Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-11-2012, 22:41   #72
Sierak
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
Początkowo adept nabrał wątpliwości, czy dobrze zrobił udając się z bywalcami doków, szczególnie że ci prowadzili go z powrotem do Piwnicznej. Z drugiej strony on sam potrafił się bronić jak mało kto, a brak broni mógł wykorzystać jako swój atut. Na koniec zaś, zawsze mógł powołać się na autorytet inkwizycji i pod groźbą przeczesania całego kwartału wymknąć się z łap zbirów. Ów zbirowie jednak nie kwapili się zbytnio do okradania młodego szlachcica, ani też tym bardziej mordowania go. Po chwili broczenia w rozmytych drogach najbiedniejszej z dzielnic cała czwórka dotarła do ukrytego przejścia, prowadzącego dalej do kryjówki celu Marco, do heretyka porywającego ludzi w celu przekształcenia ich w abominacje, a przynajmniej tak przedstawiali to jego przełożeni.

Wnętrze i prawda przez nie skrywana sprawiała jednak zupełnie inne wrażenie. W środku kryjówki znajdowało się wielu chorych, którym pomocy udzielał lokalny cyrulik. Dookoła krzątało się kilka osób zmieniających opatrunki i czuwających przy rannych. To nie było to, co zlikwidować miał Eleadora, to nie mogło być to miejsce. Przede wszystkim Marco nie był w stanie przyłożyć ręki do choćby naruszenia tej oazy spokoju, w czasie w którym trójka mężczyzn rozmawiała w najlepsze, on jakby odpłynął w nicość, myśląc nad tym co ma zrobić. Rozkazy czy sumienie? Może to faktycznie byli heretycy? Może mamili go iluzjami i kłamstwami o strażnikach i inkwizycji? Przecież inkwizycja miała pomagać ludziom, chronić ich od zgubnego wpływu zła...

~ Zło, na niebiosa... ~ Dopiero teraz dotarło do adepta to, co wcześniej mu umknęło. Mógł być pod wpływem zauroczenia, mogli mamić go iluzjami, jednak było coś, czego nie dało się oszukać. W niezrozumiały dla szlachcica sposób, zawsze gdy dotknął go ktoś o złych wobec niego zamiarach, odskakiwał jak poparzony. Marco miał pewność, że było to powiązane z jego nietypowym pochodzeniem, można wręcz powiedzieć, dziedzictwem. Odkąd pamiętał każda wroga mu istota nie była w stanie go nawet dotknąć, nie wyrządzając sobie krzywdy, na jej ciele zaś zawsze pojawiały się okropne poparzenia zupełnie jakby ktoś oblał ją kwasem.
- Francis... Upewniam się tylko, czy ty aby klepnąłeś mnie chwilę temu w ramię? - Zapytał, mimo wszystko znając odpowiedź, powoli dochodząc do przerażającego wniosku, że go oszukano. Spojrzał niepewnie na staruszka - właściciela przybytku.

- Witam, mam na imię Marco i zanim cokolwiek powiem dalej... Po co te wszystkie zabezpieczenia? Dlaczego inkwizycja i straż chcą zniszczyć to miejsce? Przecież... Pomagacie ludziom, czynicie dobro i chyba do tego zobowiązani są słudzy Najjaśniejszego? - Brzmiał dziwnie, zapewne pozostali zaraz nabiorą podejrzeń, ale potrzebował solidnych podstaw do tego, co kołatało mu się po głowie. Do sprzeciwu rozkazom inkwizycji.

Starzec spojrzał na chłopaka marszcząc brwi.

- No cóż, ciekawy początek rozmowy, chłopcze. - rzucił spokojnie, podchodząc do stojącej pod ścianą misy i obmywając ręce z krwi. - Ciekawy, nie powiem. Dlatego ja też powiem ci coś ciekawego...

Zaniemówił, by po chwili z nabożną czcią unieść dłonie.

- Lodowata woda.- powiedział. - Tylko nią domyjesz się z krwi. Tobie to pewnie nie będzie potrzebne, ale chciałem poczęstować cię tekstem równie intrygującym, jak ten którym ty powitałeś mnie. Nie jesteś tutejszy, co? A nawet jeśli tutejszy, to na pewno nie jesteś z biedoty. Mam rację?


- Tak jest, nie jestem tutejszy i nie jestem z biedoty, co do tego możemy się zgodzić - odpowiedział szybko adept.
- Jest z Esport, panie Regis. - Francis trącił Marco łokciem, niestety upewniając go że nie należy do tych szczególnie złych osobników kręcących się po świecie.

Regis, jak nazwany został lekarz, pokiwał tylko głową.

