Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-11-2012, 00:14   #53
F.leja
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Destruction in Detroit


George Minton i Gregory Marshall

Zostali z kobietą o imieniu Fina na dachu budynku. Początkowo musieli ukryć się przed ostrzałem, ale ich towarzyszka zasłoniła ich przed co potężniejszymi atakami. Zresztą, żołnierze nie interesowali się nimi zbyt długo. To co działo się w budynku i wokół niego było dla nich chyba zdecydowanie ważniejsze.
David Cross w postaci przerośniętego żuka szerzył zniszczenie niczym maszynka do mielenia mięsa. Niedaleko niego dwie postaci wyginały metal, jak papier i robiły origami z czołgu. Niewiadomo skąd pośród walczących pojawił się wielki czerwony demon wyjęty prosto z papieskiego koszmaru i miażdżył co popadnie, towarzyszyły mu dziwne, przeczące prawom fizyki zjawiska wywoływane przez niebieskiego człowieka. Za nimi, z bliżej niewyjaśnionego powodu jechała karetka na sygnale.
W budynku Guardiana wciąż coś eksplodowało.

David Cross

Gdy tylko ruszył w stronę skweru zobaczył jak z budynku po drugiej stronie spada jakiś pocisk i uderza z wielką mocą w płonący budynek. Może poświęciłby temu zjawisku więcej uwagi, ale za nim ruszył jeden a wozów opancerzonych, czuł na swoim pancerzu uderzenia setek kul z karabinów maszynowych, a obok głowy świsnął mu właśnie pocisk z bazooki.
Chaos, śmierć, strach w oczach młodych żołnierzy, którzy weszli mu w drogę. Nie dotarł do miejsca docelowego, za dobrze się bawił rozbijając kordon puszkogłowych. Było mu dobrze, zapomniał po co właściwie się tu znalazł.

Ciara i Lionnir

Musiały zmienić tor lotu i na chwilę się rozdzielić. Kontrola została zaburzona, prawie spadły na łeb na szyję. Uratowały się w ostatniej chwili. Plastikowych pocisków było więcej, ale na ziemi miały też zdecydowanie więcej materiału by utworzyć tarczę. Wreszcie namierzyły pojazd, który psuł im zabawę i zmierzyły się z nim po swojemu.
Nie było to łatwe, zaczynały się męczyć, a żołnierzy było wciąż wielu. Ostrzał z każdej strony wymagał wysokiego stanu skupienia, jednak zauważyły kątem oka pojawienie się znajomej postaci. Ten który mianował się Kyr’Wein. Wielki, czerwony, psi pysk, miażdżył żołnierzy jak popadnie. Zaledwie kilkadziesiąt metrów od nich.
Klavdra będzie narzekała, że ją to ominęło. Będzie nie do zniesienia.

Inkfizin

Przysnął. Obudziła go kłótnia pomiędzy Alice i Jackiem. W ostatnie słowa, które usłyszał wtrącił się też Kyr’Wein.
- Musimy im pomóc! - warknął, swoim pozagrobowym głosem. Wciąż zaspany Ink nie zdążył zareagować. Patrzył jak Alice najpierw przyjmuje swoją błekitną barwę, a potem wokół niej materializuje się coś czego Feedback nie spodziewał się za żadne skarby. Wielki, czerwonoskóry humanoid, którego nogi zakończone były racicami, natomiast łapy wielkimi brązowymi pazurami. Z głowy wyrastały mu natomiast trzy pary poskręcanych rogów.
A więc to był Kyr’Wein.
Dalsze wyjaśnienia musiały poczekać, bo Jack bez słowa wskoczył za kierownicę karetki i ruszył za poruszającym się z niesamowitą szybkością kolosem, na sygnale. Wyjechali na otwartą przestrzeń otaczającą wielki płonący budynek, który Ink pamiętał sprzed snu. Przed nimi roztaczało się pole pełne uzbrojonych żołnierzy. Część z nich walczyła z owadopodobną postacią. Część zajęta była dwiema dziewczynami, które manipulowały konsystencją metalu. A część obrała sobie za cel Alice i jej drugie ja.

Klavdra Eveningstar

Otaczali ją specjalni. Wiedziała co z nimi robić. Miażdżyć jak robaki. Niestety, te karaluchy były wyjątkowo oporne, uparte i rozliczne. I w dodatku, parszywe stwory miały moce. Klavdra była na przemian mrożona i podgrzewana, polewana kwasem, bita z ogromną siłą, rzucana na ścianę myślą i ostrzeliwana jakimiś wymyślnymi nabojami, które pozostawiały zadrapania nawet na jej słoniowej skórze. Nie było dobrze, było ich zdecydowanie za dużo.
Gdy leżała przygnieciona przez kilku supersiłaczy, musiała przyznać, że powinna była to trochę głębiej przemyśleć.


W stresie Matt zapomniał na chwilę o kontroli. Jego wola popłynęła niczym nieskrępowana szeroką falą. Z nosów strażników poleciała krew.
- Złodziej - mruknęli, odwrócili się na pięcie i ruszyli przed siebie.
Zebrani dookoła gapie patrzyli zamglonym wzrokiem i niczym zombie ruszyli za nimi.
- Złodziej, złodziej, złodziej … - otoczenie błyskawicznie opustoszało.
Niedoszły terrorysta złapał się za głowę i upadł na kolana. Upuszczona broń zadźwięczała na chodniku.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 23-11-2012 o 00:44.
F.leja jest offline