Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2012, 00:31   #105
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Nie wybrał najkrótszej drogi bo ta wiodła przez oświetloną ulicznymi lampami brukowaną aleję gdzie trudno było nie natknąć się na spacerujących po niej miejskich gwardzistów. Z biegu również zrezygnował gdy przekonał się, że nikt go nie goni. Jak widać klientela karczmy w małym stopniu, nie licząc czarnowłosej Helgi i jej dwóch wielbicieli, zainteresowana była pościgiem za domniemanym mutantem. Bo zapewne nie wszyscy zobaczyli purpurową dłoń Ericha, a i ci co zobaczyli nie cechowali się najwyraźniej postawą obywatelską i ścigać abominacji chaosu nie zamierzali. Tak też czy inaczej Gomrund oddalając się od felernej karczmy pozwalał sobie na coraz większą nadzieję, że jednak uda mu się bez dalszego szwanku dostać na barkę. A im na większą nadzieję sobie pozwalał tym łacniej planował co zrobi wozakowi jak już go dorwie w swoje łapska.
Nim się obejrzał uliczki zawiodły go prosto nad skarpę rzeczną skąd roztaczał się widok na ciemność w jakiej pogrążony był zachodni brzeg Reiku. Piździło tu niemiłosiernie, ale po ucieczce z karczmy wcale to norsmenowi nie przeszkadzało. W Sjorktraken co drugi dzień bardziej wiało. A i jak gębę otwierał to mu zawiuwało i trochę ten posmak szczyny co je wypił przechodził. Nie tracąc czasu ruszył dalej i niebawem wyłuskiwał z sakiewki 5 szylingów dla zdziadziałego nieco operatora windy linowej. Z kosza doskonale widać było kolebiące się na dole jednostki, a wśród nich Świt z powiewającą na maszcie altdorfską banderą. I kotwiczący obok galeon cesarski. I w końcu jakieś zamieszanie dookoła wcale niemałe zważywszy na ilość pochodni, które kręciły się przy obu statkach.
Z krasnoludzkiej gardzieli niczym z jakiego zwierza dało się słyszeć bardzo nieprzyjemny, warkotliwy pomruk.

***

- Co tu się do jasnej, orczej kurwy dzieje??!
Kilka głów zwróciło swe spojrzenia w stronę nadchodzącego krasnoluda. Pierwsze najbardziej przytomne należało do Konrada, któren jako jeden z niewielu obecnych teraz w przystani gości rzadko mógł powiedzieć o sobie “napruty jak cesarski czołg”. Młody kapitan Świtu stał wraz z Julitą na drewnianej kei wraz z grupką nieznanych Gomrundowi ludzi.
- Ooooo... a kto to wrócił ze szlajania się po wyszynkach i burdelach z panem Łapką!? - spytała z kpiną żeglarka po czym podeszła do niego dziarskim wskazującym na podchmielenie krokiem i zaraz się skrzywiła. Gomrund śmierdział nie tylko wypitym piwem, ale i tym, które się na niego rozlało gdy dostał kuflem podczas ucieczki z karczmy. Dziewczyna spojrzała wpierw na dwóch typków z wyglądu cwaniaczków i drapichrustów, którzy stali nieopodal i zdawali się wyczekiwać na jakąś decyzję Konrada, bo zerkali na niego co i rusz, a potem na samego Sparrena - Śmierdzi prawie tak samo jak ten ich ładunek. Ja bym wzięła. Nie będzie wielkiej różnicy, a zawsze trochę grosza.
Gomrund spojrzał na delikwentów, a oni na niego.


