł, o tyle wobec takich dzieł sztuki jubilerskiej była bezbronna.

Zaś gdyby jej twarzyczka już nie płonęła rumieńcem zarówno podekscytowania nowym gorsetem, co i także onieśmieleniem jego przeznaczeniem, to kolejne czerwone pąsy wpłynęłyby na jej policzki. Zatem Gilbert musiał się nacieszyć jedynie przywołaniem dreszczyku na skórze swej wybranki.
-Bien sûr. Ale nadal będę posiadała mój piękny i wyjątkowy podarunek od Ciebie – cały czas przyciskając do siebie odzienie jedną ręką, dłonią drugiej przesunęła ostrożnie i z wielkim namaszczeniem po zawiłych wzorach z pereł -Cudowny.. zapewne niejedna arystokratka by mi zazdrościła. Aż żal, że nie będę mogła zobaczyć zalewającego ich jadu..
-To komu pokażesz ten podarek na sobie. Czyje oko zachwycisz?
- szeptał Maur mocniej dociskając ciało hrabianki do swego i szepcząc jej do ucha pomiędzy pieszczotą warg i języka na jej skórze.-Pamiętaj moja droga... iż mam ten przywilej ujrzenia cię w tym gorseciku i patrzenia jak zakładasz prezent ode mnie. Chyba lubisz zachwycony wzrok spoczywający na tobie, non?
Dłoń szlachcica zsunęła się z talii na podbrzusze Marjolaine bezpiecznie chronione materiałem sukni, ale... ona widziała w lustrze ową dłoń...
-Uwielbiam.. - wymruczała tuląc do siebie śliczne cacuszko, niczym miała dziewczynkę nowiutką, wymarzoną zabawkę. Mimo to nie dała Maurowi wodzić z taką beztroską po swym ciele, a szczególnie po co jego przyjemniejszych rejonach, więc dłonią chwilę wcześniej pieszczącą perełki strzepnęła stanowczo rękę mężczyzny z okolic swego podbrzusza. Lubieżnik jeden! A dokładny widok na te jego niecności odbijające się w lustrze, tylko zwiększały jego obsceniczność.

-Ale w mych żyłach płynie błękitna krew, nie wypada zatem bym zachwytów szukała rozbieraniem się jak jakaś.. jakaś.. - urwała nadymając policzki. Jakoś.. jakoś.. jakoś zawsze te wszystkie myśli o latawicach nie potrafiły znaleźć ujścia przez usteczka Marjolaine. Fuknęła sobie cicho pod noskiem, po czym zapytała zmieniając drastycznie temat -Dowiedziałeś się czegoś ciekawego w Paryżu?
-Oui. Chcesz posłuchać? To opowiem ci później, bo nie są to bowiem przyjemne wieści. Tylko takie, które omawia się nad karafką wina.
- mruknął szlachcic lubieżnie i z rozmysłem przesuwając czubkiem języka po szyi hrabianki. Tak by ona nie tylko czuła, ale też i widziała język przesuwający się po jej alabastrowej skórze.-Teraz nie ma co burzyć nimi przyjemnego nastroju. Teraz porozmawiajmy o tobie... moja ty błękitnokrwista ptaszyno. Ciągle wymykasz się z sideł, non?
Mimo odganiania dłoń szlachcica co jakiś czas pomykała w dół sukni gdy szeptał.- Oui, krew w twoich żyłach błękitna, ale ta krew... jest też i ognista, non?
Wargami muskał kącik jest ust szepcząc.- A ognista krew, wiążę się z ognistym temperamentem i pragnieniami... One tam są, skryte w głębi twego serduszka, szepczące w snach o zakazanych przyjemnościach, o dwóch splecionych ze sobą ciałach, o pocałunkach, o dotyku przekraczającym przyzwoitość.
Wyraźnie bawiło go szeptanie jej takich słów.- O przyjemnościach wprawiających ciało w drżenie. I budzi to moją ciekawość. Jakież to pragnienia wyszepczą twe usteczka, gdy ów żar przeważy w tobie nad innymi uczuciami. Jakąż to dziką kochanką bywasz, gdy... myślisz o tym jedynym, wybranym, rozpalającym zmysły do czerwoności.
Maur spojrzał w lustro, palcami drugiej dłoni delikatnie muskając wargi hrabianki i mówiąc.- Ten gorsecik jest właśnie po to... by kusić go, by sprawić by pragnął cię mocno, by przykuć go do siebie niewidzialnymi więzami i sycić się rozkoszą jaką cię obdarzy. Ten gorsecik nie jest dla grzecznych panienek... i ty taką nie jesteś, Marjolaine.

Gdyby tylko była taka możliwość, to długie włosy hrabianki zapłonęłyby żywym ogniem po wysłuchaniu słów Maura szeptanych wprost do rozpalonego, czerwioniuśkiego ucha. Aż stałaby się rzadkim okazem rudej, francuskiej szlachcianki. Jedynej w swoim rodzaju, istnym mistycznym stworzeniem.
Ale jej złote pukle nie przybrały krwistej barwy. Nawet odrobinę się nie zaczerwieniły ani u końcówek, ani przy samym czubku głowy.
Roziskrzonymi oczami wpatrywała się w odbicie swej postaci pooplatanej przez Maura. Przyglądała się jemu, temu złotoustemu potworowi, w którego łapskach wyglądała na tak małą i jeszcze drobniejszą niż zwykle. Nigdy nie zastanawiała się nad tym, jak widzą ich inni, ani jak ona wyglądała ze swym narzeczonym. On ze swoją opaloną karnacją i wręcz barbarzyńską urodą był istnym przeciwieństwem jej filigranowości, ale.. to jakoś do siebie pasowało.
Spoglądała na swe wargi, lekko rozchylające się pod dotykiem opuszek palców mężczyzny.
-Czyżbyś chciał.. mnie wytresować, Gilbercie? - mruknęła, kiedy powrócił już jej głos po tym jego wywodzie. Opuściła powieki, a ciemność która ją nagle ogarnęła dodała Marjolaine pewności siebie. A może przyczyną było to, że nie dzięki temu nie widziała tych jego uśmieszków w lustrze? -Uwieść mnie słodkimi słówkami. Zjednać sobie pięknymi podarunkami. Bezwstydnymi pieszczotami obudzić we mnie gwałtowne pragnienia, które tylko Ty będziesz mógł ujarzmić... - z powrotem otworzyła oczy, by tym razem wbić oskarżycielski wzrok prosto w odbicie narzeczonego -Chcesz uczynić ze mnie swą idealną narzeczoną, nawet jeśli tylko fałszywą? Rozpustną, oddaną swym żywiołom namiętności i przychodzącą do Twego łoża, gdy tylko dopadnie mnie głód pożądania?

-Wytresować ? Non.
- uśmiechnął się łobuzersko Gilbert.- Wszystko, tylko nie to.
Cmoknął delikatnie czerwony od rumieńca policzek hrabianki.-Uwieść, rozpalić ogniem pożądania... Rozbudzić te tkwiące w tobie pragnienia. Ale nie wytresować. Wiele bym stracił, gdybyś stała się posłuszną i gotową spełnić każdy mój kaprys. Wiele bym stracił, gdybyś... przestała być sobą. Lubię i cenię cię taką, jaką jesteś... - mruczał Maur muskając wargami szyję hrabianki.- A wbrew temu co starasz się mi wmówić, nie jesteś oziębła. Pod tą maseczką pudru, kryje się wulkan namiętności.
Ujął delikatnie podbródek dziewczyny palcami i nakierował swoją twarzyczkę ku swej. Spoglądając jej w oczy mówił.- Pragnę cię posiąść, pragnę całować twe usta, ciało, sprawić ci rozkosz... Sama skusiłaś mnie do tych pragnień. Sama zaborczo chciałaś zagarnąć mnie tylko dla siebie, non? Jestem lubieżnym potworem mademoiselle, ale czyż nie takiego mnie polubiłaś, droga wspólniczko?

Hrabianka przygryzła lekko dolną wargę wpatrując się w ciemne oczy Gilberta, niczym małe, przestraszone zwierzątko w ślepia drapieżnika na krótko przed zostaniem pożartym. Ale jej się cudem udało w pewnym momencie uciec spojrzeniem w bok. Pech jednak chciał, że stało tam zdradziecko lustro niepoprawiające sytuacji odbijanymi widokami, więc pośpiesznie spuściła wzrok w dół, na czubki swych bucików.
-A czy miałam wybór? Wplątałeś mnie w tę swoją intrygę bez pytania i bez mojej zgody, chociaż na balu było wiele innych arystokratek, które mogłeś obarczyć tym narzeczeństwem ze sobą – mówiła siląc się na opanowanie i tak dobierając słowa, by bajeczka o jej ciągłej niechęci do Maura wydawała się być wystarczająco prawdziwa. W trakcie jej opowiadania zacisnęła palce kurczowo na tulonym do siebie gorseciku -Mogłam albo zrobić scenę, co w tamtych okolicznościach nikomu by nie wyszło na dobre, albo zaakceptować to i wziąć udział w Twojej gierce. Jedyne co mi pozostało, to czerpać z tego jakieś korzyści niemające nic wspólnego z lubieniem..
-Oui. Ale w ogrodzie nie było nikogo. Nie musiałaś grać. Nie miałaś powodu odgrywać zakochanej i zazdrosnej pannicy.
- znów dłoń szlachcica ujęła podbródek dziewczęcia przyciągając jej oblicze ku niemu.- Twoja gra aktorska jest wyśmienita droga wspólniczka. Niestety, twoje ciało cię zdradza i pozwala odkryć twe prawdziwe... emocje.
Przycisnął usta do jej ust lubieżnie całując i rozkoszując się ich dotykiem. Jedną ręką przycisnąwszy mocniej do siebie ptaszynę Gilbert całował i całował jakby nie chcąc przerwać tego pocałunku, przy okazji wodząc palcami drugiej dłoni po szyi Marjolaine, delikatnie i pieszczotliwie. Szlachcic przerwał pocałunek na chwilę.- Ach... i zapomniałem o jednym. Pragnę także ciągle widzieć uśmiech na twym liczku.
Po czym znów przycisnął drapieżnie wargi do ust trzymanej wyjątkowo zaborczo ptaszyny.

Marjolaine zaiste uśmiechnęła się w trakcie trwania tych wyuzdanych pocałunków odbierających jej dech. Ale jedynie w swych kaprysach wiedziała, czy przyczyną tego uniesienia warg było zadowolenie z namiętnych i drapieżnych pieszczot Maura jakimi obdarzał ją bez opamiętania.. czy może był to pobłażliwy uśmieszek powstały po usłyszeniu jego ostatnich słów godnych jakiego romantyka przychodzącego nocą pod balkon swej wybranki i wyśpiewującego dla niej miłosne serenady. Wyobrażenie sobie akurat tego konkretnego mężczyzny w takiej scenerii było doprawdy warte niejednego chichotu.
Wyrwawszy się w końcu z rozkosznej pułapki pocałunków, zapytała kąśliwie -Zawsze jesteś tak natarczywy wobec kobiet? Czy może ja z braku uległości i przez moją niechęć do stania się Twoją kochanką, jestem dla Ciebie wyzwaniem wokół którego tak uparcie skaczesz...?
-Ani jedno ani drugie moja droga wspólniczko.
- rzekł z uśmiechem Maur pieszczotliwie wodząc dłonią po policzku Marjolaine.- Uznałem próby uwodzenia cię za wyjątkowo ciekawą rozgrywkę.
Dał prztyczka w nos hrabiance mówiąc z rozbawieniem. -Jesteś bowiem wymagającą i trudną przeciwniczką. Uwodząc mnie, sama próbujesz uniknąć moich sideł słodka ptaszyno. Rozkładasz wachlarzyk piór kusząc do kolejnych prób i uciekasz... cóż... czasem uciekasz, czasem cię udaje mi się ciebie złapać. I każde takie zwycięstwo jest satysfakcjonujące.
Palec Gilberta przesunął się po szyi hrabianki i muskał jej dekolt, gdy szlachcic mówił.- I trudno mi uwierzyć w twe narzekania. Gdyż mam wrażenie, że i ciebie ta nasza rozgrywka bawi. A i moje zwycięstwa nie są ci tak gorzkie. Bo lubisz moje pocałunki i pieszczoty... Nawet te najbardziej lubieżne.
Uśmiechnął się lisio mówiąc.- A skoro o grach mowa to mam kolejną. Otóż... powinienem wziąć gorsecik i dać ci go znów przed ową wielką okazją do... pokazania się w nim. Acz mogę ustąpić z tego warunku. Wystarczy, że powiesz... “Kocham cię Maurze”, non... skłamiesz, że mnie kochasz i pocałujesz mnie namiętnie. Wtedy odstąpię od nagabywania cię o pokazanie się w gorseciku przed mymi oczami.
Niby nic wielkiego. Ot drobne kłamstewko i pocałunek. Wszak kłamać potrafiła, a i Gilbert ciągle ją całował lubieżnie, acz... tylko raz sama go pocałowała z własnej woli. Dziś rano, gdy spał. Dotąd to bowiem tylko poddawała się słodkiej niewoli jego warg.

Nos panieneczki przymarszczył się śmiesznie, gdy tak została przez Gilberta potraktowana jak mała dziewczynka. Potem zaś jej usteczka się wykrzywiły w brzydkim grymasie, gdy... w swej niecności i chytrość potraktował ją jak kobietę domagając się od niej takich wyrzeczeń. Ot i taka była z niej chimeryczna osóbka.
-Nie powiem tego, nawet w kłamstwie! - warknęła butnie, niby rozćwierkana, nastroszona ptaszyna. Szarpnęła się odruchowo w próbie ucieczki, ale wszak bardzo dobrze wiedziała jak mocno potrafił ją trzymać w swych sidłach. Nie było inaczej i tym razem.
Ograniczyła się zatem do zaciśnięcia mocno dłoni na podarunku, co by przypadkiem Maurowi nie przyszło do głowy go jej odebrać. Odwracając w oburzeniu twarzyczkę, burknęła -Czy tak bardzo jesteś wytęskniony ckliwych uczuć, że podstępem próbujesz wymusić na mnie wyznanie?
-Non. Raczej ciekaw jak wygląda ptaszyna wyznająca komuś uczucie. Nawet jeśli byłby to fałsz.
- odparł ze śmiechem szlachcic.- To pewnie rzadki widok, non? Rzadki i dlatego wart zapłaty.
Nadal trzymając ją mocno jedną ręką, drugą wsunął poprzez dekolt pod suknię i zanurkował nią pod gorset dziewczęcia tym razem pozwalając sobie na śmiałe, acz delikatnie obmacywanie drobnych piersi Marjolaine. Acz czynił to z wyczuciem i znajomością tematu, bowiem ten natrętny dotyk był nader przyjemny. -Zawsze mnie dziwiło to, że twój biust pasuje do mej dłoni niemalże jak rękawiczka.
Śmiało poczynając sobie dłonią, pieścił wargami szyję hrabianki, dodając.- Zabawne jak bardzo pasujemy do siebie niczym dwa przeciwieństwa, non?
-Non! - zakrzyknęła żarliwie w odpowiedzi Marjolaine. A czy aby na pewno? Równie dobrze mogła to być jej wyjątkowo wściekła reakcja na działania Maura, szczególnie że zaczęła się także szarpać straszliwie. I bynajmniej nie było to wicie się z rozkoszy.
Główką potrząsała biczując pasmami swych włosów twarz tego obłudnika, ręce mając zajęte chronieniem skarbu - zarówno gorseciku, co i piesi skrytych pod materiałem sukni, jedynie łokciami próbowała wymanewrować w swym szale w napastnika. Nóżkami też kopała zaciekle, aż prawie przestawała dotykać podłogi, jedynie wspierając się na trzymających ją oplotach mężczyzny. Zwieńczeniem tej walki były równie bojowe okrzyki padające z jej słowiczego gardła -Zostaw! Puszczaj!
-Spokojnie mademoiselle. Nie mogę spełnić twej prośby, gdy wierzgasz jak dzika klacz.- rzekł ze śmiechem szlachcic, nadal trzymając Marjolaine w swych objęciach. Niestety... mówił prawdę. Ciężko mu było wyjąć dłoń spod jej sukni, gdy się tak szarpała.

Cudem, ale też i pragnieniem pozbycia się łapska mężczyzny ze swych piersi, panieneczka zdołała się opanować. Wprawdzie był to zaledwie pozorny spokój i cisza przed kolejną burzą, bowiem całe jej ciałko drżało nadal z wściekłości gotowe do kolejnego wybuchu, acz póki co zaprzestała gorliwych prób walki. Powoli nabrała powietrza w płuca, po czym wypuściła je wraz z wycedzeniem przez ząbki – Zabierz rękę, Maurze.
-Widzisz ? Dużo w tobie ognia Marjolaine. Kiedyś może odkryjesz, jaką przyjemność taki ogień przynosi.
- szeptał jej na ucho szlachcic cofając rękę z dekoltu sukni. Musnął palcami policzek hrabianki znów kusząc.- Powinienem też rzec nieco o drugiej błyskotce, ale... ta czeka na noc i na twoje pojawienie się w mojej komnacie w stroju odpowiednim do tej pory.
-Odnoszę niestety wrażenie, że poprzedni właściciel nie zostawił mi żadnej zbroi na taką okoliczność
– odburknęła kwaśno i wymijająco Marjolaine, chociaż bardzo dobrze wiedziała o jaki strój mu chodziło. O tamtą nieszczęsną sukienkę nocną, która ją podstępem skusiła do założenia! Być może gdyby mężczyzna zobaczył ją poprzedniej nocy w czymś bardziej.. zabudowanym i godnym maman, to nie byłby tak chętny na kolejne wizyty. Tylko.. to byłoby właściwie dobrze, czy źle?
Wyswobodziła się stanowczo z jego łapsk i postawiła kilka drobnych kroczków w kierunku drzwi. Poprawiając zaś zbezczeszczony dekolcik, rzuciła przez ramię wyjątkowo formalnie, ot znać że złą była za ten jego nieobyczajny występek – Oczekuję, że później dzisiejszego wieczoru opowiesz mi jeszcze czego się dowiedziałeś w Paryżu.
- Oui. Moja ty urocza, słodka ptaszyno.
- mruknął szlachcic zbliżając się ku niej i nachyliwszy się cmoknął ją w policzek delikatnie. Po czym ruszył do wyjścia mówiąc z zaczepnym uśmieszkiem.-Ale bądź pewna, że prezenty u mnie będziesz musiała wywalczyć. Tak jak teraz.

