Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2012, 22:13   #43
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Le Manoir de Dame Chance był wiejską rezydencją, acz o pewnych walorach obronnych. Był też czymś więcej... azylem Marjolaine, jej małą samotnią w której mogła odpocząć od trosk i od paryskiego życia.
Był jej twierdzą, w której ona... była królową.
Niemniej ostatnio w le Manoir de Dame Chance zrobiło się tłoczno. Obecność w jednym domu zarówno maman jak i Maura wypełniała jej rezydencję wydarzeniami, które powodowały szybsze bicie jej serca. A potem jeszcze pojawienie się starego markiza i ciągnących się za nim kłopotów. To było za wiele dla jej skołatanego serduszka.
Więc przez chwilę cieszyła się tym, że przez okna mogła obserwować wyjeżdżające karoce. Najpierw z Markizem de Avenier, potem z Maurem. Na końcu z maman i Béatrice. Antonina jechała do swej dobrej przyjaciółki zapewne wypytać o wydarzenia z balu na którym to stare harpie (jak zwykła Marjolaine w duchu określać znajome swej matki) uknuły nieudany spisek wymierzony w jej fałszywe narzeczeństwo.
Lub planować nową intrygę, przy ciasteczkach i kawie którą maman uwielbiała, jeśli stary markiz wykazał się niedyskrecją.
W co nie wątpiła.

Hrabianka cieszyła się ciszą przez kilka chwil, a potem...
Zrozumiała, że była sama w wielkim dworku. Co prawda była jeszcze służba, ale ona się nie liczyła.
Marjolaine była sama więc w swej posiadłości i czuła rosnące z każdą chwilą obawy.
Oczami wyobraźni widziała ukrywające się w okolicznych lasach prawdziwe stada bandytów czekających tylko na okazję, by wedrzeć się do środka, obrabować jej dworek i pohańbić ją brutalnie.
Wędrując po korytarzach swego dworku, wzdychała nerwowo i drżała przerażona wizją takiego losu.
Brakowało go jej... brakowało jej Gilberta d’Eon, brakowało jej jego ramion tulących ją do siebie. Brakowało bezczelnego błysku w jego oczach i tej nieustraszonej pewności zwycięstwa w jego uśmiechu. Brakowało jej lubieżnych zaczepek skutecznie odwracających uwagę od innych problemów.
Nie czuła się bezpieczna, gdy jego nie było w pobliżu. Nie czuła się spokojnie, mając świadomość że jej obrońca jest daleko.

I zaczynała żałować, że nie pojechała wraz z nim. Owszem, narażona byłaby na lubieżne zaczepki. I kto wie do czego jej narzeczony, by się posunął w karocy. Ale mimo wszystko, jego dotyk był przyjemniejszy niż świadomość bycia samiuteńkiej w wielkiej posiadłości i narażonej na napaść bandytów. I w zasadzie, co panience przychodziło z trudem, musiała przyznać iż dotyk ów choć oficjalnie ją oburzał, prywatnie wywoływał skrajne acz odmienne uczucia.
Gdyby była z nim, szeptał i całował. I myślałaby tylko o tym, by trzymać go na dystans... może... Teraz gdy był daleko, wyobraźnia podsuwała śmielsze obrazy tego co, by uczynił jej Gilbert. Wyobraźnia podsycana przez wczorajsze wspomnienia jego półnagiego ciała.
Te wyuzdana jak na hrabiankę fantazje, odsuwały na chwilę przerażenie. Lecz nie były w stanie go stłumić.
Czemuż z nim nie pojechała? Przecież zakusy na jej cnotę, byłyby niewielkim kosztem w stosunku do zysków. Mogłaby na miejscu przymierzyć ową błyskotkę i upewnić się, że jest ona odpowiednio droga. Mogłaby wyprosić kolejne. Przecież nie oparł by się jej prośbie szeptanej na uszko przymilnym głosem.
A tak... drżąc ze strachu musiała czekać na swego wybawiciela.


