Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2012, 08:12   #106
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Spieszyło jej się, ale nie na tyle, żeby po raz kolejny ryzykować życiem. Zemsta... najlepiej smakuje na zimno.
Unterbaum nie ucieknie, Heidelman też nie - co do tego Mara nie miała wątpliwości. Wiedziała, że tej nocy i tak nie zaśnie, ale trzeba było dać odpocząć koniom. Wyruszą, jak wzejdzie księżyc - będą mieli ładnych kilka godzin względnie dobrego światła... żal go nie wykorzystać... nad ranem kolejny krótki popas i o świcie znów wyruszą. W ten sposób uda im się nadrobić trochę czasu...
W to, że Heidelman podróżuje nocą, nie wierzyła. Był na to zbyt delikatny a przy tym zbyt pewny siebie - pościgu na pewno się nie spodziewał. O ile jeszcze żył... Gdyby się okazało, że ten zdradziecki pomiot już nie żyje, czarodziejka byłaby co najmniej mocno zawiedziona. Tym razem zamierzała wrazić mu swój miecz tam, gdzie słońce nie dochodzi i pokręcić dla rozrywki. Oczywiście zaraz po tym, jak utnie mu jaja... o ile je w ogóle ma, ale to była kwestia do rozstrzygnięcia już na miejscu.

Przedstawiła pokrótce plan reszcie, czekając na uwagi. Tę Gottlieba o tym, jak można spędzić czas do wymarszu, puściła mimo uszu. Postanowiła, że rozsmaruje go na miazgę później... kiedy nie będzie jej już potrzebny. Wtedy, kiedy za normalne pieniądze będzie mogła wynająć sobie kogoś bardziej odpowiedniego do tej roboty.
Tymczasem wysłała go na zwiad. Ciekawiły ją te ślady świeżej krwi. Czy znajdują się również przed nimi? Równie dobrze mogła to być krew któregoś z jej niedawnych towarzyszy, jak i posoka jakiegoś zwierzęcia, które ich zaatakowało. Choć okolica była tak wymarła, że wydawało się to mało prawdopodobne...

***

Słońce schowało się za horyzontem. Westchnąwszy cicho, Mara pociągnęła z podanego przez Tonna bukłaczka, otulając się szczelniej płaszczem. Robiło się zimno. Rana na nodze zaczęła doskwierać, więc po raz kolejny uśmierzyła ból. Jej ochroniarz się co prawda nie skarżył, ale widziała grymasy bólu, które próbował przed nią ukrywać. Gottlieb jeszcze nie wrócił a jego młodsi bracia grali w kości, więc stanowczo zmusiła siedzącego obok mężczyznę do położenia się na ziemi, wsuwając mu dłonie pod koszulę na piersi. Zaskoczyła go zupełnie, na tyle, że nawet nie próbował się bronić. Kiedy rozchodzące się po jego ciele ciepło wyjaśniło mu zamiary kobiety, przez jego twarz przemknęła cała gama uczuć. Zdziwienie, zawód, zażenowanie? Tym razem to Mara poczuła się zaskoczona, gdy po skończeniu zaklęcia cofała ręce. Zatrzymała się w pół ruchu, wspominając słowa, które padły niedawno między nimi. Ty już duszę oddałaś. Ciałem się przejmujesz? Nagle zdała sobie sprawę z tego, że bracia Schurke siedzieli tyłem do nich, zupełnie pochłonięci grą, najstarszego nigdzie widać nie było... a zresztą co on ma do tego? Jakby tak się płaszczem przykryli i kocem... dużo czasu nie zejdzie...

Palce jednej dłoni powoli badały znaleziony kształt, druga jakoś tak mimochodem odnalazła i rozplątała troczki. Nie protestowała, gdy Tonn pociągnął ją na siebie, z wprawą pomagając nie zaplątać się w spódnicę. Pod jej obszernym płaszczem było ciepło...

***

Obudziło ją lekkie potrząsanie za ramię. Nachylający się nad nią Mika wskazał tylko na księżyc, który pysznił się na bezchmurnym niebie. A jednak usnęła. Schurke musiał wrócić dopiero co, bo właśnie swoim zwyczajem udzielał ręcznej reprymendy młodszym za wypicie całego zapasu wódki. Jakoś jej to nie obchodziło. Mara była teraz dziwnie odprężona, jakby przespała całą noc w puchowum łożu. Mimo, że minęło już kilka nocy od pełni, nadal czuła się pełna mocy i bardzo szybko się regenerowała... dobrze... moc jej się przyda... Zielone oczy zabłysły złowrogo na myśl o dogonieniu Heidelmana i Stauba...