Jak to ludzie nijak mu się nie spodobali. Przytaszczyli tu jakąś wielgachną skrzynię i o ile dobrze się domyślał, mieli zamiar wcisnąć ją im do przewozu do Nuln. Bo Konrad przeca dał ogłoszenie w kapitanacie, że Świt czeka dziś w przystani z ofertą spedycji towarów i pasażerów na południe.
- Erich przylazł? - skwitował komentarz Julity.
- Nie. Jak widzisz wielu się zlazło, ale nie Erich - odparła dziewczyna - Mamy tu proszę ja ciebie dwie intratne oferty przewozu i małą aferę. Od czego zacząć?
Gomrund zlustrował szybko wzrokiem zebranych. Było tych dwóch chudzielców ze skrzynią. Jeszcze dwóch ubranych na mieszczańską modłę, którzy podtrzymywali jakiegoś pijanego w sztok rudzielca w pstrokatych fatałaszkach. A nieco bliżej galeonu stał chyba sierżant straży portowej z dwójką swoich ludzi i marynarz w cesarskiej liberii z zatroskaniem patrzący na pokład okrętu. Gomrundowe oczy szybko wychwyciły też Dietricha i Szczura, którzy z pokładu Świtu patrzyli w napięciu na rozwój wydarzeń na statku Karla Frantza. Nie dopatrzyły się natomiast Sylwii.
- Oszczędź mi aferę na koniec.
- No to poza ofertą przewozu tejże cuchnącej skrzyni za sumę... -
spojrzała pytająco na chudzielców
- Piętna...
- Siedemnastu!
- Siedemnastu koron -
ciągnęła dalej Julita - mamy jeszcze trubadura do dostarczenia na pilnie do Nuln. Sławny na całe imperium Herr Hans Schwimmer Czy-jak-mu-tam.
- Zimmer panienko. Zimmer! -
ozwał się piegowaty mieszczanin o pucołowatej twarzy - On słabą głowę ma. A my zawsze o tym zapominamy...
- Niech będzie Zimmer -
machnęła ręką Julita - Ma tam na jakimś weselichu przygrywać. Jego kompani są zdesperowani, byśmy go wzięli bo nic innego jutro nie wypływa do Nuln. Dają dziesiątaka.
- No dobra... Aaaa co tam się dzieje? -
tym razem Gomrund choć wskazując na cesarski galeon podejrzewał jak brzmi odpowiedź, nadal miał nadzieję, że może po prostu się burty zderzyły.
- A wyobraź sobie Płomienny Łbie, że ktoś się wdarł na okręt miłościwie nam panującego. Kapitana i najedzonego hrabiego nie ma, bo balują na górze, a na pokładzie na noc miało zostać kilku zbrojnych i marynarzy pod komendą bosmana. Ten zaś zestrachany sra po gaciach i nie wie co robić. Portowi nie chcą mu pomóc, bo to nie dość, że cesarski okręt to nie ich teren jurysdykcji, to jak się okazuje również sprawa polityczna i...
- Że co kurwa słucham? - Tym razem nawet mina Gomrunda, spokojnego i wyrachowanego wojaka co to nie dość, że demona to i potężnego nieumarłego posłał w zaświaty, musiała wyglądać wyjątkowo debilnie.
Konrad parsknął śmiechem w odpowiedzi.
- No polityczna - odparła Julita - Wiesz, czym ta franca im grozi?

***

- To co słyszeliście! Wysadzę tę łajbę w powietrze! Macie natychmiast odbić od przystani i wrócić do Altdorfu! Kemperbad to wolne miasto i wolnym zostanie! Bez szpiegowania przez cesarskie szczury!
To było głupie. Zapewne bardzo głupie. Ale co jej zostawało innego jak nie ten godny pożałowania blef i mocowanie się z małym bulajem prochowni, w której się zamknęła i zabarykadowała.
- Jak spełnicie moje żądania, wyjdę i poddam się bez walki!
Niewielkie okienko mimo iż swoją średnicą i tak przerażało, nawet nie chciało drgnąć. Przeżarte przez rdzę zawiasy i podbutwiałe deski, w które wbijała nóż, by całe to okucie chociaż wyrąbać, zdawały się nie robić sobie niczego z jej wysiłków.
- Dziewczyno no! - mężczyzna po drugiej stronie drzwi głos miał ładny. Chcąc nie chcąc nawet w takiej sytuacji sama to zauważyła. Dźwięczny i silny. A zarazem wyraźnie zaniepokojony i chyba wystraszony - Sobie nie żartuj nawet i wyłaź stamtąd nim drzwi wyważymy! Przecież jak wysadzisz to funt kłaków z ciebie nie zostanie!
- Nie dbam o to! I spierdalaj po kapitana skoro sam nie zamierzasz wypłynąć!
- Noż ja pierdolę, dziewczyno! On z hrabią w ratuszu! Jak ja mam tam o tej porze?! Jaja mi urwą! Bądźże człowiekiem, bo naprawdę każę wyważać!

- Nie będę powtarzać! Spierdalaj!
Wióry szły z desek z bukowych desek, bo nawet nasłuchując nie przestawała piłowania. Przez chwilę musiał tam stać, ale w końcu chyba się wycofał spod drzwi, bo usłyszała jego kroki. Pytanie czy po żołnierzy, czy faktycznie po kapitana.
- No dalej... - okowy bulaju już nawet zaczęły się trochę ruszać...
Worek z łupem przejdzie na pewno. Tylko czy ona da radę. I czy się nie utopi potem...

Za mało ćwiczyła. Za mało wprawy. Dlatego tu wylądowała. A tak niewiele brakowało, a by się nawet Dietrich nie zorientował, co zaszło.