Hrabianka słysząc jego słowa nadęła policzki w zdenerwowaniu, a także mocniej przytuliła do siebie „wygraną”. Bezczelny prostak. Była arystokratką, nie powinna musieć walczyć o cokolwiek, chyba że o miejsce w hierarchii lub serce wybranka ( tak słyszała ). Na pewno nie o podarunki! To adoratorzy powinni walczyć między sobą o najlepszą błyskotkę pasującą w jej gusta, a ona winna łaskawie ją przyjąć. Nie na odwrót!

Bezczelny.. na dodatek próbował ją uprzedzić w opuszczeniu pokoju. A przecież to jej przypadało gniewne wyjście! Maur jej tego nie odbierze!

Pośpiesznie potruchtała za nim, a gdy otworzył dla siebie drzwi zręcznie wślizgnęła się pod jego ramieniem i pierwsza przekroczyła próg pokoju. Rzuciła za siebie dumne spojrzenie, wyzywające i równie zaczepne co jego uśmiech, po czym odmaszerowała dostojnie.

Zwyciężczyni, o.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 23-12-2012, 16:27   #46
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Jakże się iskrzył, jakże cieszył oko. Jakże był piękny.
Gorsecik, który Marjolaine dostała w prezencie od swego narzeczonego. Ileż nerwów to ją kosztowało, ileż wyrzeczeń... No może nie aż tak dużo. Wszak te słówka szeptane jej do ucha, nie były przecież niczym niezwykłym. Mogłaby je wszak usłyszeć od swych bardziej śmiałych wielbicieli. A bo to Gilbertem d’Eon był pierwszym mężczyzną, który chciał zaciągnąć ją do łóżka?
Ba, nie był nawet pierwszym Gilbertem.

Był jednak pierwszym który ją tak śmiało obejmował, był pierwszym którego słowa rozlewały w ciele Marjolaine żar objawiający się rumieniem na jej liczkach. Był wreszcie pierwszym, który chwycił ją za pierś!
Nie żeby nie spodziewała się tak bezczelnej napaści na swoją osobę. Z jego strony wszak można było spodziewać się wszystkiego.
Niemniej, gorsecik tak pięknie na niej leżał. Przylegał do ciała niczym druga skóra. Skąd jej narzeczony znał jej wymiary, skąd wiedział ? Gdy domyśliła się odpowiedzi, poczuła ciepło na policzkach.
Jak mógł nie wiedzieć? Ten lubieżny łajdak przy każdej okazji obmacywał jej ciało, nie bacząc na jej protesty... Inna sprawa, że rzadko protestowała dość mocno. Zwykle, pozwalała jego dłoniom robić co chciały, jego ustom pieścić miejsca na które miał ochotę.

Spoglądała oskarżycielsko w tą Marjolaine odbijającą się w lustrze. Przecież hrabianka powinna się bronić przed jego palcami i ustami. I głupio się było przyznać przed sobą, że nie broniła głównie dlatego... że lubiła jego zaborczy dotyk i usta. I pocałunki. Zwłaszcza pocałunki. Zniewalające ją.
Dłonie wędrujące po ciele, zaborcze, spragnione... tak jak teraz.
Hrabianka znów się zapomniała, widząc w wyobraźni swego narzeczonego stojącego za nią i wędrującego dłońmi po jej ciele i ustami po jej szyi. Tym razem w jego wyobrażeniu nie było wiele domysłów. Przecież nie tak dawno obłapiał ją szepcząc słowa przyprawiające o ją bicie serca. Nawet nie tak znów skandaliczne, acz...

Nagle hrabianka zamarła, gdy inna myśl wdarła się do jej główki. A jeśli Gilbert ją podgląda, przez dziurkę od klucza?! Jeśli patrzył jak zdejmuje suknię, napawał się widokiem jej nagiego ciała gdy zakładała prezent od niego? Przecież mógł to czynić, przecież był do tego zdolny.
Serce hrabianki zabiło mocno i gwałtownie, ruszyła szybkim krokiem do drzwi by otworzyć je i by wykrzyczeć w gniewie jakim to niedojrzałym dzieciakiem jest. Jakim to bezwstydnikiem, jakim to...
Otwarła drzwi gwałtownie i... nikogo nie było na korytarzu. Hrabianka poczuła ulgę i... rozczarowanie.
Tylko czemu? Czemu była rozczarowana tym, że jej narzeczony nie zachował się jak źle wychowany nastolatek. Może... dlatego, że kolejna dziwna myśl pojawiła się w główce hrabianki.
Czyżby Maur nie miał ochoty jej podglądnąć podczas przebierania? Czyżby nie interesowała go jej uroda, na tyle by zaryzykować? Nie była warta próby podglądnięcia podczas zmieniania garderoby?!


Maman wróciła wyraźnie poruszona i lekko pijana. Widać to co usłyszała od swej przyjaciółki Henrietty de Ligonnes wprawiło ją w szok. Czy wyobraźnia podsuwała jej wizję kochanej córeczki w ramionach Maura, figlującej w pokojach pałacyku rodu Ligonnes? Czy wyobrażała sobie swą małą Marjolaine, która wszak dotąd była nieprzystępnym i dziewiczym kwiatuszkiem, tarzającą się w dzikiej rozpuście na sofie i gubiącą garderobę?
Na pewno takie myśli przeszły przez głowę Antoniny, gdy ta wysłuchiwała opowieści Henrietty. I na pewno to sprawiło, że maman wróciła mocno wytrącona z równowagi.
A miało być jeszcze gorzej... Bowiem w Le Manoir de Dame Chance zaroiło się od podejrzanych mężczyzn.

Biedna Antonina. Przebywanie w posiadłości jej latorośli nie sprzyjało zarówno nerwom hrabiny, co i także jej wydelikaconemu zdrowiu.
Być może powietrze było nieodpowiednie, nie tak czyste jak na ziemiach Niort i zanieczyszczone słodkim smrodkiem rozciągającego się nieopodal Paryża. O ile dla Marjolaine było to niby odurzający specyfik, od którego uzależnienie zmusiło ją do przeprowadzenia się bliżej miasta, o tyle maman.. chyba jedynie dostawała od niego bólu głowy. Wszak jakże inaczej tłumaczyć ten jej niepewny krok, niewyraźną mowę i jakieś tak rozsierdzenie, które towarzyszyły jej powrotom do domu panieneczki?
Ah! A może jakie choróbsko wisi w powietrzu i dopadło właśnie Antoninę?! To by wyjaśniało jej ostatnie przebywaniu na „łożu boleśni”, gdzie „umierająca” szykowała intrygę przeciwko swej córce i jej narzeczonemu. I teraz być może zżerała ją gorączka, przez co plotła trzy po trzy i nie była do końca sobą.

… bądź co bądź niemożliwym jest, by wytłumaczenie jej zachowania było tak trywialne jak wypicie zbyt dużej ilości alkoholu, non? Toż to nie wypada nienagannej wdowie za jaką się podawała i samą siebie uważała. I zapewne nie chciała, by jej droga córeczka zobaczyła ją w takim stanie. Jeszcze mogłaby wziąć przykład i któż wie w jaki wyuzdany, prostacki, bezczelny i haniebny sposób mógłby to wykorzystać Maur!

Ale jeśli nie chciała być zobaczoną, to nie należało we wzburzeniu czmychnąć do jednego z saloników dworku, by tam oddać się smakowitej uczcie dla poprawy humoru. Po kimś Marjolaine wszak miała swój legendarny apetyt na słodkości, acz nie wstydziła się tego tak jak jej rodzicielka.
I właśnie przez swój brak dyskrecji hrabina została odnaleziona.

-Ah, maman, już jesteś! Zaczynałam się zastanawiać, czy wrócisz jeszcze dzisiaj do mego dworku – panieneczka powitała ją wchodząc do pomieszczenia z podejrzanie nadmiernie radosnym uśmiechem prezentującym perełki jej ząbków -Czyżby Paryż okazał się tak fascynujący, że nie mogłaś wydostać się z jego ramion? Czy ptaszki śpiewają tam o jakichś soczystych ploteczkach?
-Och...ty już dobrze wiesz.-
obruszyła się maman gromiąc spojrzeniem swoją córkę.- Ty już dobrze wiesz, co robiłaś ze swym pożałowania godnym wybrankiem w pokojach posiadłości mej dobrej... dobrej przyjaciółki.
Teatralnie przyłożyła dłoń do czoła wzdychając równie teatralnie i drugą dłonią szukając wśród słodkości stojących na stoliku ciasteczek godnych jej wyrafinowanego podniebienia. Marjolaine nie umknął też fakt, że na stoliku stało też kilka słodkich likierów. Antonina spojrzała na swą latorośl i załamanym głosem mówiła.- Jakże cię jednak mogę winić, młoda jesteś i niedoświadczona. Ale co teraz... Kiedy oddałaś swój najcenniejszy skarb, temu... temu... temu brutalowi. Co teraz? Jak widzisz swój dalszy żywot u boku tego... bawidamka?
-Nie moja wina, maman. Była tam taka.. taka.. baronowa..
- usiadła na kanapie naprzeciwko swej rodzicielki, a mówiąc to pochyliła się dyskretnie w jej stronę, by przesadnie konspiracyjnym szeptem podzielić się z nią swymi myślami co do persony „słodkiej” Réginy. -Chociaż mam wrażenie, że ona to z pospólstwa była. Najgorsza, bo taka pracująca na... ulicy, a przynajmniej tak wyglądała. I nie wiem co starała się uczynić, chyba nieudolnie uwieść mego narzeczonego – parsknęła głośnym śmiechem wyraźnie ubawiona samym pomysłem, co i także nietrafionymi podbojami madame d'Poitou jakimi były one we wspomnieniach panienki. Mimo to zadra z tamtego wieczoru ciągle jej doskwierała, więc krew się w niej zagotowała. Troszeczkę tylko -Nie dość, że poległa na tym polu, to jeszcze te całe próby oczernienia mnie i podtykania mu biustu pod nos sprawiły, że wolał wymknąć się ze mną niż zostać dłużej w jej towarzystwie. Potem.. potem tylko wydarzyło się to co powinno pomiędzy dwójką zakochanych, ne?
Uśmiechnęła się z jakimś takim.. rozmarzeniem i zadowoleniem, sugestią, że gdyby nie tłumy gości w jej domu to zaraz pognałaby do swego wybranka, by powtórzyć tamte rozkosze. Ale, ku uldze Antoniny zapewne, ten wyraz dość szybko zniknął z twarzyczki Marjolaine na rzecz pojawienia się wzburzenia. Zacisnęła dłonie na falbanach sukni, po czym powiedziała uniesionym głosem - I Gilbert nie jest bawidamkiem! Jest bardzo opiekuńczym, oddanym i rozpieszczającym mnie szlachcicem, z którym spędzę resztę mego życia!
Broniła go trochę ze zbytnim zapałem, który nawet i ją samą zaskoczył. Bo może te słowa, to było to w co chciała wierzyć? To czego pragnęła?

Maman na wspomnienie zachowania madame d’Poitou jakby się stropiła. Poczerwieniała lekko na twarzy, coś bąkając pod nosem. Ostatecznie jednak unikając wypowiedzi sięgnęła po ciasteczko i zjadła je pospiesznie. Po czym rzekła. -Mężczyźni moja droga córeczko, to świnie. Myślą tylko o jednym, by ograbić cię z twego najcenniejszego skarbu, jaką jest cnota. I mamią przy tym słodkimi słówkami, winem i zapewnieniami o wierności. Banda krzywoprzysięzców...-Antonina przerwała przemowę wachlując się gwałtownie, by ochłonąć.- Moje drogie dziecko, skąd pewność że twój Gilbert jest inny ? Oświadczył ci się już ? Oby nie...- hrabina westchnęła przerażona wizją takiego zięcia. Po czym kontynuowała. -Jest tylu lepszych i bardziej utytułowanych mężów od niego. Lepiej wychowanych... to na pewno. I dłonie wybranka lepiące się do twego ciała, nie są oznaką opiekuńczości. A chuci przypisywanej kozłom, satyrom i baranom! - wino sprawiło niewątpliwie, że Antonina unosiła się częściej niż zwykle. I wachlowała gwałtowniej.- Zupełnie nie wiem co ty w nim widzisz. To że niewątpliwie jest dobrze zbudowany i przystojny... na swój... barbarzyński sposób, nie czyni z niego kogoś wartego brania pod uwagę w planach małżeńskich. Jest wielu innych przystojnych szlachciców. W dodatku mających dobry gust i ubierających się zgodnie z modą. Co w ty w nim widzisz moja droga?
Uwadze Marjolaine nie umknął fakt, że kochanej maman wymsknęło się to i owo. Nazwała wszak Gilberta przystojnym?! Widać wypite wino sprawiło, że Antonina nie do końca panowała nad swym językiem.
-Droga maman, naprawdę sądzisz, że kawalerowie, których mi podsyłałaś to takie ucieleśnienia wszystkich cnót? Że starając się o moją rękę mieli na celu coś więcej niż tylko dostanie się pod mą spódnicę, by dodać kolejną młódkę do swych kolekcji zdobytych skarbów? Nawet Twemu dobremu przyjacielowi, markizowi de Avenier, zdarzało się nieopacznie sięgnąć dłonią tam gdzie nie powinien, nie wspominając już o jego sugestiach i dwuznacznościach.. - nie była to do końca prawda. Tamten Gilbert szczęśliwie dla niej ograniczał się tylko do spoglądania na nią wzrokiem wygłodniałego, starego lubieżnika i nigdy nie posuwał się do niczego więcej. Ale przecież hrabianka nie mogła pozwolić, by maman miała o nim zbyt wygórowane zdanie.
-Może i Gilbertowi obce są zasady etykiety, może też nikt się tego po nim nie spodziewa, ale troszczy się o mnie. Sprawia, że czuję się przy nim bezpieczna i wyjątkowa. A obłapianie mnie to tylko jeden z jego sposobów okazywania mi swego uczucia. I jedyny, który dostrzegają wszystkie paple – przy swych ostatnich słowach spojrzała na rodzicielkę nieco.. zaczepnie i wyzywająco, a po chwili także z pochmurnością w oczach. Wykrzywiła lekko wargi w niezbyt ładnym grymasie i wycedziła butnie przez ząbki -I papa nie był świnią..
-Non. Nie był. Twój ojciec nie był świnią. Ani też kawalerowie, z którymi cię zapoznawałam.-
Antonina aż zbladła zaskoczona napastliwością córki.- Byli dobrze wychowani, acz możliwe, że niektórym poprzewracało się w głowie przy tobie. Niemniej każdy z nich na pewno by się z tobą ożenił. A ten narzeczony, czy też to uczyni? Skoro cię już... pozbawił dziewictwa, to czy stanie na wysokości zadania i wreszcie... - maman zamilkła i spurpurowiała. Bo zdała sobie sprawę, że tak przedstawiając sytuację pcha córkę w kierunku małżeństwa Maurem. A jakoś ten zięć jej nie bardzo odpowiadał. Zaczęła się wachlować nerwowo.- Zdradź mi moja córeczko. Co w nim jest takiego wspaniałego i fascynującego ? W czym przejawia się ta jego czułość i okazywanie uczucia?
Te pytania przywołały na lica Marjolaine rozmarzenie, a także cielęce spojrzenie tak pogardzane przez maman w rozmowie z markizem.
-Jest.. egzotyczny i przez to tak niezwykły. Nie jak te wszystkie barwne ptaszki z dalekich krajów jakimi szczycą się niektórzy arystokraci, ale jak.. jak.. - urwała szukając odpowiedniego porównania -Może jak dziki kot? Groźny drapieżnik o rozkosznych dla mych uszu pomrukach. Albo jak dziki ogier, taki nieokiełznany..

Aż uśmiechnęła się niemądrze do swych myśli, które oscylować zaczęły niebezpiecznie blisko jej wybranka,a już szczególnie wokół jego „narowistości”. Ale o ile te rozmyślania były po części prawdziwe, o tyle zachowanie prezentowane przed Antoniną.. już nie. Mimo to cieszyła się, że Maura nie było przy tej rozmowie. Już oczami wyobraźni widziała ten jego zuchwały, kpiący uśmieszek...
I jakby nagle powróciła do saloniku, bowiem wyprostowała się i ręce splotła na piersi, dodając bardziej stanowczo -Dba o mnie pomimo swej barbarzyńskiej natury. Wszak nawet kazał przybyć do mego dworku swym ludziom, aby pilnowali jego wybranki. Czyż to nie jest okaz troski? I rozmawia ze mną jak z inteligentną osobą, a nie głupiutkim dziewczątkiem nauczonym jedynie ładnie wyglądać u jego ramienia. Niewielu mężczyzn to potrafi.
-Mon Dieu... Że też moje niewinne dziewczątko musiało nagle obudzić w sobie...-
mruknęła z lekkim przerażeniem Antonina.- sukkubusa. Nie chcę nawet wiedzieć, czegóż to on cię nauczył w twej alkowie. Ale zabraniam takich spotkań ! Zabraniam!
Sięgnęła po likier i drżącą dłonią napełniła kryształowy kielich słodkim alkoholem.- Marjolaine nie sądziłam, że będę ci musiała mówić takie słowa przed nocą poślubną. Ale musisz trzymać swego mężczyznę na dystans, bo inaczej się rozbestwi! Albo co gorsza... rozbestwi ciebie. Co ludzie powiedzą, jeśli będziecie zaspokajać swe chucie przy każdej okazji ?! Dobrze wiesz jakież to plotki krążą o twym narzeczonym. Chyba nie chcesz, by krążyły o tobie takie ploteczki sam jak o tej... jak jej było... Decaseure.

Marjolaine prawie parsknęłaby śmiechem na kolejne już porównanie jej do tej wyuzdanej kreatury mającej jakoby nawiedzać mężczyzn po nocach. Doprawdy, droga maman nawet nie wiedziała jak dalekie było to od prawdy, ale jej córeczka nie śpieszyła się do usprawiedliwień. Ah, Gilbert też by się uśmiał słysząc takie słowa o swej fałszywej narzeczonej..
-Nie przypominam sobie... - mruknęła panieneczka po krótkim, niezbyt intensywnym namyśle poszukującym jakichś skojarzeń z tym imieniem. Jedynie wzruszyła ramionami na swą niewiedzę mającą z pewnością odpowiednie wytłumaczenie, którym postanowiła nie zawracać sobie jasnowłosej główki -Musiały mi umknąć. Widać nie były aż tak bulwersujące i amoralne jak straszysz, maman..
-Dała się przyłapać w stajni naga na igraszkach.
- rzekła oburzonym tonem maman wachlując się gwałtownie na samo wspominanie o owej kobiecie.- Dobrze, że przynajmniej figlowała z mężem. Ot, jedynie pozostał wstyd i śmiech. I plotki pomiędzy służbą.
Antonina zgromiła wzrokiem Marjolaine.- A ty nie chichocz moje dziecko. Ciebie to też czeka, może i nie zauważyłaś, ale ten twój... narzeczony lubi wymuszać na biednych kobietach swoje... decyzje. A ty przez swoje zauroczenie tym... gburem. Przez swoje zauroczenie, możesz ulec jego podszeptom. Kochanie, przecież wiesz, że chcę jak najlepiej dla ciebie.
-Oh, maman, jak możesz! Nigdy bym się nie zgodziła na figlowanie w stajniach, przecież bardzo dobrze o tym wiesz! -
hrabianka obruszyła się straszliwie na takie insynuacje padające z ust jej rodzicielki. Nadęła policzki, zacisnęła usteczka w wąską linię i błękitnym oczkami wpatrywała się w nią z niezadowoleniem -Uwielbiam konie, ale przez cały czas czuć na sobie spojrzenia ich pięknych oczu, a potem jeszcze męczyć się z wyciąganiem słomy z włosów? Toż o wiele przyjemniejsze są schadzki na łonie natury w pałacowych ogrodach.
Ot i wyjaśnił się powód jej wzburzenia, choć nie do końca był taki jakiego spodziewałaby się Antonina. Chyba zamiast ją uspokoić, okazać swoją pruderyjność i panowanie nad chuciami, tylko mocniej sobie zaigrała na nerwach hrabiny podając jej wyobraźni jak na tacy wizje córeczki zabawiającej się z narzeczonym w ogrodach Luwru lub samego Wersalu.
I jak gdyby nigdy nic, po sprostowaniu tego faktu, Marjolaine oznajmiła ze spokojem i nawet nutką troski -I nie powinnaś się o mnie tak niezdrowo zamartwiać. Wszak marzysz o wnukach, non? Powinnaś się zatem cieszyć, że w końcu znalazłam szczęście w czyichś ramionach. Pomyśl o biednej Madeleine. Chyba nie chciałabyś dla mnie takiego losu, prawda?
-Chciałam się też nie wstydzić zięcia. Chciałam partii dla ciebie z tytułami i przyszłością na dworze. A nie... kupca prawie.- zaczerwieniła się ze wzburzenia maman, zaczerwieniła bardziej niż powinna. Czyżby wizje zarysowane przez córeczkę obudziły jakieś wspomnienia?
-Ja się go nie wstydzę, Ty też nie powinnaś. Chociaż nikt się do tego nie przyzna, to jednak wielu arystokratów korzysta z jego usług. Posiada też własne ziemie i nie musi żyć skromnie, oszczędzając każdą monetę. Ah, wręcz przeciwnie, rozpieszcza mnie drogimi podarunkami. Nawet teraz w stajniach stoją dwie, piękne dzianety sprowadzone specjalnie dla mnie – znowu troszkę kłamała. Wprawdzie Maur nie był tak skąpy jak opowiadały plotki, bo przecież sprezentował jej cudownej urody gorsecik, to jednak nowego konia nie podaruje jej tak po prostu. Nie chciał też pieniędzy od niej. O nie, ten szczwany lis gustował w innej walucie, od której na samą myśl Marjolaine poczerwieniała na policzkach.

Prychnęła cicho próbując odwrócić od tego uwagę, a także tory ich rozmowy nieco zmienić -I ci wszyscy wysoko postawieni starcy z tytułami wcale nie są tak dobrymi partiami na mężów. Czy de Avenier opowiadał Ci, jak to wczoraj po nocy wałęsał się po lesie? A potem nie prosił, a nalegał, wręcz się domagał, żebym go u siebie ugościła! Takie zachowanie nie wypada szlachetnie urodzonemu i podobno kulturalnemu mężczyźnie.
-Nie wspominał.-
w głosie maman bardziej było słychać ciekawość niż oburzenie. Widać stary adorator hrabianki nie chwalił się swymi przygodami.-Nie wspominał też o przyczynach nocnych hałasów, które przerwały mi sen drugi raz wczorajszej nocy. Za pierwszym... jakaś młódka swawoliła chyba na korytarzu z kochankiem. Pewnie to służka krzyczała, ale nie zamierzałam wstawać tylko po to, by wrzeszczeć na służbę.
I całe szczęście że nie wstała. Bo inaczej przyłapałaby Marjolaine w ramionach Maura. W dodatku oboje ubranych dość... prowokująco.
-Musisz być bardziej surowa dla służby kochanie, zwłaszcza teraz gdy tylu mężczyzn łazi po twej posiadłości.- dodała na koniec hrabina, nie zwracając uwagi na fakt, że przedtem w służbie Marjolaine było kilkunastu mężczyzn. Tyle że nie tak dobrze zbudowanych jak obecnie. Lub nie tak młodych.
-Oh, nie mam zamiaru pozwalać im na jakiekolwiek bezeceństwa. Ich dowódca jest.. młody, ale wydaje się być też rozsądny. Przestrzegłam go, ale jeśli mimo to nie będzie potrafił zapanować nad swymi ludźmi, to ich przepędzę. – odparła ze spokojem Marjolaine, sprawiając wrażenie panowania nad całą sytuacją. I tylko ona dobrze wiedziała, a maman i cała reszta bliskich jej osób podejrzewały ją o niemały wybuch złości, jeśli przyłapie którąkolwiek ze służek na figlach. I już nawet powodem nie byłoby samo zaniedbywanie zajęć, ale.. panieneczka wyznawała zasadę, że pod swym dachem miała być jedyną pożądaną przez mężczyzn przedstawicielką płci pięknej. Jej dworek, jej zasady i kaprysy.
-I czy nie myślałaś o powrocie do Niort, skoro tutaj tak Ci sen nie sprzyja? Być może bym się wybrała z Tobą, aby odwiedzić dom. Tak dawno tam nie byłam... - mruknęła pochylając się ku stoliczkowi i biorąc w dłonie ciasteczko obficie nadęte masą. Pobrudziła się nią odrobinę, więc beztrosko oblizała palec, mówiąc jednocześnie z sentymentem. I nie tylko -Wprawdzie to nie Paryż ze wszystkimi jego atrakcjami, ale i tak jest coś.. interesującego w naszym hrabiostwie, non?
-Oczywiście że jest. Ja jestem...-
powiedziała z niejaką dumą w głosie Antonina. Co prawda królową Francji była Maria Leszczyńska, córka obalonego króla Polski, to w Niort i okolicach rządziła ona.. Hrabina Antonina Pelletier d’Niort. - I nic nie ma poza mną.
Zaśmiała się wdzięcznie wachlując delikatnie spoglądając na córkę roziskrzonym wzrokiem. A Marjolaine nie mogła nie zauważyć wdzięku przykryte jedynie mchem lat. Za młodu maman musiała łamać męskie serduszka z podobnym wdziękiem, co obecnie jej córka. A jak ją papa zdobył? Czy tak samo jak ją Marjolaine, papa zagarnął Antoninę w swe ramiona i... nie wypuścił.
Non! Hrarbianka wzdrygnęła się na tą myśl. Maur wcale jej nie zagarnął dla siebie. Po prostu, po prostu pozwoliła mu się objąć, bo lubiła jak ją tuli. I nic więcej.
-Córka Hochelnbecków wychodzi za mąż za cztery miesiące, w końcu znalazł się szlachcic który upadł tak nisko w kartach, że zdecydował się skoligacić z tymi... parweniuszami obdarzonymi tytułem przez samego Ludwika XIV.- hrabina zaczęła opowiadać ploteczki z jej rodzimej prowincji. Kto umarł, kto się urodził, kto się z kim żeni, kto kogo zdradza... i dlaczego. Po zjedzeniu tacy ciasteczek i wypiciu połówki butelki likieru, westchnęła smętnie.- Masz rację kochanie. Tęsknię za Niort, ale nie mogę cię przecież zostawić samej z tym... satyrem. Mógłby, Mon Dieu, dobierać się do ciebie w sypialni !
Maman nie wiedziała jednak o tym, że i przy jej obecności się dobierał, tak skutecznie że wylądowali razem w jednym łóżku. I już zapomniała o pończoszce zagubionej podczas przyjęcia.
Spojrzała na córeczkę mówiąc z zapałem.- Jedź ze mną kochanie. Jedźmy razem do Niort. Tam odetchniesz od tego siedliska rozpusty jakim jest Paryż. I uwolnisz się od wpływu tego satyra jakim jest twój narzeczony.
-Ależ ja wcale nie chcę się od niego.. uwalniać –
zachichotała hrabianka w odpowiedzi , mając wielce dobry humor po wspomożeniu maman w magicznej sztuczce znikania ciasteczek -Mimo to może pojadę. Jednak kiedyś chciałabym i jemu pokazać nasze włości. Wszak mój narzeczony powinien zobaczyć ziemie, które odziedziczy kiedyś jego wybranka.
Spod długich wachlarzy rzęs, Marjolaine zastosowała jedno ze swych pełnych uroku spojrzeń wykorzystywanych niegdyś często w czasach młodości przeciwko Antoninie. Naturalnie, każde z nich miało inne przeznaczanie. Jedne miały coś wymusić na rodzicielce, inne przekonać do racji córeczki, a jeszcze inne zaś.. pokazać jak cudowną posiada córeczkę i słodko jej pochlebić. Głównie, by nieco ostudzić matczyne złości -Na pewno by się zachwycił ich urokiem i Twym kunsztem zarządzania naszą śliczną prowincją. Szczególnie na wiosnę jest pięknie, gdy wszystko się zieleni i kwitnie. Niort wtedy mogłoby się stać tematem niejednego obrazu, a Ty.. muzą przechadzającą się wśród kwiecia, non?
-Moje biednie dziecko. Ten pająk naprawdę pochwycił cię w swoje sieci.-
westchnęła smutno hrabina.


Nie tylko bowiem był Gilbert i jego słudzy do obrony życia Marjolaine zajęli komnaty w pomieszczeniach dla służby w dworku. Pojawili się także Walończycy z Aisne. Pod wodzą Francisa Velmonta.


Masywnego brodatego osiłka przerastającego Marjolaine o głowę. On i jego piątka równie brodatych najemników przypominała bardziej zbójów niż dobrze wychowanych... szermierzy. I tacy w zasadzie byli, twardzi, duzi, nieokrzesani... i o chłopskich manierach. Znali jednak swoje miejsce w społeczeństwie, kłaniali się przed jaśnie panienką w pas i zapewniali o swej niemal psiej wierności. Posiadanie takich olbrzymów na swe usługi, sprawiało pewną radość Marjolaine.
No i to, że najęła ich Béatrice Paquet rozwiewało wszelkie obawy hrabianki. Czuła się bezpieczna przy "dalekich krewniakach" Paquet, która jak się okazało, była Walonką z pochodzenia. Teraz Marjolaine mogła czuć się bezpiecznie... prawie. W jej domu krył się bowiem ciągle jeden podstępny drapieżnik, przeciw któremu żadna pułapka nie była skuteczna, żadne sidła nie mogłygo usidlić, żaden obrońca nie był użyteczny...
Drapieżnik z którego zakusami walczyła sama i którego pokusom ulegała. Gilbert d’Eon, jej narzeczony.


Obecnie rezydujący w mało używanym pomieszczeniu jej posiadłości, w bibliotece. Poprzedni właściciel dworku Le Manoir de Dame Chance, zgromadził całkiem pokaźny zbiór ksiąg, który przeszedł na własność hrabianki. Marjolaine jednak nie czytała wiele z nich, bowiem gust markiza de Avenier, jeśli chodzi o literaturę znacznie różnił się od gustu nowej władczyni dworku.
Któż bowiem marnowałby czas na nudne traktaty filozoficzne i ekonomiczne. I podobną temu literaturę.
Ale podobnie jak broń, książki w dworku pozostały za rządów Marjolaine. Z tych samych zresztą powodów.
Ładnie się prezentowały. No i dworek powinien mieć swoją bibliotekę,. n'est-ce pas?


I była piękna, cieszyła oko za każdym razem gdy hrabianka przemierzała ją przyglądając się kolejnym półkom pełnym woluminów obciągniętych cielęcą skórą i zdobionych złoceniami.
Gilbert właśnie tutaj zaszył się z księgami, które przywiózł z Paryża i karafką pełną wina. I dwoma kielichami. Jakby był pewien, że przyjdzie... że ciekawość tego, co się dowiedział w stolicy skłoni ją do odszukania go. Bezczelny i pewny siebie osobnik. I niebezpieczny.
Hrabianka dobrze wiedziała, jak podstępną bronią są jego słówka, dłonie, usta... Jak potrafi namieszać w jej główce, jak potrafi wzburzyć w niej krew, a potem obłaskawić.
A jednak... znów do niego się zbliżała. Jak ćma do płomienia świecy.


Ale nie w nocy. Nawet pokusa błyskotki okazywała się nie wystarczająca. Jej duma zabraniała jej grania w jego reguły. Wszak nie mógł jej mówić do ma robić we własnym domu. Był wszak jej gościem (mimo że zachowywał się jak gospodarz, łajdak jeden), był na jej terytorium, był jej własnością (nawet jeśli wydawało mu się że jest na odwrót), był wreszcie jej narzeczonym... i to ona mogła z nim zerwać i porzucić go na niełaskę. Powiniem cieszyć jej oczka prezentami, budzić uśmiech słodkimi słówkami i błagać... o to by zezwoliła na dotknięcie dłoni. Ot co!
Dlaczego było na odwrót? Hrabianka nie była w stanie zrozumieć. Ale niewątpliwie to była jego wina!
To jego pocałunki ją obezwładniały, to jego czułe słówka tak pieściły jej uszko. To jego wina.. że w jego ramionach czuła się wyjątkowo dobrze, a jego bezczelne pieszczoty jedynie w skrajnych przypadkach wywoływały niepokój.
I dlatego się go bała... Nie tyle jego samego, ale faktu... tej intymnej atmosfery z wczorajszej nocy. Być blisko niego, gdy oboje mieli tak mało na sobie. Widziec żar w jego oczach, czuć serce trzepoczące w klatce piersiowej. Tak łatwo ulec tej chwili.
Z drugiej jednak strony.... Kolejna błyskotka kusiła. Kolejny skarb od szlachcica kusił. Zdobyć go...Mieć pewność, że nikt inny nie będzie przy nim. Że żadna służka, ani ochmistrzyni nie ogrzewa łóżka jej narzeczonego, jej własności, jej jednorożca.
Więc może jednak pójść ? Może jednak się odważyć? Wszak ostatnim razem nic się nie stało, a pobudka była tak miła.
Ale czy tym razem starczy jej sił by się mu opierać? Czy tym razem strach i duma nie wystarczą by oprzeć się pokusie? I co wtedy?
Wyobraźnia podsuwała scenariusza powodujące przerażanie w myślach hrabianki i motylki w jej brzuchu.
Co będzie jeśli w końcu mu ulegnie i straci tą cnotę pogrążając się całkowicie w wyuzdaniu?
Co wtedy...

Marjolaine biła się z myślami nie mogąc usnąć we własnym łożu. Raz wstawała gotowa pognać do swego wybra...narzeczonego, raz przerażona konsekwencjami wtulała się w poduszkę.
I wtedy, po kilku godzinach tej walki w łóżku drzwi do jej sypialni się lekko uchyliły i Marjolaine ujrzała swego narzeczonego z łobuzerskim uśmiechem zaglądającego do jej sypialni.
Gilbert przyłożył palec do swych ust prosząc o ciszę. I powoli wszedł, zamykając ostrożnie drzwi. Znów półnagi i znów naruszając spokój jej sypialni. Choć tym razem bez flinty. Szedł cicho. Szedł powoli. I uśmiechał się bezczelnie nie odzywając się w ogóle.
Prawdziwy? Czy też jedynie wytwór wyobraźni Marjolaine skołatanej tymi dramatycznymi wyborami?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 16-01-2013 o 16:52. Powód: uzupełnienie o rozmowę z Antonią;)
abishai jest offline  
Stary 19-01-2013, 05:03   #47
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Biblioteka, chociaż z pewnością mająca swe niezaprzeczalne uroki kurzu, starych ksiąg i górujących ponad wszystkim regałów, nie była najczęściej odwiedzanym przez Marjolaine zakątkiem w dworku. Stary markiz nie pozostawił po sobie zbyt wielu wartych uwagi tytułów, a i też, co tu kryć, ona nie należała do grona tych szarych myszek odnajdujących szczęście w czytaniu. Nie odczuwała też potrzeby „wyzwalania się” jak co poniektóre damy znużone arystokratycznym życiem, które zgłębianie męskich nauk przekładały ponad bale, życie towarzyskie, błyskotki, nowe kreacje... Hrabianka d'Niort zdecydowanie taka nie była.
Co nie oznaczało też, że sama nie była wykształcona. Nauczała ją Beatrice, nauczali ją aktorzy wbrew sprzeciwom maman. Wiedziała jak błyszczeć i jak być ciekawą rozmówczynią, jak zmanipulować innych i jak wyjść na swoje. I to było w końcu najważniejsze, non?
Swego narzeczonego też nie podejrzewała o fascynacje księgami. A już tym bardziej o to, że bez słowa sprezentuje jej jakieś tomiszcza przywiezione z Paryża! Wszak był Maurem, non? Barbarzyńcą i prostakiem podobno, więc idąc za niektórymi plotkami nie powinien nawet potrafić czytać. Nie powinien też parać się malarstwem, a o ile nie kłamał, to właśnie czynił to w skrytości swego zamczyska. Najwyraźniej był.. bywał lepiej wychowany niż na co dzień dawał po sobie poznać. Może na rękę mu były krążące o nim plotki?

