Miasto Kazan. Jakiś czas temu
Przed słupem ogłoszeniowym stał olbrzym. No, nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, tak się tylko mówi. W każdym razie, człowiek tam miał grubo ponad dwa metry i górował nad wszystkim. Wielki miecz za pasem, kusza na plecach, stalowy napierśnik i zwinięty u boku bat dopełniały obrazu całości. Wielkolud spoglądał na ogłoszenie zamieszczone na słupie kręcąc głową na różne strony i krzywiąc się nieładnie. Od czasu do czasu rzucał jakąś córą negocjowanego afektu czy innym członkiem. W końcu porzucił to zajęcie i rozejrzał się po placu. Obok niego przechodził Winicjusz, miejscowy bard, hulaka i pogromca serc niewieścich o aksamitnym głosie, blond grzywie i idealnie białych zębach.
- Ty! - głos olbrzyma brzmiał, jakby przepuszczono go przez tubę i dla lepszego efektu dodano zgrzyt uderzającego o siebie metalu.
- Ty, kurdupel! Czytaj! - - Co?! Jak śmiesz?! Czy wiesz kim JA jestem dzikusie?! Ty oberwany... -
MLASK!!!
- Dofsze, jusz dofsze. Szytam, szeciesz szytam, no! - Zamek Lorda Savrasa
Wolf łypał na dwójkę możnych spode łba, zupełnie jakby patrzył na potencjalny posiłek. Nie obyty na salonach zastanawiał się, co powiedzieć i w końcu zdecydował się na potężne beknięcie.
- NIE. -
Stwierdził krótko i ruszył do wyjścia. Przed wyruszaniem trzeba było jeszcze odwiedzić gospodę i nowo budowany młyn. Czekała tam na niego żona młynarza. I jego córka. I siostra. No i młynarz. Trza się będzie uwinąć.