- Och, Esport, wspaniałe miejsce. Zawsze chciałem tam pojechać. Brat tam mieszkał aż go suchoty do grobu nie wpędziły, i mówił że żyć tam można jak pączek w maśle. Cisza, spokój, mniej obaw o własne życie. - westchnął, strzepując wodę z dłoni. Faktycznie, nie widać na nich było już prawie w ogóle krwi. - A co do twojego pytania, odpowiedzi są dwie. Pierwsza, większość strażników uważa że biedni i nędzni powinni takowymi pozostać, a ja “niestety” często doprowadzam ich do stanu umożliwiającego normalną pracę i opuszczenie Dzielnicy Piwnicznej...

- Druga zaś? Dotycząca, jak mniemam, zaangażowania w sprawę inkwizycji? Chęć pozostawienia biednych biednymi jest ważniejsza od ludzkiego życia?

- O nie, nie, nie, chłopcze. Im, inkwizycji, bynajmniej nie chodzi o biedotę. A przynajmniej nie w chwili obecnej. Gdyby jednak inkwizycja dotarła tutaj, zaczęłaby sprawdzać to miejsce. Dobrze chyba wiesz że wszędzie węszą demoniczne spiski. I tutaj znaleźliby jeden, ale niekoniecznie demoniczny. - mówiąc to, rozpiął koszulę i chwycił łańcuszek wiszący na jego szyi. Wyjął go, ukazując złoty medalion zamocowany na jego końcu.

Marco znał ten symbol z wykładów w Akademii. Pelor, nazywany był zakłamanym bogiem, który odbiera wyznawców Pana Światła swoim fałszywym podszywaniem się pod niego, wodzi ich na manowce i odwraca od prawdziwej wiary.

Marco targały emocje, pierwszy raz w życiu mógł naprawdę powiedzieć, że nie wiedział którędy iść. Powinien słuchać się nauk Najjaśniejszego i przełożonych, jednak stał tutaj wiedząc, że nie pozwoli by tym ludziom stała się krzywda. Nie obchodziło go wyznanie starca, a to co czynił posługując się swoją wiarą. On był tym dobrym, podczas gdy inkwizycja chciała zlikwidować to miejsce... Szlachcic wypuścił powietrze czując, że ciężar serca zaraz połamie mu żebra i wpadnie do żolądka.

- Prawdopodobnie wydaję na siebie wyrok śmierci, starcze... - Jego ton zmienił się nieznacznie, starał się nie wyrażać emocji, jednak nieświadomie łamał się co drugie słowo - ale wyjaśnij mi coś... Wyjaśnij mi dlaczego ja, syn rodziny Eleadora, uczony od najmłodszych lat miłości do Najjaśniejszego, dlaczego ja, adept inkwizycji wysłany by zniszczyć heretyka przemieniającego swoją plugawą wiarą ludzi w abominacje, dlaczego ja, który w Panu Światła widzę miłość i troskę... - Jego głos niemal całkowicie się załamał. Wziął jednak głęboki oddech i kontynuował.
- Dlaczego ja, okłamawszy twoich przyjaciół o swoim pochodzeniu i dostawszy się do siedliska zła, widzę tutaj dobro? Dlaczego pierwszy raz w życiu zwątpiłem w nauki inkwizycji i dlaczego nie czuję nienawiści do kogoś, kogo powinienem oskarżyć o herezję? Wreszcie... Dlaczego wiem, że nie pozwolę inkwizycji odnaleźć tego miejsca nawet, gdybym sam miał przez to narazić siebie?

Francis wytrzeszczył na chłopaka oczy, Alred poczerwieniał a Bruno bez słowa sięgnął po garotę. Tego ostatniego powstrzymał jednak Regis, uśmiechając się leciutko. Od samego początku wywodu chłopaka miał kamienną minę.

- Bo widzisz, nie wszystko jest takie jak się wydaje. W twoim kraju wszystkie inne postrzegane są jako plugawe i heretyckie. Nienawidzicie wszystkiego i wszystkich i to też próbujecie zasiać w sercach młodych ludzi, takich jak ty... - klepnął Marco po ramieniu i rozejrzał się. Następnie zatrzymał przebiegającego obok sanitariusza. - Przenoś rannych w inne, bezpieczne miejsce. Najpierw ci którzy nie mogą chodzić, następnie ci którzy mają z tym problemy. Pacjenci dość sprawni, niech idą sami. Idźcie zachodnimi katakumbami. Teraz ty tu dowodzisz Carpenter.

Sanitariusz zamarł.

-A pan... ?

- Ja jestem już stary, a ten tutaj chłopak przypadkiem ściągnął na siebie i na nas kłopoty. Muszę z nim iść. - mówiąc to, bezradnie uśmiechnął się do Marco. - Nie myśl, że szedłeś tu sam. Za tobą i chłopakami na pewno wlókł się ktoś z twojej chwalebnej i elitarnej formacji, więc przed drzwiami do piwnicy czeka pewnie inkwizytor i banda jego rębaczy. Lepiej będzie jeśli dostaną jednego heretyka, niż heretyka, jego uczniów i bandę zepsutych biedaków czczących fałszywego bożka...