Przystanęła w pół kroku wyłaniając się zza szeregu regałów i mając przed sobą dość... zadziwiający widok. Zarówno mężczyzny z taką beztroską przesiadującego w jej biblioteczce, co i Gilberta faktycznie pogrążonego w lekturze. Wiele już widziała przez tych kilka dni ich narzeczeństwa, ale jeszcze ani razu nie wyglądał tak.. tak.. niewinnie. Zawsze albo jego ślepia błyszczały jak u wilka, albo uśmiechał się łobuzerko, albo dobierał się do niej, albo szeptał dwuznaczności. A teraz oddawał się kulturze lub naukom spisanym na kartach księgi, przecząc wszystkiemu co o nim mówiono w Paryżu. Chyba że.. tak naprawdę to same wyuzdane powieści właśnie czytał, lubieżnik jeden!
Nadal nic nie mówiąc, ani nie podchodząc do niego także, oparła się plecami o pobliską półkę wyższą od niej o kilka wyjątkowo dużych głów. Nie uśmiechała się z zadowoleniem ani kpiąco, w oczach też brakowało jakiejkolwiek iskierki złośliwości. Po prostu wpatrywała się w niego jak w niespotykane zjawisko, które nie powinno mieć miejsca. A mimo to miało i wywróciło do góry nogami wszystkie prawa rządzące światem. Cóż, przynajmniej światkiem panienki.

Szlachcic po chwili ją zauważył i zerknął w jej stronę rozjaśniając swą twarz lubieżnym uśmieszkiem. Jakże to rzadkie zjawisko szybko prysło przy niej niczym bańka mydlana.
-Ach czemuż się tak czaisz moja droga, czyżbyś szukała kochanek które przezornie ukryłem w bibliotece pomiędzy regałami?- spytał żartobliwie Gilbert.- Czyżbyś znów zamierzała mnie śledzić lub szpiegować?
-Non
– odparła mu krótko, cały czas trwając w zbyt dużym zaskoczeniu, aby poczuć się urażoną jego podejrzeniami -Żadne historie krążące wśród szlachty nie wspominają o Tobie jako o.. czytającym. Oui, parszywy, skąpy, wyuzdany, niewychowany, zepsuty, bezczelny, grubiański i ordynarny, ale nigdy oczytany.
Zdawało się, że ta lista cech przypisywanych Gilbertowi nie będzie miała końca w usteczkach jego narzeczonej. Zapewne jeszcze byłaby dość długa, a i ona sama też by od siebie dodała trochę „pochlebstw”. Rozchyliła wargi w dość krnąbrnym uśmieszku i dalej drażniła bestię -Muszę zatem przyjrzeć się i dobrze zapamiętać ten moment, by później móc o nim opowiadać. Mam tylko obawy, że moje słowa zostaną wzięte za bajkę..
-Nie zapomnij o... strasznym i onieśmielającym Maurze.
- rzekł z uśmiechem Gilbert wędrując spojrzeniem po kreacji Marjolaine.- Tak ładnie się dla mnie wystroiłaś, a tak daleko ode mnie stoisz. Boisz się, że cię pożrę... moja słodka ptaszyno?
Wskazał na stojące przy karafce wina kielichy.- Jak widać, czekałem na ciebie moja wspólniczko.
-Wcale nie dla Ciebie! Byłam dzisiaj bardzo zapracowaną ptaszyną przez tych wszystkich gości przybywających do mego domu
– hrabianka aż się naburmuszyła słysząc taką sugestię padającą z ust Gilberta. I zarumieniła się też odrobinę, no bo może.. przy okazji mierzenia cudownego gorsetu otrzymanego od narzeczonego rzeczywiście zmieniła także i swoją obecną kreację. Ale przecież to nie tak, że dobierając kolejną suknię brała pod uwagę to czy jemu się spodoba!

Zbliżyła się nieśpiesznie ku Maurowi, po czym zmyślnie wykazując się oceną taktyczną przysiadła naprzeciwko niego, aby blat stolika chronił ją przed jego zakusami.
-Maman też już wróciła, więc porozmawiałam z nią chwilę. Była wielce wzburzona plotkami jakie usłyszała od swej drogiej przyjaciółki... - w głosie jej zabrzmiała fałszywa nutka równie nieprawdziwej goryczy względem tamtej niedobrej kobiety doprowadzającej Antoninę do złości swymi historyjkami. To wrażenie było wielce sprzeczne z uśmieszkiem, który rozpromienił twarzyczkę Marjolainę i rozbawionymi słowami -Nasz wczorajszy plan się powiódł, partnerze w zbrodni.
-Czyż mogło być inaczej? Wszak zaskakująco dobrana z nas para.
-odparł szlachcic nalewając trunku do kielichów.- Acz zdziwiło mnie wczoraj, że zdejmowanie pończoszki, przyprawiło cię o taki rumieniec. Widać.. lubisz, gdy cię dotykam, non?
Kłamał... Wcale nie był zdziwiony. Kłamał i nawet tego nie ukrywał uśmiechając się lisio.
Gilbert przesunął spojrzenie na dekolt obecnej kreacji Marjolaine.- Mam jednak wrażenie, że ubierałaś się jednak z myślą o mnie. Czyż nie lubisz komplementów z moich ust, mademoiselle ?
-Zbyt dużo sobie wyobrażasz Maurze, nie spodziewałam się po Tobie takiego oderwania od rzeczywistości
- burknęła z teatralną wręcz obojętnością starając się wywołać wrażenie.. cóż, każde inne niż zawstydzenia, które mogłoby sprawić mu zbyt wiele satysfakcji z dobrze odczytanych zamierzeń hrabianki.
Pochyliła się wspierając policzek na wnętrzu dłoni, drugą zaś wyciągnęła ku niemu i ciekawsko uniosła odrobinę otwartą księgę, by móc zerknąć na jej tytuł. Przekrzywiając przy tym główkę by lepiej widzieć, zapytała – Co czytasz?
-Moja droga. Jako twój narzeczony jestem zobowiązany zaspokajać pewne twe potrzeby. Choćby w zakresie komplementów.
- rzekł z uśmiechem Gilbert i łyknął wina.- Byś czuła się dobrze w naszym fałszywym związku, non? Nie mogę cię zaniedbywać.

Księga o dziwo nie miała tytułu, a sądząc po zgrzebnej okładce nie należała do tutejszego księgozbioru.- Pozwoliłem sobie zdobyć spis majątków, w tym także i twojego rodu. Całkiem interesującym posagiem dysponujesz moja droga, acz... nie tak pokaźnym jak sądziłem. Nie zrozum mnie źle moja ptaszyno. Twój posag to całkiem pokaźny kąsek. Niemniej osoby pokroju markiza D’Rochers zwykły interesować się większymi posiadłościami.-potarł brodę przekładając kartkę.- A to ciekawie. Nie wiedziałem, że posiadasz aż dwa zamki.
Hrabiankę też to zdziwiło, bo nie posiadała zamku, poza rodowym pałacykiem Niort, nazywanym zamkiem chyba tylko z grzeczności.
-Porte Corbeau.- odczytał nazwę zamku szlachcic i Marjolaine zrozumiała. “Krucza Brama”... stare ruiny na wzgórzu, jakiś kwadrans konnej jazdy od rodzinnego domu Marjolaine. W spisie ziem mogły figurować jako zamek, ale była to kupa gruzów z czasów wypraw krzyżowych, z której to chłopi kiedyś podbierali budulec. Obecnie wszyscy trzymali się z dala od ruin, gdyż fundamenty zamku były uszkodzone i łatwo można było złamać sobie kark stawiając krok tam gdzie nie trzeba, a przez to spadając wprost do zamkowych piwnic. Obecna nazwa zamku wywodziła się od stad kruków i wron wijących swe gniazda w ruinach. Tej oryginalnej nikt już nie pamiętał.

-Coś.. coś musiałeś źle odczytać. Mamy tylko jedną posiadłość w Niort, a Porte.. Porte.. - zająknęła się w końcu próbując powtórzyć tą obcą dla niej nazwę. Szukając pomocy zerknęła na kartę księgi, by stamtąd móc do góry nogami powoli ją odczytać niczym słowa w nieznanym języku -Porte Corbeau to jedynie sterta zniszczonych przez czas szczątków dawnego zamku. Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek nadawał się do mieszkania. Popadł w ruinę na długo przed moimi narodzinami i.. obecnie nie jest najcenniejszym elementem mego posagu.
Zmarszczyła jaśniutkie brwi i wzniosła na Gilberta karcące spojrzenie. Już samo ono miało jasne przesłanie pod tytułem „Nie wstyd Ci, nikczemniku?”, ale panieneczka nie skończyła tylko na nim.
-I nie spodziewałam się po Tobie, że uwierzysz w te wszystkie plotki rozpowiadane po tamtym nieszczęsnym balu. Tłumaczyłam to innym, wytłumaczę też i Tobie – wyraźnie znużona ciągłymi tłumaczeniami nabrała na moment powietrza w płuca, a następnie oświadczyła stanowczym tonem -Étienne nigdy nie przejawiał choćby cienia zainteresowania mną lub moim majątkiem.
-Może nie zdążył, albo nie miał okazji. A może nie chciał, byś ty o tym wiedziała
.- rzekł Gilbert wędrując spojrzeniem kolejnych pozycja zaznaczonych w spisie.- Z tego co wiem, interesował się różnymi majątkami, w celach... mi nieznanych.
Zerknął na hrabiankę i dodał mimochodem.- Ale że taką jasnowłosą perełką wzgardził... to można tylko poczytać jako wyjątkowy brak gustu i poczucia piękna.

Panieneczka nie do końca wiedziała jak zareagować na to stwierdzenie wypowiedziane przez złotoustego węża. Za to jej ciałko bardzo dobrze wiedziało. Rozeźlenie wypuściło ze swych łapsk śliczne lico, na które znów powróciły czerwone wypieki. Nie dając po sobie niczego poznać prychnęła -Ja też się nim nie interesowałam, więc wszelkie jego próby zdobycia mych względów spełzłyby na niczym. Acz jeśli tak go ciekawił mój posag, to granie niedostępnego i oddanego Madeleine nie było najlepszym podejściem.
Nagle pochyliła się ku Gilbertowi i kładąc otwartą dłoń na akurat otwartej stronie księgi, przeszkodziła mu w dalszym czytaniu prywatnych szczegółów jej majątku -Ale Ty też się interesujesz! Dlaczego? Czyżbyś aż tak był ciekaw tego, co mój przyszły wybranek dostanie wraz z mym posagiem?
-Może planuję cię posiąść wraz z majątkiem. Może obrączka na twoim paluszku jest wrotami do twojej alkowy, non? Bądź co bądź strasznie się przede mną wzbraniasz.
- odparł uśmiechając się bezczelnie Maur. A choć mówił to żartobliwym tonem głosu, to czy na pewno można to było uznać za żart?
Szlachcic pochwycił rękę, którą hrabianka nieopatrznie zakryła karty księgi i nachylił się całując skórę Marjolaine.- Wiesz jak to jest mademoiselle. Prosisz o rączkę, bierzesz w posiadanie całe ciało.
-Oh? I zatem mierzysz wartość mej alkowy w wielkości mego majątku? Wszak masz już swoją odpowiedź, skoro nie jest on.. wystarczająco pokaźny dla Ciebie
– mruknęła Marjolaine świadomie korzystając ze wcześniej nieopacznie wypowiedzianych przez niego słów, swoje wypowiadając z przerysowanym wręcz pedantyzmem sugerującym kpinę.

Próbowała się uwolnić z jego uścisku, ale jakoś tak.. bez większego zapału. Aczkolwiek atak mężczyzny ją zaskoczył, aż prawie podskoczyła na wyściełanym aksamitem krześle i trąciła go bucikami pod stołem. Starając się trzymać rezon, podzieliła się z nim informacją jaką zdobyła „spacerując” rano z młodym muszkieterem -Podsłuchałam rano jak maman rozmawiała z de Avenierem. Ona oburzała się na moje narzeczeństwo z Tobą, a on wspominał, że może też interesujesz się tylko mym posagiem tak jak biedny Étienne. Czyżbym jako jedyna nie dostrzegła zainteresowania z jego strony, skoro nawet ten stary pudel coś takiego podejrzewa?
-De Avenier może wiedzieć więcej niż my oboje, moja droga wspólniczko. A skarby twe, które najbardziej mnie interesują skrywa twój gorsecik, suknia i... serduszko.
- odparł z zawadiackim uśmiechem Gilbert obejmując dłoń szlachcianki swoimi dłońmi i unosząc ją do swych ust. Pieścił ją pocałunkami, po czym wędrował czubkiem języka po każdym jej palcu, jakby dłoń hrabianki pokryta była cukrem pudrem.
Następnie nadal trzymając jej dłoń, niczym zakładniczkę spojrzał wprost w oczy hrabianki mówiąc.-Czasami niewinna pieszczota, może wprawić ciało w drżenie,non? W zależności od tego, kto ją wykonuje. Czyżby mój język obudził w tobie jakąś czułą nutkę, że się tak nerwowo wyrywasz z mego uścisku? A może... niecierpliwisz się, gdyż tak niewiele sekretów ujawniłem?

-Czy grożono Ci kiedyś Maurze wyrwaniem tego srebrnego języka? Bo jakoś trudno mi uwierzyć, bym była pierwszą osobą z takimi intencjami wobec Ciebie, najdroższy..
- wymruczała , słodkim tonem podkreślając swą groźbę. Czuła się bardziej rozbawiona sytuacją niż oburzona jego zachowaniem wobec siebie. Ba, chociaż dość lubieżne ( acz w porównaniu z innymi jego niecnościami aż zadziwiająco niewinne ) to jego pieszczoty były także wyjątkowo miłe i przyjemne. Ah, czułe wręcz! Z trudem Marjolaine to przed sobą przyznawała, ale były one rozkoszną odmianą po drapieżnym wpijaniu się w jej warg i szyję. I o ile przed tamtymi się wielce wzbraniała, o tyle od tych nie zamierzała tak ochoczo uciekać. Jeszcze nie.
-Ale chociaż przyznaję z trudem, to masz rację. Miałeś mi opowiedzieć czego takiego się dowiedziałeś w Paryżu, a póki co słyszę jedynie sugestie, insynuacje i dwuznaczności. Czyli to co zawsze z Twych ust.. - ponarzekała, posmutniała i westchnęła dramatycznie – Zaczynam myśleć, że przyszłam na próżno..
-Nie uważasz, że byłaby to strata. Mój język wszak może być użyteczny do tak wielu sytuacji.
- usta mężczyzny objęły paluszek wskazujący hrabianki, pochłaniając go. Czubek języka przesunął po opuszce palca Marjolaine w dość rozpustnej pieszczocie. Nadal trzymając dłoń hrabianki w swej niewoli Gilbert rzekł.- Wspomniałem ci o topielicach przed wyjazdem, prawda? Obie znaleziono w rzece i obie okazały się służkami zakupionymi ode mnie przez Étienne’a. Ale przyczyną ich śmierci nie okazało się utonięcie. Tylko problemy sercowe. A dokładniej... brak owego serduszka. Ktoś rozciął im klatki piersiowe i wyjął bijące jeszcze wprost ze stygnącego ciała. Tak przynajmniej przypuszczam. Jeśli bowiem ktoś zadaje sobie tyle trudu, by uśmiercić bezbronną kobietę w taki sposób, to pewnie wolałby by wypadło to bardziej dramatycznie i teatralnie.

Marjolaine była istnym kłębkiem zbieżnym emocji. Z jednej strony poddawała się zadziwiającej przyjemności płynącej z pieszczoty Maura, wobec której nie powinna odczuwać niczego innego niż obrzydzenia. A jednak ze szczerą fascynacją przyglądała się jego ustom, a wzdłuż jej kręgosłupa raz po raz przemykał dreszczyk podekscytowania.
Ale też słuchała go co.. nie wyszło jej zbytnio na dobre. Pobladła słysząc jego wieści. Non.. aż pozieleniała z obrzydzenia i strachu pod maseczką białego pudru. Niestety, wyobraźnia panieneczki była nad wyraz twórcza, co nie raz potrafiło się obrócić przeciwko niej. Tak jak i teraz, gdy to podsunęła jej.. zilustrowanie słów narzeczonego.
-Ktoś w Paryżu... zabija kobiety i.. i.. wyrywa im serca? - wydukała po dłuższej chwili, z mieszaniną zarówno przerażenia co i żarliwego gniewu. No bo jakże to tak? Takie okropieństwa w jej Paryżu? W jej cudownej idylli? Toż to było nie do pomyślenia. Ponadto, hrabianka d'Niort była dość przywiązana do swojego serduszka – Czemu jakiś.. zwyrodnialec miałby.. coś takiego robić?
Gilbert podsunął w jej pobliże napełniony czerwonym niczym zaschnięta krew winem. -Wypij, to ci dobrze zrobi.
Po czym pieszczotliwie głaszcząc jej dłoń mówił.- Nie w samym Paryżu, raczej w posiadłościach znajdujących się w górnym biegu rzeki, powyżej samego miasta. A czemu... Nie wiem. Są różne pragnienia w ludzkich sercach, niektóre bardzo mroczne. Ale ty nie masz powodu do trwogi. Zawsze możesz wtulić się w me ramiona, wspólniczko. I być pewna, że nie dam nikomu zabrać ni skrzywdzić, mego skarbu.

