Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-11-2012, 11:35   #81
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Remo wrócił do pokoju po wizycie w łazience. Twarz jeszcze miał mokrą, za to wyglądał na zupełnie już przebudzonego po kilkugodzinnej drzemce. Słyszał też większość rozmowy.
- O tym gada, że to właśnie zwinął Suarez, a my potem zwinęliśmy to jemu. DNA jest Umbrelli, cholernie skomplikowana elektronika w kształcie mózgu Corp-Techu, ten ostatni przedmiot to od Miracle. Ann mówiła skrótami, bo nie mamy pojęcia z czym to się je. Mózg został zamknięty u mnie w mieszkaniu, bo stworzył sobie hologram i zaczął gadać. Teleporter moglibyśmy nawet wypróbować - posadził swoje dupsko na fotelu, - Wtedy okaże się, czy rzeczywiście coś przenosi.
- Nie wiemy co się dzieje podczas telepotracji. Nie powinniśmy ryzykować bez przygotowania i odpowiedniego miejsca do prób. - Ann miała duże wątpliwości co do przeprowadzania nieprzewidywalnych w skutkach eksperymentów.
- No i co gada ten mózgowiec? - zaśmiał się Walters.
Panna Ferrick ponownie popatrzyła na Kye’a:
- Narazie nie podjęliśmy z nią dialogu. - powiedziała ostrożnie.
- To może powinniśmy? - zasugerowała Felipa.- Uznajcie mnie za potencjalnego ochotnika. Wiecie, my latynosi jesteśmy tacy... espontaneo. Nie ma ryzyka nie ma zabawy.
- Myślę, że to nie za dobry pomysł - Kye odezwał się ze swojego fotela. - Jesteś świetna w urabianiu ludzi, ale to nie człowiek. Może mieć zaimplementowane pewne funkcje, ale większości nie zrozumieć lub zinterpretować błędnie. Dialogu nie podjęliśmy z innego powodu. Nie wiem jakie ma możliwości techniczne. Teraz odgrodzona jest całkowicie od świata, jej sygnały są ubijane. Ktoś musi wejść w zasięg. Zagrożony moze być każdy, kto ma w sobie cokolwiek metalowego. Ja bym poeksperymentował z zabawkami od CT i Miracle, tylko musimy zapewnić bezpieczeństwo tych testów. Ta AI potrzebowała nie tak wcale wiele pomocy do złamania zabezpieczeń swojego "więzienia". Uważam za niepotrzebne narażanie mojego mieszkania. Ed, Suarez miał te urządzenie zagłuszające razem z przesyłką, którą oddałeś?

- Mam. Co robimy z tymi wszystkimi fantami? Sprzedajemy dla naszego korpu czy najlepszego kupca? - Walters strząchnął popiół niedbale na dywan.
Ann odstawiła na nocny stolik pusty kubek po kawie:
- Nie podoba mi się myśl, że te rzeczy ktoś mógłby wykorzysta przeciwko nam lub naszym bliskim. To zbyt niebezpieczne. Po za tym sprzedawanie C-T ich własnej zabawki, do której się dobraliśmy? To trochę kłopotliwe.
- Sama nie wiem - Felipa odchyliła się w fotelu i zaczęła nerwowo pocierać palcami skronie. - Po pierwsze nie ma czegoś takiego jak “nasz korp”, si? Powinniśmy sprzedać po najlepszej precio, o to chodzi w handlu. Ewentualnie... zostawić sobie. Sprzedać zawsze się zdąży. Rozumiem, że wiemy jak działa ten teleporter? Remo, potrafiłbyś to obsługiwać? To... mogłoby się przydać. AI to twór zapewne użyteczny zakładając, że udałoby się nad tym zapanować. A DNA superczłowieka? Na zasadzie, że zmienia ludzi w superżołnieży? Takie bajery już pewnie nigdy nie wpadną nam w ręce. Mamy pojęcie czy to przeszło jakieś testy? Może warto by... no wiecie - jej brew poszybowała ku górze.
- Nie - Ann pokręciła głową - Nie znam się za bardzo na biotechnologii, ale to raczej wygląda na materiał do tworzenia nowej jednostki, niż do modyfikacji człowieka. Za to podejrzewam, że mózg, którym dysponujemy, przy odpowiednich komponentach, potrafiłby sobie z tego zbudować całkiem przyzwoite ciało.
- Ciekawe - zamyśliła się Felipa. - W konsekwencji mamy androida, nie do odróżnienia od prawdziwego hombre, uposażonego w możliwości obliczeniowe maszyny i zdolność samodoskonalenia. Plus teleporter zdolny przenieść tą idealną bądź co bądź broń w każdy punkt na ziemi, con buen sentido? Aż się prosi żeby kogoś kropnąć, może kontrkandydata w wyborach?
- Z tego co zrozumiałam teleporter przenosi tylko martwe przedmioty? - Ann popatrzyła pytająco na Remo. - Po za tym nie zapominaj Felipo, że wszelkie prace nad tworzeniem AI są zabronione przez prawo, a tu mamy niezbite dowody, że korporacje mają to prawo głęboko w dupie. Jak myślisz jak potraktują tych, którzy mogą ujawnić taką tajemnicę?
- Na dobry początek sowicie zabulą za zwrot. To wszystko jest warte kupę dinero, błagam rozwiejcie moje wątpliwości - nie chcemy tego gdzieś zakopać, bien? Mamy sprzęt i trzeba go sprzedać nawet jeśli wiąże się to z ryzykiem. Zresztą, co się z nim nie wiąże - zakończyła filozoficznie latynoska i odpaliła kolejną fajkę. - Suarez i Aleksander po coś zebrali te rzeczy razem. Jeśli je rozdzielimy i sprzedamy pierwotnym właścicielom chyba udaremnimy ich plany. I tyle. Sencillo.
Słuchajac wypowiedzi Felipy, panna Ferrick bawiąc się swoim holofonem odruchowo weszła do sieci i zauważyła nową wiadomość na specjalnej skrzynce. Z niedowierzaniem przeczytała zapisaną tam wiadomość:
- O! - Wyrwało jej się z niespodziewanie - Ofiarą wybuchu w C-T jest najprawdopodobniej Hanne Alexander!
- Teleporter jest bardzo skomplikowany w użyciu, raczej nie służy do przenoszenia żywych organizmów, biorąc pod uwagę oprogramowanie. Za dużo zmiennych. - Remo przesunął palcami po swojej brodzie. - A sztuczny mózg, nie wiem mielibyśmy go do czegoś namówić. Za to każde ruszenie go wymaga użycia zabawki zagłuszającej. Sprzedanie właścicielom nie jest złym pomysłem, nie wierzę, że to jedyne egzemplarze i nie potrafią tego odtworzyć. Za to zapłacą, by nie wpadło w inne łapy. Zostawiłbym to teraz.
Usiadł wygodniej i przetarł jeszcze twarz. Ann właśnie oznajmiła kolejną rewelację, aczkolwiek Kye przez chwilę jeszcze pociągnął temat.
- Niezależnie jak szybko opylimy, to ci co depczą nam po piętach i tak nie ustąpią. To karta przetargowa. Chcą coś zyskać, z poprzednią przesyłką ponieśli porażkę. Może polują na nielegalne rzeczy. Teraz lepiej skupić się na tym co mamy. Evans może poszukać jej brat, brata mogą szukać inni. Zostaje Newt i Alexander. Tego ostatniego trzeba szybko znaleźć, jak to faktycznie jego mamusia wyleciała w powietrze. Bo prócz Corbina to jedyny trop.
- E tam. Dla C-T robimy i dla nich pasuje sprzedać zabawki żeby przynajmniej jednego sojusznika mieć. Wrogów już się nie pozbędziemy. Dupa srając we wszystkie kąty w końcu nie ma gdzie usiąść. - wzruszył ramionami. - cokolwiek nie zrobicie chce wiedzieć z której strony mam się spodziewać problemów. Póki co mamy robotę do wykonania. - westchnął. - mamy też trop Evansow, bo niedługo usłyszymy o porywaczach. Trzeba ich sprowokować podpuchą a potem śledzić. Przesłuchać mózgowca. Zagłuszacz jest. Stuknąć łysych. Jest co robić.
 
Widz jest offline  
Stary 24-11-2012, 12:52   #82
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Ann popatrzyła na resztę
- Należy założyć najgorsze jeśli chodzi o Jack czyli, że uda się z niej wyciągnąć wszystko co wie o nas i o tym co mamy do zrobienia. Wie o dna, ale o pozostałych rzeczach chyba nic. Ja jej w każdym razie tego nie mówiłam. Ani o sobie ani o znaleziskach. Ile się da warto zrobić cudzymi rękami. Jack niech ratuje jej braciszek. Tę sprawę najlepiej omijać szerokim łukiem. Na łysych może dałoby się kogoś nasłać? Jakichś bojowników o równe prawa mniejszości kolorowych? W sieci świrów jest wielu. Powinniśmy się skupić na wykryciu tych co kradną w C-T. To może być rozwiązanie wielu naszych problemów. Zgadzam się z Felipą, że trzeba dopaść Alexandra. Może nam wiele powiedzieć, a po zamachu na matkę powinien być skłonny do mówienia.
- Zgadzasz się z Remo
- sprostowała Felipa. - Remo mówił o Aleksandrze, nie ja.
Latynoska zastukała paznokciami o blat stołu.
- Widzę, że każdy chce w inny sposób ugryźć temat. To strata czasu, siedzieć tak i pierdolić bez sensu. Kradzione zabawki odstawmy na razie, ok? Nie uciekną a mamy większe zmartwienia. Musimy tylko znaleźć odpowiednie miejsce gdzie to przechowamy. Po drugie... Nie znam Evans, nic jej nie jestem winna ale działamy kurwa jako zespół. Nie lubię zostawiać swoich. Łatwo trzymać się razem kiedy liczy się zarobione dinero, gorzej jak się coś zesra, si? Nie oczekuję od was niczego ale Remo... jeśli możesz sprawdzić ten ostatni sygnał z holo Evans to będę wdzięczna. Pozostają jeszcze dwa tropy. Kiedy byłam w Safe Heaven miałam okazję przyjrzeć się kupcom. Był tam dziadek, Azjata. To chyba na niego była rezerwacja. Nazwisko Sato, ale może być lipne. Był w towarzystwie młodej Azjatki, trzymali się pod rękę. Możliwe, że to była jego córka. Oprócz ochroniarzy, Aleksandra i Suareza była jeszcze taka atractivo cizia. Drogie ciuchy ale raczej w stylu exclusivo kurwy niż pracownicy biurowej. Później, przy przesłuchaniach kręciła się wyżej wspomniana młoda Azjatka. Ochroniarz zwracał się do niej po nazwisku. Yiang.

Ciężko było coś powiedzieć jak Felipa zaczynała się nakręcać. Zwłaszcza komuś kto nie traktował gadania jak swojego powołania. Na wzmiankę o pomyłce Ann skinęła w kierunku Remo i uśmiechnęła się do niego przepraszająco. Musiała być naprawdę w kiepskiej formie skoro zapomniała coś co było powiedziane kilka chwil wcześniej. Nie miała ochoty dyskutować o Evans, ale jej zachowanie powinno być napiętnowane:
- To Evans zapomniała, że działamy w drużynie jako pierwsza. Zrobiła coś, co naraziło innych i to nie po raz pierwszy. Jeśli będziemy każdy ciągnąć w swoją stronę to się dla nas dobrze nie skończy. Nie powiedziałam też, że całkiem ją olewamy. Uważam, że nie powinniśmy brać bezpośredniego udziału w jej ewentualnym uwolnieniu. Co do tych ludzi z Safe Haven możesz ich jak najdokładniej opisać? Może potrafisz rysować? Choć jeśli nazwiska były fałszywe marna jest szansa, że uda się ich zidentyfikować. - Ann zastanowiła się przeszukując pamięć - Widziałam chyba jedną z tych Azjatek. Wyszła z lokalu z Suarezem i wsiadła do innej limuzyny niż ta, którą odjechał - Tutaj An podała dokładny opis wyglądu kobiety i jej stroju - Która to z tych dwóch?
Z opisu Felipy wyglądało na to, że Remo z Ann widzieli tą sama Azjatkę, która weszła do Safe Hawen z Sato pod ramię, a którą nazywano panią Yiang.

Latynoska powróciła do sprawy Jack. Ponownie odezwała się do Azjatki:
- Wiesz jaki jest tu problema Annie? - Felipa spokojnie cedziła słowa choć jej lewy but zaczął nerwowo stukać o podłogę. - Masz bardzo elastyczną granicę pomiędzy “my” i “oni”. Jest - ładnie, bien - jesteśmy “my”. Coś się zesra, ktoś już przechodzi do “oni”. Nie pochwalam zachowania Evans. Zrobiła coś co naraziło innych? Może powinnam ci przypomnieć kto niedawno rozjebał ścianę nie pytając reszty o opinion? Wtedy udało nam się wyjść ale mogło się zesrać i co wtedy? Nie oczekuję od ciebie pomocy w sprawie Evans, ale zostawmy już temat. Wystosowałam prośbę do Remo, może ją również olać. Może to głupi nawyk ale w gangu nie zostawiamy hermanos w kłopotach.
Wstała z kanapy, odpaliła papierosa i podeszła do okna gapiąc się na rozciągający się miejski krajobraz ciasnych ulic.


Ann poczuła się jakby dostała w twarz. Słowa kobiety wydały jej się bardzo niesprawiedliwe. Pewnie dlatego zareagowała bardzo gwałtownie:
- Cóż Felipa najwyraźniej jeszcze nie do końca opanowałaś niuanse naszego języka - odezwała się do pleców latynoski. - Nie mam zamiaru bawić się w twoje gierki bo gadaniem i tak nie wygram, ale czasami zastanów się jak dobierasz słowa.
Wstała wzięła swoje rzeczy i poszła się ubrać do łazienki.
 
Eleanor jest offline  
Stary 24-11-2012, 19:37   #83
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Kalkulowała. Znów kalkulowała. I napięła mięśnie, po to tylko aby się przekonać, że to faktycznie nie ma najmniejszego sensu. Ale i tak wiedziała, że będzie co jakiś czas to ponawiać, w końcu nadzieja matką głupich.

Ale przynajmniej Diego jeszcze żył. Póki nie strzelą im w łeb kilka razy Jack nie zamierzała tracić nadziei. A kto wie, przy szybkiej pomocy i po kilkakrotnym strzale szansa na przeżycie była.
Lekarka przyjrzała się facetowi, który miał ją przesłuchiwać. Znała ten typ.
- Kradzież? – otworzyła oczy szeroko ze zdziwienia – Nikomu nic nie ukradłam. Wynajęto mnie właśnie do odzyskania skradzionej własności. A raczej do zapewnienia wsparcia medycznego. Tylko i wyłącznie.
Uderzył ją na odlew, niemal od niechcenia. Głowa odskoczyła jej gwałtownie do tyłu, a szczęka pulsowała bólem. Musiał mieć wszczepy. Odwrócił się do ochroniarza, z wyrazem niesmaku.
- Głupia czy nienormalna, jak myślisz?
Nie liczył najwyraźniej na odpowiedź, bo od razu zwrócił się na powrót do Evans.
- Ostatnia szansa. Mów wszystko, nie próbując robić ze mnie debila. Ten specyfik, który ci wstrzykniemy podobno pozostawia ślady w mózgu. Nie lepiej wyspowiadać się ze wszystkiego bez niego? Nie lubię przemocy, ale zdecydowanie bardziej nie lubię kłamstw.
Wwiercał w nią przenikliwe spojrzenie.

Nienawiść jaką odczuwała do mężczyzny właśnie wzrosła stokrotnie. Czując zbierającą w ustach krew Jack splunęła przed siebie. Opluła się, pięknie.
- Nie kłamię. Wynajęto mnie do odzyskania skradzionej rzeczy i miałam pełnić funkcje wsparcia medycznego - wycedziła patrząc w oczy mężczyźnie. Kurwa, przecież to była prawda!
- Na dworcu zrobiliśmy akcje i przejęliśmy sprzęt. Nie mam pojęcia co to mogło być, zostało oddane zleceniodawcy.
Popatrzył na nią szczerze zdumiony i rozbawiony.
- I ty faktycznie myślisz, że tylko o tym wiemy? I nie przyszło do tej blond główci, że musiał być lepszy powód tego, że znaleźliśmy cię bez najmniejszego problemu? Amatorka.
Do pokoju wszedł inny osobnik, z małą walizeczką. Postawił ją i otworzył, wyjmując strzykawkę.
- Skoro ja jestem amatorką to jak można nazwać was? Skończone patałachy? W biały dzień, w centrum miasta tracicie swój ultra ważny sprzęt. To jest dopiero żałosne. I to na rzecz amatorki o blond główci. Naprawdę na waszym miejscu zaczęła bym myśleć o zmianie branży, nie wiem przedszkolanki może?
Chojrakowała dużo bardziej nakazywał zdrowy rozsądek. W gruncie rzeczy resztki zdrowego rozsądku wyły ostrzegawczo, ale Jack je pierdoliła. Zawartości walizeczki bała się jak diabli i naprawdę wolała dostać już po twarzy niż mieć zafundowaną lobotmię.

Nie dyskutowali z nią. Może uznali za wariatkę, może za samobójczynię. Fakt był taki, że potrzebowali informacji. A ich wydobycie wymagało wspomagania.
- Nie wyrywaj się, bo i tak dopniemy swego.
Wbił jej igłę niespodziewanie, wtłaczając coś do jej żył. Krzyknęła, nie będąc w stanie powstrzymać tego odruchu, bowiem ból niemal ją oślepił. Poczuła się, jakby nagle przez jej ciało zaczęła pędzić rozpędzona lokomotywa. Wygięła się w łuk, czując jak dociera do mózgu.
Odzyskała wzrok, może po chwilowej nieprzytomności, ale wszystko wokół było już rozmyte. Głos mężczyzny także wydawał się dziwny.
A potem już nic nie pamiętała. Nowoczesne serum prawdy okazało się... bardzo gwałtowne.

Nie miała pojęcia ile trwało, zanim znów się ocknęła. Scena nie zmieniła się wiele. Zniknął ten z walizką i sama walizka, Diego poruszał się na swoim krześle. Dwaj pozostali mężczyźni wyglądali jak wcześniej. Evans nie miała pojęcia ile się od niej dowiedzieli, a co gorsza, nie wydawali się skończyć. Wszystko ją bolało. Każdy mięsień, a głowa pulsowała straszliwie.
- Witam ponownie. Podziękowałbym za współpracę, ale wiemy, że nie miałaś wyjścia. Ciekawe czy nadal masz taki niewyparzony jęzor?
Uśmiechnął się kącikiem ust, oczy nie śmiały się nawet odrobinę.
- Mam propozycję. Pomożesz odzyskać to co ukradliście i odnaleźć pozostałych złodziei, a w zamian będziesz miała szansę uratować siebie i swojego kochanka. Jeśli nie... cóż, przestaniecie być nam potrzebni.
Nie oznaczało to wcale wypuszczenia ich. Raczej coś bardziej definitywnego.
- Jak dużą szanse?
Nie miała za wiele opcji. Nawet jakby głowa nie chciała jej się rozprysnąć na milion kawałków nie było miejsca na dyskusje.

- Nie mamy wielkiego interesu w pozbywaniu się was. Więc jeśli pomoc będzie skuteczna...
Zawiesił głos i popatrzył na szarpiącego się nieco Diego. Słowa wypowiadane przez knebel były całkiem niewyraźne.
- Jego tu oczywiście zostawimy, abyś miała motywację. Bardziej zależy nam na sprzęcie. Dwa, maksymalnie trzy dni.
- Zgoda. Nie mam przecież wyboru.

Przynajmniej tak długo jak siedziała skuta i bezbronna. O innych opcjach będzie możliwość pomyśleć jutro.
- Zostaniesz wypuszczona na ulicy. Będziesz miała pasywny, niewykrywalny nadajnik, chyba, że aktywujesz. Słowo klucz to "plomba", zapamiętaj je. Po nim możesz nam przesłać wiadomość, wystarczy, że coś wyszepczesz. Najłatwiej będzie, jak zapodasz jakąś naiwną śpiewkę, że nie znalazłaś Diego i ganiałaś za nami po całym Bronxie czy po czym tam chcesz. A telefon przecież zniszczyłaś. Jeśli nie będzie sprzętu, wskaż nam tych, którzy wiedzą gdzie jest. Wiesz ile masz czasu, minęło tylko kilka godzin. Udawać możesz co chcesz, ale jak faktycznie zaczniesz szukać swojego faceta, to się zdenerwujemy. Wszystko jasne, jak sądzę?
- Niech i tak będzie - skinęła głową z niepokojem patrząc na szamocącego się Diego. Cokolwiek postanowi po tym jak ją wypuszczą priorytetem było jego życie. Chociaż zdrada dotychczasowych kompanów nie za bardzo była jej w smak, byli zdecydowanie mniej ważni.
- To możecie mnie już rozkuć.
Jack bolały wszystkie kończyny.

Nie mieli takiego zamiaru. Zakneblowali ją, zawiązali oczy i tylko nogi rozkuli, aby mogła przejść jakimiś korytarzami do samochodu. Potem jeździli przez dobre pół godziny, zanim nie została wypuszczona na jakiejś ulicy. Z przepaską, częściowo związanymi rękami, kneblem i bólem walczyć musiała sama, więc zdążyli odjechać.
A ona znajdowała się gdzieś na Bronxie.
Z Bronxu na Harlem było całkiem blisko, więc bez ducha powlekła się do swojego mieszkania. Za wiele w nim nie zostało, ale przynajmniej będzie mogła wziąć prysznic i spokojnie sprawdzić obrażenia na ciele. I pal licho siniaki, dużo bardziej interesował ją ten pasywny nadajnik (plomba? Co za debil wymyślił to hasło?) i możliwe inne, na przykład lokalizacyjne. A potem się przebrać w ciepłe ciuchy. W głowie jej się ciągle kręciło, ale nie było czasu na sen. Nie miała też żadnych specyfików na poprawę nastroju, wszystko zostało w samochodzie Ann, który bóg jeden wie gdzie stał, chociaż może jeszcze nie zdążyli zmienić mety. Warto się będzie przejechać.

Ale wpierw Tommy.
Czarnoskóry barman aż zagwizdał na jej widok.
- Z czyjego gardła cię wyciągnęli młoda? Piwa?
- Wody, jestem dostatecznie zamulona. Potrzebuje pomocy Tom. – ciężko klapnęła na stołku.
- W życiu bym nie zgadł – za ironizował, ale podał jej szklankę, której zawartość wypiła duszkiem – Pieniądze? Jakieś droższe zabawki?
Pokręciła głową.
- Tylko broń i holofon. Najlepiej z czymś co zakłóci namierzenie w środku. I informacje.
- Informacje kosztują.
- Wiem, zapłacę. Za broń i holo zresztą też. Pamiętasz tą parkę, z którą byłam ostatnio?

- Wytatuowaną latynoskę z nieziemską dupcią i jednookiego ze wszczepem?
- Tak, Ed Walters i Felipa de Jesus, muszę ich znaleźć.
- Odpowiednie nazwisko, ciałko faktycznie, jakby jej sam Jezus podarował. Oni cię tak załatwili?

- Nie. Po prostu się rozdzieliliśmy, a ja muszę z nimi pogadać szybko. Straciłam też holofon i nie pamiętam numerów telefonów.
- Nikt ich dzisiaj nie pamięta młoda. Dobra popytam. Coś jeszcze?
Jack się zamyśliła. Szanse na to, by grubas znalazł Ann czy Remo były znacznie mniejsze, więc nie było sensu się rozdrabniać. W kwestii Ferrick zawsze mogła uderzyć z jeszcze innej strony.
- Nie to chyba już wszyscy. Z resztą sobie poradzę.
- Mhm.

Nie miała pojęcia czy przeciągnięcie ostatniej literki „m” nie wyrażało pewnej dezaprobaty, ale nie dbała o to. Zresztą barman zaraz zniknął na zapleczu i zaraz wrócił z bronią i holofonem.
- Mój numer masz zapisany. Jak się czegoś dowiem zadzwonię.
- Dzięki.

Zapłaciła i wyszła, nie miała za wiele czasu. Taksówkę udało się na szczęście złapać szybko i już po chwili mogła jechać do motelu.
 
Nadiana jest offline  
Stary 25-11-2012, 06:35   #84
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
- Espera un momento - wtrąciła Felipa nim tamta zniknęła za drzwiami. - Rozwiniesz co niby opatrznie zrozumiałam?
To pytanie zostało całkowicie zignorowane. Przy czym Ann miała całkowicie spokojną twarz i nie było na niej widać nawet najmniejszej irytacji.
Felipa wróciła na kanapę, przetarła twarz dłońmi.
- Puta de mierda... - podsumowała zmęczonym głosem. - Może... po prostu rozdzielmy zadania. Mam wstępną informację w sprawie Roya, nie jestem pewna czy grzebać w tym już teraz czy poczekać na dokładniejsze współrzędne... I nawet nie mam pewności, że to cynk na tego białasa o którego się rozchodzi. Co do zlecenia C-Techu... Trzeba zgarnąć Aleksandra. Chyba od tego zacząć. Nie wiem - spłynęła do pozycji leżącej opierając ciężkie buty na blacie stołu. - Kurwa, nie wiem. Mój mózg ma zwis systemu...
- Baby -
skomentował niewyraźnie Remo ze swojego fotela. - Obie gadacie o tym samym, Evans jest częścią naszej grupy, musimy jej pomóc nawet tylko ze względu na nas samych. Tyle, że mam związane ręce, chica. - Zwrócił się do latynoski, spoglądając w jej oczy. - Sprawdzę sygnał, jak się pozbyła komórki to będzie ślepa uliczka. Mogę sprawdzić jej faceta, wiecie jak się nazywa? Dalej nawet nie wiem jak to ugryźć. Za to Kenton i Corbin to dwa pewne tropy, muszą się wiązać z tymi frajerami, co za nami węszą. Dirkuer, albo ktoś wyżej postawiony, powinien załatwic nam dostępy do osiedla korporacyjnego, w którym mieszka Alexander. Pytanie czy po wpadce Suarez i Alexander też nie zostali zwinięci. Czy ta sprawa Newt i reszty lasek także wiąże się z tą samą grupą? Jeśli tak, to tu także można przyspieszyć ruchy.
- Nie, nie wiem jak nazywa się jej hombre. W zasadzie nie miałam pojęcia, że choćby kogoś ma. Ale możesz sprawdzić ostatnie połączenie? Lub dwa ostatnie zważając, że mogła zadzwonić do kogoś znajomego z prośbą o pomoc. Ann może będzie potrafiła sprecyzować o której dokładnie dzwonił jej facet i tak sprawdzi się jego numer. Jeśli jego holo jest ciągle aktywne... kto wie, jest szansa, że zgarnęli ich w to samo miejsce. I jeszcze jedno - Felipa stuknęła się w czoło. - Skoro Roy zadekował się na Bronxie to może... siostra do niego dzwoniła i ostrzegła? Nie zaszkodziłoby w ogole prześledzić ostatnie połączenia Evans. Jest szansa, ze Roy wymienił holofon ale jeśli nie? Aż się prosi aby sprawdzić czy sygnał jest aktywny, ewentualnie wysłać Royowi wiadomość w imieniu Jack, może załatwił sobie jakieś przekierowanie.
Ed wyszedł do łazienki, kiedy wyszła z niej ubrana w nieco wymięte, najwyraźniej wczorajsze ciuchy Ann. Wrócił rozebrany od pasa w górę ale z nowym opatrunkiem.
- Dobra inteligenty knujcie dalej. Przecież wiecie co trzeba robić, żeby było dobrze. Ja muszę się regenerować. – westchnął siadając na łóżku. - Nie budźcie mnie jak nie trzeba.
Broń wsunął pod poduszkę, położył się, zamknął oko. Te mechaniczne przyciemniło się tląc bladą mgiełką niebieskiej poświaty.
- Jaja sobie robisz? - Felipa podążała za Waltersem jak cień aż w końcu zawisła nad nim kiedy układał się na łóżku. - My mamy się uwijać a ty sobie drzemkę zafundujesz? Wyobraź sobie carino, że ja też jestem w dupę wykończona! Ale jak spuścimy teraz z gazu to zostaniemy w tyle, si? Wszyscy siedzą jak na szpilkach po tym jak rąbnęliśmy walizkę C-T i jeszcze ten wybuch. Wujek Li mawia, że sobie pośpimy po śmierci - wyjęła z kieszeni skórzanej kurtki fiolkę. - Chcesz jakąś pobudzającą pigułę? I nie cackaj się tak ze swoim postrzałem, aż tak źle nie wygląda amigo.
Ann skryła rozbawienie odwracając się w kierunku okna. Najwyraźniej ognista latynoska nie miała dziś zamiaru nikomu przepuścić.
- Geez. Każdy czeka na nasz ruch. Spieszmy się powoli. W kilka godzin nie zawali się świat. - mruknął do Felipy. - A jakie masz te piguły? - Ed otworzył oko.
- Fajne - Felipa uśmiechnęła się jedną połową ust. - Do wyboru do koloru carino. No chodź, rusz dupę. Ja myślę, że nikt tu na nikogo nie czeka. Każdy po prostu robi swoje. A zegar tyka. Ale dość już pierdolenia... - rzuciła Waltersowi fiolkę, którą parę godzin wstecz dał jej Remo. Coź, sama chyba jednak wolała wciągać. Proszek działał szybciej i dawał mocniejszego kopa. - Jedna co osiem godzin, Anhel. Nie częściej.
Pardiez, szkoda, że ona tak słabo przestrzegła zalecanego dawkowania.
Usiadła na łóżku i dodała do reszty.
- Remo, sprawdzisz połączenia Evans, si? Może da to nam obraz gdzie ją zabrali. Ewentualnie pomoże namierzyć jej brata lub faceta. Skoro liczy się czas najlepiej byłoby rozdzielić zadania. Walters, co powiesz na włożenie kija w mrowisko? Pomyśl jak ruszyć łysych i pchnąć sprawę Newt Weaver. Ja i Ferrick zajmiemy się Aleksandrem. Remo wspiera nas zdalnie i jest w kontakcie ze wszystkimi. Daje znać jeśli dowie się czegoś o Evans. Myślę, że dość się nagadaliśmy. Pasuje?
- Sprawdzę co mogę.
- Kye odezwał się stłumionym głosem, z zaciekawieniem wpatrując się w wykonującego dziwne ruchy Waltersa. - Nic nie obiecam. Jak nie znajdziemy Alexandra to znajdziemy jego rzeczy. Można przechwycić też Suareza w razie co. Zeznania można wymusić. Do któregoś musimy się dorwać.
- Plus Sato i Yiang. Pokop. Może mają jakieś powiązania z Miracle? Ja postaram się w między czasie wpaść do znajomego gliny i usiąść z policyjnym portreciarzem, gringos znają się na rzeczy. Jak będziemy mieć twarze może uda ci się szukać pod tym kątem?
- Wybiorę się tam z tobą
- Nieoczekiwanie wtrąciła panna Ferrick.
- Dobrze, pomyślę o Weaver. - skwapliwie przytaknął Walters.
- Świetnie - Felipa zmierzwiła dłonią krótkie włosy Waltersa i podniosła się z łóżka. - Czyli każdy wie co ma robić. Vamos. Remo, jak załatwimy komisariat podeślemy ci rysopisy kupców i będziesz już mógł to ruszyć. Chodźmy Annie.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 25-11-2012, 11:45   #85
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
- Potrzebuję dobrych dokumentów - Powiedziała Ann gdy tylko wyszły z pokoju.
- Perdon... Może seniorita powtórzyć? - Felipa przeniosła na nią wzrok i ostentacyjnie wpakowała do ust gumę do żucia. - Ja słabo rozumieć po angielski. Espanol por favor.
Przez moment latynoska miała totalnie zdezorientowaną minę ale po chwili puściła Ferrick oko i wydęła wargi jak zawsze wtedy gdy mówiła o dinero.
- To będzie cię kosztować. Porządna fałszywka tania nie jest.
Ann zignorowała docinki Felipy. Kiwnęła głową i zapytała konkretnie:
- Ile? Zależy mi jak najszybciej. Co muszę ci dostarczyć?
- Komplet podróbek, ze zmianami w różnych bazach i ze stworzeniem pełnej osobowości to kwoty rzędu dziesięć do piętnastu tauzenów. Dokument z wykorzystaniem innej żyjącej osoby porządny i pewny przy wyrywkowej kontroli to jeden, dwa tysiące. Najzwyklejszą fałszywkę bez żadnego podkładu załatwię ci już za pięć stów. I potrzeba chyba tylko fotki, resztę załatwi fachowiec.
- Myślę, że wystarczy mi opcja druga. Teraz lepiej nie posługiwać się własnym nazwiskiem. Dziękuję Felipa i przepraszam, za swoje wcześniejsze zachowanie. Zazwyczaj lepiej panuje nad sobą. To pewnie stres i zmęczenie.
- Po prostu na przyszłość trzymaj swój żywiołowy temperament na wodzy Annie. Jestem bardzo wrażliwa i łatwo mnie zranić
- jej ton nie był ani trochę podszyty kpiną.
Azjatka popatrzyła na nią uważnie. Zupełnie nie znała się na ludziach, więc trudno jej było właściwie ocenić słowa latynoski.

