Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-11-2012, 21:22   #169
Lilith
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Migotliwy płomień świecy wyczarowywał dziwne, hipnotyzujące niemal błyski w niewielkim flakoniku. Mętna ciecz, stanowiąca zawartość szklanego naczynia, zdawała się żyć własnym życiem. Przyzywała. Kusiła. Ukazywała wizję wolności.
Samkha otrząsnęła się spod jego czaru i zmusiła do rozsądnego, trzeźwego myślenia. Od czego chciała się uwolnić? Od odpowiedzialności? Od wszelkich związków z Osulfem i jego rodziną? Od przeszłości? Czy od tego, co miało nastąpić w przyszłości także zechce uciec? Dokąd?
Czyż Osulf był tak złym człowiekiem, by potrafiła bezdusznie i bez litości zabić jego nie narodzone jeszcze dziecko? Zwłaszcza teraz, kiedy jej zmarły małżonek nie mógł już go ochronić? Aż tak bardzo go nienawidziła? Bynajmniej. Kiedyś chciała mu je dać, lecz nie potrafiła.
Zabawne. Teraz, gdy okazuje się, że wreszcie mogłaby stać się matką, już tego nie chce?

Jeśli nosiła w sobie jego dziecko, to od jak dawna? Kiedy ostatni raz Osulf przyszedł do jej łoża? Od jesieni tego nie robił, a potem jakby odzyskał męskie siły. Po raz ostatni. Zmarł, nim większy z księżyców zdążył znów pokazać swą pełną twarz.
Jak to możliwe, by nie spostrzegła, że jest brzemienna? Dni jej kobiecej dolegliwości nadchodziły tak, jak dotychczas. Słyszała kiedyś jednak, że czasem tak bywało.

A jeśli zażyje tę miksturę? Kilka razy obróciła flakonik w palcach.
Dwie zimy temu widziała przedwcześnie urodzone dziecko. Było takie maleńkie. Mieściło się w dłoni. Widziała też ból i rozpacz jego matki. Omal nie odeszła za nim w gorączce. Czy taki los miała zgotować sobie i dziecku, które nosiła w łonie?
Chyba nie umiałaby. A jeśli tak, przez wiele dni byłaby zupełnie bezbronna. Zależna od ludzi, którym nie mogła zaufać.

Odstawiła flakonik, z przerażeniem patrząc na własne dłonie, ze zgrozą wsłuchując się we własne myśli. Jak mogła snuć podobne plany? Czy miała walczyć z nienarodzonym dzieckiem? Dzieckiem swojego prawowitego męża?
Żadną miarą. Jeśli bogowie ją pobłogosławili, to urodzi Osulfowi syna lub córkę. A miksturę od Noituus odda rankiem komuś, komu się ona bardziej przyda.
Czując dziwną lekkość na sercu zdmuchnęła świecę i powoli zaczęła się rozbierać.


Powoli już zasypiała, gdy stukanie zawróciło ją sprzed samej granicy snu. Wysunęła się spod skór i podeszła do drzwi. Nasłuchiwała przez chwilę, a potem ostrożnie je uchyliła.
Pusto.
Wyjrzała na korytarz. Tak z jednej, jak i z drugiej strony nikogo nie było. Potrząsnęła głową i zamknęła drzwi.
Była już w połowie drogi do łóżka, gdy stukanie rozległo się ponownie. Tyle że nie od strony drzwi. Ktoś stukał w okienko.
Któż to mógł być? Zaskoczona wojowniczka na wszelki wypadek chwyciła oparty o wezgłowie łóżka miecz. Kto i po co miałby do niej zachodzić po nocy i to po dachu? Wróg? Złodziej? Zabójca? Po co w takim razie pukał? Podstęp? Chaotyczne myśli szturmem pchały jej się do głowy. A jeśli to przyjaciel? Dlaczego więc nie zapukał do drzwi? Może to był ktoś z zewnątrz?
Przygotowała miecz do pchnięcia i odblokowała okiennicę.