Łyknęła odrobinę trunku,acz nie spodziewała się odczuć jakichkolwiek jego cudotwórczych właściwości. Tyle dni, a narzeczony nadal nie miał okazji poznać tajników poprawiania nastroju hrabianki słodkościami. Wino było dobre, lepsze od tamtego podanego mu przez ochmistrzynię w jego pierwszym dniu wizyty w dworku, ale.. ale nie było wielokrotnie przekładanym masą kawałkiem ciasta. Ale czy na pewno potrafiłaby teraz cokolwiek przełknąć?
Nie poczuła się też zbyt pocieszona jego zapewnieniami. Wszak oddanie się w jego ramiona byłoby tylko ucieczką z jednej pułapki w kolejną. Być może Maur nie sprawiał wrażenia jakby chciał ją skrzywdzić, ale oczywiste były jego inne zamiary wobec jej drobnego ciałka. I z dwojga złego, czy lepszym byłoby stracenie serduszka przez niego, czy przez nieznanego potwora grasującego po okolicach Paryża? Cóż byłoby bardziej bolesne?

-I mówisz, że to były kobiety od biednego markiza? Na cóż mu.. - przygryzła dolną wargę, nie będąc pewną czy aby na pewno chce wiedzieć cóż takiego tamto ucieleśnienie doskonałości arystokratycznej robiło z zakupowanymi dziewczynami. Ten ideał, w którego wpatrywało się tak wiele niewieścich oczek, mógł skrywać coś doprawdy parszywego – Zatem... „to” musiało się wydarzyć w jego posiadłości?
-Oui, tak też podejrzewam. Co więcej... domyślam się w której.
- rzekł w odpowiedzi Gilbert i nadal pieszczotliwie trzymając jedną dłonią rączkę Marjolaine, drugą pogłaskał hrabiankę po policzku z dziwną delikatnością.- Planuję nawet ją odwiedzić po zmroku. Ale... widzę, że raczej takie wyprawy nie są dla ciebie stworzone, więc oszczędzę ci szczegółów.
Po czym uśmiechnął się lisio dodając przesłodzonym tonem głosu.- Jeśli nadal czujesz się poruszona, to możesz siąść mi na kolanach i w mej bliskości szukać otuchy.
-Dzisiaj? Po zmroku? Chcesz.. chcesz się tam wkraść, Maurze?
- zapytała zaskoczona Marjolaine, puszczając mimo uszu jego propozycję, jakkolwiek dość kuszącą. Szczególnie w połączeniu z jej policzkiem wtulającym się ( bezwiednie! ) w dłoń mężczyzny. -I chyba nie sądziłeś, że będę chciała z Tobą pójść, prawda? Mówiłam Ci już, że nie jestem złodziejką. A i zabranie mnie do miejsca, gdzie ktoś zabił kobiety nie byłoby najbardziej troskliwym posunięciem z Twojej strony.
Odwróciła twarzyczkę, by uciec spojrzeniem w wielce urażonym wyrazie. Za to, że w ogóle pomyślał o zabraniu jej na taką niegodną eskapadę po nocy. Za to, że najwyraźniej ciągle miał ją za kogoś pokroju złodziejki. Za to, że zostawi ją „samą” w dworku z tymi wszystkimi bandytami wyczekującymi tylko okazji do zaatakowania. Finalnie, w końcu też za to.. że odczuwała jednocześnie gniew i troskę o bezpieczeństwo swego narzeczonego. Z pretensją wysączyła kilka łyków wina, po czym burknęła obrażona -Poza tym tak nie wypada, nie powinno się wkradać do cudzej posiadłości i pewnie ktoś Cię złapie.
-Nie dziś, jutro... w nocy. Pogrzeb pana na włościach, zawsze wprowadza zamęt wśród służby
.-rzekł w odpowiedzi Gilbert nie przejmując się jej obrażoną minką. Uśmiechając się rzekł do swej wybranki.- Nadarza się więc idealna okazja do rozejrzenia się po owej podejrzanej posiadłości. A i nie uważam cię za złodziejkę, moja wspólniczko. Niemniej...

Szlachcic wstał z miejsca przy stoliku i zaszedł od tyłu siedzącą na krześle hrabiankę. Lekko kucnął obejmując Marjolaine swymi ramionami ulokowawszy wygodnie swą głowę na jej lewym barku, przytulił swój policzek do jej mrucząc cicho.-... wyprawa taka może być ekscytująca. Może być przygodą wywołującą szybsze bicie serca. Może być naprawdę ciekawa. A jak wszak muszę zadbać, byś nie nudziła się w moim towarzystwie.- poczuła jak musnął delikatnie jej policzek szepcząc cicho jej słowa.- A wiesz... że to rzadko odwiedzany zakątek twego domostwa. I że pewnie nikt nie usłyszałby twych jęków i krzyków rozkoszy. I że jesteśmy tu sami?
Nie musiał mówić nic więcej. Bujna wyobraźnia hrabianki sama nakreśliła różne scenariusze wydarzeń.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 19-01-2013, 05:13   #48
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Aż się zakrztusiła winem. Ba, w swym zaskoczeniu prawie je wypluła, acz to byłoby bardziej widowiskowe gdyby mężczyzna nadal siedział naprzeciwko niej. Dobrze zatem, że nie ominęła jej taka okazja i trunek po dłuższym pokasływaniu odnalazł właściwą drogę. O mało też nie wypuściła z dłoni kielicha, więc na wszelki wypadek odstawiła go ze stuknięciem na blat.
Wyobraźnia jeszcze raz sobie z niej zakpiła, wspomagana przez niewypowiedziane pragnienia i skrywane, wielce wstydliwe fantazje. Aż żywym ogniem zapłonęły jej śliczne policzki.. a przynajmniej takie miała wrażenie.

-Mówisz, jakby to była podróż ku nieznanym, egzotycznym miejscom. To byłoby ekscytujące. Ale nie wkradanie się do zamku nieboszczyka! - stwierdzając, że najlepiej będzie nie zwracać uwagi na jego sugestie, uniosła swój głosik o kilka stopni i zacisnęła dłonie na sukni -Nieboszczyka, Maurze! Toż to jak zbezczeszczenie pamięci po nim i to tak zaraz po jego pogrzebie! Nie wspominając już o tym co się stanie, gdybyś został przyłapany.. albo co gorsza, gdybym była z Tobą i ktoś nas złapał!
Nie to, żeby Marjolaine przejmowała się losem duszy markiza. Bardziej przejmowała się ewentualnym konsekwencjami i istnym ostracyzmem wśród arystokracji, gdyby ktoś się dowiedział o takiej wyprawie. Naturalnie, były też jakieś moralne przeszkody.. ale hrabianka miała własne priorytety. Jęknęła ciężko, zdecydowanie nie w sposób w jaki pragnąłby Gilbert Czy Twoja fascynacja tym czego poszukujesz jest warta takiego ryzyka?
-Fantazja? Nie. Interesy i ciekawość bardziej. Moja... fantazja jest bardziej nakierowana na chwilę obecną.
- mruknął szlachcic wprost do ucha Marjolaine.- I na obecność pewnej ślicznotki w moich ramionach. Powiedz mi moja droga, czy już odkryłaś jakież to pieszczoty lubisz? I jakież miejsca na twym ciele szczególnie domagają się takich przyjemności?

Gdyby nie silnie ją obejmujące ramiona Maura i jeszcze dodatkowo tak nęcąca bliskość jego ust wręcz paraliżująca jej ciałko, to zaraz by wstała stanowczo z krzesła w celu oddalenia się. Ale nie mogła. Poprzestała zatem na skrzyżowaniu rąk na piersi i odwrócenia główki w zbulwersowaniu z dala od jego twarzy. Następnie burknęła, co nijak nie miało się z odpowiedzią na pytania -Jeśli to wszystko co miałeś mi do powiedzenia monsieur, to już pójdę.
-Jesteś fascynującą kobietą mademoiselle.
- szeptał Maur muskając ustami jej szyję, a potem policzek w wędrówce do jej ust. Wreszcie musnął ich kącik dodając.-Zbyt fascynującą, bym mógł być obojętny, non? Zaprawdę na wielką próbę wystawiasz swego narzeczonego. Próbę, której pewnie nie podołam, bo jak można się oprzeć pokusie jaką ty jesteś ?
-A to ciekawe. Dotąd miałam wrażenie, że to Ty wystawiasz na próbę mnie i moje nerwy
– odparła, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem z kącika błękitnego oczka. Naburmuszona wydęła także czerwone usteczka, jednocześnie starając się nie dać wygrać pokusie złączenia warg jej i Maura w pocałunku. A była to doprawdy wielka pokusa. Nęcona jego gorącym oddechem łaskoczącym jej skórę, jego szorstkim zarostem przyjemnie ocierającym się o delikatny policzek i otulającym ją, pociągającym męskim zapachem, Marjolaine próbowała odwrócić swoją uwagę. Zaczęła zatem walczyć z obejmującymi ją ramionami, rozkazując przy tym -Puść mnie.

-Wystawiam? - zapytał to niby zaskoczony Maur. Zamiast puścić hrabiankę, mocniej ją przytulił pieszcząc skórę oddechem, kusząc usta dziewczęcia muskaniem wargami.-Ale przecież nie jestem pierwszym twym wielbicielem. Nie pierwszy żebrzę o twe względy, non? Czyż nie było przede mną dziesiątków szlachetnie urodzonych, których oplatałaś wokół swego paluszka? Ja tylko zapewniam cię o moim oddaniu i pragnieniach, co byś nigdy nie musiała się martwić o to, że... moje zainteresowania skupione są na jakiejś innej kobiecie. Bowiem tylko ty, jesteś ta najważniejsza i jedyna.- szeptał muskając ustami policzki dziewczęcia. - A... i będę miał dla ciebie małą niespodziankę, jutro.
-Chyba się zapominasz, Maurze. Zachowaj te wyznania dla naszej publiczności, nie musisz tak kłamać gdy jesteśmy sami
– mruknęła nadal niezadowolona panienka, starając się nie dać opleść temu wężowi o srebrnym języku. Z jakąż łatwością wypowiadał te swoje łgarstwa, które wszak powinny być zachowane dla tej faktycznej jedynej i najważniejszej wybranki, nie dla fałszywej narzeczonej. Chciał się nimi jej przypodobać, udobruchać i dobrać się pod jej spódnicę, ot na czym mu jedynie zależało. A mimo to w nad wyraz ciepły sposób poruszały one jej serduszko.

Ale nie tylko one. Także i coś innego potrafiło na tyle ująć panieneczkę, że rozganiało jej złości. Słysząc te magiczne słowa układająca się w jej główce w proste przesłanie - „podarunek”, zwróciła gwałtownie ku mężczyźnie twarzyczkę, prawie zderzając ze sobą boleśnie ich czoła. Ale nic to. Iskierki błyszczące w błękitach jej oczu zdradzały zaciekawienie i podekscytowanie, na wargach wymalował się wesoły uśmiech -Jaką niespodziankę? Kolejną śliczną błyskotkę dla mnie?
-Niespodziankę. Nie mogę i nie powinienem zdradzić nic więcej.
-rzekł Gilbert uśmiechając się wesoło i dodając.- A błyskotkę możesz wszak znaleźć dziś. W moim łożu, tej nocy.
Po czym mocniej przytulił hrabiankę dodając szeptem.- A jakież to słowa i komplementy powinny trafiać do twego uszka, gdy jesteśmy sami, moja droga wspólniczko? Wszak... Chcę byś czerpała tylko przyjemność z mej obecności i jak najbardziej osłodzić ci pobyt twój w mych ramionach.
-Nie osłodzisz mi niczego swoimi fałszywymi pochlebstwami
– hrabianka ponownie przyjęła na twarz maskę rozkapryszenia i dumy, zaraz po tym jak zrzedła jej i posmutniała minka, gdy to mężczyzna postanowił trzymać ją w niepewności.
-Czemu one fałszywe? Czyż nie jesteś śliczniutka, sprytna, urokliwa... czyż nie wodzisz za nos rodzaj męski. Czyż nie uległem twemu urokowi?- szeptał z rozbawieniem w głosie Gilbert.- Czyżbym nie lubił cię obejmować? Przyznaję, że przyjemnie trzymać cię w ramionach, pieścić... słuchać twego głosiku, nawet jeśli prawi mi wyrzuty. Czy też widzieć twoją grę, zarówno na klawesynie jak i aktorską. Przyjemnie patrzeć na twoje liczko nabierające rumieńców przy mnie, na te ogniki w oczach, na te usteczka wygięte w uśmiechu.
Choć szlachcic obejmował ją cały czas stanowczo, bynajmniej nie zamierzając zluzować uścisku. Który wszak nie był zbyt męczący dla Marjolaine, tak jak męcząca była jego pokusa ust, tak blisko usteczek hrabianki.- No i nie należy zapomnieć o przyjemności, jaką daje spoglądanie na twe ciało obleczone w delikatne sukienki, lub bez... strojów... zapewne. Przyjemności jaką dają twe pocałunki i miękka twa skóra, moja droga wspólniczko. Przyznaję, obdarzam cię wieloma pochlebstwami i dowodami mego... zafascynowania twą osóbką, ale czyż dziwi cię to hrabianko d’Niort? Nie ja jeden uległem twej osóbce, non? I żadne z mych pochlebstw nie jest kłamliwe. Chyba, że... zaprzeczysz teraz którymś z mych słów. Wykażesz mi moją pomyłkę względem ciebie.
Ot, lis szczwany... I jak tu hrabianka mogła go oskarżyć o fałszywe pochlebstwa?

-Oczywiście, że nie. Ale każdy z mych nieszczęsnych adoratorów miał swoje powody do zachwycania się moją osobą, ich pochlebstwa nigdy nie były bezinteresowne. Chcieli dzięki nim wkupić się w me łaski, aby posiąść mój majątek i.. ciało, także. Czyżbyś i Ty był aż tak zdeterminowany do dostania się pod moją spódnicę? Chyba, że.. - nagle, ku zaskoczeniu swoim i mężczyzny zapewne także, Marjolaine parsknęła perlistym śmiechem. To szczere rozbawienie niczym czysta woda zmyło z jej twarzyczki wszelkie oznaki gniewu czy naburmuszenia, a i rumieńce podkreśliło mocniejszą czerwienią.
Uniosła dłoń i pogładziła bardziej oddalony od siebie policzek Maura, prawie wzniecając iskry paznokciami przesuwającymi się wśród jego szorstkiego zarostu. Psotną naturą tego gestu zatuszowała przemożną chęć przytulenia jego policzka do swego -Chyba, że tak naprawdę to jesteś tylko kolejnym kawalerem podesłanym mi przez maman pragnącą wydać mnie za mąż. W takim razie musiałabym pogratulować jej sprytnej intrygi i przekonującej gry aktorskiej.

-Wydało się... Przewrotny plan twojej matki spragnionej piątki wnucząt jednak się nie spełni, skoro odkryłaś naszą maskaradę.- w grze Maura, brakło umiaru. Jego aktorski kunszt był pełen przesady. Pasował do komedyi Molierowskich, gdzie każdą rolę można było określić jednym słowem:”skąpiec”, “żarłok”, ”zakochany” czy też “ślicznotka”. Szlachcic cmoknął czule swą wybrankę w policzek.
-Oui, twoje ciało nęci,twoje usta kuszą, twoje uda... zapraszają, by odkryć ciepłą tajemnicę kryjącą się między nimi. Nie taję, że pożądam. Nie taję, że pragnę ciebie w mej alkowie, acz...- potarł policzek swój delikatnie o policzek swej narzeczonej mówiąc zaskakująco pogodnym i spokojnym tonem.- Przekomarzanie się z tobą ma swój urok. Te twoje wybiegi i minki sprawiają mi przyjemność. A i czas spędzony w twoim uroczym towarzystwie... jest niewątpliwie pokusą samą w sobie.

Potwór złotousty o srebrnym języku.
Zawsze dobrze wiedział co powiedzieć i jak podejść swą wybrankę, aby poruszyć trzepoczące w jej piersi serduszko. I jak tu się chociaż porządnie pogniewać na tego łajdaka?





***




Marjolaine tej nocy nie była już tak bezczynna. Nie zamarła w przestrachu po zobaczeniu uchylających się drzwi i wchodzącego intruza. Bowiem gdy tylko uświadomiła sobie kto jest jej gościem, zerwała się z łóżka pośpiesznie na nogi. I tym razem nawet nie otuliła się szczelnie kołdrą, więc zaprezentowała mężczyźnie swą dzisiejszą kreację. A, co tu kryć, nie była ona tak zwiewna i kusząca jak ostatnia sukienka nocna, która była jedynie przyczyną problemów panieneczki. Cóż, jedną z wielu, z czego głównym jej problemem był sam Maur porywający ją do swej sypialni.

Zbliżała się do niego pełnym pretensji kroczkami, a przy każdym z nich otulająca ją biel falowała jak chmurka. I tak samo jak jeden z tych bezkształtów sunących po niebie, tak samo i tutaj nie podkreślała ona żadnego z kobiecych walorów hrabianki. Prosta i długa ciągnęła się jeszcze kawałeczek za nią po podłodze i zakrywała dokładnie filigranowe ciałko, nawet ręce skrywały rękawy. Jedyna „bezpruderyjność” odzienia przejawiała się w odsłoniętych ramionach okolonych śliczną falbaneczką.