No i stało się! Bandyci u bram!
Sługa przyniósł jej tuż popołudniu tę Hiobową wieść. Bandyci w liczbie sześciu ludzi i ośmiu wierzchowców stali u dworu dopraszając się o wpuszczenie do środka.
Bandyci... czyż nie powinny się domagać? Nie powinni grozić?
Marjolaine, której przerwano rozkoszowanie się słodyczami mającymi, wysłuchiwała sługi z trwożliwie bijącym sercem. Bowiem gdzie był jej obrońca, gdy ją napadano ?!
Obecnie zagrażający bandyci pod wodząc młodego szlachcica,



który mimo młodego wieku wydawał się doświadczonym szermierzem, zatrzymali się pod bramą i cierpliwie czekali na odpowiedź właścicielki posiadłości. Ich przywódca mienił się być przysłanym przez tu przez Gilberta d’Eon.Choć nie potrafił podać powodu te wysłania, swoją historyjkę chciał potwierdzić listem, który mógł złożyć jedynie na dłonie pani domu. No i... oprócz pięciu ludzi, szlachcic przywiódł ze sobą dwa koniem luzem. I to nie byle jakie.
Hiszpańskie dzianety o gorącej krwi. Te konie były więcej warte niż, cała reszta wierzchowców na jakich tu przybyli.


Powrócił!
Jeszcze zanim słońce zaszło za horyzontem Maur powrócił do swej ptaszyny. Znów mogła poczuć się bezpiecznie w jego ramionach. Znów mogła mieć pewność, że będzie przy niej, gdy bandyci napadną jej dworek. Bo choć powodował tyle rozterek i tyle razy przez niego czuła na policzkach rumieniec gniewu... żeby tylko gniewu. Wywoływał wszak swymi słowami i nieobyczajnym zachowaniem różne inne rumieńce, których Marjolaine się po sobie nie spodziewała. Lecz teraz, gdy był tutaj, gdy był tak blisko...
Czuła ulgę i szczęście, że jej rycerz, jej obrońca, jej jednorożec, jej Gilbert przybył i przywiózł podarunek.
Nie musiała się o to pytać, wyraźnie coś dla niej miał. Jakieś zawiniątko, skarb przeznaczony tylko na jej szyję. Kolię zapewne, bo pudło było za duże na pierścionki lub kolczyki.
Jej narzeczony, jej wybranek, jej rycerz, jej....

… przebiegły lis, jej kanciarz, jej złotousty oszust, jej lubieżny narzeczony.
Słów Marjolaine brakło, gdy wyjęła prezent z pudełka i oglądała.
-Prawda że się błyszczy? -rzekł z Gilbert bezczelnie się uśmiechając. A hrabianka musiała się z nim zgodzić. Perły błyszczały się i mieniły barwami tęczy. Dziesiątki pereł, małych i dużych. Misternie wykonany przedmiot i bardzo drogi. Nie pasował do Gilberta-skąpca. Za to do Gilberta-lubieżnika, już tak.


Gorsecik, delikatny i zwiewny i obszyty perłami. Istne dzieło sztuki zarówno jubilerskiej jak i gorseciarskiej.
Nie mogła odmówić urody temu cacuszku, cieszyło jej oko. I niewątpliwie pięknie w nim by wyglądała.
I tu właśnie pojawiały się dwa problemy. Wszak błyskotki nie są tylko po to by je mieć, ale także by wzbudzać zachwyt i zazdrość u innych. A ten piękny gorsecik, musiał być skryty pod suknią. Kiedyż więc i przed kim mogła się nim pochwalić?
Odpowiedź budziła rumieniec na obliczu Marjolaine, sięgający aż po koniuszki uszu. Oczywiście w alkowie, taki gorsecik miał podkreślać urodę w oczach kochanka i zachęcać go do śmielszych działań.
Gorsecik nadawał się szczególnie na noc poślubną, co wprawiało ją w dodatkowe czerwienienie oblicza.

Mimo to...
Gdy przesuwała palcami po nim, uśmiechała się lekko.
Mimo to był to naprawdę piękny gorsecik. I wiedziała, że wyglądałaby w nim olśniewająco i... podobałaby się jemu.
Pozostała jeszcze jedna sprawa powodująca szybsze bycie jej serca.
-Z przyjemnością zobaczę, jak zakładasz prezent ode mnie.-mruknął cicho Gilbert.
“Zakładasz”, krętacz był z niego. Nie mogła założyć gorsetu na suknię, był zbyt wąski. Musiała zdjąć suknię i swój gorsecik by założyć prezent od Maura. Założyć przy nim. I tu tkwiła pułapka zastawiona przez jej wybranka. Bo on planował patrzyć... i jeszcze “wyrazić swój zachwyt”. Przeklęty obłudnik.
Kątem oka Marjolaine zauważyła jeszcze, iż Gilbert nie tylko prezent dla niej przywiózł. Ale i jakieś księgi.
Było to dziwne, bo literatura nie była czymś co kojarzyło się hrabiance z jej wybrankiem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 25-11-2012 o 14:11. Powód: poprawki
abishai jest offline