- Ktoś ty? - zapytała ostrym tonem.
- Przyjmuje pani gości? - dobiegł ją z góry znajomy głos.
- Chris?! Co ty tu robisz? - zapytała zaskoczona.
- Chcę z tobą porozmawiać - padła odpowiedź. - Teraz, jeśli można.
- Coś się stało? - Wychyliła się przez szeroko otwarte okno i spojrzała w górę. Chris leżał na dachu, wystawiwszy jedynie głowę. - Dlaczego przez okno?
- Bo po korytarzu biega zbyt wiele osób - odparł. - A wolałbym, by nie widziano nas na tajnych naradach - wyjaśnił.
- Zdajesz sobie sprawę, że zabiliby cię, gdyby straż zobaczyła cię na dachu? - powiedziała przestraszona. - Wchodź szybko. Jeśli cię ktoś zauważy będziemy mieć naprawdę duże kłopoty. - Cofnęła się robiąc mu miejsce.
- Musieliby wejść na dach - odparł Chris, jednak skorzystał z zaproszenia gdy tylko Samkha odsunęła się od okna.

Wyjrzała jeszcze na chwilę spoglądając czy nikt z mieszkańców domu królewskiego nie zainteresował się szmerami na dachu, a potem natychmiast zamknęła okiennice. Dopiero wtedy zapaliła świece. Spojrzała uważnie w twarz swego niespodziewanego gościa gestem zapraszając go by usiadł na ławie.
- Opowiadaj - rzekła przyciszonym głosem - bo nie sądzę, że zadałeś sobie tyle trudu bez ważnego powodu.

Nastrojowa ciemność zachęcała wprost do snucia ponurych opowieści, lub też ciekawych czynów. Bardzo ciekawych...
Chris poczekał, aż Samkha usiądzie, potem zajął wskazane miejsce.
- Miałem niedawno ciekawą wizytę. Odwiedziła mnie Alana. Uprzedziła, że nasz wspólny znajomy, Earm, ma zamiar się ze mną rozprawić w zamian za oskarżenie, jakie na niego rzuciłem. A jeśli on nie da mi rady, to, przy poparciu Mildrith, znajdą się inni.
- Alana - mówił dalej - jako że ma dobre serce, jest pełna wdzięczności... to moje przypuszczenia... W każdym razie zorganizowała nam ucieczkę. Konie ponoć czekają przy bramie.

Samkha słuchała z coraz większą uwagą. Nie miała wątpliwości, że ktoś czycha na życie Chrisa, który dopiero co, o włos uniknął śmierci. Możliwe, że ona i Erlene także staną się celem ataków. Tak więc i bez zachęty ze strony Alany wiedziała, że czas był najwyższy, żeby wynosić się stąd jak najszybciej.
- To byłaby świetna okazja, żeby stąd zniknąć - cedziła słowa z zastanowieniem. - Musielibyśmy szybko powiadomić Erlene. Chociaż to kompletnie popsułoby nam plany - dodała po chwili.
- Sądzisz, że Erlene zdecydowałaby się na ucieczkę? - spytał. - Sądzisz w ogóle, że Alana mówi prawdę?
- Dlaczego miałaby kłamać? - Samkha lekko zmarszczyła brwi. - Wierzę, że Earm naprawdę wolałby cię uciszyć. Byłeś jedynym świadkiem tego, co tam się naprawdę stało. Jedynym, który może postawić mu jakieś zarzuty.
- Moja ucieczka byłaby ewidentnym dowodem tego, że to nie ja mówiłem prawdę - stwierdził Chris. - Czyim stronnikiem jest Earm?
- Zawsze był w stronnictwie Alany, ale... - zastanowiła się chwilę - on i jego rodzina są krewnymi królowej Mildrith. Wprawdzie dość dalekimi krewnymi, ale jednak.
- Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu - mruknął Chris.
- Słucham? - zdziwiła się Samkha.
- To takie powiedzenie z mojego świata - uśmiechnął się Chris. - Czasami w rodzinie można znaleźć największych wrogów.
- To prawda - szybko opuściła wzrok. - Ja też zawsze byłam stronniczką Alany.
- Nikt nie jest doskonały, moja pani - Chris skłonił się uprzejmie. - Ale powiedz mi, czemu Alana miałaby występować przeciw Earmowi?
- Nie wiem. Nie rozumiem tego, co się tu dzieje. Ufałam jej, służyłam jej chętnie. - Przymknęła oczy i potrząsnęła głową. - Coś się zmieniło.
- Polityka - odparł niechętnie Chris. - Jak kto chce się wspiąć na tron... Żądza władzy zmienia ludzi. Po co być drugą, skoro można zostać pierwszą. Chyba od dawna Alana na to liczyła, jako córka króla, prawda?
- Cieszyła się powszechnym szacunkiem. Ma nieposzlakowaną opinię.
- Ideał wprost - stwierdził jej rozmówca, z pewnym powątpiewaniem w głosie.
- Znam ją. Nie tylko jako królewską córkę i zwierzchniczkę. Znam ją po prostu jako dobrą, szlachetną dziewczynę. - Rozłożyła bezradnie dłonie. - Gdybym nie widziała wyrazu jej twarzy, kiedy tamta biedaczka skoczyła w ogień... Nie rozumiem.