-Coturobisz?!NiepowinnoCiętubyć! - poddenerwowana ( a także podekscytowana i zdecydowanie zbyt zadowolona ) jego pojawieniem się, Marjolaine wypuściła ze swych usteczek taki szybki, trudny do zrozumienia zlepek słów. Odetchnęła zatem głębiej, po czym wskazała sztywno rączką w kierunku drzwi, mówiąc przy tym już spokojniej -Wyjdź.
Gilbert tylko się uśmiechnął i nic nie robiąc sobie z jej słów, podszedł i drapieżnym ruchem rąk objął hrabiankę w pasie więziąc ją znów w swych objęciach. Usta Maura wędrowały po odsłoniętym ramieniu w kierunku szyi, gdy mówił cicho.- A gdzież powinienem... być ? Jeśli nie w twojej alkowie, to w czyjej?
Dotarł ustami do szyi, tak jego dłonie dotarły do jej pośladków.- Nie uważasz moja droga wspólniczko, że za dużo mówimy... za mało działamy?
-Póki co to Ty robisz zbyt wiele, monsieur!
- wraz z tym zarzutem powędrowały też i rączki panienki. Ujęła nimi za nieobyczajnie sobie wędrujące dłonie mężczyzny, by spróbować, nie tyle całkiem je odjąć od jej ciałka, co przesunąć ku bezpieczniejszym rejonom jakimi było mocne wcięcie w talii.
-Muszę rano wstać, przygotować się na pogrzeb. Nie mam czasu znowu z Tobą walczyć całą noc. I jestem zmęczona.. i... - przechyliła główkę ukazując swą niechęć jego pieszczotom i za pasmami długich włosów skrywając również.. wstydliwą chęć przejawiającą się w zdradliwym błyszczeniu oczu. Tym ruchem także mimowolnie wyeksponowała szyję na podbój przez jego spragnione usta -... i jeśli chciałeś znowu próbować się do mnie dobierać, to przyszedłeś na próżno!
-To nie walcz... poddaj się mojej... przyjemnej dla twego ciała propozycji.
- szeptał Maur wędrując ustami po szyi hrabianki, językiem zataczając kółka w miejscu gdzie szyja łączyła się z barkiem.- Pozwól przynieść sobie odrobinę przyjemności i miły sen.
Pozwolił przy tym hrabiance wygrać, odsuwając dłonie od jej pośladków i wracając nimi na talię.- Miły relaksujący masaż twego nagiego ciała, non? I dalszy sen w moich ramionach.

-Non..- mruknęła w odpowiedzi nieco drżącym głosikiem. Tak po prawdzie to była.. bardziej rozbawiona jego propozycją niż obruszona bezpośredniością. Myślałby kto, że jej narzeczony się w końcu nauczy po tylu niepowodzeniach, że stosowanie takiej taktyki wobec niej nie zda się na zbyt wiele. Ah, a może wiedział, ale mimo to i tak ciągle próbował? Musiała przyznać, że był przezabawny w swej zawziętości. Póki nie przekraczał pewnej granicy.
-Nie wierzę w Twoje dobre intencje ani w niewinny masaż tymi Twoimi dłońmi lubieżnika. A już tym bardziej mego nagiego ciała. To się nie-sta-nie, Maurze – wypowiadając pedantycznie swą decyzję, podkreśliła ją dodatkowo uniesieniem dłoni i oparciem ich na ramionach mężczyzny. A silne to były ramiona, doprawdy. Czuła pod palcami tę barbarzyńską skórę spaloną słońcem, a pod nią twarde, napinające się mięśnie, dzięki którym unosił ją z taką łatwością jak piórko. Mogłaby się zaraz rozmarzyć.. ale nie mogła, bezczelny by to wykorzystał. A i wsparła się przecież o niego po to, żeby móc odepchnąć się od jego zbyt bliskiego ciała.
- Masz rację, moje intencje są samolubne. Ale wierzysz chyba memu słowu, non? Tylko masaż i nic więcej.- rzekł Gilbert bynajmniej nie wypuszczając ptaszyny ze swych ramion, zamiast tego jedna dłoń ześlizgnęła po pupę dziewczyny i lekko ścisnęła pośladek. -Tym bardziej, że spięta jesteś. Potrzebujesz przyjemnego relaksu.
Usta szlachcica pieściły jej szyję, bowiem nie mogła od nich uciec, uwięziona w jego objęciach. Tak bezbronna, a jednak... pani sytuacji. Przynajmniej na razie.
-Pogrzeb... dostałaś zaproszenie? Nie bierzesz mnie ze sobą?- pytał cicho całując szyję i pozwalając sobie na intensywną acz przyjemną pieszczotę pośladka hrabianki dłonią. Sile miał ręce, ale i umiał ich używać... dotyk dłoni był przyjemny, acz może za bardzo... przyjemny i pobudzający.
-Ty... nie dostałeś zaproszenia, non? Zatem najwyraźniej nikt Ciebie nie chce na ostatnim pożegnaniu markiza i nietaktem byłoby moje przybycie z Tobą – odparła Marjolaine, choć nieco zaskoczyło ją to pytanie narzeczonego. Nigdy nie podejrzewałaby go o to, że.. chciałby, z własnej woli, uczestniczyć w takim targowisku próżności w jakie na pewno przerodzi się pogrzeb -Musiałabym tylko przez cały czas wytrzymywać to jadowite spojrzenie Żmijki..

Od wyobrażenia tych przepełnionych nienawiścią oczu „przyjaciółki” odwiodły ją pieszczoty szlachcica. Lubieżnik, parszywiec, szubrawiec, obłudnik.. Co właściwie jego ręce tak ciągnęło ku akurat tym dolnym krągłościom? Wszak to jego uciskanie nie było ani.. przyjemne.. ani.. ani.. ani nie przywoływało dreszczyku podniecenia.. ani.. ani.. ani nie była to najładniejsza część jej ciałka ani.. ani.. Ah, kłamstwa! Ciężko było sobie wmawiać takie zaprzeczenia, kiedy kolana same miękły pod tym magicznym dotykiem Maura, zdradziecko prawie wrzucając ją w jego objęcia. Złośliwe ciało jakoś nigdy nie potrafiło się porozumieć z umysłem panienki w takich sytuacjach. Przecież zawsze się wyrywała, zawsze się złościła i przeganiała te jego zaloty, a mimo to nadal.. wystarczyły byle jego dłonie i już zmysły rozpływały się pod tym dotykiem.
Cały czas starała się zachować pomiędzy ich ciałami bezpieczną odległość. Cały czas też odwracała twarzyczkę w bok, co by sobie nie myślał, że sprawia jej przyjemność -I byłam całkiem odprężona zanim przyszedłeś..

-Nie zauważyłem tego odprężenia.- rzekł obłudnie Gilbert dokładając drugą dłoń i obejmując pieszczotą drugi pośladek dziewczęcia. Może i nie nauczył się odczytywać zamysłów i humorów hrabianki, za to w reakcjach jej ciała czytał jak w otwartej księdze.-Dlaczego tak wzbraniasz się przed daniem sobie odrobiny przyjemności? Noc wszak jest ciemna i niewiele podejrzę, nawet gdy będziesz golutka.
Całując jej dekolt który odsłaniała swymi próbami ucieczki i szyję którą mimowolnie wystawiała na jego szeptał.- Myślałem, że użyjesz mnie do wbicia igiełki w dumę Żmijki. Bo niewątpliwie ostatnio jest o nas głośno w Paryżu, non? Ale może to i lepiej że zostanę w domu twym. Będę miał czas by należycie przygotować się na twój powrót w me ramiona.
-Ah.. nie zrozum mnie źle. Ucieranie dzięki Tobie przypudrowanych nosów tych wszystkich matron i mych niedoszłych narzeczonych rozpowiadających o mnie przebrzydłe plotki, jest czystą satysfakcją. Obawiam się jednak, że ich serduszka mogłyby nie wytrzymać Twego dobierania się do mnie na pogrzebie.. - w swej wypowiedzi zdołała skryć tchnienie, jakie mężczyzna wyrwał z jej ust swymi pieszczotami. Potwór, bestia, zwierzę nienasycone.. ponownie musiała opuścić ręce, aby spróbować uwolnić swe pośladki z nieprzyzwoicie przyjemnego uścisku jego dłoni. Wielce groteskowo musieli wyglądać, gdy tak stojąc oboje chwytali się za jej krągłości.

-I nie jesteś mym mężem, aby należał Ci się widok mego nagiego ciała, Maurze – mruknęła panieneczka niewinnie. Ale zaraz też zza jasnych kosmyków zerknęła na niego chytrze. I grać zaczęła, teatralnie i karykaturalnie bardzo przedrzeźniać Reginę i wszystkie inne jej podobne harpie.
-.. nagiego ciała ułożonego na łożu w pozie całkowitego oddania swemu wybrankowi, drżącego ze strachu i niecierpliwego oczekiwania, obleczonego jedynie w blask księżyca.. - wydobyła gdzieś z czeluści swej niewielkiej klateczki piersiowej ten sapiąco-dyszący szept, w mniemaniu tamtych ladacznic tak pociągający dla męskich uszu. Naturalnie, zarumieniła się też mocno, pomimo prześmiewczej natury swych słów. Z bolącymi od tego dyszenia żebrami, uśmiechnęła się nieco kpiąco - Nie przysługuje Ci też spędzenie ze mną pierwszej nocy, non? Czyżbyś nie znał zasad, najdroższy?
-Och... Są wyjątki od tej reguły. Dużo wyjątków mademoiselle. Kochankowie tak spragnieni swej bliskości, że aż...
- Maur docisnął mocniej biodra hrabianki do swego ciała, tak że poczuła owo pragnienie mężczyzny skumulowane między jego udami bardzo wyraźnie.- gotowi są je łamać. Zaprawdę, sporo kobiet idzie do ołtarza w bieli, która im nie przysługuje.
Usta szlachcica musnęły podbródek hrabianki, gdy szeptał.- Poza tym, czy to pasuje do ciebie mademoiselle ? Naprawdę tak bardzo cię kusi małżeńska obrączka? Tak bardzo pragniesz widzieć mnie swym mężem, gdy twe usteczka nie są w stanie wyszeptać słów ...- tu Gilbert nachylił się do uszka hrabianki, by powoli i wyraźnie wyszeptać.- ...Ko cham cię.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 19-01-2013, 05:23   #49
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Marjolaine zamarła w jednej chwili słysząc to wyznanie padające akurat z jego ust. Dreszcz przeszył całe jej ciałko, a i w nim samym leniwie rozpłynęło się dziwne ciepło, odmienne od tego powodowanego pieszczotami.
..non, niemądre serduszko. To przecież nie było prawdziwe wyznanie. Jedynie kpina, wyśmiewanie się z cudzych uczuć. Nie jej.. oczywiście. Ale któż wiedział, ile dziewczątek Maur już tak sponiewierał swoimi kłamstwami?! Z jakąż łatwością przychodziło mu wypowiadanie takich słów, parszywiec jeden. Czy cokolwiek miało dla niego znaczenie oprócz pieniędzy i zaspokajania własnych żądz?

-Aaaa... a może jest na odwrót? Może powołuję się na tę tradycję i reguły, bo nie jest mym pragnieniem zlegnięcie z Tobą? - zapytała podirytowana jego zachowaniem, a jednocześnie.. miała pewne problemy ze skupieniem się. A raczej.. skupiała się, ale nie na swej złości na narzeczonego. Jej uwaga znalazła sobie inny cel, bardzo.. aż za bardzo wyczuwalny, straszliwie przez to dekoncentrujący młode dziewczę -Powinieneś to uszanować i mnie zostawić. Chcę się położyć.
Bardziej stanowczo wczepiła się palcami w jego dłonie nie dając za wygraną i ciągle walcząc z ich uściskiem. Starała się przy tym nie wykonywać gwałtownych ruchów, mogących tylko podsycić pragnienia mężczyzny. I jej własne rozkojarzenie.

- Jakiż byłby ze mnie dzikus i bandyta w takim razie ?- szepnął jej do uszka Gilbert muskając je wargami i nie rezygnując z pieszczot jej pośladków dłońmi.-Gdybym nie próbował zdobyć twych względów, gdybym poddawał się przy pierwszym oporze, non?
Jego usta znów zaczęły muskać szyję hrabianki, a i jego ciało drżało wraz z rosnącą żądzą.- Gdybym nie próbował przychylić twych pragnień ku mnie?
Uśmiechnął się spoglądając wprost w twarzyczkę dziewczęcia. - Dziwi mnie twoje poruszenie. Czyżbyś... chciała słyszeć takie wyznania, czyżbyś chciała bym ci szeptał takie słówka czule do uszka? Dziwi mnie, że mając mnie w garści ptaszyno, nie spełniasz swych kaprysów... Tylko się chowasz.
Dziwne słowa, zważywszy że to on ją trzymał w objęciach i puścić nie zamierzał.- Poza tym... chcę ci tylko sprawić odrobinę przyjemności przed snem Marjolaine. Wypieścić twe zmęczone ciało... choć może nie tak zmęczone, skoro nadal stawiasz opór.
-A ja nie życzę sobie, abyś to robił. Nie jestem jakimś byle prostym dziewczątkiem, bym wpadała w Twe ramiona, gdy tylko mnie zmacasz jak klacz –
nie było to stwierdzenie zbyt adekwatne to sytuacji, ale i rozeźlona panieneczka starała się zachować spokój oraz dystans do zaistniałych okoliczności. A już szczególnie duży dystans do silnego, twardego ciała Maura będącego o wiele bliżej niż tylko na wyciągnięcie ręki...

O to to. Właśnie takie myśli musiała od siebie oddalić, bo inaczej ten lubieżnik postawi na swoim. Z tego samego powodu postanowiła nie zniżać się do odpowiadania na jego pytania. Porzuciła za to pomysł walki z jego dłońmi i splotła ręce na swej piersi.
-Jestem zmęczona i idę spać. Bonne nuit, monsieur - uniosła dumnie podbródek spoglądając z wyższością na bezczelnego osobnika. A stanowczością tego spojrzenia oraz głosu zawiadamiając, że z jej strony to już koniec dyskusji.

-Nie jesteś prostym dziewczątkiem.- mruknął szlachcic przybliżając usta do jej szyi i muskając jej skórę.- Nigdy zresztą tak nie twierdziłem.
Nadal trzymając ją w swych objęciach, nadal pieszcząc pośladki dłońmi szeptał.- Jesteś uparta, wybuchowa, zmienna w nastrojach i z jadowitym języczkiem ukrytym za wyjątkowo słodkimi usteczkami.
Przybliżył usta swe do jej ust i muskał je zaczepnie w delikatnych pocałunkach, mrucząc.- Jesteś silna i intrygująca, jesteś trudna do odgadnięcia i bardzo, bardzo, bardzo...- każde “bardzo” Gilbert podkreślał delikatnym muśnięciem jej warg czubkiem języka.-... fascynująca. Na pewno nie jesteś byle dziewuszką. I bynajmniej nie traktuję cię jako takie dziewczę.
Pocałował jej usta delikatnie dodając.- Jesteś wyjątkowa Marjolaine, jedyna w swoim rodzaju... Nic więc dziwnego, że uległem twemu urokowi,non?

Pochwyciwszy ją mocniej, wprawnie wziął w ramiona i niósł niczym małą dziewczynkę, znowu. Bo i taką się czuła uwięziona w jego ramionach. Tym razem niósł hrabiankę do jej łóżka.
-Nie zjednasz mnie sobie ciągłymi pochlebstwami, Maurze. Powinieneś je zachowywać na takie okazje, zamiast karmić mnie nimi przy każdej rozmowie. Nawet nadmiar słodkości potrafi zemdlić.. – burknęła panienka utrzymując swą stanowczą postawę w głosie. Ale też i ciałem, chociaż bycie niesioną przez mężczyznę niezbyt pomagało w zachowaniu odpowiedniego efektu. Co gorsza, cichy pisk zaskoczenia wyrwał się z jej usteczek, kiedy tak nagle ją uniósł, co jednak szybko postarała się zatuszować. Nadal sztywno splatała ręce na piersi, niczym jakaś zimna statua niepomna zmiany swego położenia. Także i powieki opuściła, aby podkreślić swą wyższość oraz lekceważenie jego prostackich działań.

I możliwe, że to był błąd... bo przymykając oczy nie mogła wszak obserwować działań, tego lisa. Delikatnie trzymana i niesiona niczym władczyni przez swego uniżonego niewolnika, bądź... kochanka wielbiącego ją niczym boginię, nie mogła zorientować się co się dzieje... Dopóki nie poczuła że ląduje na miękkiej pościeli swego łoża, a usta jej dotykane są jego wargami w namiętnym pocałunku. Ale jakże lubieżnym pocałunku, znaczonym pieszczotą języka przesuwających się po jej wargach. Oraz skandalicznym muskaniu jego dłonią wpierw gołej stopy, potem łydki... dłoni która nic sobie nie robiła z granicy wyznaczanej przez falbankę stroju hrabianki śmiało jej przekraczając. Ale i jak tu protestować na tę napaść, gdy usta mężczyzny dociskały się do jej warg w gorącym pocałunku?