***

Kiedy w końcu wyruszyli, przepytała dokładnie Gottlieba. O dziwo, sprawił się nad wyraz dobrze i dokładnie zbadał najbliższą okolicę. Potwierdził, że jadą w dobrym kierunku, ale pozostałe wieści nie były optymistyczne. Krew, którą zauważył przy obozowisku, nie należała ani do człowieka ani do zwierzęcia. A przynajmniej nie do końca. Informację o znalezieniu niemal przeciętego na pół truchła skavena skwitowała ponurym milczeniem. Było ich więcej, ale rozlazły się nie wiadomo gdzie. Mogła się spodziewać, że będą tutaj. Ostatecznie szukały tego samego, co i ona... co nie wróżyło dobrze na przyszłość. Będzie musiała wynająć porządnych zabijaków... kiedy tylko na nowo podejmie misję. Ci tutaj nie wyglądali, jakby mieli sobie poradzić z bandą szczuraków.

Ale to później. Najpierw musiała dogonić zdrajców... i wóz - bez niego nie miała czego szukać w górach. Jedyne, co mogła teraz zrobić to uprzedzić resztę o możliwym niebezpieczeństwie i mieć oczy dookoła głowy. Liczyła na to, że Diet - jak na kota przystało, wywęszy szczura i ostrzeże ją zawczasu...
W świetle Morrslieba krajobraz wokół był pełen dziwnych plam blasku i cienia, które zdawały się ruszać i falować przed oczami czarodziejki. Czuła się, jakby jechała przez kosmiczny krajobraz, pełen strachów i lęków. Gdyby nie ciepłe ciałko kota ogrzewającego jej brzuch, uciekłaby z powrotem do Kemperbadu. Czuła się teraz potwornie samotna i okropnie przerażona. Niemal tak bardzo jak wtedy, gdy na jeden długi dzień straciła łaskę swojego boga. Straciła swoją moc...
Skuliła się w siodle, gdy rozbolał ją brzuch powodując mdłości.
Może to dlatego, że on rana nic praktycznie nie jadła.
Może dlatego, że zdrada Heidelmana zabolała ją bardziej, niż chciała przyznać nawet przed sobą.
Może dlatego, że czuła, że znów zawiodła. Znów nie spełniła oczekiwań.

Nagle z całą mocą dotarło do niej co się stanie, jeśli teraz zawiedzie. Jeśli nie uda jej się odzyskać wozu i środków na kontynuwanie misji. Jeśli to ten kichający gołodupiec wróci do Altdorfu wypełniwszy zadanie. To byłby jej koniec.
Znów poczuła falę mdłości.

Kolejne godziny mijały jak w jakimś majaku, obłąkanym czarno-białym śnie. Co jakiś czas Tonn podjeżdżał i coś do niej mówił, ona coś odpowiadała i znów pogrążała się w milczeniu.
Noc przestała być sprzymierzeńcem.

***

Księżyc nie wiadomo kiedy zniżył się ku zachodowi. Posuwający się ostrożnie jeźdźcy rozglądali się czujnie na boki, ale nie dostrzegli niczego niepokojącego. Czarodziejka przez jakiś czas z niepokojem przyglądała się Dietrichowi, który uderzał ogonem na boki i węszył, ale ponieważ nie wykazywał innych oznak zdenerwowania, przestała na to zwracać uwagę. Być może są obserwowani, albo po prostu w okolicy pozostał zapach skavenów i zwierzę nadal go wyczuwa.
Wspomnienie ostatnich kilku godzin zatarły się i zniknęły, jakby nigdy ich nie było.
Robiło się coraz ciemniej, konie boczyły się i potykały. Czas zrobić postój i poczekać na świt... Tym razem cała piątka siedziała ponuro wpatrzona w noc. Marze wydawało się raz czy dwa, że gdzieś między kamieniami zamigotało dwoje oczu, by niemal w tym samym momencie zniknąć, ale nie była tego pewna. Równie dobrze mogła to być gra cieni i złudzenie zmęczonych oczu. Tak czy inaczej, nic ich nie zaatakowało i o wschodzie słońca ponownie dosiedli koni.

Tym razem jednak ruszyli szybkim kłusem - na tyle, na ile pozwalał kiepski trakt - żeby wygnać z kości poranny chłód i dać upust niecierpliwości.
Za jadącą na przedzie kobietą spod przydużego płaszcza powiewała czerwona spódnica, odcinając się jaskrawo od szarości szlaku - jak świeża krew na kamieniach...
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline