Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-11-2012, 19:37   #83
Nadiana
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Kalkulowała. Znów kalkulowała. I napięła mięśnie, po to tylko aby się przekonać, że to faktycznie nie ma najmniejszego sensu. Ale i tak wiedziała, że będzie co jakiś czas to ponawiać, w końcu nadzieja matką głupich.

Ale przynajmniej Diego jeszcze żył. Póki nie strzelą im w łeb kilka razy Jack nie zamierzała tracić nadziei. A kto wie, przy szybkiej pomocy i po kilkakrotnym strzale szansa na przeżycie była.
Lekarka przyjrzała się facetowi, który miał ją przesłuchiwać. Znała ten typ.
- Kradzież? – otworzyła oczy szeroko ze zdziwienia – Nikomu nic nie ukradłam. Wynajęto mnie właśnie do odzyskania skradzionej własności. A raczej do zapewnienia wsparcia medycznego. Tylko i wyłącznie.
Uderzył ją na odlew, niemal od niechcenia. Głowa odskoczyła jej gwałtownie do tyłu, a szczęka pulsowała bólem. Musiał mieć wszczepy. Odwrócił się do ochroniarza, z wyrazem niesmaku.
- Głupia czy nienormalna, jak myślisz?
Nie liczył najwyraźniej na odpowiedź, bo od razu zwrócił się na powrót do Evans.
- Ostatnia szansa. Mów wszystko, nie próbując robić ze mnie debila. Ten specyfik, który ci wstrzykniemy podobno pozostawia ślady w mózgu. Nie lepiej wyspowiadać się ze wszystkiego bez niego? Nie lubię przemocy, ale zdecydowanie bardziej nie lubię kłamstw.
Wwiercał w nią przenikliwe spojrzenie.

Nienawiść jaką odczuwała do mężczyzny właśnie wzrosła stokrotnie. Czując zbierającą w ustach krew Jack splunęła przed siebie. Opluła się, pięknie.
- Nie kłamię. Wynajęto mnie do odzyskania skradzionej rzeczy i miałam pełnić funkcje wsparcia medycznego - wycedziła patrząc w oczy mężczyźnie. Kurwa, przecież to była prawda!
- Na dworcu zrobiliśmy akcje i przejęliśmy sprzęt. Nie mam pojęcia co to mogło być, zostało oddane zleceniodawcy.
Popatrzył na nią szczerze zdumiony i rozbawiony.
- I ty faktycznie myślisz, że tylko o tym wiemy? I nie przyszło do tej blond główci, że musiał być lepszy powód tego, że znaleźliśmy cię bez najmniejszego problemu? Amatorka.
Do pokoju wszedł inny osobnik, z małą walizeczką. Postawił ją i otworzył, wyjmując strzykawkę.
- Skoro ja jestem amatorką to jak można nazwać was? Skończone patałachy? W biały dzień, w centrum miasta tracicie swój ultra ważny sprzęt. To jest dopiero żałosne. I to na rzecz amatorki o blond główci. Naprawdę na waszym miejscu zaczęła bym myśleć o zmianie branży, nie wiem przedszkolanki może?
Chojrakowała dużo bardziej nakazywał zdrowy rozsądek. W gruncie rzeczy resztki zdrowego rozsądku wyły ostrzegawczo, ale Jack je pierdoliła. Zawartości walizeczki bała się jak diabli i naprawdę wolała dostać już po twarzy niż mieć zafundowaną lobotmię.

Nie dyskutowali z nią. Może uznali za wariatkę, może za samobójczynię. Fakt był taki, że potrzebowali informacji. A ich wydobycie wymagało wspomagania.
- Nie wyrywaj się, bo i tak dopniemy swego.
Wbił jej igłę niespodziewanie, wtłaczając coś do jej żył. Krzyknęła, nie będąc w stanie powstrzymać tego odruchu, bowiem ból niemal ją oślepił. Poczuła się, jakby nagle przez jej ciało zaczęła pędzić rozpędzona lokomotywa. Wygięła się w łuk, czując jak dociera do mózgu.
Odzyskała wzrok, może po chwilowej nieprzytomności, ale wszystko wokół było już rozmyte. Głos mężczyzny także wydawał się dziwny.
A potem już nic nie pamiętała. Nowoczesne serum prawdy okazało się... bardzo gwałtowne.

Nie miała pojęcia ile trwało, zanim znów się ocknęła. Scena nie zmieniła się wiele. Zniknął ten z walizką i sama walizka, Diego poruszał się na swoim krześle. Dwaj pozostali mężczyźni wyglądali jak wcześniej. Evans nie miała pojęcia ile się od niej dowiedzieli, a co gorsza, nie wydawali się skończyć. Wszystko ją bolało. Każdy mięsień, a głowa pulsowała straszliwie.
- Witam ponownie. Podziękowałbym za współpracę, ale wiemy, że nie miałaś wyjścia. Ciekawe czy nadal masz taki niewyparzony jęzor?
Uśmiechnął się kącikiem ust, oczy nie śmiały się nawet odrobinę.
- Mam propozycję. Pomożesz odzyskać to co ukradliście i odnaleźć pozostałych złodziei, a w zamian będziesz miała szansę uratować siebie i swojego kochanka. Jeśli nie... cóż, przestaniecie być nam potrzebni.
Nie oznaczało to wcale wypuszczenia ich. Raczej coś bardziej definitywnego.
- Jak dużą szanse?
Nie miała za wiele opcji. Nawet jakby głowa nie chciała jej się rozprysnąć na milion kawałków nie było miejsca na dyskusje.

- Nie mamy wielkiego interesu w pozbywaniu się was. Więc jeśli pomoc będzie skuteczna...
Zawiesił głos i popatrzył na szarpiącego się nieco Diego. Słowa wypowiadane przez knebel były całkiem niewyraźne.
- Jego tu oczywiście zostawimy, abyś miała motywację. Bardziej zależy nam na sprzęcie. Dwa, maksymalnie trzy dni.
- Zgoda. Nie mam przecież wyboru.

Przynajmniej tak długo jak siedziała skuta i bezbronna. O innych opcjach będzie możliwość pomyśleć jutro.
- Zostaniesz wypuszczona na ulicy. Będziesz miała pasywny, niewykrywalny nadajnik, chyba, że aktywujesz. Słowo klucz to "plomba", zapamiętaj je. Po nim możesz nam przesłać wiadomość, wystarczy, że coś wyszepczesz. Najłatwiej będzie, jak zapodasz jakąś naiwną śpiewkę, że nie znalazłaś Diego i ganiałaś za nami po całym Bronxie czy po czym tam chcesz. A telefon przecież zniszczyłaś. Jeśli nie będzie sprzętu, wskaż nam tych, którzy wiedzą gdzie jest. Wiesz ile masz czasu, minęło tylko kilka godzin. Udawać możesz co chcesz, ale jak faktycznie zaczniesz szukać swojego faceta, to się zdenerwujemy. Wszystko jasne, jak sądzę?
- Niech i tak będzie - skinęła głową z niepokojem patrząc na szamocącego się Diego. Cokolwiek postanowi po tym jak ją wypuszczą priorytetem było jego życie. Chociaż zdrada dotychczasowych kompanów nie za bardzo była jej w smak, byli zdecydowanie mniej ważni.
- To możecie mnie już rozkuć.
Jack bolały wszystkie kończyny.

Nie mieli takiego zamiaru. Zakneblowali ją, zawiązali oczy i tylko nogi rozkuli, aby mogła przejść jakimiś korytarzami do samochodu. Potem jeździli przez dobre pół godziny, zanim nie została wypuszczona na jakiejś ulicy. Z przepaską, częściowo związanymi rękami, kneblem i bólem walczyć musiała sama, więc zdążyli odjechać.
A ona znajdowała się gdzieś na Bronxie.
Z Bronxu na Harlem było całkiem blisko, więc bez ducha powlekła się do swojego mieszkania. Za wiele w nim nie zostało, ale przynajmniej będzie mogła wziąć prysznic i spokojnie sprawdzić obrażenia na ciele. I pal licho siniaki, dużo bardziej interesował ją ten pasywny nadajnik (plomba? Co za debil wymyślił to hasło?) i możliwe inne, na przykład lokalizacyjne. A potem się przebrać w ciepłe ciuchy. W głowie jej się ciągle kręciło, ale nie było czasu na sen. Nie miała też żadnych specyfików na poprawę nastroju, wszystko zostało w samochodzie Ann, który bóg jeden wie gdzie stał, chociaż może jeszcze nie zdążyli zmienić mety. Warto się będzie przejechać.

Ale wpierw Tommy.
Czarnoskóry barman aż zagwizdał na jej widok.
- Z czyjego gardła cię wyciągnęli młoda? Piwa?
- Wody, jestem dostatecznie zamulona. Potrzebuje pomocy Tom. – ciężko klapnęła na stołku.
- W życiu bym nie zgadł – za ironizował, ale podał jej szklankę, której zawartość wypiła duszkiem – Pieniądze? Jakieś droższe zabawki?
Pokręciła głową.
- Tylko broń i holofon. Najlepiej z czymś co zakłóci namierzenie w środku. I informacje.
- Informacje kosztują.
- Wiem, zapłacę. Za broń i holo zresztą też. Pamiętasz tą parkę, z którą byłam ostatnio?

- Wytatuowaną latynoskę z nieziemską dupcią i jednookiego ze wszczepem?
- Tak, Ed Walters i Felipa de Jesus, muszę ich znaleźć.
- Odpowiednie nazwisko, ciałko faktycznie, jakby jej sam Jezus podarował. Oni cię tak załatwili?

- Nie. Po prostu się rozdzieliliśmy, a ja muszę z nimi pogadać szybko. Straciłam też holofon i nie pamiętam numerów telefonów.
- Nikt ich dzisiaj nie pamięta młoda. Dobra popytam. Coś jeszcze?
Jack się zamyśliła. Szanse na to, by grubas znalazł Ann czy Remo były znacznie mniejsze, więc nie było sensu się rozdrabniać. W kwestii Ferrick zawsze mogła uderzyć z jeszcze innej strony.
- Nie to chyba już wszyscy. Z resztą sobie poradzę.
- Mhm.

Nie miała pojęcia czy przeciągnięcie ostatniej literki „m” nie wyrażało pewnej dezaprobaty, ale nie dbała o to. Zresztą barman zaraz zniknął na zapleczu i zaraz wrócił z bronią i holofonem.
- Mój numer masz zapisany. Jak się czegoś dowiem zadzwonię.
- Dzięki.

Zapłaciła i wyszła, nie miała za wiele czasu. Taksówkę udało się na szczęście złapać szybko i już po chwili mogła jechać do motelu.
 
Nadiana jest offline