Na jej szczęście Gilbert przerwał, przynajmniej całować uwalniając jej usta z tej rozkosznej niewoli.
Nadal jednak muskając łydkę hrabianki mówił cichutko.- Masz okropnego narzeczonego mademoiselle. Toż to satyr nie człowiek, non? Tylko by cię tulił, pieścił, całował, prawił czułe słówka... albo i gorzej.
Uśmiechnął się nachylając nad oblicze hrabianki i całując czubek jej nosa.- Zupełnie nie wiem, jak ty z nim możesz wytrzymać.
Znów zniżył wargi i musnął czubkiem języka szyję hrabianki.-No i jeszcze ten potwór zmusza cię do takich strasznych wyborów. Wolisz... wypuścić go ze swego pokoju i narazić jakąś biedną służkę, bądź ochmistrzynię na zetknięcie z nim? Bo wszak może ta bestia zabłądzić do czyjejś komnaty po drodze do swego pokoju. Czy też... zatrzymać go przy sobie, zabrać do swego łoża i bohatersko znosić tortury jego pieszczot, pochlebstw i pocałunków?

-Ah! Zaiste, demon straszliwy! - Marjolaine od razu wczuła się w nową rolę. Ot, z równą łatwością jakby zmieniała rękawiczki. Oczka rozszerzyły się w przerażeniu, usteczka zaś rozchyliły w nagłym bezdechu, acz zaraz przesłoniła je pośpiesznie dłońmi w teatralnym geście -Jakże ślepa byłam, nazbyt oczarowana Twoją osobą. Niemądrze sądziłam, że droga maman jedynie nazywa Cię satyrem czysto pieszczotliwie, ale miała rację! Teraz i ja widzę te uszy jak u kozła, poskręcane rogi i.. oui, Twa koźla natura wyjaśnia też ten zapach.
Zmarszczyła śmiesznie nosek, kiedy tak palcami odsuniętymi od swych warg psotnie mierzwiła włosy mężczyzny poszukując tych wymienianych przez siebie cech satyra. To pociągnęła za jakiś kosmyk, to musnęła opuszkami jego uszy, to znowu ujęła mocniej za garść pukli, jak gdyby rzeczywiście za rogi go chwytała. Zachichotała przy tym wesoło, ale po chwili spoważniała tłumacząc -I nie możesz mnie torturować, skoro już odkryłam Twe prawdziwe oblicze, bestio. Teraz musisz mi być posłuszny i chronić mnie nocą przed cieniami pragnącymi wyrwać mi serduszko z piersi oraz topielcami straszącymi mnie w snach..
-Oui. Co tylko rozkażesz pani.
- Gilbert pocałował usta hrabianki delikatnie. -Wszak trzymasz mnie za ogonek, non? A tak... jeszcze nie.
Szlachcic odpuścił sobie wędrówkę palcami pod falbankami jej szaty. Za to położył się tuż przy niej i objąwszy ją ramieniem przytulił do siebie.- Wszyscy wiedzą, że ogonki to słabe miejsca satyrów i pozbawiają ich sił jeśli są umiejętnie ujęte dłonią. Nie za mocno, nie za słabo.
Dłonią zaczął wędrówkę po jej brzuchu, raz wędrując ku jej piersiom, raz ku udom. Całując ją w uszko szeptał.- Jestem wszak twoim osobistym satyrem, non? Twoim obrońcą, twoim opiekunem, demonem na twe skinienie.

Marjolaine prychnęła tylko w odpowiedzi. Dla zasady przede wszystkim, aby nie dać mu odczuć satysfakcji ze spędzania z nią już kolejnej nocy. I to pozornie z jej własnej woli. Bo przecież to nie tak, że jego obecność tuż obok pod kołdrą sprawiała jej przyjemność.
To nie tak, że pozwoliła mu potem jeszcze na drobne pieszczoty. To nie tak, że dawała całować swe usta w raz delikatniejszych, raz drapieżniejszych, ale zawsze namiętnych pocałunków. To nie tak, że i sama poddawała się tej pasji, wpijając się spragnionymi wargami w jego kłamliwe usta. I to też nie tak, że w końcu zasnęła wtulona w bezpieczne ciepło jego ramion odganiających wszelkie czające się w nocy strachy.
To nie tak.. non?





***




[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Vn4dcxMIjgE[/MEDIA]



Hrabianka siedziała wśród zielonej trawy jednego z pagórków. Bosa, ze skromnie spiętymi puklami swych jasnych włosów i przyodziana w białą sukienkę mogłaby zaistnieć w roli uroczej pastereczki na jakimś sielankowym obrazie. Oh, ale nie była nią, oczywiście.
Wbrew swemu zwyczajowi zasłaniania się przed jego światłem dla zachowania porcelanowej skóry, teraz wystawiała się na przyjemne ciepełko słońca górującego wysoko na błękitnym niebie. W swym rozleniwieniu obserwowała leniwie płynące po nim obłoczki chmur. W swej próżności zaś podziwiała rodzinne włości rozciągające się zielenią przed jej wzrokiem.






Położone daleko na południowy-zachód od Paryża, nie mogły się pochwalić porównywalnymi do niego atrakcjami. A już tym bardziej tyloma intrygami wymienianymi między szlachtą. Ale w zamian rodzinne ziemie Marjolaine posiadały coś, czego na próżno było szukać w legowisku arystokratycznej śmietanki. Wzgórza. Pagórki. Pagóreczki, lasy, łąki, pola, strumyczki.. ah! Niort było idealnym miejscem dla miłośników natury, a także dla artystów szukających inspiracji dla kolejnych krajobrazów.
Na wiosnę całe się zieleniło, kwitło i świergotało bez opamiętania. W lecie zaś pola, na których chłopi uprawiali swe zboża, zmieniały się w połacie falującego złota. Na jesień wszystko powoli umierało, ale barwy Niort nijak nie przyjmowały żałobnych kolorów. Zamiast tego mieniły się wszystkimi odcieniami czerwieni, pomarańczu, brązu i żółci. Zima przykrywała wszystko ciężkim, białych puchem, a nieliczne jeziorka pokrywała taflą lodu.
Oui, ziemie Niort były widokiem zachwycającym o każdej porze roku.



Maaaa...


Drgnęła niespokojnie, gdy odgłos odmienny od szumu liści i ćwierkania ptaków przerwał jej rozmyślania.
-Słucham? - zapytała rozkojarzona, po czym odwracając się nieco zerknęła w kierunku źródła tego dźwięku.
.. i odkryła, że pytanie było zbędne i nie powinna oczekiwać odpowiedzi. Oto bowiem w pewnej odległości od niej stało sobie stadko kóz. Poodwracanych do niej swymi tyłami z uniesionymi w górę ogonkami i z głowami nisko przy ziemi, pożerające trawę z zatrważającą szybkością. Nic sobie nie robiły z obecności wysoko urodzonej damy, na której ziemi mogły radośnie hasać. A jakże wcześniej ona mogła ich nie zauważyć?
Cóż, wzruszyła lekko ramionami, póki jej nie przeszkadzały, nie próbowały podjadać jej sukienki ani też.. nie śmierdziały, to mogła posiedzieć w ich sąsiedztwie. W końcu to dzięki tym zwierzakom mogła od czasu do czasu zażyć rozkosznej i obrzydliwie luksusowej kąpieli w kozim mleku.

Prędko zatem minęło zainteresowanie Marjolaine stadkiem. Zwróciła się ponownie twarzyczką ku słonku, ale tym razem jeszcze bardziej pofolgowała swemu lenistwu. Opadła plecami na miękkie leże z pachnącej trawy i oczka przymknęła w rozmarzeniu.
Być może jak wróci do domu to weźmie sobie jedną z tych przyjemnych kąpieli. Niestety, w rodzinnej posiadłości nie było tak dużej wanny jaką kazała sobie sprowadzić do swego własnego dworku. Maman była przeciwniczką takich wygód i preferowała surowe kąpiele, pełne chłodnej wody i drucianych szczotek mających w teorii pobudzać krążenie czyniące cuda dla ciała. Nie przepadała za długim leżeniem w gorącej, pachnącej wodzie. W przeciwieństwie do jej córeczki, która uwielbiała się rozpieszczać na każdy z możliwych sposobów. Kąpielami, słodkościami, cudnymi sukniami, miękką pościelą, nawet pieszczotami Mau..



Maa..
Maaa..
..jooo...


.. i.. i..
Kolejne odgłosy zaburzyły tok jej beztroskich myśli. Drgnęły delikatnie jej brwi w sugestii mocniejszego i gniewnego przymarszczenia się, ale to była jedyna reakcja. Cieszyła się błogością w jaką popadła i nie chciała tego zepsuć denerwowaniem się. Zbytnim, przynajmniej. Postanowiła zatem stanowczo zignorować kozy, wrócić do swego bujania w obłokach, a potem..



Maaar...
Paaa....
Maaa...
Ko....


Non, tego było już za wiele!
Marjolaine szczyciła się dość wybuchowym temperamentem. A ten szczególnie dawał o sobie znać, kiedy coś nie szło po jej myśli.
Zirytowana tym przeszkadzaniem jej w chwili spokoju uniosła się z pretensją do pozycji siedzącej. Następnie odwróciła się ku stadku z zamiarem wygarnięcia tego i owego ich pasterzowi. Ale tylko zwróciła w tamtym kierunku swe lico i..
Zamarła z rozszerzonymi ze strachu i zdziwienia oczami. Bowiem to co zobaczyła.. przekraczało wszelkie granice zrozumienia. Coś takiego mogło się zrodzić tylko w umyśle o wybitnie wybujałej i wynaturzonej wyobraźni, bądź w głowie do cna przesiąkniętej już alkoholem.. co po prawdzie wychodziło na jedno i to samo. Był to tak potworny widok, że chociaż Marjolaine z całych sił chciała odwrócić spojrzenie, to ciągle wpatrywała się w zamarciu na.. na.. odwzajemniające jej spojrzenie kreatury. Kreatury o zbyt dobrze znanych jej oczach i ustach.






Kozy i koźlątka. Kozły i kózki. Capy i.. i capiątka. Wszystkie! Dosłownie wszystkie, całe stado miało jego twarz! Maur spoglądał na nią z kilkunastu owłosionych, kopytnych i czteronogich ciał. Długie uszy i zawinięte różki wyłaniały się pod czupryn ciemnych włosów, a ten i ów nawet memłał jeszcze między zębami źdźbła trawy. Wpatrywały się w nią tymi ciemnymi ślepiami, choć pozbawionymi typowej dla Gilberta lubieżności. Wpatrywały się nieruchomo i hipnotycznie wręcz. Niepokojąco bardzo.



Maaaaaaar...
Paaaaa...
..nieeeeenko..


I powtarzały swą mantrę. Wprawdzie ledwo dało się rozróżnić poszczególne słowa, które wszak nie były stworzone dla koźlich gardeł, ale mimo to hrabianka zrozumiała ich nawoływania. Jedne próbowały wołać ją po imieniu, inne zaś zwracały się doń tytułem panienki. Gdyby nie szok w jakim pozostawała, to zapewne uznałaby meczącego Maura za źródło niemałego śmiechu. Ale nie teraz, gdy te pokraczne chimery głównie napawały ją niezrozumiałym lękiem i obawami. Im dłużej jej się przyglądały, tym bardziej podsycały w niej chęć jak najszybszego oddalenia się.

Kierowana instynktem zerwała się gwałtownie na równe nogi. Widząc to wszystkie maszkary, niczym jeden zastęp wojska, wykonały równo krok w jej kierunku. I kolejny, gdy ona swój własny uczyniła w tył. Była w tym pewna niepokojąca spójność. Marjolaine nie miała jednak zamiaru wiele myśleć nad tą sytuacją.
Odwróciła się zatem.
I biec zaczęła. Tak jak nigdy nie biegła. Bo i cóż.. jako hrabianka nie musiała biegać.

Nie to jednak było teraz ważne! Nie to, że mogła się spocić. Albo pobrudzić. Albo nawet skręcić kostkę zbiegając zboczem na bosaka. Non, nic z tych rzeczy nie było ważne. Ważne było tylko to co słyszała za sobą, a był to istny.. tętent dziesiątek kopyt uderzających wściekle o ziemie. I harmider kilkunastu gardeł wydających z siebie jazgot, pomieszczanie z poplątaniem ich meczenia, jej imienia oraz tytułu panienki z trudem próbujących przejść przez koźle struny głosowe.

Uciekała. Biegła! Co tchu! Aby tylko nie dać się dogonić tym przerażającym kreaturom. Nie była jednak nawykła do takich wyczynów. Nic zatem dziwnego, że nóżki jej się poplątały i upadła boleśnie na ziemię. Zdołała jedynie obrócić się na plecy, nim stary, wyjątkowo rogaty cap przycisnął ją do ziemi przednimi kopytami. Przekrzywiła z obrzydzeniem główkę, gdy ten swoją pochylił nad nią. Rozwarł zadziwiająco ludzką szczękę o żółtych zębach i wraz ze śmierdzących tchem, ryknął donośnie:

-MAAAAAAA.....




-..rjolaine



Panienka otworzyła gwałtownie oczy. Nie widziała nad sobą ani błękitnego nieba, ani ( na szczęście ) pyska starego kozła. Zamiast nich ponad jej głową rozciągał się baldachim zdobiący łoże i często zasłaniający śpiącą Marjolaine przed natarczywymi promieniami słońca. Nie było trawy pod bosymi stopami, nie było ćwierkających ptaków. A najważniejsze – nie było przerażających maszkar, tych karykaturalnych satyrów podsuniętych jej w śnie przez przewrotną wyobraźnie.
Odetchnęła uspokajająco po uświadomieniu sobie, że był to tylko okrutny koszmar wywołany tymi niemądrymi słowami Maura na niedługo przed jej zaśnięciem. Parszywiec jeden. Miał przecież swoją obecnością odgonić od niego wszelkie strachy i...

Aż drgnęła niespokojnie, gdy zobaczyła go tuż obok całkiem obudzonego. Koszmar pomimo swej irracjonalności wydawał się tak rzeczywisty, że prawie chciała się zerwać do ucieczki przed straszliwym kozłem. Dopiero po chwili dostrzegła z ulgą brak u swego narzeczonego rogów, czterech nóg lub przesadnego owłosienia na torsie. Za to jego uśmiech był dla Marjolaine dziwnie.. podejrzany. Łobuzerski i zadowolony, ale w ten sposób jak mały chłopiec cieszy się po dobrze wykonanym psikusie. Tylko jakąż była ta jego psota...?


-Panienko.


Odwróciła główkę w drugą stronę i.. wszystko nagle się wyjaśniło. Z góry spoglądała na nią Beatrice, wyraźnie niezadowolona z okoliczności w jakich zastała swą podopieczną.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 24-01-2013, 15:02   #50
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Rankiem... Marjolaine...
Została przyłapana w łóżku z mężczyzną. Czuła się jak mała dziewczynka, która coś przeskrobała. I wiedziała, że uniknie kary. Bo i któż ją mógł ukarać? Beatrice? Maman?
Ochmistrzyni była oburzona... a potem całkiem zszokowana, gdy szlachcic przycisnął hrabiankę, całując na jej oczach usta jej podopiecznej. A Marjolaine sama nie wiedząc czemu namiętnie oddała pocałunek, w dodatku obejmując ramionami szyję szlachcica. Z początku nie rozumiała, czemu to zrobiła... potem uznała, że musiała pokazać Beatrice, że Maur jest jej własnością. I jego usta i pocałunki też. Poza tym, to było przyjemne...wtulić się rano w jego ciało, czuć drapieżne pocałunki na swych ustach. I nawet jego dłonie na szlachetnych czterech literach hrabianki były przyjemne... I inne wrażenia, które ocierały się o jej ciało,gdy się do niego tuliła. To też było... ekscytujące, jeśli nie przyjemne.

Potem było śniadanie, przy którym Antonina wyglądała jakby ją natarto krochmalem. I co chwila gromiła wzrokiem Gilberta. Niewątpliwie doniesiono już jej o tym, że kochana córeczka została zbrukana pod jej własnym nosem. Nic więc dziwnego, że mordowała Maura wzrokiem, za każdym razem gdy na niego spojrzała. Tylko, że wybranek Marjolaine nic sobie z tego nie robił, mimochodem wspominając coś o kreacjach ślubnych, kościółku odpowiednim na zawarcie wystawnego ślubu, czy też o licznych dzieciach które będzie posyłał do babci w ramach wzmacniania więzów rodzinnych. Wywołując za każdym razem, a to przyblednięcie maman, a to jej kwaśną minę... a w skrajnych przypadkach zakrztuszenie.
Doprawdy... Jeśli hrabianka chciała dopiec swej kochanej mamusi, to nie mogła wybrać lepszego narzeczonego.


Dziewczęcy śmiech rozbrzmiewał w garderobie hrabianki d'Niort. Nie było to częste zjawisko. Zwykle jej pobyt tam oznaczał przymiarki i strojenie się, często w towarzystwie Beatrice zawsze gotowej udzielić rady lub dokonać poprawek magią szpilki i nitki. Nie było nic zabawnego w dobieraniu sukien i podziwianiu siebie w dużych lustrach.

Ale tym razem Marjolaine była wyraźnie rozbawiona, a przecież wybierała kreację na dość smutną okazję jaką był dzisiejszy pogrzeb. Winę, jak zwykle, ponosił kawaler d'Eon, satyr jeden obłudny. Nie pozwalał jej w spokoju przeglądać swych drogich fatałaszek i bezczelnie obejmował ją od tyłu, przez co znowu mogła sobie oglądać odbicie ich dwojga w taflach luster. Jego obecność z góry wykluczała możliwość przebierania się w kolejne suknie ( choć on zwyczajowo nie miałby nic przeciw takiemu pokazowi ), więc panieneczka jedynie każdą z nich przykładała kurczowo do swojego ciałka, starając się ocenić ich skalę idealności na takie wydarzenie.