Gdy zjechały windą na dół do parkingu podziemnego Ann zapytała wskazując na Morgana:
- Jedziemy moim samochodem?
- Wóz jest na ciebie?
- Tak.
- To może lepiej nim nie jeździć?

Ann zastanowiła się:
- Może masz rację. Za bardzo rzuca się w oczy.
- Siiiiii
- Felipa spojrzała na wskazany gestem wózek. - Zdecydowanie rzuca się w oczy.
Z lekko rozchyloną szczęką zrobiła rundkę wokół samochodu.
- Puta, chyba z pensji żołnierza sobie na takie cacko nie można pozwolić?
- To prezent od kuzyna na dwudzieste czwarte urodziny.
- Ann uśmiechnęła się z czułością przejeżdżając dłonią po lśniącej masce.
- Ja pierdolę - wyraziła swoją zazdrość latynoska. - Chciałabym mieć takiego kuzyna. Jesteś ostro dziana laleczko. Kompletnie cię nie rozumiem.
- Pieniądze to nie wszystko
- Ann wzruszyła ramionami - Wychowano mnie tak, bym mogła sobie poradzić niezależnie od okoliczności. Po za tym rozbijanie się po kurortach i charytatywne bale to straszna nuda.
- Pieniądze to nie wszystko?
- Felipa nie powstrzymała parsknięcia. - Takie bzdury może gadać tylko ten komu ich nie brakowało. Bez kasy jesteś nikim. Nada. Cero, comprende? Żyjemy w świecie gdzie albo robisz komuś loda albo robią go tobie. Sencillo.
- Tak, taki jest teraz świat, ale nic nie jest pewne. Wystarczy wirus albo atomówka i wartość pieniądza leci na łeb i na szyję.
- Skoro dinero to taki powód do zmartwień
- Felipa wskoczyła na motocykl i nim włożyła kask posłała Ferrick szeroki promienny uśmiech - to chętnie cię go pozbawię i przyjmę na swoje barki.
Ann Yui zaśmiała się zakładając kask:
- Wcale nie mówię, że to dla mnie powód do zmartwień, tylko że warto coś umieć robić i radzić sobie w życiu w sytuacji gdy dzieje się coś nieprzewidzianego.
- Brzmi jakbyś cytowała swojego starego. Skoro to wojskowy to musiał dawać ci niezły wycisk. Chleba nie dam ale piec nauczę, si?
- Raczej: Nauczę cię jak zbudować karabin i przekonać kogoś, kto umie piec chleb, by zechciał się z tobą nim podzielić.
- Odpowiedziała sadowiąc się za czarnowłosą kobietą.
- Puta de mierda... Fajny ten twój stary. Mój niczego mnie w życiu nie nauczył - Felipa się zamyśliła nadal nie odpalając silnika.
Uśmiech Azjatki stał się naprawdę szeroki:
- Najlepszy na świecie. Wiem, że zrobiłby dla mnie wszystko nie zważając na cenę. A mój kuzyn to najprzystojniejszy facet na świecie. Niestety jest moim bardzo bliskim krewnym. - Szepnęła nachylając się w kierunku Felipy.
- Chętnie się z nim umówię - zerknęła przez ramię na Ferrick. - Myślisz, że jak wpadnę mu w oko to też kupi mi samochód?
- Kto wie?
- Ann wzruszyła ramionami - Niestety nie mieszka w NYC.
- To nawet lepiej. Może zamiast wozu kupi mi samolot?
- puściła jej oko. - Pokarz fotę. Na pewno masz wypaczony gust Annie i facet to brzydal.
Ann poszperała w pamięci holophonu i wyświetliła zdjęcie.
- Nie mój typ - latynoska pokręciła głową. - Ale jeśli da mi samolot jego notowania wzrosną.
Zaśmiała się i odpaliła silnik. W tym momencie saperka przypomniała sobie o rzeczach Jack.
- Czekaj chwilę! - Powiedziała do Felipy – Mam w Morganie rzeczy Evans, które zabrała ze swojego mieszkania. Może znajdziemy tam jakieś istotne informacje na temat jej faceta lub brata?
 
Eleanor jest offline  
Stary 26-11-2012, 21:19   #86
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 14:24, piątek, 4 wrzesień 2048
New York City
4 dni do wyborów




Jesus, Ferrick

Szybko okazało się, że Evans zabrała ze swojego domu wszystko, co mogłoby posłużyć do odnalezienia jej, lub jej rodziny. Prócz zestawu medycznego, miała tu niewielką ilość elektroniki, ubrania a także holograficzne projekcje, które tylko z tradycji nazywane były jeszcze zdjęciami. Dwa z nich przedstawiały Jack z jakimś facetem, niewątpliwie Diego. Były też najaktualniejsze, bo poza tym lekarka miała jeszcze kilka innych, rodzinnych. I na nich był tylko jeden mężczyzna, wiekiem pasujący do brata. Roy okazał się całkiem przystojny, gdy aplikacja do postarzania zrobiła już swoje, pozytywnie weryfikując z tymi niewyraźnymi zdjęciami z kamer, które już posiadali. Teraz wystarczyło tylko go odnaleźć. Pestka. Prawie.
Felipa najpierw skierowała się jednak na komisariat.

Bronx był biedną dzielnicą. Od zawsze. Nikt też szczególnie nie próbował w nią inwestować, zwłaszcza w obecnych czasach, gdzie slums prawie całkowicie ją pochłonął, odgrodzony od Manhattanu Harlemem, czymś pośrednim. Brudne, wielkie bloki mieszkalne straszyły przeludnieniem i wypalonymi oknami, świadkami nie tylko zwyczajnych pożarów, do których nie zdążyła straż, ale także niezwykle licznych tu potyczek gangów. Pilnowano tu bacznie swoich interesów, nikt też nie wychylał się poza wyznaczoną strefę, o ile nie chciał dostać lub wpakować komuś kulki. “Niezrzeszonych”, ludzi neutralnych i chcących tylko zwyczajnie żyć było wielu, jak wszędzie. Tyle, że byli nieistotni, niezorganizowani. Felipa miała szczęście w nieszczęściu, bo The Rustlers byli silni i prężni, nie groziła im eksterminacja. Ale i oni musieli terenu pilnować.
Gliniarze? Tak, byli. Kilka posterunków, silnie ufortyfikowanych, zatrudniających prawie samych “kolorowych”, którzy zresztą byli podatni na zapomogi. I także pilnowali swoich tyłków.

Tego dnia na posterunku 44 panowało jednakże spore poruszenie. Gdy tu dotarły, ruszały spod niego kolejne dwa radiowozy. Niezrażona Felipa weszła do środka, prawie ciągnąc za sobą Ann. Ten, którego szukała, odnalazł się szybko, uśmiechając szeroko do latynoski.
- Co zbroiłaś tym razem?
Facet mrugnął, witając się także z Ferrick. Był murzynem, dużym, ale niezbyt umięśnionym czy wysportowanym. Pracował głównie zza biurka i właśnie dlatego teraz to jego wybrała Jesus, szybko wyłuszczając swoje sprawy.
- Portrety? A po cóż wam portrety? Zresztą nieważne, siadajcie. Zwariowany dzień. Wiecie, że kazali nam wzmóc patrole i wypytywać wszystkich, co mogą coś wiedzieć? Istna błazenada, albo rozkazy wydaje tam jakiś idiota, albo myślą, że tak wzmogą niepokój i przepędzą kilku gości na czas wyborów. Tutaj to przecież zaraz wywołają jakąś wojnę. Musicie chwilę poczekać, przez to wszystko Lou jest cholernie zajęty.
Faktycznie, rysownik zajęty był kolejnymi zeznaniami, ale wcale nie musiały czekać aż tak długo. Wkrótce przyjął ich, szybkimi, wytrenowanymi ruchami przesuwając po holograficznej tabliczce, która przenosiła dane do komputera, uzupełniającego całość o szczegóły zgodne z tym co mówiły. Portrety szybko były gotowe, a ten azjatki był wyjątkowo szczegółowy, bowiem Ann mówiła, jakby patrzyła się ciągle na zdjęcie tej kobiety. Być może, w przenośni, właśnie tak było.

Gdy opuściły posterunek, pozostały im zakupy i kilka innych spraw. Zanim się w pełni z nimi uwinęły, Felipa dostała cynk od informatora, teraz mogącego rozpowszechnić dokładne zdjęcie.
- To prawie na bank ten gościu. Jak latać nie umie to nie wychodził stamtąd. Wylazł jakiś inny, w bluzie identycznej, też kaptur narzucony na czerep. Myśleliśmy, że to ten, ale jak mu mały Zick pod kaptur zajrzał, to się dopiero okazało, że inny białas. Zostawiliśmy go w spokoju, ale pewnie wie w którym mieszkaniu szukać. Chyba na zakupy się wybrał.
Dostała krótki rysopis i ulicę, niezbyt daleko. Ann natomiast nie miała żadnych dobrych wieści od ojca, prócz może tego, że faktycznie miała kasę na zakupy.
”Ofiara to prawie na pewno Hanne. Słuch po jej synu zaginął, nigdzie nikt go ponoć nie widział, wojsko nawet do jego domu wysłano, ale wrócili bez niego. “


Remo

Wsiadł do wozu i odetchnął głęboko. Z jakiegoś powodu zawsze czuł się lepiej będąc w ruchu. Włączył się do ruchu, powoli i niespiesznie, nie kierując się w żadną konkretną stronę. Wracał się na Manhattan, tam upatrując względnego bezpieczeństwa. To, że wszędzie były kamery i wojsko wcale nie działało tym razem przeciwko niemu. Przyciemnione szyby, neutralny kolor lakieru, nie wyróżniał się zbytnio od chmary nowoczesnych aut. Autokierowca prowadził pewnie, korki to było idealne miejsce do jego stosowania. Na wąskich, przypominających kratownicę drogach, nie wyciągało się i tak więcej niż trzydzieści na godzinę. Mógł się zająć tym, czym zająć się miał.
Najpierw Evans.

Dostać się do billingów holofonicznych można było na kilka sposobów, tym razem jednak Remo mógł skorzystać z najprostszego z nich. Wciąż wykonywali zlecenie dla Dirkuera, to z nim połączył się najpierw, wyłuszczając swoje sprawy z przekierowanego z dziesięć razy numeru. Alan nie namyślał się zresztą długo.
- Dostęp do miasteczka w Jersey City możesz uznać za załatwiony, ale nie do samego domu Alexandrów. Ich samych też nie namierzę, to poza moimi kompetencjami. Co do Evans, nie dała mi potwierdzenia przyjęcia misji, za to jej billing jest łatwy do uzyskania. Prześlę ci go...
Kye mu przerwał, podając aktualną skrzynkę, z której po kilku minutach mógł pobrać wykaz połączeń. To pokazywało, jak niebezpieczne jest korzystanie z ogólnych sieci i normalnych holofonów. Szybkość reakcji pokazywała, że śledzonych było wielu.
Od czasu połączenia przychodzącego, które znajdowało się pod koniec listy, Jack wykonała jeszcze dwa połączenia. Jedno zawierało krótką rozmowę, a drugie odbiło się od próżni lub poczty. Haker sprawdził najpierw pierwszy numer i szybko odnalazł powiązanie z Ann Evans. Raczej niezbyt użyteczne w tej chwili. Drugi numer natomiast nie został przyporządkowany nikomu. Ślepa uliczka, z którą nic nie mógł zrobić. Prócz zapamiętania i próby użycia co jakiś czas. Dostępność danego numeru łatwo było monitorować, a kontakt ten ostatecznie mógł się okazać użyteczny.
Numery Diego i samej Jack były nieaktywne i nienamierzalne.

Zdążył przejechać już spory kawałek Manhattanu. Ulice niewiele się zmieniały, ciemne mimo wczesnej jeszcze pory. Mgła, albo, co bardziej prawdopodobne, smog unosił się nad budynkami, tworząc białą, nieprzejrzystą barierę, za którą jaśniała żółta plama słońca. Wielkie wieżowce zasłaniały i ją prawie bez przerwy, chyba, że jechało się przy nabrzeżu od odpowiedniej strony. Żołnierze wciąż stali prawie na każdej przecznicy, czujni, groźni i bezużyteczni. Z czasem dostrzegł jednakże, że niektórzy wyposażeni byli w sprzęt skanujący, a i zdarzało się, że zatrzymywali pojedyncze samochody. Oddalenie się od Corp Tower okazywało się coraz lepszym pomysłem. Budynek wciąż stał, dymił się jakby mniej, a może to zasłonił go znacznie jaśniejszy dym produkowany przez wielkie miasto.

Nadeszły portrety, Sato, Yiang i bezimiennej. Ta trzecia, mimo, że narysowana z najmniejszą ilością detali, odnalazła się o dziwo jako pierwsza. Diana Kroos, supermodelka z Nowego Yorku, choć ostatnia nieco wypadła z obiegu. Powiązań oczywistych brak. Yiang nie pojawiało się praktycznie nigdzie, a komputerowe przetwarzanie twarzy, radzące sobie także z azjatami, nie potrafiło dopasować twarzy do nazwiska. Być może lipne, być może ukrywała się bardzo skutecznie. A wyszukiwanie po samych twarzach trwało i wymagało czasu.
Staruszek natomiast... odnalazł się. Qin Sato, potwierdzone w kilku źródłach, miał być nieoficjalnym przywódcą niezależnej grupy zwanej Miracle. Ktoś zrobił zdjęcie, ktoś inny miał informacje od znajomego, jeszcze inny ponoć się z nim spotkał. Wszystko to wyglądało na mętlik i wyraźnie zawierało sporo plotek, jednocześnie jednak wyszło w ostatnich dniach, gdy podobno kontaktował się z coraz to nowymi osobami. Co im proponował, tu już pojawiały się chyba tylko domysły, tak samo jak te, które dotyczyły samego Miracle. Od najbardziej zaawansowanej korporacji, po marionetkę jakiejś innej, która próbowała wstawić na rynek nową siłę i markę.


Evans

Gdy ponownie stanęła na ulicy w jej głowie jeszcze pobrzmiewały ostatnie słowa Toma, zawierające sporą dawkę ironii i rozbawienia.
- Nienamierzalne? Wszystko można namierzyć, jak się wie czego się szuka.
Inna sprawa, że był skuteczny. Czuła ciężar niewielkiego pistoletu, spoczywającego teraz w jej kieszeni. Nie miała czasu czekać, a to mogła mieć z miejsca. Zresztą w tych czasach wielkość była nieistotna, liczyła się szerokość lufy i rodzaj pocisków. Nie była żołnierzem, ale swoje wiedziała. Miała też nowy, całkiem zwyczajny holofon i elektroniczny portfel, z tymi groszami, które jej pozostały. Porywacze oddali chociaż tyle. Na koncie miała kasę od Corp Techu, tylko co z tego? Wybranie jej to ryzyko, czy była w stanie je ponieść? Nie miała pojęcia co się działo, w te kilka godzin “wypadła z obiegu”. Nie odpowiedziała nic Alanowi, musiała więc przestać dla niego istnieć. Duch. Tym teraz była.
I szybko chciała przestać.

Przez chwilę mogła tylko stać, próbując opanować ból i zamęt w głowie. To co jej podali, było zmieszane z narkotykiem, nowoczesnym LSD sądząc po objawach. Reszty składników poznać nie mogła, ale halucynacje i amnezja były już same wyjątkowo nieprzyjemne, a gdy dochodził ból i poczucie, że rozjechał ją samochód, to wszystko stawało się wyłącznie gorsze. Siostra musiała wyjechać, z bratem nie było kontaktu, Diego był u prześladowców. Kto jej został? Świat potrafił się kurczyć niezwykle szybko i brutalnie. Musiała złapać się latarni, aby nie upaść. Substancja ciągle krążyła w jej żyłach, teraz bardziej jak parowóz niż TGV, które Europejczycy potrafili już ponoć rozpędzić do tysiąca kilometrów na godzinę. Ludzie przechodzili obok niej obojętnie, spiesząc się we własnych sprawach. Nikt nie zerkał. Samochody przejeżdżały, a jedyni, którzy tutaj mogli skupić na niej swój wzrok, to byli taksiarze. Żółte taxi, jakże rozpoznawalny symbol The Big Apple.
Bynajmniej nie współczuli blondwłosej kobiecie. Lecieli na kasę. Zatrzymała jeden z samochodów, nie miała siły na poruszanie się środkami publicznymi.

Pierwszy przystanek, własne mieszkanie. Byli tu, musiała się spodziewać, że tu będą, jeszcze przed odwiedzeniem Diego. Zawodowcy, wiedzieli czego chcą i pewnie nie mieli nadziei tego tutaj znaleźć, co nie znaczyło, że odpuszczą. Wywrócone łóżko, rozpruty materac, przetrząśnięte szafki i ubrania walające się po pokojach. Przesunięte, nawet przewrócone meble, kilka stłuczonych naczyń. Nie było aż tak źle, zniszczenia dało się przełknąć.
To było najmniejsze z jej zmartwień, powtarzał jej to jej własny mózg, raz za razem, raz za razem. Chciała kolejnej działki!
Z zaciśniętymi ustami zwalczyła ten odruch. Przebrała się. Gniew w niej pulsował, próbując wydostać się jak zawsze. Nie traciła tu czasu, to miejsce i tak było po drodze na Brooklyn. Taksiarz czekał i ze spokojem przyjął kolejny adres.
Tym razem to trwało dłużej, a spasły murzyn nie odezwał się nawet słowem. Jej mina musiała wystarczać. Słuchał tylko radia, tego ze starymi przebojami. Bardzo wielu twierdziło, że tylko ta prehistoryczna muzyka z poprzedniego wieku nadawała się do słuchania.

W Best Western nie było już nikogo. Sprawdziła najpierw pokoje, zamknięte na głucho, a potem recepcję. Siedzący tam mężczyzna, starszy już i niezbyt interesujący się otoczeniem, zbył ją szybko.
- Nie ma to nie ma. Zmyli się dawno, jeszcze mnie kurwa obudzili. Nie masz tu czego szukać, panienko.
Faktycznie nie miała. Podobnie jak na uczelni, gdzie rzecz jasna nie było już ani Ann, ani jej samochodu, ani strażnika nocnego. A dalej napotkała na mur “niewiedzy”. Jeśli nawet Ferrick gdzieś tu zostawiła swój numer, nie dało się go ot tak uzyskać. Pomijając fakt, że według uczelnianych akt była już absolwentką. Czyli wszystko było w archiwum.
Dodatkowo procedury.
Zanim jednak zdążyła coś przedsięwziąć, odezwał się jej nowy numer. Odebrała, bo jaki miała wybór? Odezwał się głos obcy, drżący, męski. Ale wiekowy, jak należący do staruszka.
- Podobno szukasz mojej siostrzenicy? Przyjedź do Bronxu, porozmawiamy. “Crimson Sky”.
Rozłączył się zanim coś powiedziała.


Walters

Gdy pozostali wyszli, mógł wreszcie odpocząć. Kilka dodatkowych godzin snu, niczym nie skażonego. Tylko do pewnego momentu ma się rozumieć. Różowo nie było przecież nigdy, kto jak kto, ale Ed rozumiał to doskonale. Stalowe nerwy, pełna kontrola nad ciałem i jak największa nad umysłem. Czy to coś dawało? Choćby to, że mógł spać w chwilach takich jak ta. Numeru nie zmienił, chociaż łatwo mógł dzwonić z innego, nikomu jeszcze nieznanego, a tylko odbierać na starym. Zawsze było to jakieś ryzyko. Łatwiej było trzymać wyłączony i tylko włączać na chwilę i sprawdzać, czy ktoś nie próbował się dobijać. Prócz spania, nie miał co w motelu robić. Mógł co najwyżej dokładniej przyjrzeć się urządzeniu zakłócającemu zwiniętemu razem z przesyłką Corp Techu. Niewielka zabawka, miała zasięg jakiś pięciu metrów w promieniu i wyłączała chyba wszystko, włącznie z jego cybernetycznym okiem. Obsługa i konfiguracja były dość proste, ale i funkcjonalność ograniczona. Napędzana baterią fuzyjną, obecnie na wyczerpaniu, chociaż łatwo można było kupić zamiennik w sklepie z elektroniką, lub naładować tę, co już była używana. Kontrolować dało się zasięg i czas działania, nic poza tym. Miniaturka tego, czego użyto podczas akcji.
Było już po czternastej, gdy telefon go obudził. Wiadomość pochodziła od Nicka:
”Na dzielni pytał o Anioły jakiś fagas, o co biega? Na razie jest dyskretny, ale to się szybko rozchodzi. Wymienił ponoć nazwisko i to twoje oko.“
Przejrzał nagrania z kamer. Mieszkanie wciąż było nietknięte, ale jeden moment poruszył go mocniej. Przed warsztatem przejechała powoli jedna z limuzyn. Nie pasująca do tego miejsca, czarna, elegancka bryka. Nie zatrzymała się. Namierzyli go, chociaż na razie bawili się w dość dziwaczne podchody. A może nie czuli się na siłach, aby uderzyć mocniej na Long Island. Lub mieli tylko poszlaki. Może próbowali sprowokować.
Coś jednak mieli.
 
Sekal jest offline  
Stary 29-11-2012, 23:21   #87
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Okazało się że pomysł był trafiony. Jedno ze zdjęć pasowało na Roya, na następnym prawdopodobnie był facet Jack. Cóż... gust jeśli chodzi o mężczyzn Evans miała całkowicie inny niż Ann. No, ale może był wybitnym intelektualistą albo fascynującym naukowcem? Nie należało oceniać ludzi po wyglądzie, nawet jeśli ktoś wyglądał na notorycznego pensjonariusza państwowych zakładów resocjalizacyjnych, niekoniecznie musiał nim być.
Ann wysłała kopię zdjęć do Remo. Mógł wrzucić w sieć i zobaczyć co z tego wyniknie.

Najpierw załatwiły sprawę portretów pamięciowych. Choć musiały trochę poczekać na specjalistę ostatecznie efekt wizyty był całkiem zadowalający. Kolejna porcja ludzkich fizjonomii trafiła do hakera. Zdecydowanie nie powinien się nudzić do ich powrotu.
W czasie gdy czekały na rysownika Ann załatwiła jeszcze jedną sprawę. Odeszła na chwilę w miarę odosobnione miejsce. Ponownie włożyła do holofonu starą kartę i zadzwoniła do Dirkuera informując go o potencjalnym problemie z Evans. Od niego dowiedziała się z kolei, że Jack nie zgłosiła się z chęcią podjęcia kolejnego zadania w wyznaczonym terminie. Została więc skreślona z listy.

Kiedy wyszły z komisariatu Ann stwierdziła:
- Zanim zrobię zdjęcie. Chciałabym nieco zmienić w swoim wyglądzie. Potrzebuję soczewek kontaktowych i ciuchów, które będą całkowicie różne od tego co teraz noszę. Pewnie znasz miejsca gdzie można dyskretnie robić zakupy?

***


Felipa zdążyła spalić papierosa do filtra zanim Ann wyszła ze sklepu.
- Masz soczewki? - zapytała dławiąc niedopałek butem.
- Nie, to mój naturalny kolor oczu. Nie mam też problemów ze wzrokiem.
- Nie jestem ślepa. Ani głupia
- mimo ostrych słów Felipa miała pogodny wyraz twarzy. - Zauważyłam, że masz zielone oczy. Jesteś... żółta tylko w połowie?
- Można tak powiedzieć. Choć dla niektórych, nawet odrobina krwi innej niż biała oznacza, że dany delikwent jest w stu procentach, czarny, żółty lub czerwony.
- Mnie to po jednym
- latynoska wzruszyła ramionami. - W każdym razie kupiłaś te szkła? Jeśli naprawdę chcesz bawić się w zmianę imagu i inne ciuchy, po prostu pożyczę ci coś mojego. Nie ma co trwonić czasu na bieganie za szmatami - Felipa przetarła twarz i ziewnęła.
Ann zmierzyła uważnie figurę Felipy:
- Pewnie coś się nada jak tu i tam powypycham. - powiedziała w końcu - ale z pewnością potrzebuję własnej bielizny. Muszę sobie większe atrapy cycków zafundować - dodała z uśmiechem patrząc znacząco na kobiece atrybuty latynoski.
Felipa otaksowała Ferrick spojrzeniem. Azjatka była od niej przynajmniej o głowę niższa, o drobnej chłopięcej figurze. Bez cycków ani wcięcia w talii.
- W takim razie potrzebny ci będzie na prawdę dobry stanik aniołku.

Podjechały pod sieciówkę z dużym wyborem bielizny, od typowo sportowej po seksowną żeby nie powiedzieć wyuzdaną.
- Dziesięć minut - rzuciła latynoska. - Poradzisz sobie?
Felipa była może kobietą interesu ale przede wszystkim była też kobietą. Dłoń bezwiednie powędrowała do stanika z czerwonych koronek.
- Co za pech... Mój rozmiar - westchnęła w udawanym żalu.

- Chciałabym coś wygodnego, niekrępującego ruchów i nieuwierającego - Powiedziała tymczasem Ann do kręcącej się obok sprzedawczyni. - Najlepiej czarne... chyba? - Popatrzyła niepewnie na Felipę. W oczach miała wyraz całkowitego zagubienia.
- Mmierda - latynoska przewróciła oczami. - Twój padre rozumiem, ze w tej kwestii cię nie przeszkolił.
Ann wzruszyła ramionami:
- Nie noszę staników. Są strasznie niewygodne.
- Taaak. To wiele wyjaśnia. Zdejmij bluzę.

Zdjęła posłusznie szeroką bluzę ukazując drobne ciało odziane w obcisłą czarną bluzę. Na powierzchni tkaniny odznaczały się dwa niezbyt obfite choć kształtne wzgórki.
- Lene - Felipa nie kryła błądzącego po ustach uśmiechu. - To ci dopiero... problemo.
Skinęła na ekspedientkę.
- Potrzebujemy porządny push up. Myślę, że pięćdziesiąt pięć A to optymistyczne założenie, si?
Panna Ferrick wzięła do ręki podana jej część bielizny:
- Mogę to przymierzyć?
- Śmigaj do przymierzalni. Doniosę ci jakieś wkładki silikonowe. Albo najlepiej... kilka.

Wybrany przez Felipę rozmiar był za luźny pod biustem. Jednak o dziwo kiedy Ann założyła pięćdziesiątkę, okazało się, że sam push up wystarczająco dopasowuje się do biustu dziewczyny.
- Myślę, że wkładki nie będą potrzebne do tego rozmiaru, ale może powinnam kupić większy? Jak zmieniać to chyba lepiej na całego?
- Dobra, zaszalej
- Felipa znów ziewnęła a nawet uderzyła się w policzki by się nieco otrzeźwić. - Seniorita, możemy prosić o B? Albo nawet C!
Kiedy ekspedientka przyniosła nowy stanik Felipa wzięła od niej wieszak i wślizgnęła się do przmierzalni zajmowanej przez Ferrick.
- Puta, kupię tylko jeden
- przekonywała chyba samą siebie. Zdjęła przez głowę obcisłą koszulkę i czarny stanik i przez chwilę Ann mogła obejrzeć w całej okazałości tatuaże rozsiane po jej plecach, na żebrach, dekolcie, karku i oczywiście całej długości ramion. Czekoladowa skóra była ozdobiona kolorowymi malunkami i napisami jak ściana umiłowana przez grafficiarzy.
- Widzę, że lubisz tatuaże - Stwierdziła saperka zakładając nowy biustonosz. Zmarszczyła nos oglądając pustkę jaka się w nim wytworzyła:
- Marnie to wygląda. Dawaj wkładki.
Zmieściła po dwie do każdej miseczki. Stanęła bokiem wyprężyła pierś i roześmiała się w głos:
- Hahahaha, ojej hahaha wyglądam jakby mnie zaraz miało przewrócić z powodu źle wyważonego punktu ciężkości. Hahaha To jednak przesada!
- Wcale nie
- odparła szczerze latynoska, która poprawiła właśnie swój stanik i zagapiła się na lustrzane odbicie własnego biustu. - Zostaw jak jest. Dobra, kupuje ten jeden i wychodzimy.
- Pozwól że zapłacę za twój zakup w podzięce za to, że mi pomagasz i za pożyczenie ubrań
- Ann uśmiechnęła się do Felipy. Jej uwagi mimo, zaambarasowania koniecznym zakupem, nie uszedł szczególny ton dziewczyny gdy dotykała koronkowego cacka, a wiedziała przecież, że zasoby finansowe de Jesus nie są zbyt wielkie. Przecież wcale się z tym nie kryła.
- Bien - wprawnym ruchem zdjęła koronkowy fatałaszek i podała Ferrick. - W zamian za pożyczenie ciuchów.

***


Niestety dalsze zakupy zostały niespodziewanie przerwane. Wiadomość od obserwatorów z Bronxu, potwierdzająca tożsamość Roya zmusiła je do skorygowania dalszych planów.
Działania Felipy nieco skonsternowały Ann. Nie miała jednak za wiele czasu by się zastanowić nad rozwojem sytuacji. Nim zdążyła się obejrzeć siedziała w samochodzie z śliczniutkim latynosem i jechała na spotkanie z zaginiona Evans.

Bar do którego ja zawiózł o tej porze dnia był dość pustawy. Ze względu na kolor skóry mogła się tu jednak poczuć zupełnie swobodnie. Istny „kolorowy” świat. Zack wskazał jej osobę z która miała się spotkać.
Ann nie zaskoczył widok starszego mężczyzny zdecydowanie chińskiego pochodzenia. Ktoś nazywający się Li, powinien być Azjatą. Z drugiej strony ona sama była zaprzeczeniem tej logiki.
Podeszła do niego i pochyliła się lekko z szacunkiem. Mimo niecodziennego wychowania, chińska część jej natury, nakazująca poszanowanie starszych ludzi, była w niej mocno zakorzeniona.
- Dzień dobry szanowny Li - Powiedziała płynnie po chińsku.
Przypatrywał jej się spokojnie, lekko odpowiadając na ukłon. Pyknął dwa razy z fajki, gestem sugerując, by usiadła.
- Witaj, młoda damo. Felipa jak zwykle próbuje się wywinąć... Twoje imię sugerowało kogoś innego.
Ann usiadła i uśmiechnęła się lekko:
- Tylko w połowie jestem Chinką. Mam wielką prośbę szanowny Li.
Pyknął z fajki, patrząc na nią uważnie.
- Nie jestem tak dobra jak Felipa w zaglądaniu w ludzka duszę. Jack Evans udała się kilka godzin temu na spotkanie, które mogło okazać się pułapką. Teraz nie wiem czy możemy jej ufać i nie jestem w stanie tego ocenić. Czy mogę się zdać na Twoją mądrość?

W jego oczach pojawiło się coś na kształt uśmiechu lub rozbawienia, chociaż twarz wydawała się nie drgać, prócz kolejnych pociągnięć z fajki i wydmuchiwaniu kłębów dymu.
- Po coś tu jesteśmy. Brakuje tylko mojej siostrzenicy.
- Zatrzymał pewien problem, ale mam nadzieję, że niedługo do nas dołączy.

Zadzwonił nagle holofon i odebrał jeden z ochroniarzy, podając go staruszkowi, który odpowiadał cicho. Rozmowa trwała krótko.
- Właśnie dzwoniła. Myślę, że dołączą do nas obie. Zamów coś, nie krępuj się. Chwilę może im to jeszcze zająć.
Dziewczyna skinęła głową. Zamówiła w barze filiżankę Lap Senga i usiadła u boku staruszka. Przez dłuższy czas oboje delektowali się ciszą.

Miejsce wujka Li było doskonale wybrane. Mógł z niego śledzić wszystkie wchodzące i wychodzące osoby. Jack weszła do środka pewnym krokiem. Omiotła wzrokiem salę i skierowała się do ich stolika. Nie zawracając sobie głowy grzecznościami, usiadła bez pytania nie przywitawszy się z panem Li, a w zasadzie zignorowawszy go całkowicie.
Cóż... brak kultury niekoniecznie bywał wyznacznikiem jakości człowieka, czasami jednak mógł stanowić cenną wskazówkę.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 29-11-2012 o 23:45.
Eleanor jest offline  
Stary 30-11-2012, 10:28   #88
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Muza
Rozdzwonił się jej holofon. Z angielskiego wzbogaconego o pojedyncze hiszpańskie słowa przeszła płynnie w hiszpański wzbogacony o słowa angielskie.
- Reszta babskich spraw musi poczekać - zawyrokowała Felipa nie złażąc z motocykla. - Mam cynk w sprawie Roya. Zadekował się w jednym bloku na Bronxie. Już wcześniej myslałam aby sprawdzić wszystkie mieszkania ale to zbyt czasochłonne. On nadal siedzi w środku ale jego amigo wylazł na zakupy. Nie cackamy się, comprende? Masz broń Annie?
- Mam - odpowiedziała panna Ferrick sięgając pod kurtkę i wyciągając niewielki pistolecik.
- Bien. Próbujemy polubownie. Jeśli to nic nie da przechodzimy do mniej eleganckich metod, si?
Ann pokiwała głową i z powrotem schowała broń. Wolała nie rzucać się zanadto w oczy.

W ciągu kwadransa dotarły na miejsce. To był zwykły sklep, głównie ze spożywką.
- Obstaw drzwi - rzuciła Felipa i sama minąwszy kasy zafundowała sobie szybki marsz między regałami. Bez problemu wypatrzyła faceta. Był jedynym białasem jeśli nie w promieniu kilku przecznic to w budynku na pewno.
- Hola - Felipa stanęła obok mężczyzny, który walczył właśnie z życiowym dylematem wyboru płatków śniadaniowych. - Możemy pogadać? - zafundowała mu swój firmowy uśmiech i zaczepnie puściła do niego oko. Wiedziała, że robi dobre pierwsze wrażenie na ludziach. A w tej chwili wolała, aby hombre pozytywnie się nastawił zanim wytoczy działa kalibru, który już mniej mu się spodoba.

Mężczyzna, a może chłopak, bo więcej niż dwudziestu pięciu lat to nie miał na bank, zagapił się na nią, a potem spuścił wzrok, znów próbując ukryć się pod kapturem. Robił zakupy szybko i sprawnie, wrzucając rzeczy zdecydowanie dla więcej niż jednej osoby.
- Nie mam czasu, nie robię nic złego, daj mi spokój.
- Chciałabym amigo - Felipa ruszyła za nim dość swobodnym krokiem i nie pomniejszając szerokiego uśmiechu - ale muszę pomówić z Royem. Jego siostra ma problemy.
- Nie znam żadnego Roya - zaprzeczył szybko i bez zastanowienia, biorąc ostatnie towary i kierując się do kasy.
- Oczywiście, że znasz - powiedziała z niewymuszoną pewnością siebie nie odstępując go na krok. - Posłuchaj amigo, jest jeden plan. Mój albo chuj.
Poklepała się po wybrzuszeniu pod kurtką przy lewym ramieniu.
- Na Bronxie ginie co dzień jakiś biały. Po większość policia nawet się nie fatyguje żeby zgarnąć ich do worka. Ja i tak znajdę Roya, znam blok i piętro. Wolałabym abyś wprowadził mnie do środka i zminimalizował niepotrzebne straty, ale jestem na nie gotowa, comprende? To nie tak, że jesteś mi absoluto niezbędny, ale nie czerpię przyjemności z bezsensownej przemocy - błysnęła zębami w nieco cynicznym uśmiechu. - Jeśli mogę coś doradzić martw się o siebie nie o Roya.

Doskoczył do niej błyskawicznie. Był szybki. Nie dotknął, ale spojrzał prosto w jej oczy. W swoich miał coś na kształt fanatycznego błysku.
- Myślisz, że rzadko nam grożono? Ale tu nikomu nie wadzimy. Myślisz, że tego nie sprawdziliśmy, hę? Nie groź mi laska, bo na groźby jestem odporny. Przyjdź, a pogadamy. Raczej nie słownie. Co masz do mnie? Co masz do Roya? Możesz przekazać wiadomość. Jak uzna, że prawdziwa, to może się odezwie. Ale niech będzie czymś więcej niż “siostra ma kłopoty”. Myślisz, że rzadko takie próby były, co?
Może był szalony, może gorącokrwisty, ale w oczach nie miał strachu, a gniew. Remo mówił, że Roy należał do grup anarchistycznych, takie zachowanie, zwłaszcza u młodych, to pewnie u nich nic niezwykłego.

- Wyluzuj carino - Felipa odstąpiła krok w tył. Za późno zrozumimała, że załatwiała to w niewłaściwy sposób. Potrafiła przekonywać, namawiać ich czy kusić nie gorzej niż sam diablo ale kiedy schodziło na groźby zazwyczaj temat się sypał. Szantaż był drogą na skróty, którą podjęła przez zmęczenie i ogólne wkurwienie. Dotarło do niej, że jeśli się wreszcie nie wyśpi będzie popełniać coraz więcej i więcej błędów.

- Załatwialiśmy z Jack fuchę dla pewnej dużej korporacji - wyciągnęła przed siebie dłonie w zapewnieniu, że nic nie knuje. - Roy prosił ją o coś. Coś co miało związek z organizacją Miracle. Wczoraj w nocy jej faceta zaatakowano w jego mieszkaniu. Jack pojechała sprawdzić co z nim i nie wróciła. Wystarczająca ilość detali? Muszę pomówić z Royem.

Przyglądał się jej, wciąż wrogo, a może tylko wściekle, a potem skinął głową.
- Przekażę mu. Daj swój namiar, albo poczekaj w budynku.
Ruszył znów do wyjścia, gdy zatrzymał się nagle.
- A te pajace... to od ciebie? Lepiej żeby tak. Odwołaj ich.
Poklepał się po wypukłości pod bluzą. Może był gorącokrwisty, ale także spostrzegawczy.

Felpa zerknęła na chłopców na zewnątrz. Cóż, nie byli moze przesadnie dyskretni ale tez nie rzucali się ordynarnie w oczy. Facet był bystry. Z tego co pamiętała z akt Evansa byli chyba jakimiś buntownikami wobec systemu. Osobiście miała wiele szacunku do takich ludzi, przedkładających ideaologię ponad dinero. Ale w tej chwili nie była to kwestia sympatii. Miała dług do spłacenia. Obiecała Remo, że dostarczy mu Roya i nie pozostawało nic jak wywiązać się z tej umowy. W jej zawodzie nie można sobie pozwolić na utratę wiarygodności.

- Bien. Niech to będzie wyrazem moich dobrych intencion - Felipa wyciągnęła przed siebie nadgarstek z holofonem. - Zczytaj mój numer carinio i przekaż Royowi wiadomość

Białas pochylił się nad własnym holofonem i chyba nawet dostrzegła cień ulgi na jego twarzy. Stała na tyle blisko, że czuła subtelny zapach jego wody kolońskiej i widziała bladoniebieskie tęczówki oczu. Na tyle blisko by znalazł się w zasięgu strzałki.
Stojąca przy wejściu Ann widziała jedynie plecy stojącej w bezruchu Felipy a później osuwające się na podłogę ciało zakapturzonego mężczyzny.
Kiedy latynoska odwróciła się twarzą do kas z jej twarzą było ewidentnie coś nie tak. Miejsce gdzie do niedawna znajdowało się lewe oko skrywało skomplikowany melanż pulsujących zielonym światłem diod, metalu i biosyntetycznej skóry.

- To sprawa Rustlersów - powiedziała dość głośno i prześlizgnęła się wzrokiem po klientach i obsłudze.
Gestem dała znać Ann żeby do niej dołączyła. Sama pochyliła się nad chłopakiem, najpierw wyciągnęła z jego szyi cienką i ostrą igłę, którą schowała do foliowego woreczka i ukryła w kieszeni kurtki.
Fałdy skóry, gałka oka i powieka zaczęły wracać na swoje miejsce a Felipa nieszczególnie przejęta całą sprawą robiła swoje.
Przepięła holo mężczyzny na swój nadgarstek i zaczęła przeglądać jego listę kontaktów. Nie znalazła niczego w stulu "Roy" lub "Evans". Jedynie długą listę dziwacznych ksywek.
- Pomóż mi go przenieść - dodała gdy Ferrick zdążyła dołączyć - Zick powinien mieć wóz na zewnątrz.

Ann popatrzyła na latynoskę, potem na leżącego mężczyznę i powiedziała spokojnie:
- Rozumiem, że uznałaś ilość naszych problemów za niewystarczającą? I jak ja niby mam taskać tego byczka? Nie zauważyłam by mi ostatnio jakieś mięśnie przybyły. Idź poszukaj umięśnionego kumpla niech ci pomoże. Ja tutaj poczekam.

Felipa głośno cmoknęła obchodząc ciało dookoła. Ostatecznie złapała delikwenta za nogi i zaczęła ciągnąć w stronę drzwi. Widząc jak dziewczyna szarpie się z facetem, Ann westchnęła podeszła do niego od przodu, chwyciła za ubranie na ramionach i uniosła je lekko. Może lepiej by sobie nie rozwalił dodatkowo głowy, gdy rustlerka będzie ciągnęła bezwładne ciało po betonie.

Felipa zastanawiała się czy jej akcja była słuszna czy dragi i zmęczenie miesza jej we łbie. Czy aby nie postąpiła zbyt pochopnie? Jeśli amigo wróciłby do Roya i nie zechcieliby jednak nawiązać współpracy mogli opuścić budynek a nawet dielnicę i Felipa zostałaby w czarnej dupie. Z drugiej strony wbrew oczekiwaniom nie ma namiaru na Roya a to oznacza, że męska część rodzeństwa Evans nabierze podejrzeń kiedy jego kumpel nie wróci i zmyje się z obecnej mety - patrz punkt pierwszy, Felipa jest w dupie. Wiele gorączkowych myśli przetoczyło się przez umysł latynoski ale refleksjami na głos się nie podzieliła.
Na zewnątrz budynku zawołała po hiszpańsku w kierunku grupki nastoletnich gangsterów.
- Zick, hola! Wrzucisz go na tylne siedzenie?
Sama usiadła na krawężniku i zapaliła papierosa.
- Mam dług u Remo i nie wracam bez Roya Evansa. Myślę, że chwilowo na twoich barkach leży sprawa Aleksandra, ja zostaję na Bronxie.

- Hmm. - Ann popatrzyła na leżącego faceta - Jak zdążyłam poznać Remo, to chyba nie do końca o taki sposób spłacenia długu mu chodziło. Może jeszcze jest czas by go przeprosić i się dogadać? - Popatrzyła z nadzieją na Felipę.
- Mój dług wobec Remo to sprawa pomiędzy mną i Remo - Felipa wstała rzuciwszy niedopałek na asfalt. - I nigdy nie mów, że zdążyłaś poznać faceta, którego znasz od trzech dni.
- Ok. Ty tu rządzisz. Co do Aleksandra mam wiadomość od ojca. Wojsko szukało go w domu i nic nie znaleźli.
- Skontaktuj się z Remo, może ma jakieś inne tropy.
Ann skinęła głową i napisała wiadomość do hakera.

Felipa wsiadła na tylne siedzenie samochodu gdzie przed momentem chłopcy rzucili ciało białasa. Pogrzebała chwilę w swoim plecaku i ostatecznie zdecydowała się na coś mocnego, otumaniającego i silnie rozweselającego. Przyda się żeby hombre obudził się w dobrym humorze.
Przystawiła mu metalowy walec do szyi i zaaplikowała dawkę. Igła wysunęła i wsunęła bezszelestnie.
- Dobra Ferrick... - zaczęła Felipa ale w tym czasie na jej holo doszła wiadomość. Czytała ją w skupieniu przygryzając dolną wargę w wyrazie zdenerwowania.
- Evans mnie szuka - skomentowała. - Jest umówiona z moim wujkiem. Ja... - podrapała się po nasadzie nosa. - Puta... jedź pierwsza. Dojadę jak skończę tutaj.

- Gdzie mam jechać? Myślisz, że to dobry pomysł bym próbowała się sama dostać do szefa jednego z tutejszych gangów? - Ann była wyraźnie zaskoczona.
- Po prostu odbierzesz stamtąd Evans - Felipa coraz wyraźniej zdradzała ogólną nerwowość. - Uprzedzę ich, że jesteś w zastępstwie. Staraj się... - wykonała kilka energicznych gestów rękami. - Niech Evans będzie grzeczna i nie szarżuje. Nie mów o sobie zbyt dużo... W zasadzie... w ogóle mów jak najmniej. Przyjadę jak będę mogła.

Facet na tylnym siedzeniu zaczynał się wybudzać. Latynoska wyjęła mu broń z kabury na piersi i wetknęła za swój pasek i dalej przeszukała czy aby nie ma skitranych innych niespodzianek.
- Wezmę amanta a Zick zawiezie cię do wujka. Prawda Zick? - spojrzała na latynosa o ładnej, niemal dziewczęcej buzi.
Chwilę postukała w panel swojego holofonu.
- Dzięki za cynk chłopcy. Zick przelałam ci dwie stówy, pobawicie się, wypijecie moje zdrowie. Jakby kroiła się jakaś inna robota to się odezwę.

* * *

Hombrebył zdrowo naćpany. Jeśli akurat się nie śmiał i nie gadał bez ładu i składu to potykał się o własne sznurowadła. Felipa prowadziła go pewnie pod ramię nie zwracając większej uwagi na jego lepkie palce i komentarze na temat jej cycków i bioder. W zasadzie cieszyło ją jego beztroskie zachowanie. Szedł grzecznie, nie szarpał się, zdawał się nie żywić urazy lub zwyczajnie o niej nie pamiętał. Szło nawet gładko jednak kiedy dotarli do bloku amigo popadł w nieoczekiwany popłoch. Zaczęli się szarpać na obdrapanej klatce schodowej kiedy to on oprócz zdecydowanego oporu powtarzał w kółko jedną śpiewkę.
-Nie zaprowadzę cię. Chłopaki mnie zabiją. Mowy nie ma..

Ta cała sprawa podcinała jej skrzydła. Była zmęczona samą myślą,że będzie gringo taszczyć przez dwadzieścia pięter. I niby co? Walić pięściami do każdego mieszkania i liczyć, że chłopaki otworzą?

-Puta – jęknęła i zwolniła uścisk. Koleś usiadł na betonowych schodach a Felipa do niego dołączyła. Wyciągnęła z kieszeni woreczek w białym proszkiem i wysypała na kciuk.

- Jak ci na imię? - zapytała i pociągnęła nosem.

-Andrew.

-Świetnie Andrew. Podaj mi numer do Roya. Proszę.

-Nie mogę - hombre oparł się czołem o upstrzoną graffitti ścianę. Odpłynął chyba do innego wymiaru. Felipa przez ułamek chwili miała wrażenie, że była tam z nim ale kiedy minęło pierwsze uderzenie wróciło poczucie normalności, może z tym wyjątkiem, że znów przepełniała ją siła i chęć działania.

- Tylko z nim pogadam carino - ciągnęła. - Zawsze będzie mógł przerwać połączenie i tyle.

- Sam nie wiem...

- Posłuchaj. Przecież nie chcesz żebyśmy trafili na waszą metę, si? Jeśli pogadam z Royem przez holo to nie będę musiała się z nim widzieć w cztery oczy. Wilk będzie syty i owca cała.

Andrew miał wątpliwości mimo jego stanu nieważkości. Musiała przyznać, że chłopak ma niezłomną wolę i jest mierda uparty. Typ idealisty. Wszystko dla sprawy, lojalność przede wszystkim. Wystukał z ręki numer na swoim holofonie i podał urządzenie Felipie.
- Odbierze ktoś inny ale może poda ci Roya.
Skinęła i rzeczywiście, ktoś zaraz odebrał. Najpierw odezwało się nagranie z automatu a później męski spokojny głos.
- Hola – latynoska odezwała się zadziwiająco pokornym głosem. - Mogła bym rozmawiać z Royem?

-Kto mówi, gdzie chłopak? - Najwyraźniej tylko jednaosoba na zewnątrz ten numer znała.

- Nic mu nie jest, słowo - Felipa mówiła spokojnym a nawet skruszonym głosem. - Trochę dałam ciała, jest naćpany, ma głupawkę i lepi się do mnie ale za parę godzin mu przejdzie.Wiem, nie powinnam była ale nie chciał mnie słuchać a ja muszę porozmawiać z Royem. To bardzo... importante. Jestem koleżanką Jack. Chcę tylko pogadać.

- Jakiej znowu Jack? - tu chyba zakrył mikrofon i przez chwilę gadałz kimś innym. - Jak chcesz tylko pogadać, to wjedź na dziesiąte piętro i wyjdź na schody. Chłopak ma być z tobą i nikt więcej. Ręce widoczne, broń schowana.

- Dobra.

* * *

Posłuchała. Na dziesiąte piętro wjechali windą bo Andrew był wystarczającym balastem bez ciągnięcia go po schodach. Wyszli ze zdezelowanej kabiny i Fellipa uniosła ręce nad głowę. Adrenalina jej podskoczyła ale dopalacz niwelował stres i strach, miała to głupie wrażanie, że jest kuloodporna i czegokolwiek dotknie zamieni się w złoto. Poczucie nieograniczonych możliwości.

Pojawiło się ich trzech, dwóch z dołu i jeden z góry. W kapturach, nie przyglądali się jej zbytnio, raczej szukali czegokolwiek innego. Ktoś zablokował windę. Jedenz tych dwóch na dole wszedł szybko i pchnął chłopaka ku swojemu kumplowi. Widać było, że nie był zadowolony, ale zdjął kaptur, słusznie uznając, że skoro o nim wiedzą, to twarzy ukrywać nie ma co. Był taki, jaki na zdjęciach. Oparł się obarierkę.
- Dobra, gadaj o co chodzi.

- Tak w ogóle to cześć - latynoska schowała głowę w ramionach jak dzieciak, który zdaje sobie sprawę, że nabroił i czeka go lanie lub co najmniej awantura. - Mam na imię Felipa. Pracujemy razem z Jack. Chodzi o to, że... chcę żebyś opowiedział mi o Miracle. Dowiedzieliście się czegoś konkretnego o tym mierda i teraz musicie się ukrywać, si? Sęk w tym, że my też w tym tkwimy. Próbujemy poskładać sprawę do kupy i dlatego chciałabym... żebyśmy wymienili informacion. A konkretnie to chciałby to zrobić pewien facet z którym pracuję a który najwięcej wie o Miracle i ich powiązaniach z tym... co się dzieje dookoła - zakonczyła pokrętnie.

- Niewiele o mnie wiesz, dobrze. Miracle nie ma tu nic do rzeczy. Siostra mówiła, że pracuje dla korporacji, czyli ty też. Dobrze rozumuję? - spojrzał jej głęboko w oczy. - Nie przez firmę się kryjemy, skoro mnie sprawdziłaś, to musisz wiedzieć, że korpo mnie szukają. Estoy en lo cierto?
I jeszcze zna hiszpański, kto by pomyślał...

- Dla korporacji robię fuchę, nie jestem z nimi związana długoterminowo - Felipa zaczęła się tłumaczyć jakby osobiście ją ubodło jego stwierdzenie. Zaraz później westchnęła ciężko. - No dobrze, od rana zaliczam pasmo porażek. Niespecjalnie cię sprawdziłam ale i nie to było moim zamiarem, ja miałam cię tylko odszukać. Wiem, że jesteście jakimś ruchem anarchistycznym. Spokojnie, mam dużo szacunku do buntowników - uśmiechnęła się w ten swój zwyczajowy seksowny sposób przy okazji taksując Roya Evansa od stóp po czubek głowy. A było, puta, co taksować. - Ale nie w tym rzecz. To znaczy nie do końca... - pozornie bezwiednie oblizała usta. - Posłuchaj... Sęk w tym, że ma dług. U pewnego faceta z którym ja i Jack pracujemy. A on myśli, że możecie wiedzieć coś o Miracle i chce koniecznie z tobą gadać. Możesz to dla mnie zrobić? I dlaczego como diablos szukają was korpo jeśli nie z powodu Miracle?

- A dlaczego niby korpo szukają anarchistów, którzy rozpieprzają im tyle, ile tylko mogą? - uniósł pytająco brwi. - Co to za koleś i dlaczego chce ze mną gadać? I dlaczego pojawiłaś się tu ty, a nie moja siostrzyczka, która to miała dla mnie coś spróbować załatwić i bardzo pasuje to do tego kolesia, co chce gadać o naszych powiązaniach z M., o których to wiedzieć nie mógł?
Roy nie tracił czujności, zresztą jego pytania były pytaniami lekkiego paranoika, żyjącego w ciągłej obawie o wykrycie. Co jednak nie przeszkadzało mu patrzeć na Felipę w ten sam sposób, co większość facetów.

- Koleś jest... hakerem - zaczęła ostrożnie. - Gwarantuję, że nic nie knuje. Chce tylko z tobą pogadać. A co do Jack... - Felipa wywróciła niewinnie oczami. - Zgarnęli ją wczoraj. A w zasadzie to zgarnęli jej faceta a ona pognała go ratować i sama wpadła... Sygnał jej holo zniknął i mieliśmy problem jak ją odnaleźć. Ale wlasnie dostałam cynk, że odnalazła się sama.

Przyglądał jej się spokojnie przez kilka sekund, nic nie mówiąc.
- Daj mi coś, co pozwoli mi w to wszystko uwierzyć. Bo na razie to jakaś bajka, typu "idź tam, będziesz łatwy do zgarnięcia". Postaw się w mojej sytuacji i posłuchaj samej siebie - uśmiechnął się ironicznie, jedynie jednym kącikiem ust.

- Oddałam ci Andrew. Gdybym miała wrogie zamiary nie przyszłabym tu sama. To niewystarczający wyraz dobrych intencion? - nerwowym ruchem odgarnęła z twarzy włosy. - Spójrz na mnie. Jestem siostrzenicą wujka Li. W pierwszym rzędzie robię dla Rustlersów a oni w zasadzie popierają anarchistów. Mniejsze wpływy korporacji dobrze robią na szarą strefę. Po co miałabym ci zaszkodzić? Prawdę mówiąc to właśnie wujek Li wyciągnął pomocną dłoń do Jack. Są właśnie razem na kolacji. Jeśli chcesz zadwonię tam i z nią pogadasz. Upewnisz się, że nic jej nie jest i nie pieprzę bzdur.

Skiną łgłową.
- To niegłupi pomysł. Jak miałbym się skontaktować z tym hakerem?
Felipa posłała mu rozbrajający pełny ulgi uśmiech.
- Moglibyśmy pójść razem na drinka. A jemu dam znać żeby do nas dołączył.
- Jak pogadam z siostrą i ona potwierdzi, to dlaczego nie. Tyle razy przechowywała moją dupę, że ufam jej jak samemu sobie.

* * *

Odeszła dwa kroki dalej i wybrała połączenie na swoim holofonie.
- Dzień dobry wujku. Możesz podać mi numer do Jack Evans?
- Felipo, gdzie jesteś?
- Niedaleko. Trochę się spóźnię, przepraszam.
- Możesz z nią porozmawiać tutaj.
- Muszę teraz.
- Dlaczego?
- Wyjaśnię jak się spotkamy. Stawię się tak szybko jak będzie to możliwe.
- Nie każ mi czekać w nieskończoność.

* * *

Poszło jako tako. Pogadała z Jack, oddała holo jej bratu, jednym uchem słuchała jak toczy się gadka. Roy dostał to czego chciał i Felipa liczyła, że pozytywnnie rozważy teraz jej prośbę.
Po rozłączeniu Roy przesunął palcami po kilkudniowym zaroście.

- I co ja niby mam z tym zrobić? Moja siotra zupełnie nie zna się na konspiracji, ale jej wierzę.
- A co mówiła? - zapytała niewinnie Felipa podchodząc na wyciągnięcie ręki i nie zdejmując z ust przyjemnego uśmiechu.
- Potwierdziła, że pracujecie razem. Ale to jedyne, co potwierdzała. No i mam nie myśleć tym, czym nie powinienem przy tobie. Myślę, że tu mogła mieć rację.
Wzruszył ramionami, ale mimo swobodnej postawy widać było, że się zastanawia.

- Niestety kawka w takim razie może nie wypalić. Mogę się jednak z nim skontaktować w inny sposób, jeśli coś zaproponujesz.
- To haker. Jeśli macie bezpieczne połączenie po prostu pogadajcie na wizji. Spłacę swój dług. A co do kawy... Nie często mężczyzna mi odmawia ale jeśli tak postanowisz to jakoś to przełknę - jej uśmiech mówił coś zupełnie innego.
- Widzisz, co robi zaufanie do siostry? - też wyglądał, jakby żałował. - Nie podam ci numeru, a ten, na który dzwoniłaś już nigdy nie będzie dostępny. Daj mi kontakt do niego.
- Szkoda - wzruszyła ramionami. - Zaraz do niego zadzwonię i podam ci numer albo spotkacie się jakoś w sieci, przez anonimowe konta, prawie twarzą w twarz.
- Zgoda. Być może jeszcze będzie okazja - bezczelnie przesunął wzrokiem po jej ciele. Coś z siotry jednak miał.
- To duże miasto. Ciężko dwa razy wpaść na tą samą osobę - puściła mu oko i wybrała na holo numer Remo.
- Chyba, że bardzo się nie chce, wtedy dana twarz pojawia się cholernie często - mrugnął raczej zawadiacko. Mógł jej nie ufać, ale zachowywał się swobodnie.
Jedna sprawa odhaczona. Miała nadzieję, że Remo uzna dług za spłacony.

Zanim odpaliła motocykl wysłuchała nagranej na holo rozmowy Roya z Jack. Nie lubiła gdy omijały ją jakieś szczegóły.

* * *

Gdy dotarła do klubu obie dziewczyny siedziały przy stoliku w towarzystwie wujka Li. Felipa nie trwoniąc czasu od razu poprosiła o rozmowę w cztery oczy. Jack i Ann oddaliły się pozostawiając im wolną przestrzeń.

Felipa poprawiła nerwowo okulary. Zastanawiala się czy je sobie darować chociaż tak czy inaczej wyszłoby na jedno. Jeśli zobaczyłby jej źrenice wiedziałby, że pofolgowała sobie z proszkiem. Ciemne szła mówiły mu to samo. Patowa sytuacja.
- Słucham - zaczęła pokornym tonem.
Wpatrywał się w nią przez chwilę, prosto w oczy, tak aby nie mogła uniknąć jego spojrzenia.
- Rozumiem, że nie chcesz pokazywać się pewnym osobom. Czy ja ostatnio również do nich należę?
- Wiesz, że nie. Zawsze masz mój numer. Wystarczy zadzwonić i się pojawię. Zawsze się pojawiam.
Wujkowi zadrgała warga, a potem roześmiał się chrapliwie, aż zaczął od tego kasłać. Trwało to chwilę.
- Zawsze masz na wszystko odpowiedź. Chciałem cię zobaczyć, bo wiesz, że nie lubię rozmawiać na odległość. Chodzą za tobą ludzie. Mało brakowało, a twoją arogancką koleżankę potraktowano by jak innych. Co mam z tym zrobić? Praca dla korporacji...
Pokręcił głową, karcąco niemal.

- To tylko dodatkowa fucha. Nic co mogłoby zaszkodzić wujka interesom. A co do ludzi... zawsze za mną jacyś łażą. Tylko ci, którzy nic nie robią nie mają wrogów.
Nie skomentował tego, uznając za oczywiste. Ale jego spojrzenie stało się twardsze i już nie wyglądał na rozbawionego w żaden sposób.
- Chodzą po moich lokalach, trafili do twojego mieszkania. Martwię się. To nie są ludzie, których można wyeliminować. Boję się, że wtedy pojawi się ich więcej i już nie będą pytać. A wiesz, że swoje już przeżyłem. Za dużo wiedzą. Jesteś pewna, że możesz sobie z tym poradzić?
- Nie było moimi intencjami aby mieszać w to wujka. Może najlepiej będzie jeśli do tych ludzi dotrą plotki, że nie działam z ramienia Rustlersów ale solo. Może nawet, że popadłam w niełaskę? Dałam ciała, że w ogóle poznali moje dane ale wpadki się zdarzają.
Westchnął i wyjął z ust fajkę, kładąc ją uważnie na stole. Potem znów uniósł wzrok.
- Nie mogę ci nic zabronić, Felipo. Mogę nawet zrobić co mówisz, ale to nie w moim stylu, jak wiesz. Nie wypieram się swoich, jeśli na to nie zasłużą. Prędzej czy później okaże się, że jesteś w tym zupełnie sama - jego oczy na chwilę przesunęły się na Evans. - Spytam więc po raz ostatni. Poradzisz sobie?
Powolnym ruchem zdjęła okulary i spojrzała staruszkowi prosto w oczy.
- Nie wiem.
Niemal niezauważalnie skinął głową.
- Wiesz, jak cenię szczerość. Ją i lojalność. To pozwoliło zbudować to wszystko. Spróbujemy uniknąć wojny, a ciebie mogę prosić tylko o uważanie na siebie. A gdy zrobi się źle... - miała wrażenie, że się uśmiechnął, ale może to tylko błysk w jego oczach? - …wtedy wróć. Porozmawiamy.
Mimo, że i teraz rozmawiali, to Felipa wiedziała, że wtedy będzie już musiała opowiedzieć ze szczegółami o wszystkim.
- Dziękuję za twoją wyrozumiałość wujku Li - Felipa przelotnie dotknęła pobrużdżonej starczej dłoni i wtała od stołu. - Będę w kontakcie. I postaram się unikać holofonu i zjawiać się osobiście - błysnęła zębami w łagodnym uśmiechu.
Podeszła do dziewczyn kładąc dłonie na ich ramionach w swodobnym zdawać by się mogło geście.
- Idziemy.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 30-11-2012 o 10:59.
liliel jest offline  
Stary 02-12-2012, 09:55   #89
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
"Crimson Sky" faktycznie był purpurowy, chociaż nie tylko. Cała faeria podobnych barw wspomagana była także przez neony i światła, o tej porze nie migające na całe szczęście. Muzyczny miks był połączeniem chińskiej muzyki ludowej i nowoczesnej elektroniki, podany w łagodnej formie, cicho na tyle, by nie przeszkadzać rozmawiać, głośno wystarczająco, aby przy stoliku obok nie było słychać szczegółów. Nic szczególnego, nie było to ani "Safe Haven" ani nawet "Pink Gloom". Zwykła, może troszeczkę lepsza jak na Bronx, restauracja i pub w jednym. Jack przyjechała szybko, znów korzystając z taksówki i robiąc tylko jeden przystanek. Przy losowym bankomacie na Bronxie ryzykując jednak wypłacenie odrobiny gotówki. Co ma być to będzie, a bez kasy daleko nie zajedzie. Nie dużo wzięła ot, tak by nie warto jej było za to łba
rozwalać. Chociaż kwota warta zabicia człowieka też była dosyć płynna w dzisiejszym świecie.

Nim przekroczyła próg rozdzwonił się holefon.
- Hola Jack - sądząc po tonie latynosce dopisywał humor. - Wujek mówił, że nic ci nie jest, si?
- Czy wujek nie mógł zorganizować nam spotkania zamiast ciągnąć mnie na Bronx? -
skrzywienie w głosie Jack bylo niemal namacalne - Ano nic mi nie jest. Powiedzmy.
- Spokojnie. Pod jego dachem przynajmniej nic nam nie grozi -
zapewniła latynoska. - Posłuchaj... Roy chciałby z tobą pogadać. Upewnić się, że jesteś w dobrej condicion.
- Roy? -
lekarka aż cała zesztywniała - Skąd ty do chole... a nie ważne daj mi go.
- Jasne. Mogłabyś... no wiesz, przekonać go, że nie jestem jakimś nasłanym na ich anarchistyczny klub płatnym mordercą? Roy jest...
- ton miała dość frywolny i Jack była pewna, że Felipa się uśmiecha, niewątpliwie do jej brata. - delikatnym paranoikiem.
- Daj mi go. -
ton głosu Evans brzmiał dosyć zimno. Pierdolony Remo.

Felipa podała mężczyźnie swoje holo. Roy miał głos spokojny i opanowany, ale i ciekawski.
- Siema Jack. Ta tutaj, niejaka Felipa, mówi, że robicie czy tam robiłyście razem i jest godna zaufania na tyle, by mnie nie wydać i nie odstrzelić. Poza tym, mówiła, że miałaś jakieś problemy. Nic ci nie jest?
- Musimy się spotkać i pogadać. Sami. Felipa jest... Nie powinna cię odstrzelić, ale jej nie ufaj. Widziałam jak ta dziewczyna kłamie. I błagam, nie myśl fiutem. Gdzie jesteście?
- Tam gdzie jesteśmy. Spotkamy się, żaden problem, ale przecież nie będziemy o tym gadać teraz, nie?
Ton głosu Roya zmienił się, brzmiał teraz na bardziej kalukujący.
- Jeśli jest tak jak mówisz, to będziemy musieli znów zniknąć, wiesz o tym? Ona za dużo wie.

Zdawał sobie sprawę, że Felipa to słyszy, ale uśmiechnął się do niej. W końcu latynoska i tak wiedziała, że wie o nich za dużo.
- Ano wiem, ale wpierw musimy się spotkać. Gdzie?
- Dam ci potem znać. Zapamiętam numer i podeślę na twój.

Jack ciężko westchnęła.
- Powiedz teraz, łatwiej mi będzie ustalić dzień.
Roy pokręcił głową, ale widziała to tylko Felipa.
- Tam gdzie poprzednio, gdy już się spotkamy, to pójdziemy gdzieś indziej. Jutro czy chcesz już dziś?
- Dziś możemy. O 15?

- Jest już piętnasta, siostrzyczko. O dwudziestej najwcześniej. Musimy jeszcze załatwić kilka spraw, które związane są z brakami w zaufaniu.
- Dobra, ale bądź ostrożny. I uważaj na nią, mówię poważnie.A najlepiej daj mi ją jeszcze do telefonu.
- Jasne.

Roy oddał holofon Felipie.
- Po chuj wam mój brat?
- Jack, włos mu z głowy nie spadnie. Remo chce z nim pogadać. A ja wiszę poważną przysługę Remo.
- Ja nic nie wiszę Remo. Za to lubię swoją rodzinę i nie lubię jak jest wciągana w pojebane sprawy. W ogóle gdzie jesteś? Wolałabym się spotkać z tobą niż wujkiem.
- Bądź grzeczna dla wujka. I... -
jej ton przeszedł w iście kocie mruczenie. - Fajny ten twój brat.
- Argh... Podaj mi swój numer z zastrzeżonego dzwonisz. Jakby co.

Felipa przedyktowała numer i przerwała połączenie.

Lekarka weszła do klubu krzywiąc się na ferię barw i obrzydliwą muzykę. Tego jej jeszcze było trzeba, do poprawy nastroju: hell yeah! Byle szybciej załatwić to co ma do załatwienia. Evans zaczęła się rozglądać za jakimś samotnym mężczyzną mogącym być “wujkiem”. Nie wiedzieć czemu
cholernie jej się kojarzyło to hasło z alfonsem.
Niewielu było ludzi o tej porze, wszyscy za to byli azjatami, murzynami lub mieszankami, Evans była pierwszą białą, która przekroczyła ten próg być może od jakiegoś dłuższego nawet czasu. Zanim dojrzała owego “wujka”, dostrzegła dwóch facetów w garniakach, którzy musieli być ochroną i przypatrywali się jej bardzo uważnie. A chwilę potem, przy jednym z bocznych stolików, zauważyła nie tylko niskiego, pomarszczonego już, wyraźnie wiekowego azjatę. Być może przesunęłaby wzrokiem dalej, w poszukiwaniu owego alfonsa, ale obok tego człowieka siedziała Ann.
No, to było ciekawe. Azjata mógł uchodzić za wujka Ann, tylko pod kątem rasowym, bo wychuchana pani saper raczej nie powinna mieć takich konotacji. Zresztą, kto ich tam wie, grunt, że się ktoś odnalazł. Bez wahania Jack ruszyła do stolika.

Stary mężczyzna lekko skinął ku niej głową i wskazał jej wolne miejsce naprzeciwko siebie.
Usiadła z ulgą, której starała się nie okazać.
- Jak raz się straci kontakt ciężko na was trafić - pokręciła głową. Zdanie było skierowane zdecydowanie w stronę Ann.
Dziewczyna skinęła głową patrząc na Jack bez słowa.
Jak zwykle niesamowicie rozmowna. Evans podarowała sobie jednak westchnięcie.
- Nie znalazłam go. Nikogo już tam nie było. Kręcenie się po Nowym Jorku bez celu nie ma sensu, więc nie pozostaje mi nic innego chwilowo niż czekać. A co tam nowego u nas?
Ann popatrzyła na siedzącego obok niej starego chińczyka wyraźnie z wielką uwagą.

Wujek Li ponownie pyknął z fajki, jego przenikliwe spojrzenie powoli i niespiesznie przesunęło się na Jack, bez słowa chyba ganiąc ją za zachowanie. A może było to coś innego.
- Jak na dotarcie tylko w pewne miejsce, późno zaczęłaś szukać znajomych. I w ciekawy sposób.
Mówił powoli, spokojnie. Głos miał już drżący, ale była to prawie na pewno wina jego wieku.
- Szukałam jak mogłam - odpowiedziała krótko azjacie. Nie miała w planach go obrażać czy coś, ale nie zamierzała też się zwierzać obcemu facetowi, który bez dwóch zdań siedział w podejrzanych interesach. Popatrzyła znów na Ann, ciekawa czy ktoś odciął jej język - No? Możemy pogadać w drodze po moje rzeczy jak chcesz. Potrzebuje zmienić ciuchy.
- Ktoś ci je dostarczy w miejsce, które wyznaczysz.

- Słucham? - brwi Jack podjechały do góry - Że niby jak? Wypieprzacie mnie z roboty?
- Na razie nie zajmujemy się sprawą Newt, a w kolejnym zadaniu dla C-T nie uczestniczysz. -
Powiedziała spokojnie panna Ferrick.
- Kto tak powiedział? Niech zgadnę Dirkauer? No tak zapomniałam się zgłosić osobiście. Ale Felipa miała negocjować w imieniu nas wszystkich, więc oczywiste, że moją zgodę macie.Jakbyś mogła przypomnieć mi telefon to zaraz wyjaśnię tą sprawę. Ja niestety wszystkie numery straciłam korzystając z twojej rady.
Ann podyktowała jej numer z pamięci nie patrząc nawet na holofon.

Stary mężczyzna chrząknął znacząco.
- Nie spotkaliśmy się tu, aby dzwonić i ustalać coś z pewnymi panami z płonącego wieżowca.
Pyknął jeszcze kilka razy, ciężko było stwierdzić o czym myślał.
- Obie panie pracujecie z moją siostrzenicą. A mnie już męczą pytania, które o nią zahaczają, pociągając za sobą pewne konsekwencje.
- W takim razie bardzo mi przykro, ale chyba powinien pan się rozmówić z siostrzenicą. Ja ze swej strony mogę obiecać, że już nie będę męczyć. To teraz Ann może ja zadzwonię do Dirkuara, a potem dokończymy swoją rozmowę gdzie indziej? W celu zapewnienia spokoju szanownemu panu?
- Możesz rozmawiać - Ann wzruszyła ramionami. - Ja się nigdzie nie wybieram.
Li pstryknął palcami. Jeden z ludzi pod ścianą pojawił się natychmiast, wysłuchując szeptu tamtego. Skinął głową i ruszył, by przekazać polecenie dalej.
- Obawiam się, że nie mogę na to pozwolić, panno Jack. Porozmawia pani w oddaleniu od tego miejsca. A co do Felipy, miałem nadzieję, że dołączy do nas od razu, bez spóźnienia. Ciężko jednak o punktualność u dzisiejszej młodzieży.
- No to mamy problem - lekarka posłusznie schowała holofon, przedtem jednak zapisując numer Alana - Ja nie mogę zadzwonić, ty nie chcesz opuścić tego miejsca. Rozmawiałam z Felipą przed wejściem, nie wydawało się by tu zmierzała. Nie wiem ile przyjdzie nam na nią poczekać.
- Zamów coś sobie - odparła Ann - Polecam zieloną herbatkę. Naprawdę świetna.
- I będziemy czekać? Niech i tak będzie.

Azjata uśmiechnął się delikatnie i krótko, obserwując kobiety spod zmrużonych powiek.
- Siostrzenica obiecała mi, że zaraz tu będzie. Wierzę jej słowom.

Felipa pojawiła się po kilkunastu minutach. Do klubu weszła z tą swobodą jaką się ma u siebie w domu. Przysiadła się do stolika poprawiając przeciwsłoneczne okulary, które w słabo
oświetlonym pomieszczeniu wydawały się nie na miejscu.
- Miło cię widzieć wujku - skinęła mu głową po czym przeniosła wzrok na dziewczyny. Ann...Jack.
- Hello - Evans ucieszyła się na widok latynoski. Dobra była popaprana i najwidoczniej miała ochotę przelecieć jej brata, ale przynajmniej można było z nią pogadać. Nie zachowywała się jakby ktoś permanentnie wsadził jej kij w dupsko - Wiesz, że Ann wypieprza mnie z roboty?
Li skinął głową na powitanie, ale chwilowo nic nie mówił, nie wyglądał nawet na takiego, co słucha dokładnie.
Ann też bez słowa popatrzyła na Felipę.
- Nikt cię nie wypieprza z roboty. Co się działo nad ranem?
- Problemy osobiste -
Jack skrzywiła się wyraźnie nie chcąc rozwijać tematu w obcym miejscu, zresztą Felipa powinna dostać szczegółową relację od Ann - Zgubiłam faceta i nie odnalazłam mimo kilku godzin szukania. Po drodze zniszczył mi się holofon i odcięłam się od świata. Stąd
moje poszukiwania, które zahaczyły o twojego wujka.

Felipa miała za duże doświadczenie z ciśnięciu kitu żeby jednego nie wywęszyć. Skinęła jednak głową.
- Pogadamy o tym później.
Przeniosła wzrok na starego Chińczyka.
- Porozmawiamy... na osobności?
Uśmiechnął się do niej. Potem skinął głową obu pozostałym dziewczynom, dłużej zatrzymując spojrzenie na Ann. Uniósł ramię, wyraźnie czekając na pomoc Felipy.
Ann uniosła się:
- To my powinnyśmy na chwilę się oddalić. - Powiedziała z szacunkiem, a potem popatrzyła znacząco na Jack.
- Możemy - Jack podniosła się dość leniwie - Chociaż mam wrażenie, że jeszcze nie dawno nigdzie się nie wybierałaś i to jeszcze w moim towarzystwie. Cóż za postęp.
- Skończyła mi się herbata.
- Panna Ferrick uśmiechnęła się i ruszyła w kierunku baru.

***

- Idziemy.
- Gdzie chcesz iść? -
Spytała Ann - Uważasz, że wszystko jest ok? - Popatrzyła na Felipę.
- Z Jack? - przeniosła wzrok na blondynkę. - Pogadamy ale w między czasie, si? Na razie skontaktujemy się z Remo, posłuchamy czego dowiedział się na temat naszych znajomych. I czy Walters ruszył sprawę Newt.
Ann popatrzyła na Felipę a potem na Evans:
- Nie wiem czy Jack mówi prawdę. Może tak, może nie. Na tym się nie znam, ale znam zasady postępowania, gdy ktoś może być spalony. Nie zgadzam się na na to by nam towarzyszyła w najbliższym czasie. Nie powinniśmy jej nic mówić jeśli nie dostaniemy polecania z góry, a i wtedy... - zawahała się - nawet wtedy nie jestem pewna czy chiałabym w
tym uczestniczyć.
- No dobrze -
Felipa wskazała stolik w rogu sali. - Skoro już mamy miejsca siedzące i bezpieczny lokal... - skinęła na barmana. - Carlos, podrzuć nam trzy piwka.
Sama zajęła miejsce przy stoliku i zaplotła razem dłonie.
- No dobra Jack. Lubię cię. I lubię twojego brata - jej uśmiech się poszerzył. - Ale jeśli na czymś się znam bezbłędnie to na kłamstwie. Może więc zaczniemy od początku, co się stało nad ranem?
- Tak jak mówiłam - Jack w jawnej irytacji błysnęła zębami siadając jednak - Ktoś porwał mojego faceta, nie wiem nawet czy jeszcze żyje. Próbowałam pomocy moich kontaktów, ale okazało się być to failem. Straciłam tylko czas. A teraz jestem tu przekonując się, że nagle niektórzy mają ze mną problem, mimo, że bez skrupułów wciągają w to mojego brata.
- Carino, wciskałam kit lepiej od ciebie kiedy miałam sześć lat - na stół wjechały browary i Felipa upiła gęstą pianę. - Twoje usta mogą kłamać ale twoje ciało mówi mi prawdę. Jesteś jak otwarta książka. Zapytam więc ostatni raz, co się wydarzyło nad ranem?
- Nad ranem? Powiedzieć co się stało nad ranem? - lekarka wyraźnie wściekła pochyliła się nad stołem ignorując piwo - Ktoś strzelał do mojego faceta, który najwyraźniej został porwany, bo ciała nie znalazłam. Może już nie żyje, nie wiem. Nie wiem przez kogo mogę się tylko domyślać. I nic od tego czasu nie udało mi się zdziałać. Więc proszę nie wkurwiaj mnie dodatkowo chica.

Ann słuchała tego co miały do powiedzenia obie kobiety z uwagą. Kiedy na chwilę zamilkły wymieniając tylko spojrzenia powiedziała spokojnie:
- Tak naprawdę prawda nie ma znaczenia. Najważniejsze tutaj jest zaufanie. Cokolwiek zrobiłaś do tej pory Jack nie skłania mnie do tego bym ci ufała, a nawet wręcz przeciwnie. Jesteś gotowa ryzykować, nie słuchając innych - twoja sprawa, ale nie dziw się że potem ktoś nie chce z tobą dalej pracować. Ja nie chcę. Musisz się postarać by mnie przekonać, że warto zmienić zdanie, a gniewem i złośliwościami z pewnością tego nie osiągniesz.
- Twoja hipokryzja jest rozbrajająca Ferrick - Jack opadła na kanapę - Przypomnij mi Felipa czy nasza droga Ann konsultowała się z nami nim rozwaliła ścianę? Nie wydaje mi się. Nie zamierzam się tłumaczyć, ale chce dalej działać. I będę dalej działać, bo porwanie Diego wiążę się z tą sprawą. Mogę albo wam pomagać, albo działać na własną rękę i możliwe, że
zacząć wchodzić w drogę.

- Ok - Ann skinęła głową - satysfakcjonuje mnie takie rozwiązanie. Ty działasz osobno. Podrzucę ci Twoje rzeczy w jakieś miejsce z którego będziesz mogła je odebrać i możemy tu zakończyć naszą znajomość.
- Ominęło mnie jakoś, że zostałaś wybrana szefem w przeciągu kilku ostatnich godzin? Nie? To pozwól, ze w tej sprawie skontaktuję się ze zleceniodawcą. Nie sądziłam, że wystarczy parę godzin, by wysiudać mnie z zadania. Zdążyliście już przekonać Alana by moją ewentualną kasę rozdzielił między was?
- Spokojnie kwiatuszki, bo zaraz zaczniecie rękoczyny - Felipa odpaliła papierosa i wyciągnęła się na krzesełku w pozie zupełnie swobodnej jakby cała rozmowa niespecjalnie ją przejęła. - Kręcisz Jack. Nie mówię, że nas sprzedałaś ale walisz ogólniki i podręcznikowo uchylasz się od odpowiedzi. Z drugiej strony - przeniosła wzrok na Ferrick - rzeczywiście
trochę przesadzasz Annie. Konsultowałam z Dirkuarem nasze honorarium grupowo i to chyba oczywiste, że każdy z nas bierze udział w tym zleceniu, nie czepiajmy się pierdół kto potwierdził, kto stwierdził, że to oczywista oczywistość. Jack może robić przy sprawie ale ma ograniczone zaufanie. Trzeba przenieść sprzęt i na razie Evans nie zostanie poinformowana
dokąd. W trakcie roboty okaże się po której stoi stronie, si? Nie wkurwiaj się Annie ale ja już teraz jadę na... oparach. Nie możemy sobie pozwolić na stratę następnego człowieka.

- To nic osobistego Jack. Kwestia zasad w jakich zostałam wychowana. Dla mnie jesteś elementem niepewnym. Co oznacza, że będę się wystrzegała twojego towarzystwa i nie licz na informacje z mojej strony albo możliwość dalszego kontaktu. Dostałam info od Remo, które świadczy o tym, że myśli dokładnie tak samo. Jak widzisz Felipa także ma ograniczone zaufanie. Pozostaje Ed. Damy mu znać jak sprawa wygląda, więc będzie mógł sam się wypowiedzieć. Zostaw swój nowy numer. Jeśli ktoś zmieni zdanie to się skontaktuje.
- Felipa ma mój numer telefonu, tyle tylko kwiatuszki, że ja się tak nie bawię. Uczestniczyłam w zdobyciu tamtego sprzętu, więc albo odpalacie mi sporą działkę albo jednak dopuszczacie do informacji gdzie jest sprzęt. Sorry. Ograniczone zaufanie działa w obie strony.

Felipa spojrzała na Jack szeroko otwartymi oczami, zmusiła się żeby przełknąć piwo nie krztusząc się przy tym po czym zaczęła się śmiać.
- Jaja sobie robisz? - mimo rozbawienia w głosie spojrzenie miała twarde, niemal bezwzględne. - Wiesz, że taką gadką sprawiasz, że przychylam się do poglądu Ferrick? Po co ci to teraz wiedzieć? Po chuj?! - ostatnie zdanie krzyknęła poważnie rozeźlona aż barman łypnął w stronę ich stolika. - Na razie sami tego nie ruszamy. Upłynnimy... jak się zrobi bezpieczniej. Jedyne co mi się nasuwa to, że chcesz wiedzieć gdzie jest sprzęt żeby dać cynk tym komu go podpierdoliliśmy.
- Wiesz Jack -
Ann pokiwała głową - Gdyby porwali kogoś z mojej rodziny szalałabym teraz z rozpaczy i w dupie miałabym łupy czy kasę. Zrobiłabym wszystko, dosłownie wszystko by ich odzyskać.
- Widzisz Ferric, chyba wychodzi wychowanie w bogatym domku, bo uwierz mi poszukiwanie kogokolwiek jest dużo łatwiejsze jak się ma pieniądze. Dużo pieniędzy. A wiedzieć mi to z tego powodu, że przestałam wam ufać. Przychodzę, szukam was by dalej działać, a wy robicie ceregiele, hocki klocki, jakbyście nie przymierzając chciały mnie wypieprzyć na kasę. A ja jak już mówiłam kasę tą potrzebuje. Niestety nie miałam szczęścia urodzić się w bogatej rodzinie.
- Sorry, poniosło mnie - Felipa czuła, że przez speeda myśli za szybko i działa za szybko. Wybuch był niepotrzebny chociaż może mogła to zwalić wyłącznie na swoje latynoskie korzenie. - To nie jest dobry moment żeby wszczynać burdy. Mówisz, że kasa jest ci potrzebna na poszukiwania twojego hombre? W ciągu paru dni i tak tego nie sprzedamy, bądźmy realistami, kupców na coś takiego nie załatwia się w godzinę. Jak opchniemy sprzęt dostaniesz swoją działkę, na razie możesz się zadłużyć. Jeśli nie masz u kogo porozmawiam z wujkiem i wynegocjuje ci niski procent. Kwestia sprzętu jest niedyskutowalna. Możesz się obrazić i działać solo albo przyjąć ten fakt do wiadomości i pozwolić sobie pomóc. Mówiłam już kurwa, że cię lubię - po bardzo poważnym monologu wreszcie się uśmiechnęła i wróciła jej frywolna beztroska mina. - I twojego brata. Kto wie, jego może nawet bardziej. Porwali twojego faceta, wiem, masz prawo się wkurwiać. Znajdziemy go. Realizujmy po prostu plan, po kolei i do wszystkiego dojdziemy.
- Przeprosiny przyjęte. Długu u wujka nie potrzebuje, mam dziwne wrażenie, że dłużnicy z lekko przeterminowaną ratą szybko i źle u niego kończą. Kupuje jednak sprawę sprzętu. Ale jeszcze jedna rzecz została. Jak mam z wami działać przy nastawieniu Ann i Remo, który widać nie ma oporów by przypierdolić się do mojego brata, ale ze mną już gadać nie chce. Nie chcę zginąć przez ich paranoje.
- Zginąć? - Ann popatrzyła na nią - To że ci nie ufam nie znaczy że jakoś chcę ci zagrozić. Świat jest duży. Wcześniej żyłaś bez naszego towarzystwa, teraz też sobie poradzisz. - Wzruszyła ramionami.
- Masz problem ze słuchem? Żyć bez was mogę, działać w tej samej sprawie już nie bardzo.
- Zaczynacie mnie nużyć... - Felipa dopiła piwo i wytarła usta rękawem. - To nie polega na odbijaniu piłeczki. Kontaktujemy się z Remo, mówi nam na czym stoimy, gonimy za następnym tropem - spojrzała na Ferrick. - Biorę na siebie Jack. Będę jej patrzeć na ręce i będziemy działać razem. Nie potrzeba nam teraz kurewskich braków kadrowych, si?
- Nie Si -
Ferrick zacisnęła usta - Jeśli będziesz ją ciągać za sobą ostrzegaj mnie gdzie się pojawiacie. Od tej chwili będę się wystrzegała tych miejsc.
- Jesteś do bólu irytująca Ferrick -
Felipa uśmiechnęła się półgębkiem. - Chodź - złapała Azjatkę za ramię i pociągnęła. - Coś ci pokażę. Czekaj tu Evans.

Evabs wzruszyła ramionami. Chętnie by podsłuchała jak obrabiają jej tyłek i snują paranoiczne plany, nie miała jednak zamiaru narażać się na gniew właściciela jakimś dziecinnym skradaniem.

Wróciły po kwadransie. Felipa uśmiechnięta, Ferrick z zaplecionymi na piersi ramionami i niezbyt przejednaną miną.
- Dobra, mamy chwilowy kompromis - Felipa klepnęła Jack po łopatce. - Ja i ty stanowimy jedną część zespołu, oni drugi. Powiedzmy, że to taki okres próbny po twoim powrocie na łono ekipy. Parę dni spędzimy jak sjamskie siostry, jak się wszystko wyjaśni wracamy do starego trybu, wszystkim pasuje? - spojrzała wymownie na ciągle skwaszoną Ann.
Dziewczyna skinęła głową:
- W takim razie ja znikam. Jack powiedz Felipe gdzie zostawić twoje ciuchy. Z oczywistych względów nie dostaniesz mojego numeru.
Skinęła głową na pożegnanie.
- Przywieź je tu. I pośpiesz się z łaski swojej. - więcej rozmawiać z Ann nie zamierzała, zresztą dziewczyna po jej ostatnich słowach się oddaliła, za to zwróciła się do Felipy - Przyjmuje sjamskie siostry w sprawach misji. Ale mam sprawy prywatne, które nie są twoim udziałem jak na przykład moja dzisiejsza rozmowa z bratem, o której wiesz. Jeśli będziesz się upierać żeby być przy tym i temu podobnych rzeczach to się nie dogadamy.
- - Dziewczęta, więcej optymizmu
- Felipa pociągnęła kilka łyków z piwa Jack, którego tamta nawet nie tknęła. - Pogadasz z bratem w cztery oczy. Ja posadzę swój zgrabny latynoski tyłek wi drugiej cześci sali. I nawet nie będę z tego powodu narzekać - jej mina jednoznacznie świadczyła, że znów chodzi o Roya. - Pogapię się.
- Nie chica. Co najwyżej posiedzisz sobie w knajpce z kolejnym piwem, które ci postawie, a ja sobie pójdę z Royem na spacer. Sorry, zaufanie po waszej pogawędce mi nie wzrosło. Będę się musiała obejrzeć pod kątem podsłuchów pewnie, dla spokoju własnych myśli, którym nieustannie dostarczacie pożywkę.
- I vice versa. Każdy posprawdza się na ewentualność pluskwy, to oczywiste. A co do twojego brata... Dobra. Dojdziemy do konsensusu. Czasem musimy puścić się za rączki. Ja na przykład, jeśli wylądowałabym, no wiesz w jakimś hombre... -
uśmiech Felipy był jednoznaczny i prowokujący - wolałabym z jasnych względów żeby dzieliła nas choćby ściana.
- Zgoda. Macie, więc jakiś plan na najbliższe dni? Ja chwilowo i tak czekam na swoje rzeczy. Mam nadzieję, że paranoiczka się pośpieszy.


***

W oczekiwaniu na swoje rzeczy Jack postanowiła wykonać jeszcze jedną zaległą sprawę; telefon do Alana. Wyszła z baru, wraz ze swoim nowym wytatuowany cieniem, by wybrać numer podyktowany przez Ann. Swoją drogą ciekawe skąd znała go na pamięć? Pewnie sypiali ze sobą, chociaż Jack mogłaby przysiąc, że Azjatka ze swoimi warunkami powinna mieć lepszy gust.
- Tu Evans, doszło do małego nieporozumienia. Felipa negocjowała w imieniu nas wszystkich i myślałam, że to załatwia sprawę potwierdzenia mojego dalszego udziału w robocie, ale chyba nie.
- Przecież wyraźnie zaznaczyłem, że chcę mieć potwierdzenie bezpośrednio od każdego. To chyba było proste do zrozumienia? - Alan wydawał się być podenerwowany. - Podobno miałaś jakieś kłopoty?
- Nic poważnego. I tak wyraźnie zaznaczyłeś. Przepraszam. Teraz już wszystko wyjaśnione i jestem gotowa do działania.
- Potrzebuję pełnej weryfikacji przez kogoś, kto nie zapomniał o tak drobnym szczególe jak potwierdzenie. Niech do mnie zadzwoni.
- Poczekaj, Felipa jest obok mnie -
lekarka przewróciła oczami nim podała holofon latynosce - Potrzebuje weryfikacji.
- Hola Alan słonko moje -
ton Felipy był swobodny i poufały. - Potwierdzam, Jack dalej robi nad naszą sprawą. Swoją drogą zaliczki już nam przelaliście? Jestem tak zarobiona, że nawet nie miałam czasu sprawdzić.
- Tak -
był wyjątkowo konkretny. - A wspólne pieniądze na koncie Ferrick.
- Ja też tęsknie kotku
- Felipa przerwała połączenie i oddała holo Evans. - Już.
- Dzięki. W wolnej chwili będę potrzebowała jeszcze nowych papierów i przebicia blach na motor. Możesz pomóc prawda?

Mogła, ale to już po spotkaniu z Royem, które obie wyczekiwały. Każda w innym zresztą celu.
 
Nadiana jest offline  
Stary 02-12-2012, 12:07   #90
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Jeżdżenie po ulicach Manhattanu nie było szczytem konspiracji, Remo nie mógł za to wymyślić nic lepszego w danej chwili. Wyszukiwanie informacji, gdy te mogły być chronione i monitorowane, nigdy nie dawało pewności, że zatarło się za sobą ślady. Haker miał wrażenie, że i tak wszyscy są zbyt pewni siebie i ostatecznie zemści się to przeciwko nim. Pewność siebie jednak pomagała w wielu sytuacjach, ciągle i ciągle nakręcała do dalszego działania. Tak więc jeździł po tych pieprzonych uliczkach, zataczając coraz większe kręgi wokół Corp Tower, aż wreszcie wyjechał z najbogatszej dzielnicy.
Ciszył się tylko z tego, że przeszukiwanie sieci dawało jakieś rezultaty. W kwestii Alexandrów niewielkie, przesłał natomiast Ferrick, Jesus i Waltersowi te informacje, które odnalazł o sportretowanej trójce. Łatwo było w tym przypadku podążyć tylko za modelką. Pewnie jakby wypytać paparazzich, to wiedzieliby o jej życiu więcej niż ona sama.
Oglądanie jej nagich fotek dało mu jakieś zajęcie na jakiś czas.

Sytuacja zaczęła się zmieniać około piętnastej, kiedy to reszta grupy zaczęła się kontaktować. Pierwsza była wiadomość od Ann.
"Dostałam info od ojca takiej treści: <Ofiara to prawie na pewno Hanne. Słuch po jej synu zaginął, nigdzie nikt go ponoć nie widział, wojsko nawet do jego domu wysłano, ale wrócili bez niego.> Może masz pomysł co dalej? Roy Evans zadekował się na Bronxie, Felipa próbuje przyciągnąć jego uwagę, powalając mu kumpli paralizatorem."
"Powiedz jej, że nie zależy mi na trupach, tylko na facecie, z którym będzie dało się pogadać i coś załatwić. U mnie bez konkretów co do miejsc. Powinniśmy jak najszybciej dostać się do domu Alexandra, mamy wjazd na osiedle. Sam tam nie wejdę."
"Jadę na spotkanie z Jack. Odezwała się do wujka Felipy. Potem mogę jechać do domu Aleksandra. Zabierzmy też Eda, ktoś może na nas tam czekać."
Był to jedyny sensowny trop odnośnie poszukiwania obu złodziei, Remo nie zdziwiłby się zupełnie, gdyby się okazało, że Corbin też wsiąkł. Ktoś ich wyeliminował, czy specjalnie zapadli się pod ziemię? Nie napisał tego, odpowiadając krótko.
"Nie bierz Jack. Daj znać gdzie i kiedy, podjadę".
"Nie miałam takiego zamiaru. Zasada jest prosta: Nie wiadomo czy można jej ufać, więc nie należy tego robić."

Ferrick czasami wydawała się bardziej przewrażliwiona niż on sam. Sklecił szybko wiadomość do Waltersa.
"Będziemy musieli sprawdzić dom Alexandrów. Mamy wjazd na osiedle. Jedziesz? Przydałby się ktoś z celnym okiem i pewną ręką w razie co."
Odpowiedź przyszła szybko, Ed musiał nie spać i mieć włączony holophone. Nie była zadowalająca.
"Okay ale dopiero koło 10pm. Jestem "stranded" do tego czasu gdzie indziej".
"Jak bardzo ci nie zależy, to pójdziemy sami. Czas może być istotny, bo po Kentonie ani śladu."
Gangster już nie odpowiedział, Kye mógł więc wysnuć tylko jeden wniosek - nie miał nic przeciwko temu rozwiązaniu.

***

Ledwie skończył wymieniać prehistoryczne smsy, gdy odezwała się Felipa, bez zabawy w wielką konspirację, czyli dzwoniąc.
- Hola Remo. Zgadnij z kim właśnie rozmawiam? Roy Evans nie chce się spotkać osobiście ale jest skłonny z tobą porozmawiać. Chciał numer do ciebie ale uznałam, że może lepiej jak spikniecie się w sieci? Na wizji, prawie twarzą w twarz. Podaj nazwę komunikatora i swój numer to mu przekarzę. Pasuje ci tak? On jest chyba równie wielkim paranoikiem co ty, ekstraostrożny.
Kye pokiwał głową, wyłącznie do siebie, podziwiając skuteczność tej dziewczyny.
- El_pierro32@cink.#com, niech zostawi tu wiadomość, gdy będzie dostępny. Dzięki.
Rozłączył się natychmiast. Mimo zmienionych numerów i ciągłego ruchu, korzystanie z ciągłego, namierzalnego połączenia wywoływało ciary na plecach.

Evans odezwał się szybko, pozostawiając na podanej skrzynce krótką wiadomość, wysłaną z jednego z prawie nienamierzalnych adresów.
“Chciałeś ze mną gadać. Po co i o czym?”
Remo nie miał zamiaru rozmawiać w ten sposób, odesłał linka do zewnętrznego serwisu, skonfigurowanego na takie okazje. Był znany w pewnych środowiskach, opinii o nim też było dużo.
“Voice-chat, szyfrowane połączenie z losową zmianą lokalizacji co 5 sekund. Możesz sprawdzić. Odezwij się tam.”

Połączenie nastąpiło po kilku minutach, najwyraźniej Roy weryfikował całą sprawę. Albo zmieniał swoje własne położenie, na wszelki wypadek. Ostatecznie w uszach hakera pojawił się jego opanowany, ale nieufny głos.
- Nawijaj.
- Wiesz już kim jestem, przedstawię się jednak. Nazywam się Kye Remo i w danej sytuacji, o której będziemy rozmawiać, pracuję dla samego siebie. - oficjalnie i pewnie, słowa odcinające go od CT, niewiele znaczyły, od nich było za to dobrze zacząć. - Wybacz, że w ten sposób. Twoja siostra prosiła mnie o poszukanie czegoś dla ciebie. Domyślasz się, że skoro wiem, że dla ciebie, to nie jest zbyt bezpiecznym... przekaźnikiem. Mówiąc wprost, za dużo chlapie ozorem, bez urazy.
Przez chwilę było cicho, a potem Evans odezwał się znowu, choć ciężko było coś wyczytać z jego głosu.
- Bez. Co masz i czego chcesz?
- Szukałeś patentów. Mam takowe. Dam ci wejście na skrzynkę, której adres dostałeś. Tam znajdziesz dwa z nich, w niepełnej jeszcze formie. To tajne dane. Do samego sprzętu za trudno się dostać, zresztą to nie moja działka. W zamian chcę tego, co chciała dać mi Jack, czyli przysługi. Miracle, wszystko co wiesz i co ci powiedzą. Być może potem aranżację spotkania. Nie zrozum mnie źle. Zastanawiam się, czy warto im pomóc. I czy oni mogą pomóc mi. Nie chcę plotek, tylko to, co pochodzi bezpośrednio od nich.

Znów cisza, może dłuższa. Potem głos, nieufny wciąż, ale zainteresowany.
- Rozumiem. Jack nie mogła ci zaoferować takiej przysługi, co? Zastanowię się. Przejrzę to co masz dla mnie i upewnię, że to materiał na wyłączność. Wtedy dam znać.
Było to dokładnie to, czego spodziewał się haker. Nikt nie daje odpowiedzi po jednej rozmowie.
- Znajdziesz tam jeszcze jeden adres. Gdy uznasz, że nie kantuję, odezwij się tam. Otrzymasz resztę specyfikacji, wraz ze wszystkimi planami. Przekaż je i pogadaj z Miracle. Na skrzynce masz też adresy do dwóch osób z pewnej grupy, z którą jestem blisko. Oni także mogą pomóc cię przekonać. Podaję ci się na tacy, bo możesz mnie wydać Corp-Techom. Wiem też, że masz tyle doświadczenia, by wierzyć w prawdę a nie bajki. Fajnie jest wierzyć w cuda, lecz gdy sobie pomożemy, to może nie obudzimy się potem z ręką w nocniku.
Rozłączył się, nie wymieniając grzecznościowych formułek. Tacy jak on czy Evans nigdy tego nie robili.

***

- Możemy jechać do Alexandra. Załatwiłam dodatkowe wsparcie ogniowe na wypadek niespodziewanych komplikacji. Gdzie i kiedy możemy się spotkać?
Rozmowa z Ann ostatecznie zakończyła nudne jeżdżenie w kółko.
- Mam samochód tylko na dwie osoby, mała - Remo powiedział to z lekkim rozbawieniem, nawet jak nie było mu do śmiechu. - Ed nie jedzie, twoje wsparcie się tu nie zmieści. Muszę odstawić wóz, dam znać Dirkuerowi, żeby coś nam wynajął na neutralnych blachach i podstawił na jakiś parking na Harlemie. W tym czasie zdążymy tam dotrzeć.
Zaraz po zakończeniu rozmowy tak zresztą zrobił. W Mustangu przebywał i tak za długo.
 
Widz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172