Chris przez chwilę milczał, wpatrując się w sylwetkę Samkhy, która wstała i zaczęła nerwowo przechadzać się po izbie, zapomniawszy o tym, jak skąpe jest jej odzienie. Dopiero po chwili się odezwał.
- Nie znałem jej przedtem - stwierdził. - W tej chwili nie wiem, czy mogę jej zaufać. No i jestem przekonany o tym, że istnieje związek między nią a Earmem. Gdyby została królową, to kogo by musiała pośłubić? Kogo by chciała, byle był z odpowiedniego rodu?
- Mildrith, po śmierci króla próbowała ją skłonić do poślubienia jednego ze swoich krewnych, lecz Alana nie zgodziła się i plany królowej spełzły na niczym - odparła Samkha. - Jeśli Alana odda swą rękę komukolwiek, to jej małżonek zostanie królem, nie ona. Mildrith pragnęła, by do czasu, kiedy jej syn osiągnie wiek męski władza królewska pozostała w jej rodzie.
- Alana ma większe prawa do tronu, niż Mildred i takie same, jak syn królowej? - spytał.
- To męski potomek dziedziczy władzę - sprostowała wojowniczka. - Wodan jest jednak jeszcze na to za młody. Mildrith po śmierci męża została regentką na czas, póki nie osiągnie właściwego wieku. Gdyby udało jej się wydać Alanę za odpowiedniego do swoich celów kandydata, córka królewska przestałaby być dla niej groźną rywalką.
- Co Alanie nie odpowiada, to oczywiste - stwierdził Chris.
- Wiem doskonale, że członek rodziny Mildrith na królewskim tronie byłby tylko marionetką w jej rękach. Alana niewiele miałaby do powiedzenia.
- Earm też? A gdyby wzięła za męża jakiegoś... Nie, to nie ma sensu. Alana musiałaby pośłubić kogoś, kto byłby jej bezwzględnie posłuszny. Lepiej dla niej zostać wolną. Ale jak chce zdobyć tron?
- Nigdy nie usłyszałam z jej ust, by pragnęła małżeństwa. Nie słyszałam też o żadnym szczęśliwcu, który cieszyłby się u niej jakimiś względami.
- Mogła to skrywać. Podobnie jak i imię tego szczęśliwca - stwierdził Chris. - Poza tym, czy na małżeństwie dobrze by wyszła? Wątpię.
- Jeśli znalazłaby odpowiedniego kandydata... Jednak równocześnie zmuszona byłaby usunąć z drogi swojego przyrodniego brata i jego matkę... - snuła głośne rozmyślania Samkha. - W innym przypadku nie odniosłaby większych korzyści. Gdyby pozostała jedyną prawowitą dziedziczką Eadgarda zyskałaby pełnię wolnej woli i wyboru.
- Gdyby jej właśnie udało się powstrzymać Dzikich, usunęłaby Mildrith w cień, jako nieudolną władczynię - podpowiedział jej Chris. - Na jej miejscu do tego właśnie bym dążył.
- Jest jeszcze coś. - Wojowniczka przez krótką chwilę zmagała się z sobą czy wyjawić Chrisowi z jaką misją królewska córka wysłała ją do Noituus.
Chris przyglądał się jej w milczeniu, czekając na ciąg dalszy.
- Kiedy wyruszaliśmy w drogę, Alana poleciła mi, bym zaniosła Wiedźmie dar od niej i zapytała czy zna jakiś sposób, by dowieść, że Wodan nie jest prawowitym synem Eadgarda.
- I jaką dostałaś odpowiedź? Że zna taki sposób? - spytał Chris.
- Jedyną odpowiedzią było to, co wszyscy usłyszeliśmy w jaskini z ust Lokiego: “Bękart królem nie zostanie.” Czy w takim razie podejrzenia Alany i plotki krążące wśród ludzi są prawdą? Czy Mildrith nie była królowi wierną małżonką?
