Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-11-2012, 21:14   #108
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Nie wiedział dlaczego tak naszło go wspomnienie o Kęsie. Może to za sprawą widoku jaki się przed nim roztaczał… trochę przypominający rodzinny Sjorktraken, a może z powodu wydarzeń ostatnich godzin. Jednak kiedy to kołowroty w akompaniamencie trzeszczących lin systematycznie zbliżały go do nabrzeża brodacz nie mógł wyrzucić z pamięci obrazu wiernego towarzysza. Kęs, był pierwszym i ostatnim brytanem jakiego wytresował. Można było na nim polegać jak na krasnoludzkiej przysiędze, a walczył jakby był na usługach samej śmierci… Pięć lat i nigdy go nie zawiódł. Nigdy nie stchórzył. Nigdy nie dostał tak mocno żeby się nie podniósł. Wtedy w lesie też dał radę ochronić młodego Ghartsonna. Niestety basior, z którym się pogryzł był wściekły i dlatego zamroczony rządzą krwi podszedł tak blisko ich siedzib. Gomrund wiedział jak to się skończy. Wszyscy to wiedzieli. Kwestią czasu było jak Kęs zakosztuje krasnoludzkiego mięsa… Płomienny był jego przyjacielem i to on musiał zrobić to co należało.

Mądre oczy psa kiedy zbliżał się ten ostatni raz zdawały się to rozumieć…

Pewne rzeczy trzeba przedsięwziąć nim sprawy pójdą za daleko… a na pewno idą w niewłaściwym kierunku i nawet Erich powinien to zrozumieć. Dłużej nie ma co zwlekać.


***

Zamieszanie na łajbie nie wróżyło niczego dobrego… Gomrund wiele się nie pomylił. Ze zdziwieniem przysłuchiwał się rozkazom jakie wydawała najpierw Julita Szczurowi, a potem jakie Konrad wydawał Julicie… Poczekał jednak stosowną chwilę na tyle długą żeby nabrać cholernie złych podejrzeń co do zajść na sąsiednim okręcie. Kiedy już Szczur, Julita i fircyk zniknęli pod pokładem podszedł Konrad… Płomienny słuchał i nie rozumiał za grosz po jaką cholerę mają sprowadzać na siebie większe kłopoty. – A w rzyci mam pasażerów i jakieś transporty! Odpowiedział Kapitanowi. – W dwaj gońcie się stąd nim się mnie krew zaleje i wam kulasy poprzetrącam a ten pakunek wyprawię do Altdorfu ale wpław! Już kurwa… na co się gapicie. Odprowadził ich wzrokiem i ucapił młodzika za ramię.

- Konrad jest źle. W trzech zdaniach wyłożył co zaszło na górze i że nie wiadomo czy nie będzie trzeba wiać albo znowu się ukrywać. Potem stwierdził w bardzo krasnoludzkich słowach co sądzi o grajku i jego dyskrecji a co za tym idzie pozostaniem w sekrecie purpurowej skazy Olenbacha. Tym bardziej, że urżnięta Julita już i tak za dużo papla. Jednak gołowąs sądził inaczej… w jego mniemaniu utrzymanie permanentnego stany upojenia alkoholowego u grajka będzie dostatecznym zabezpieczeniem. – Chłopie posłuchaj mnie … brodacz podjął ostatnią próbę na przekonanie że to kompletna głupota kiedy to wychylił się wilk o którym była mowa z jakąś prośbą niecierpiącą zwłoki.

- Ale panie kaaapitaaanie … Zimmer nie dokończył widząc piorunujące go spojrzenie wściekłych, krasnoludzkich ślepi. – Posłuchaj mnie obesrany grajku jak wrócę a cię tutaj zastanę to wsadzę ci tą mandolinę w dupsko i wyciągnę uchem żebyś już nigdy nie usłyszał jej brzdękania.

- Ale… ale… zająknął się.

- Ale to nie koniec! Potem połamię ci wszystkie palce. Tak, że nawet kusia nie wyciągniesz z gaci… Nie chcesz mnie spotkać na tej łajbie nigdy więcej. Wiele można by powiedzieć w tej chwil o Płomiennym Łbie ale z całą pewnością nie to, że jest figlarnym fajfusem co to rzuca słowa na wiatr. W rodzinnym języku dodał jeszcze małą obietnicę. - Mun þjást! Może nie znęcałby się aż tak nad tym rudzielcem ale z całą pewnością po powrocie wykopie go choćby byli na samym środku rzeki!

- A ty. Zwrócił się do Konrada już znacznie ciszej – A ty mniej lepiej na podorędziu kuszę. Albo i piroling


***

Ruszył w kierunku trapu. Przechodząc obok Dietricha chciał się tylko upewnić. – Ona? Ochroniarz milcząco potwierdził. – Cholera Spieler… Powiedział z nieukrywanym żalem w głosie krasnolud. – Wydmuchałbyś ją i teraz miałbyś kłopot tylko ty… a tak to wszyscy jesteśmy udupieni.

- A… bym zapomniał w Kemperbad Erich ma ksywę mutant. Więc jak to usłyszysz to wiedz kto się zbliża.

I jakby na zawołanie dobiegł do niego odległy krzyk obwieszczający kłopoty. ALARM! Przy windach. Alaaarm! Dziwne przeczucie mówiło mu, że te kłopoty spadną na niego… już prawie jedną nogą był na trapie. Już po raz kolejny chciał wpakować swoją owłosioną dupę w jakąś kabałę… i to taką, o którą prosił się ktoś inny zupełnie z niezrozumiałych dla niego pobudek. Chciał iść z odsieczą Sylwii próbując uchronić ją przed niebezpieczeństwem tak samo jak próbował parę godzin wcześniej z wozakiem. Tylko, że skoro ona postanowiła zająć się jakimś politycznymi sprawami… skoro władowała się bez ceregieli i słowa ostrzeżenia na cesarski galeon to chyba wiedziała co robi… gdyby oczekiwała jakiejkolwiek pomocy od krasnoluda to by poprosiła. A tego nie zrobiła. Nie rozumiał tego… i pewnie nigdy nie zrozumie. Serce się rwało żeby ratować tą kozę… ale zakuty łeb pamiętał lekcję jaką otrzymał dzisiaj od Ericha – nie chronić i nie uszczęśliwiać na siłę. Nie wyciągać do kogoś ręki tylko po to żeby na nią mógł ci napluć. Nie zasłaniać piersią tylko po to żeby ktoś wbił w nią miecz… On Gomrund Ghartsson z domu Rot-Gorr członek klanu Kimril z portu Sjoktraken podjął się misji, którą kompletną głupotą byłoby narażać przez potrzebę pakowania się w kłopoty długonogich. Pasztet w który ładowali się zupełnie bez potrzeby.

- Szczur! Bywaj tu z prezentem od Minaka. A chyżo i weź kuszę! Zawołał młodego bo nie chciał przegapić tego co się będzie działo. Stał przy trapie. O burtę oparł bosak… i topór. Ubrał hełm… poprawił miecz. Zdawało się, koszyk z Erichem sięgał już poziomu nabrzeża… A on stał i obserwował nieruchomo rozwój wypadków. Serce waliło mu. Krew się burzyła. Duma nie pozwalała się ruszyć.
 
baltazar jest offline