Powoli i rytmicznie pochłaniając kolejne kęsy “przystawki” do dzbanów Wulfram rozmyślał o parce długouchych. Tacy łucznicy potrafili zdziesiątkować oddział ciężkozbrojnych nim ktokolwiek dowiedział się co właściwie jest grane. Nie ufał im. Wszak orki mówiły coś o zdradzieckich elfach w szeregach orczej inwazji. Postanowił podzielić się tą rewelacją z Tarinem...
-
No i jestem - Powiedział Rothegar, zjawiając się ponownie w sali jadalnej -
Za duży przeciąg był i płomień migotał... - Wszedł za ladę, po czym zaczął za czymś tam grzebać, i w końcu wyciągnął jakąś butelczynę. Nalał sobie do małej szklaneczki, po czym golnął i odchrząknął -
To co, “czym chata bogata” tak? - Parsknął -
I opowiadajcie, opowiadajcie o Silverymoon i tych cholernych Orkach!
-
Plugawe zielonoskóre świńskie ryje podstępem wzięły “dolne miasto”. Nikt nie wiedział skąd się wzięły... pojawiły się jakby wcześniej były niewidzialne. - Wulfram zamilkł, by po chwili namysłu kontynuować, już bardziej rzeczowo -
Magiczne bariery murów zawiodły, część miasta znalazła się pod kontrolą zielonoskórych. Przeklęci mieli wsparcie potężnej magii. Nic się nie dało zrobić. Siły obrońców były zbyt rozproszone i zdezorientowane by stworzyć zorganizowaną obronę. Gdyby nie rzeka, armia orków z marszu zdobyłaby cały klejnot północy. Tęczowy most został zlikwidowany powstrzymując najeźdźców na drugim brzegu rzeki. Po kontrataku wielu sprzymierzonych sił oblegająca armia poszła w rozsypkę. My ścigamy niedobitki, utrudniamy odwrót. - zakończył, zachowując pozostałe cele misji dla siebie. Jego opowieść była wielkim skrótem ale powinna dać wyobrażenie ogólnej sytuacji. Zadowolony z bezpiecznej przystani pośród wojennej zawieruchy pociągnął potężny łyk złocistego trunku.
Karczmarz chłonął każde słowo Wulframa z lekko rozdziawioną gębą, będąc w tej chwili jedynym z całego przybytku, wysłuchującym owej małej opowieści. Z całą pewnością jednak przekaże ją dalej, zapewne i nieco ubarwiając, jak to w zwyczaju bywało...
-
Posłałem w diabły ich szamana wraz z przybocznymi - wyszczerzył się zwycięsko niczym wilk ukazujący świeżą krew na kłach. -
Wyrąbaliśmy sobie przejście przez całą promenadę aż do samej bramy. dodał uśmiechając się z pewnością siebie przystającą wyłącznie weteranom. -
Tym draniom nie starczyło sił by nas odeprzeć, jednak wielu dobrych ludzi poległo w obronie swych domów. - dodał nieco smutno. -
No ale nadal żyjemy - dodał na koniec wątpliwe pocieszenie.
Wkrótce na stole pojawił się duży kociołek gorącej zupy. Do tego był również chleb, ser, pachnące, wędzone kiełbasy i szynki, kiszone ogórki. Znalazły się nawet i pomidory... Una wraz z dwoma młódkami dołączyła na piętrze do przygotowywania izb, parka karczemnych Elfów wciąż przebywała w stajni, a sam karczmarz zalewał sobie nadal robaka.
Tarin w milczeniu jadł zupę, od czasu do czasu, tak jak i Wulfram, rozglądając się dokoła. Dziwna co prawda zdała mu się dość długa nieobecność elfów, ale... Może mieli ważniejsze sprawy niż bawienie gości gospody rozmową.
- Świetna zupa - powiedział, gdy w misce pokazało się dno. - Taka kucharka to skarb.
Przydałaby im się taka na wyprawie, ale wolał tego nie mówić na głos. Jeszcze by go kto posądził o jakieś niecne plany.
Posilano się więc, pito, odpoczywano. Było nawet miło, była ciepła strawa, wizja kąpieli i spania w mniejszym towarzystwie niż do tej pory w magicznych chatkach.
-
Ale muszę wam powiedzieć... - Zagadnął Rothegar -
...że mamy tylko osiem izb, a was zdecydowanie więcej... - Jesteśmy przyzwyczajeni do różnych warunków - zapewnił go Tarin.
- Starczy mi płaski kawałek podłogi. - Saebrineth wyraziła swe minimalistyczne wymagania.
-On stara się zasugerować, żebyście pomyśleli już, kto z kim się upchnie.- wtrącił obojętnym tonem Raetar powoli jedząc posiłek.
- Chyba nie sądzisz, że do mnie to nie dotarło - odparł równie obojętnie Tarin. - Mogę się z tobą podzielić tą podłogą - zwrócił się do Saebri. Znacznie sympatyczniejszym tonem.
Siedząca obok Raetara Kapłanka Aislin, kopnęła go pod stołem w kostkę... uśmiechając się przy tym dla niepoznaki.