- Taką odpowiedź można tłumaczyć na kilka sposobów - stwierdził Chris. - Wcale nie musi to dotyczyć Wodana. Równie dobrze wybraniec Alany, bez względu na to, kim jest, może być w rzeczywistości bękartem. O Mildrith krążą różne plotki. Nie wnikam w ich prawdziwość. Od dawna krążą? Jeszcze przed śmiercią króla?
- Im więcej czasu upływa od śmierci króla, tym stają się śmielsze. Nikt jednak nie miał czelności postawić królewskiej małżonce żadnych oficjalnych zarzutów. Nikt też chyba nie potrafi udowodnić tego przed Radą, w innym wypadku wielu już próbowałoby wykorzystać takie argumenty dla własnych interesów.
- Są dwa sposoby odsunięcia Mildrith od władzy. Nie myślę o jej fizycznym usunięciu - zaznaczył Chris. - Albo da się udowodnić niewierność, albo niekompetencję. Pierwsza metoda zawiodła. Ludzie mogą strzępić języki do woli, ale to nic nie zmieni. Drugi sposób jest o krok od spełnienia się. Hordy Hirvio zalewają kraj, a królowa nie potrafi nic z tym zrobić. Na dodatek straciła Róg. Trzeba zatem coś z tym zrobić. Jak najszybciej znaleźć inną regentkę, bardziej kompetentną, która weźmie się do roboty i ocali kraj, zanim Dzicy wszystko zniszczą.
- A Dzikim ktoś pomaga - dodał.
- Ktoś, kto zna tajne, nieznane niemal nikomu wejścia do obwarowanych grodów - uzupełniła domysły Chrisa.
- Trudno przypuszczać, by Hirvio zdołali to odkryć na własną rękę - przytaknął Chris. - I raczej nie byłaby to Mildrith, która w ten sposób podcinałaby nogi własnego tronu. Gdyby nagle zabrakło Mildrith, Wodena i Alany... Kto byłby największym pretendentem do tronu?
Samkha nie wahała się ani chwili.
- Nie ma nikogo takiego - stwierdziła z pełnym przekonaniem. - Rozpoczęłaby się prawdziwa wojna domowa, bo każdy uważałby, że ma takie same prawa do tronu jak pozostali.
- Niech nas bogowie chronią - westchnęła z troską. - Tak bardzo chciałabym wiedzieć o co w tym wszystkim naprawdę chodzi. Najpewniej, nawet tęższe głowy miałyby problem z rozwiązaniem tej zagadki.
- Bez wątpienia jak wrócimy, to się dowiemy - stwierdził Chris. - Przywieziemy Róg i głowę zdrajcy i wszystko się wyjaśni.
- Przynajmniej jedno z nas jest dobrej myśli - uśmiechnęła się smutno.
- Trochę optymizmu każdemu się przyda, moja pani - odparł. Jego uśmiech był dużo weselszy.
- To co robimy? - spytał. - Mimo wszystko uważam, że uciekać nie powinniśmy. Może choć raz bogowie zechcą nam sprzyjać. A rankiem uzyskamy audiencję u Mildrith, zabierzemy Audrey i wyjedziemy.
- Może uda mi się ją przekonać, by stąd wyjechała. Jeśli mi się nie powiedzie, zaszczują ją i gdyby nawet teraz jeszcze nie pragnęła umrzeć, to w końcu zechce.
- Dobrze by było, gdyby Erlene cię poparła, ale... niezbyt na to liczę. - W głosie Chrisa brzmiało raczej przekonanie, że młoda Wiedźma nawet palcem nie zechce ruszyć w tej sprawie.
- Czasem zaskakuje mnie jej podejście do ludzi. - Samkha potrząsnęła głową. - Wydaje mi się taka obojętna na cierpienie innych. Sądziłam, że jako przyszła Noituus będzie inaczej traktować... przynajmniej kobiety. Pomyliłam się i chyba zawiodłam.
- Erlene wydaje się zimna i wyniosła. Jakby stanowisko, jakie osiągnęła, zmieniło jej charakter. Z tym, że nie znałem jej w poprzednim wcieleniu.
- Myślę, że będzie lepsza w tym o co ją dziś poprosiłam. - Skrzywiła ironicznie usta.