***

- I co robimy panie bosman? - spytał jeden z majtków do schodzącego z pokładu galeonu bosmana. Obok stał też sierżant straży portowej i załoga Świtu.
- Co robimy, co robimy... A skąd mnie to wiedzieć??? Cały czas był kapitan i się kurwa żaden piracki okręt do nas nie przypierdolił podczas rejsu. A teraz zostałem ja w bezpiecznej przystani i co?! Jebana kemperbadzka bladź... A niech dla świątyni, której robi, a nie mi takie gówno...
- Może ona tak tylko gada, a ukradła co jeno... -
zasugerował sierżant.
- Pewnie i tak. Ale wiecie panie gefrajter co zrobią całej naszej wachcie jak jednak mówi poważnie?! Trupy będziemy z kanałów wyławiać jak tamci tam. Pomoglibyście nam!
- A wiecie panie bosman co zrobią nam jak Wam pomożemy, a ona mówi poważnie?
Bosman wydawał się człowiekiem młodym, trochę tylko starszym od Konrada. Elegancko ubranym w cesarski uniform i zadbanym niezgorzej niż kapitan Spenger z Bogenhafen, aczkolwiek wyraźnie szybko tracącym głowę. Typ o wzruszająco głupiej lojalności i mikrym obyciu z prawdziwym światem, które wyzierały z przejętych oczu.
Gefrajter zaś miał chyba dobrze po pięćdziesiątce i choć był rosły, starego kocura miał wypisanego na gębie. Co zrobić by swoje odrobić i się nie narobić. Nic dziwnego, że został sierżantem...
- Czekamy na kapitana - rzekł w końcu bosman - Posłałem już po niego. Nie ma co samemu próbować...
I być może ktoś by coś jednak zaproponował na taki przejaw bosmańskiej niezaradności gdyby nie to, że gdzieś wysoko w pogrążonym w ciemności niebie rozbrzmiał wrzask:
- Alaaaarm!!!
Jedyna działająca po zmroku winda osobowa niezwykle szybko, choć nie ruchem spadającym poruszała się w dół w kierunku przystani oświetlona dwoma pochodniami. Znacznie wolniej w tym samym kierunku poruszały się światełka pochodni na ścianie gdzie były schody.
- Alaaaarm na przystań!!!
Tym razem w ślad za wrzaskiem rozległ się wyraźny odgłos kołatania w dzwonek.
Straż portowa chwyciła za halabardy.

***

Nie takich łachów się spodziewał. Nie miał wygórowanych wymagań, ale coś takiego?
W jednym ręku trzymał szatę modlitewną z symbolem komety Sigmara, a w drugim coś co chyba zwało się stułą i przynależało kapłanom Vereny. Obie wyjęte z wielkiego kufra ozdobionego mosiężnymi literami, które z dumą odczytał jako “Ex Corde”. Więcej ubrań tam nie było. Za to były świece wotywne, srebrny wotularz ze znakiem Morra, malutka waga Vereny, kilka wilków Ulryka, trójząb Mannana i w ogóle amulety, posążki, wisiory, insygnia kapłańskie wszelkich bóstw w jakie tylko wierzyli mieszkańcy Imperium... W co kto wierzy, nic tylko ustawić se koło łóżka i dziękować rano i wieczorem onemu, że się przeżyło.
Chwilę w nich jednak przebierał w poszukiwaniu czego cenniejszego niż mosiądz i żelazo. Odrzuciwszy wszystkie na podłogę podniósł jeszcze obraz płaczącej Shalyi. Trochę się z nim siłował, ale najświętsza panienka w końcu mu odpuściła. Przynajmniej ona. A pod spodem... leżała kolejna sterta żelastwa. Bez większej nadziej podniósł kilka amuletów i...

Wstrzymał oddech. Serce zabiło chłopakowi szybciej. Nie znał się na teologii. Ale wiedział co trzyma w dłoniach. Symbole zakazanych bóstw jeden po drugim upadały z jego bezwładnych dłoni z powrotem do skrzyni, aż został tylko jeden.


Na czole wozaka wystąpił pot, a serducho od tego szaleńczego walenia zaczęło go aż kłuć boleśnie. Poczuł jak fale gorąca zalewają jego myśli. Nie mógł oderwać wzroku od zaciskanego w fioletowej dłoni amuletu. Przestał myśleć. Zaczął się bać. Tak bardzo jak jeszcze nikt nigdy wcześniej w Kemperbad...

Wybita szyba...

Krzyki... męskie... kobiece...

Budynki migają...

Śmiech i płacz...

Oba jego...

...

to coś w jego głowie...





***

Przytomność w pełni odzyskał dopiero w windzie, a i to chyba tylko dzięki dzwonkowi, który zaczął głośno i rytmicznie kołatać gdzieś na górze. Dziadunio operujący maszyną miał przerażenie w oczach. Bardzo pośpiesznie manipulował linami i kołowrotem sprowadzając windę na dół. Do Ericha zaś dotarło, że cały czas się śmieje. Smarki i łzy pokrywają jego świeżo ogoloną buzię i usta. A w dłoni, której purpura sięgała już do połowy łokcia, nadal trzyma amulet... Pokryty krwią. Chyba nie jego. Upuścił go w pierwszym odruchu. Amulet uderzył o deski podłogi i spadł w szparę pod barierką ginąc w ciemności. Wozak cofnął się od tej barierki i złapał nagle za głowę. Ale tylko na chwilę. Nie był w windzie sam z dziadkiem. Patrzył na niego młody uzbrojony w krótki miecz młody marynarz w cesarskim uniformie. Też się bał. Ale w momencie gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, sięgnął po broń.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 22-11-2012 o 00:34.
Marrrt jest offline