Nie było to łatwe, bowiem Maur.. przeszkadzał straszliwie! Przyprawiał ją o ciągły chichot, rumieńce i beztroskie, niezbyt usilne próby ucieczki z jego ramion. Szeptał jej.. same złe rzeczy, przeznaczone tylko i wyłącznie dla jej uszka, które z lubością pieścił swym ciepłym oddechem i muskał wargami w pocałunkach.
Szeptał jaką to ona jest śliczną ptaszyną i jak kuszącą bardzo nawet w żałobnych barwach. Lubieżnymi półsłówkami sugerował co zrobiłby jej w karocy w drodze na pogrzeb, bądź już teraz, w jej własnej sypialni. I jak bardzo żadna z tych kreacji nie byłaby do tego potrzebna. Namawiał usilnie, aby pod czarną suknię założyła gorset sprezentowany przez niego. Co byłoby tylko ich wyuzdanym sekrecikiem, który w trakcie pogrzebu zajmowałby jej myśli narzeczonym. Zachwycał się też, podziwiał i.. w ogóle nie pomagał. Ale przecież nie spodziewała się niczego innego z jego strony. Czasem jedynie dodawał od siebie, że ta suknia mogłaby mieć większy dekolt, inna lepiej podkreślać jej talię lub mieć wiązanie łatwiejsze do rozwiązania przez jego palce.. nic, co wspomogłoby ją w wyborze stroju godnego oczu Króla. I samego pożegnania biednego markiza także, choć była to sprawa drugorzędna.

Ekhm.

Dopiero sugestywne odchrząknięcie sprawiło, że zesztywniała cała. Spod szerokiego ronda czarnego kapelusza, do którego starała się dobrać suknię, Marjolaine zerknęła niepewnie w bok. Stała tam jej ochmistrzyni, wysoka, dumna i wręcz posągowa z założonymi na piersi rękoma. I nie była zadowolona, o czym świadczyła jedynie lekko drgająca brew w tiku nerwowym, bo wszak nie wypadało jej powiedzieć niczego kąśliwego na temat całego poranka i obecnej sytuacji. Umiejętnie też ignorowała istnienie Maura. Nie zaszczycała go ani spojrzeniem, nie wspominając już o słowach. Zapewne na każdego innego szlachcica były to istna potwarz i powód to opuszczenia wątpliwej gościny dworku, on zaś.. bardzo dobrze się bawił.
Za to hrabianeczka skruszyła się wielce pod lodowatym wzrokiem Beatrice. Tak bardzo, że zdołała się wyswobodzić z rozkosznej pułapki swego narzeczonego i postawić kilka kroczków w stronę luster, aby przyjrzeć się w skupieniu trzymanej akurat sukni.

Była czarna, tak jak tego wymagał pogrzeb. Ale była także dziewczęca i urocza, daleka od co poniektórych ponurych strojów na takie okazje. A gdyby tylko miała radośniejsze kolory, to Marjolaine mogłaby ją nosić na co dzień bez bycia złośliwie posądzaną o bycie wiedźmą. Długa, acz w talii posiadająca delikatnie zdobiony gorset do ściśnięcia i wyeksponowania wcięcia. Wyżej marszczona na biuście w sprytnej sztuczce optycznie powiększającej drobne piersi panieneczki. Odsłaniała nieznacznie dekolt i ramiona, a całość mogłaby zostać uznaną za nadzwyczaj prostą i skromną. Nadrabiała jednak rękawami bufiastymi w ramionach, a potem ciasno przylegającymi drobną koronką przez łokcie aż ku dłoniom. Nadrabiała też kapeluszem wiązanym tasiemką w dorodną kokardę pod podbródkiem dziewczęcia. Nadrabiała też.. samą panienką, oczywiście, która była najlepszą ozdobą stroju.



Okręciła się wokół własnej osi, suknia zafalowała lekko, a jej nieznaczny tren omiótł podłogę. Kiedy zaś się zatrzymała, to zamiast na siebie w lustrze spojrzała na swą niewielką widownię w postaci Maura i ochmistrzyni. Przejechała dłonią po brzuchu wygładzając wszelkie fałdki materiału i mocniej przytulając do siebie odzienie.
-Ta chyba będzie w sam raz, ne pensez-vous pas, Beatrice? - zwróciła się wprost do kobiety, aby.. udobruchać ją nieco. Chociaż jej wdzięczenie się wołało też o aprobatę narzeczonego.
-Oui, panienko.- odparła ochmistrzyni oceniając strój swej “podopiecznej”.- Ładna w nienachalny sposób i jednocześnie odpowiednia na taką okazję. Doskonale podkreśla twą urodę.
Na moment oblicze Beatrice złagodniało i pojawił się nawet delikatny uśmiech, gdy wypowiedziała te słowa. Na moment jedynie, bowiem po chwili zerknęła złowrogo w kierunku zbliżającego się do hrabianki szlachcica.
Gilbert zaszedłszy z tyłu swą narzeczoną, objął w pasie i przytulił zaborczo szepcząc jej do ucha i zerkając na ochmistrzynię.- Jakże wiele zazdrosnych oczu pilnuje ciebie moja ptaszyno. Ale i tak im ciebie wykradnę, skarb tak... pilnie strzeżony I tak śliczny w tej sukni. Jak i bez krępujących ruchy strojów.
I uśmiechnął się szeroko, niemalże w niemym wyzwaniu, na które Beatrice odpowiedziała pogardliwym prychnięciem.


-A ostrzegałam cię córeczko. O-strze-ga-łam... ten twój narzeczony to nienasycona bestia. Jak już mu się dałaś dobrać do siebie, to nie da ci spokoju.- podróż do Paryża w karocy była jednym wielkim narzekaniem Antoniny na narzeczonego jej córeczki i oburzaniem się całą sytuacją. Mniej więcej...
Bowiem Marjolaine słuchała tych wykładów jednym uchem, potakując od czasu do czasu swej maman.
Jej uwagę poświęcało bowiem rozmyślanie nad tym do czego służy mężczyzna. Dotąd bowiem służył hrabiance dawania prezentów oraz jako obiekt do kpin. Maur zaś zmienił postrzeganie Marjolaine na ten stan rzeczy. Prezentów dawał niewiele, kpić się z niego jakoś nie za często dawało. Za to... służył hrabiance do zaspokajania potrzeb, których dotąd u siebie nie zauważała. Do zaspokajania potrzeby bycia tuloną, do potrzeby bycia całowaną, do potrzeby zabawianą komplementami nawet jeśli były one nieco skandaliczne, potrzeby bycia zaskakiwaną, wreszcie potrzeby rumienienia się pod wpływem uwag swego wybranka i... potrzeby bycia jedyną, najważniejszą kobietą w jego oczach.

Były też inne potrzeby... te bardziej wyuzdane, które odzywały się dość często przy Gilbercie i które musiała w sobie dusić, bo... niewątpliwie lubieżnik wykorzystałby tą chwilę słabości hrabianki!
O czym zresztą Marjolaine przekonała się podczas pamiętnej przejażdżki w tej samej karocy, w której obecnie siedziała z maman. Gdyby tu jej nie było, a on był... hrabianka pożyczyła wachlarz od maman, by energicznie się nim wachlując ostudzić nieco ciało i zmysły i wyobraźnię.


Pogrzeb był dostojny, pogrzeb był huczny, pogrzeb był czarny, pogrzeb był ponury...


Czarne konie wiozły na przykrytej kirem odkrytej czarnej karocy, czarną trumnę Étienne’a D’Rochers zdobioną herbem. Za trumną szła rodzina biedaka. Jego matka, ojciec i jego rodzeństwo. O ile matka szlochała głośno, o tyle reszta rodziny tak załamaną nie wyglądała.
Marjolaine nie dostrzegła z początku Żmijki... Dopiero po chwili zauważyła ją trzymającą się blisko samego króla i przyjmującą kondolencje od kolejnych osób z wyraźnie zbolałą miną. Choć niewątpliwie cierpiała z powodu straty (w końcu taki obiecujący kandydat na męża z niego był), to obecna sytuacja nieco łagodziła jej smutną duszyczkę.
Dziwne, że to właśnie Madeleine Saint-Delisieure przyjmowała kondolencje. Nie była wszak spokrewniona ze zmarłym, nie była jego żoną...Nie była narzeczoną nawet, bo Étienne wolał wszak wyzionąć ducha niż się jej oświadczyć. Że też nikt nie wypominał jej tego tupetu.

Kątem oka Marjolaine wypatrzyła zasuszone zwłoki obleczone w czerń i z twarzą zakrytą czarną koronką. Zwłoki te poruszały ustami i spoglądały bystro dookoła. I niestety... nie były zwłokami.
Tylko starą religijną fanatyczką otoczoną obecnie kilkoma księżmi i mającą baczenie na swą córeczkę, Lorette d’Chesnier. Która zerkała z ciekawością na Marjolaine, truchlejąc zaś pod wzrokiem matki.
Hrabianka miała pewność, że Lorette skorzysta z pierwszej lepszej okazji, by uciec spod kurateli matki i spotkać się z nią. Widać było, że trawiła ją ciekawość, dotycząca ploteczek jakie krążyły na temat panienki d’Niort i jej narzeczonego.
Hrabina Antonina Pelletier d’Niort i Gabrielle d’Chesnier wymieniły między sobą złowrogie i niechętne spojrzenia. Jakoś maman i hrabina d’Chesnier nie przepadały za sobą. Co innego hrabia Frederic d’Chesnier, który darzył matkę Marjolaine ciepłą sympatią.
Obie dostojne matrony wymieniły jedynie chłodne spojrzenia, pilnując by córki nie oddaliły się “przypadkiem” od swych matek.

Kondukt żałobny odprowadzający Étienne’a na jego ostatnie miejsce spoczynku był imponujący i długi. I uświetniało go wiele osób, w tym i sama postać króla.


Ludwika XV, w otoczeniu kardynałów, generałów i wpływowych arystokratów oraz metres. W tym i Madame de Pompadour w otoczeniu swych podopiecznych. Dla niewprawnego oka, idący ulicą kondukt żałobny był zbieraniną arystokracji prezentujących najnowszą modę w kolorze przeważnie czarnym. Dla niewprawnego oka, owa procesja pogrzebowa była chaosem. Ale nie dla Majrlolaine... Ona szybko oceniła sytuację i rozpoznała zmienne układy sił panujące wśród arystokracji. Kto z kim szedł, kto szedł blisko króla, kto trzymał się z dala. Kto był ostentacyjnie ignorowany, na kim spoczywały oczy nieprzestających do siebie osób.

Dzięki temu Marjolaine mogła stwierdzić iż Żmijka nie odzyskała w pełni swych wpływów z czasów narzeczeństwa.Otaczała ją bowiem mniejsza grupka “przyjaciółek”. I żadna licząca się w towarzystwie. Także arystokratki i arystokraci zbyt często spoglądali na Madeleine z drwiącym uśmieszkiem.
Panna d’Niort mogła też bez problemu zauważyć, iż cieszy się obecnie większym zainteresowaniem arystokracji. Zapewne uznawana za skandalistkę wzbudzała większą ciekawość arystokracji, niż gdy była niedostępna.
Nie wpłynęło to wzrost znaczenia panny Marjolaine wśród paryskiej socjety, ale... można to było przekuć na kilka wartościowych znajomości. Ale nie, gdy maman niczym cerber pilnowała córeczki.
Kondukt pogrzebowy wyruszywszy z paryskiej posiadłości nieboszczyka docierał właśnie do kościoła, hrabiankę czekała msza, a potem odprowadzenie nieboszczyka do rodowej krypty na paryskim cmentarzu.


Marjolaine nigdy nie charakteryzowała się przesadną gorliwością jeśli chodzi o kwestie religijne. Podczas mszy wolała przesiadywać w nawach bocznym, by wraz z zaufaną przyjaciółką wymieniać uwagi co do innych uczestników nabożeństwa. Niestety zarówno Lorette, jak panna d’Niort utknęły przy swoich matkach i dla odmiany musiały być ciche i skupione na mszy. I walczyć z sennością, podczas wyjątkowo długiego i nudnego kazania w którym to ksiądz opowiadał o zmarłym Étienne w samych superlatywach. Czy wiedział ów kaznodzieja o tym, że nieboszczyk sprowadzał do swej posiadłości niewolnice arabskiego pochodzenia. Czyż wiedział co nieboszczyk Étienne robił z nimi po nocach? Zapewne nie wiedział, a i Marjolaine musiała przyznać, że też nie wiedziała. Ale niepokojące w tej sytuacji były słowa Maura.

“Tylko problemy sercowe. A dokładniej... brak owego serduszka. Ktoś rozciął im klatki piersiowe i wyjął bijące jeszcze wprost ze stygnącego ciała.”

Co właściwie markiz D’Rochers robił z niewolnicami, za plecami swoje narzeczonej? Samo myślenie o tym było przerażające.

A po mszy była ostatnia część uroczystości, podczas której należało iść na swych nogach. W końcu!
Bo wiem o ile pokazanie się na pogrzebie było czymś ważnym, o tyle uczestnictwo w nim było ponurym i nużącym obowiązkiem. Idąc w kondukcie żałobnym Marjolaine rozglądała się dookoła po uczestnikach, szukając znajomego oblicza Gilberta... tyle że Gilberta de Avenier. Musiał wszak tym pogrzebie uczestniczyć, chyba że schował się przed ptaszyną by nie musieć okazać wdzięczności. Nie sądziła jednak, że markiz jest takim starym skąpcem. Lubieżnikiem był na pewno, tyle że honorowym i dość hojnym. Więc... musiał być inny powód. Bo de Avenier na pogrzeb na pewno był zaproszony.
-Szukasz kogoś konkretnego, czyżby chevalier d’Eon gdzieś ci się zapodział ?- ten aksamitny kobiecy głos sprawił, że na karku Marjolaine wszystkie włoski się uniosły. Hrabianka rozpoznała bowiem ten głos i jego właścicielkę.


Wicehrabianka Béatrice Lecroix szła tuż za oboma dziedziczkami majątku Niort.Jej strój był czarny i wydawałby się dość skromny, gdyby nie odważny dekolt, dla przyzwoitości przykryty koronką.
Lecroix uśmiechała się delikatnie, a jej lekko rozmarzone spojrzenie, przypominało Marjolaine chwile gdy ta kobieta próbowała ją.. uwieść. Choć czyniła to w wyjątkowo zawoalowany sposób.
-A pani, kim jest mademoiselle, że tak poufale zwraca się do mojej córki?- spytała z pewną protekcjonalnością w głosie hrabina d’Niort.
-Widzę, że słodka Marjolaine odziedziczyła urodę po matce.-odpowiedziała niezrażonym tonem głosu Béatrice.- jestem wicehrabianką Béatrice Lecroix. A pani zapewne jest tą słynną hrabiną Antoniną Pelletier d’Niort, o której talentach, urodzie i wyjątkowej charyzmie tyle słyszałam, non? "Klejnot Niort i okolicy", tak ponoć nazywają panią, mademoiselle.
-Oui, to ja..- protekcjonalność Antoniny gdzieś wyparowała. Maman bowiem nie była przygotowana na atak pochlebstwami. Nawet tak niedorzecznymi, jak ów “klejnot Niort”.
-Pozwolisz moja droga Antonino, mogę się tak do ciebie zwracać ?- uśmiechnęła się Béatrice, biorąc w swe dłonie rączkę hrabianki.-Pozwolisz że na momencik się oddalimy. Ot, dawno się nie widziałyśmy, a jest wszak tyle ciekawych plotek do wymienienia. Pozwolisz?
-Cóż, ja...-
Maman była najwyraźniej wytrącona z równowagi pochlebstwami, których w Paryżu usłyszeć się nie spodziewała.

Ale nie do końca, Marjolaine wiedziała że swymi słowami może odwieźć Antoninę od bezczynnego przyglądania się jak jej kochana córeczka jest porywana przez... tą łowczynię dziewic.
Tylko czy powinna? Czy ukrywanie się pod suknią maman, było dobrym wyborem? Czy też lepiej zaryzykować kolejne spotkanie z Béatrice, by dowiedzieć się co nieco co się dzieje na dworze.
Wszak wicehrabianka Lecroix, była niewątpliwie dobrze poinformowana w sprawie natury Maura... i wydarzeń na dworze królewskim, oczywiście.


Powrót do domu, rzadko bywał tak ekscytujący. Powrót z Paryża rzadko wzbudzał tyle emocji w Marjolaine. Tym razem jednak było inaczej, ponieważ Gilbert miał dla niej niespodziankę.
Niespodziankę!
Hrabianka wszak lubiła prezenty, nawet te niespodziewane. A choć gdzieś na dnie serduszka odzywał się głosik przypominając o lisiej naturze narzeczonego i o jego licznych oszustwach, to jednak wizja kolii, sukni, wierzchowca dobrze ułożonego... tłumiła ten głosik.
Nic więc dziwnego, że Marjolaine popędzała woźnicę i eskortę swego powozu, ku wielkiemu zgorszeniu Antoniny.
I jej pomrukach na temat "diabła rozpusty", który opętał jej kochaną córeczkę.

Z dziedzińca ruszyła do ogrodu, bowiem Hugon siedzący na schodach posiadłości i czekający na jej powrót stwierdził, że właśnie ta Maur się zaszył.
W ogrodzie... właśnie.
Mimo błagalnego spojrzenia błękitnych ocząt hrabianki, nie wyjawił nic więcej. A i ona sama nie traciła czasu i czym prędzej pognała do ogrodu, gdzie zobaczyła Gilberta.
I jego ironiczny uśmieszek.
I kilka drewnianych bali ustawionych pionowo jako postumenty dla jabłek i melonów.
I stół, a na nim...


Pistolety pojedynkowe. Trzy pary pistoletów pojedynkowych, proch, amunicję... Nie była to niespodzianka o jakiej Marjolaine marzyła, to pewne.
-Myślę, że dobrze będzie nauczyć cię strzelać z pistoletów, moja droga ptaszyno. Będę czuł się spokojniejszy wiedząc, że potrafisz użyć broni.- rzekł z uśmiechem Gilbert.
Niespodzianka. A powinna się spodziewać, że jej narzeczony wpadnie na jakiś niedorzeczny pomysł.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 26-01-2013 o 14:02. Powód: poprawki
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172