Chris spojrzał na nią pytająco.
- Spróbuje wydobyć z Drewa prawdę o tym, co przydarzyło im się w drodze i jaka była ich rola w tym wszystkim.
- I sądzisz, że Drew będzie szczery i prawdomówny?
- Wierzę, że Erlene-Noituus potrafi zmusić go do wyznania prawdy. Ma w sobie wystarczająco dużo bezwzględności i zna odpowiednie sposoby. Oby tylko zdobyła się na zadanie odpowiednich pytani.
- Nie sądzę, by się zawahała choćby przez chwilę - odparł Chris. - Ja z kolei mam nadzieję, że nikt jej nie przeszkodzi w tym wypytywaniu.
- Obawiam się, by Earm nie pilnował zanadto wstępu do jego pokoju. Na przesłuchanie potrzeba czasu. Jeśli się zorientuje, że coś jest nie tak...
- W tym przypadku jesteśmy bezradni - odparł Chris. - Ani nie możemy tam iść, ani nie możemy powstrzymać Earma przed odwiedzeniem brata. A zaatakowanie go nie wchodzi w grę.
- Moglibyśmy spróbować odciągnąć jakoś jego uwagę, by dać Erlene odpowiednio dużo czasu - zastanawiała się gna głos.
- Zaprosisz go na rozmowę? Nie sądzę, by to był najlepszy pomysł. A nuż by zechciał pozbyć się jednej z Wybrańców.
- Erlene ryzykuje równie mocno - odowiedziała. - Byłaby w wielkim niebezpieczeństwie, gdyby Earm zastał ją w trakcie przesłuchiwania Drewa. Musimy w jakiś sposób ją osłaniać.
- Chcesz rozbić obozowisko przed drzwiami komnaty, w której leży Drew? - Chris uniósł brwi.
- Może to był błąd, że ją na to namawiałam. - Obawy Samkhy wciąż rosły. - Mam zamiar być blisko. Jeśli spróbowałby ją skrzywdzić... Nie zostawię jej samej.
- W takim razie wrócę do siebie i za chwilę zastukam, dla odmiany do twych drzwi. Przy okazji odniosę ci gąsiorek. Zapomniałaś go zabrać.
- Dobrze - potwierdziła energicznie. - Ubiorę się. - W tym momencie dopiero Samkha zorientowała się, że stoi przed Chrisem niemal naga, w samej tylko koszuli sięgającej ledwo połowy uda. Czy to z tego powodu stale się w nią wpatrywał?