- Nie, nie mogę na to pozwolić. To ja zakłóciłem spokój tego miejsca i ja to naprawię, powiem że udało się wam uciec, użyliście heretyckiej magii i zniknęliście. Jeżeli będzie trzeba, potrafię się bronić... - Odpowiedział bez namysłu nie wiedząc, czemu tak łatwo zmienił stronę w konflikcie dobra ze złem. Może dlatego, że właściwie nigdy jej nie zmienił? Tu nie chodziło o starca i inkwizycję, Marco od początku reprezentował dobro, podczas gdy... No właśnie.

- Chłopcze, ja też mam swój rozum i niestety, miałem już do czynienia z twoimi braćmi. Jak usłyszą o heretyckiej magii, wezwą prawdziwych czarodziejów i magików, żeby nas wytropić, skazać na kaźnię i spalić na stosie. Z resztą ja i tak jestem stary, zaczęły mnie łapać drżączki rąk i oczy już nie te co kiedyś. - kiedy Marco zabrał się do protestowania, chwycił chłopaka za kołnierz. - Nie winię cię, boś łatwowierny jak kaczka z wodogłowiem, ale jeśli zaczniesz się stawiać, każę chłopakom cię pobić, a twoi towarzysze znajdą mnie nad twoim nieprzytomnym ciałem. I tu, i tu, skończy się na tym że i tak wyjdzie na moje. Więc co wybierasz?

- Zaraz... Esomia nie posiada prawdziwych czarodziejów i magików. Moja matka zginęła za posiadanie daru magii, którego nie wybrała, a z którym zwyczajnie się urodziła! Francis, pozwolicie mu tak tutaj umrzeć? Jestem pewien, że w kilka osób jesteśmy w stanie zatrzymać ich przynajmniej do czasu, aż on nie zdąży uciec... - Niemal krzyknął, aczkolwiek z każdym jego słowem zapał opadał, zdawał sobie sprawę, że nie uda mu się przekonać starca do ucieczki.

- Przepraszam za wszystko, jeżeli to cokolwiek zmieni... To wiedz, że nie wszyscy Esomijczycy są tacy sami, a wbrew temu czego nas nauczają, nasz Pan nie neguje waszego boga. Może wyjdę na szaleńca i wiem jak bardzo nieprawdopodobne jest to, co zaraz powiem, ale Najjaśniejszy czuwa nade mną i pilnuje mnie, co od zawsze doprowadzało do szału mojego ojca. Gdybyście byli czymś, co mój Pan neguje, on nie pozwoliłby wam mnie dotknąć. Nie wiem dlaczego tak jest, ale dla mnie to wystarczający powód by w niego wierzyć. Mam nadzieję, że kiedyś nasi bogowie pozwolą nam spotkać się raz jeszcze... Jeszcze raz przepraszam, szkoda że nie spotkaliśmy się w innym miejscu, w innych okolicznościach.

- Że też żyją jeszcze ludzie tak naiwni i wierzący w to co im się powie. Chłopcze, jesteś wymierającym gatunkiem. Jak leming. - lekarz pokręcił głową, podszedł od jednej z szafek i szybko zaczął ubierać się, przy jednoczesnym wkładaniu do torby możliwie przerażające przyrządy lekarskie, pokroju piłek do kości, obcęgów, szypców oraz dłutek. Finalnie, dorzucił do tego jeszcze dwie książki anatomiczne a na piersi zawiesił swój medalion. - Wierzysz w to co ci mówili, a to czy twoj pan faktycznie nad tobą czuwa, to już zupełnie inna sprawa. A co do czarodziejów... kiedy już zdasz egzamin i faktycznie zostaniesz inkwizytorem, zapytaj o Monastyr Ameshaliański. Ja słyszałem o nim tylko plotki, lecz sądzę że mogą mieć w sobie ziarno prawdy.


Następnie obrócił się i spojrzał na łypiących na Marco mężczyzn, którzy go tam przyprowadzili.

- To nie jego wina, ani nie wasza. Idźcie, pomóżcie przy pacjentach.

- Ale doktorku...

- Idźcie. Nauczyłem moich podwładnych większości tego co sam umiem.

Francis spojrzał jeszcze ponuro na Marco oraz doktora Regisa, po czym odwrócił się i wraz z kamratami ruszył pomóc przy chorych. Medyk zaś ponuro poprawił fałdy na założonym płaszczu podróżnym.

- To co, chłopcze? Czas na nas...

- Na to wygląda, czy jest jakiś sposób, w jaki mogę wam pomóc zza murów akademii? Jedyne co mogę zrobić teraz to tylko sprawić, by obchodzili się z tobą łagodnie, eh... Nie uszkodźcie go do przesłuchania... - Powiedział Marco podłamany.
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!

Ostatnio edytowane przez Sierak : 21-11-2012 o 22:46.
Sierak jest offline