- Do zobaczenia zatem. - Chris zdmuchnął świece i podszedł do okna. Otworzył okiennice, a potem stanął na parapecie.
- Chris - szepnęła w chwili, gdy miał już zamiar wspiąć się na dach.
Zatrzymał się i spojrzał na nią.
- Tak?
Jeśli miała wątpliwości, to nawiedziły ją tylko na mgnienie. Podeszła szybko i wspinając się na palce przytrzymała go za koszulę. Przez moment jeszcze starała się dojrzeć w ciemnościach jego oczy, a potem przyciągnęła go lekko do siebie dotykając ustami jego ust.
Odsunęła się, zanim zdążył oddać pocałunek.
- Bądź ostrożny. Proszę - powiedziała zmieszana.
Z trudem opanował się, by nie wrócić i wziąć ją w ramiona.
- Będę - obiecał. Na moment dotknął dłonią serca i zniknął.
Po krótkiej wędrówce był już w swoim pokoju.

Co właściwie się stało? W pierwszej chwili przestraszyła się. Skrzyżowała ramiona na piersi przygarniając koszulę. Serce biło jej jak szalone. A potem przymknęła oczy i uśmiechnęła się. Czy to możliwe? Czy gdyby go zatrzymała...
- O Wanadis, jak mądra jesteś - szepnęła w usiane gwiazdami niebo.
Uśmiechała się zamykając okiennice i stała jeszcze tak przez chwilę, z pełnym rozmarzenia uśmiechem na twarzy. A potem szybko podeszła do swoich rzeczy. Musiała się pospieszyć.

Chociaż nie powinien tracić czasu, przysiadł na chwilę na stołku. Jeszcze czuł smak jej ust i zamierzał to zapamiętać. I przemyśleć, co się stało. I co by się stało, gdyby wrócił do środka, przytulił ją...
Chyba go zaczarowała, albo lubczyku mu zadała, że aż tak stracił dla niej głowę.
Nabrał głęboko powietrza i powoli, bardzo powoli wypuścił, Potem wstał i podszedł do okna. Trochę zimnego, nocnego powietrza powinno dobrze na niego wpłynąć, ostudzić nieco krew. Bo skoro czekał go spacer, to nie mógł wylać sobie na głowę wiadra wody.
Po chwili odszedł od okna. Uzupełnił magazynek pistoletu i przypasał miecz. W końcu trudno wymagać, by wojownik chodził nieuzbrojony. Do kieszeni schował dwie krótkofalówki; jedną z nich ‘odziedziczoną’ po Janie.
Zamknął okiennice, a potem chwycił gąsiorek i wyszedł na korytarz, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Dokoła panowała cisza, a on nie zamierzał jej zakłócać.
Starczyło kilkanaście kroków by znaleźć się przed drzwiami Samkhy.
Zastukał cicho.

Po chwili szczęknął rygiel i drzwi uchyliły się lekko.
- Chris? - zdziwienie w głosie Samkhy warte było Oscara.
- Zapomniałaś zabrać podarunek od Deora. - Podał jej pękate naczynie. - Wybierasz się gdzieś? - spytał, jakby widok jej, w pełni ubranej, stanowił zaskoczenie.
- Zanim stąd wyjedziemy, muszę zamienić z kimś parę słów - odpowiedziała, “groźnie” przymrużywszy oczy.
- Pozwolisz, że będę ci towarzyszyć? - spytał. - Jak już skończysz swoją rozmowę. Poza tym... mam dla ciebie prezent.
- Prezent? - Zdziwiła się.
- Proszę. - Z kieszeni kurtki wyciągnął czarno-srebrne pudełko.
- Cóż to takiego? - Ostrożnie odebrała z ręki Chrisa tajemniczy przedmiot.
- To coś z mojego świata - odparł. - Służy do rozmów na odległość. Nie trzeba do siebie krzyczeć.
Nie miała zamiaru powątpiewać w prawdziwość jego słów. Widziała już wystarczająco wiele rzeczy, które posiadali, a w których istnienie wcześniej nigdy by nie uwierzyła.
- Co trzeba z tym robić? - zapytała rzeczowo zdając sobie sprawę, że to nie czas na zabawy, jak w przypadku lornetki.
- Jeśli naciśniesz na ten guzik - wskazał odpowiedni przycisk - to zacznie działać. Żeby twój głos dotarł do mnie, musisz nacisnąć w tym miejscu i przytrzymywać póki nie przestaniesz mówić do tej krateczki. - Wskazał mikrofon.

Po krótkiej chwili Samkha stała się, w miarę sprawną, użytkowniczką urządzenia pochodzącego z innego świata.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline