Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-11-2012, 22:07   #24
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację

Wielobarwne kabelki wiły się i przeplatały ze sobą niczym banda roztargnionych węży, które nie mają pojęcia, gdzie mają swój przód i czyj ogon do którego z nich należy. Jak na gust Johna było ich dużo za dużo i mógłby się założyć, że gdyby wyrzucił połowę z nich to całość działałaby dużo sprawniej. Całkiem jak w komputerowych programach, zawierających mnóstwo sprytnych dodatków, które nie robiły nic prócz zwiększania objętości samego programu. Tudzież kosztów, jakie trzeba było zapłacić za jego napisanie. Wszak każdy wie, że za ‘mały’ program nie można zapłacić tyle samo, co za ‘duży’, choćby oba robiły to samo tak samo dobrze i szybko. ‘Mały’ wymaga wszak mniej pracy...
Zadaniem Johna nie było jednak przebudowanie całego urządzenia, lecz tylko i wyłącznie jego naprawa. A tu wystarczyło prześledzić przebieg poszczególnych kabli by się zorientować, co i gdzie trzeba zlutować. Prawdę mówiąc nawet Michael zdołałby to naprawić, wykorzystując kawałki taśmy izolacyjnej. Oczywiście byłaby to prowizorka, ale by wystarczyła.

Dwie minuty pracy z lutownicą i urządzenie było jak nowe. A waza z epoki Ming w holorzutniku wyglądała jak żywa. Jeśli tak można było nazwać przedmiot z definicji martwy.

***

Zabawa w policjantów i złodziei okazała się mniej pasjonująca, niż się tego początkowo John spodziewał. Mozolne przesiewanie informacji... To już chyba Cinderella miała ciekawszą robotę. A na dodatek przy boku Johna działał demotywator, mający zdecydowanie inne plany, niż John. Żywy, bardzo skuteczny, śliczny demotywator.
Nic więc dziwnego, że John w końcu oderwał się od laptopa i zajął się czymś innym.



***

Piątek. A dokładniej piątek po południu. Chwila, w której można zapomnieć o pracy i poświęcić się odnawianiu i zacieśnianiu przyjacielskich więzów. Godzina ustalona, harley sprawny, prowiant gotowy, miejsce spotkania - znane. Jeszcze tylko pojechać po dziewczynę... i w drogę.


Nad spokojną zatoczką niedaleko Kahuku Point zebrali się niemal wszyscy członkowie lokalnego oddziału klubu Harley Owners Group - Alice "Gadget" Benfield, Kaimi Pualani, Brad "Magic" Ford, James D. Anderson oraz Aukai Kekoa (któremu udało się wyrwać z pracy na dwa dni). Niektórzy, tak jak John, przyjechali ze swymi mniej czy bardziej trwałymi towarzyszkami życia, a wszyscy pełni zapału i chęci wyszalenia się, tudzież naładowania akumulatorów przed następnym pracowitym tygodniem.
Były tańce, hulanki, swawole. Szaleństwa tak na lądzie, jak i w wodzie. Wszystkich jednak przebiła jedna z osób towarzyszących, która uzyskała honorowy tytuł “Turtle Rider”.


Zwycięzca, obniesiony triumfalnie na ramionach przyjaciół wokół obozowiska, udekorowany został wyciętym z puszki medalem (przypiętym na jego szczęście do kąpielówek, nie do gołej skóry) i uhonorowany piwnym toastem, wzniesionym ku jego czci.

- Muszę ci coś powiedzieć - zaczęła Kiana.
Nastrojowe światło księżyca, szum fal w zatoce, to wszystko zachęcało do zwierzeń, ten jednak początek był nieco niepokojący. Parę niespokojnych myśli przemknęło Johnowi przez głowę.
- Tak, kochanie? - spytał.
- Po nowym roku wznawiam studia - oznajmiła dziewczyna. - Wracam na rehabilitację.
- O ho ho... - powiedział John, któremu myśli o nieoczekiwanym ojcostwie wyleciały z głowy. - To ci zajmie mnóstwo czasu.... Kto mi będzie prać, gotować... - powiedział grobowym tonem. Udał, że pociąga nosem.
- Cieszę się, wiesz? - stwierdził. - Wreszcie stada młodych byczków nie będą się na ciebie wygapiać.
- Eh, ty paskudo... - Kiana udała oburzoną. - Ale nie wiem, czy dam sobie radę.
- No wiesz... Nie obrażaj mojej ukochanej, dobrze?

***

- Miejscowa policja odniosła wielki sukces. - Reporterka z KITV rozgłaszała tę radosną nowinę, usiłując przeprowadzić równocześnie wywiad z jednym z policjantów.
- Kilku handlarzy narkotyków aresztowanych - donosiła KHNL.
- Strzelanina w centrum miasta. Znowu padły trupy. Czy policjanci musieli użyć broni? - Reporter z KHON załamywał ręce nad brutalnością policji.
- Skonfiskowano spore zapasy narkotyków. - Stacja KGMB sypnęła kolejnymi nowinami. - Dziesiątki kilogramów amfetaminy, kokainy, LSD i ekstazy trafiło do policyjnych magazynów.

Telefon Colina dopadł Johna w przerwie między jednym wykładem a drugim. John odstawił zjedzoną w połowie kanapkę.
- Hi, Colin - powiedział, gdy w słuchawce odezwał się głos przyjaciela. - Gratuluję sukcesów.
- To akurat nie moja działka.
- Dość dużo działek by z tego wyszło. - John uśmiechnął się, słysząc mimowolną dwuznaczność.
- Ano, dużo. - Colin potwierdził. - Ale nie o tym chciałem mówić.
- Już ci nie przerywam - obiecał John.
- E tam. - Colin przyzwyczajony był do ‘przerywników’ w wykonaniu Johna. - W każdym razie chciałem ci powiedzieć, ze przy tej okazji zgarnęliśmy jednego z twoich ludzi. To znaczy jednego z tych, co to napadli na Japoński Miecz - wyjaśnił, zanim John zdążył złamać swoją obietnicę. - Zgubiła go nie tyle charakterystyczna facjata, co odciski palców, które pozostawił nie tylko w Mieczu, ale i w paru innych barach restauracjach o których wiadomo, że zgłosił się ktoś po haracz. Problem polega na tym, że nic nie chce mówić i to nie tylko z powodu braku znajomości angielskiego.
- Niestety badania trzeciego stopnia są u nas zabronione - westchnął John.
- Niestety - zawtórował mu Colin.
- A... Znaleziono tam pocałunek Kanaloa? - spytał John. - Bo media nic nie mówiły.
- Nic o tym nie wiem. To, jak mówiłem, działka innych - odparł Colin.

Telefon Colina przypomniał Johnowi o innej sprawie. O wizycie policjanta, detektywa Samuela Kahui, i o wizji - wielkiej kałamarnicy, oplatającej mackami wilka.

***

Rozmowa z Dwayne’m Sarandonem niewiele przyniosła, prócz podsunięcia propozycji porozmawiania z osobą teoretycznie przynajmniej mogącą udzielić jakichś informacji.

John wystukał na klawiaturze iPhone’a kilka cyferek.
- Miranda Haraway? - spytał, gdy po drugiej stronie rozległ się damski głos. - John Kaeve - przedstawił się. - Moglibyśmy porozmawiać? - spytał.
- Witaj - odpowiedziała kobieta. - Słucham?
- Mam pewien problem, o którym chciałbym porozmawiać z fachowcem - odparł John. - Możliwe, że ma to związek z duchami. Z tym, że wolałbym nie omawiać tego przez telefon. Mógłbym przyjechać?
- Niech zgadnę. Wilk pożerany przez olbrzymia kałamarnicę? - rzuciła trochę od niechcenia.
- Skąd wiesz? - spytał John, zaskoczony nieco zdolnościami Mirandy.
Zapadła dłuższa cisza. Może nie zupełna cisza, w tle John mógł usłyszeć zduszone przekleństwo. Miranda odchrzaknęła głośno.
- Nie wiedziałam - odparła całkiem poważnie. - Ale nie jesteś pierwszym, który miał z tym do czynienia. Zapraszam zatem do mnie.
- Zaraz będę - zapewnił ją John.

Kwadrans później harley Johna zatrzymał się przed sklepem Mirandy Harawey. Musiał poczekać kilka minut, gdyż właścicielka zajęta była rozmową z jakimś turystami. John chcąc nie chcąc podsłuchiwał jak gruby mężczyzna w hawajskiej koszuli i lnianych szortach targuje się o jakiś przedmiot. Tarował się to za dużo powiedziane, klient za chciał nabyć za bezcen ów drobiazg starając się umniejszyć jego wartość. Harawey była jednak wytrawnym znawcą tematyki. Koniec końców turysta nie nabył przedmiotu, a wychodząc rzucił coś o tandetnych podróbkach.
- Poczekaj, zamknę tylko sklep. - Powiedziała do Johna przekręcając klucz w drzwiach i wywieszając plakietkę “zamknięte”. Po czym kiwnęła głową na młodego Eterytę by podążył za nią. Poprowadziła go na zaplecze swojego sklepu.
- Kto tu przyszedł przede mną? - spytał John, gdy usiedli przy niewielkim stoliku, na którym stała szklana kula.
- Japończyk imieniem... - Mirnada zmarszczyła czoło starając się przypomnieć sobie nazwisko jej niedawnego gościa
- A już byłem pewien, że to ten policjant - mruknął John. - Czyli to coś ma większy zasięg.
Potarł brodę.
- Policjant? - Spojrzała na swojego gościa ze zdziwieniem. - Ryozo Sakamoto. Tak miał na imię. - Prawie wykrzyknęła.
- A, znam go. - John skinął głową. - Jego żona padła ofiarą napadu w Japońskim Mieczu. Ale informacją o kałamarnicy się ze mną nie dzielił.
- A co do tego policjanta... Detektyw Samuel Kahua. Był u mnie, bo jeden ze studentów zatruł się jakimś świństwem. I wtedy miało miejsce dziwne zdarzenie. Odłączony od prądu rzutnik wyświetlił obraz. Zatoka Maunalua z widokiem na Diamond Head. Nocą. Coś w tym stylu.


Pokazał znalezione w necie i wydrukowany obraz.
- Dodaj do tego wilka i ogromną kałamarnicę i będzie całość. No i jeszcze głos. Prośba o ratunek. Wyglądało nader realistycznie. Z pewnością nie był to efekt działania tego urządzenia, zapewniam.
- Dwayne Sarandon zasugerował, że może stoją za tym jakieś duchy, ale na tym to ja się nie znam - dodał.
- Dokładnie to samo widziałam, z Ryozo Sakamoto. - Odparła marszcząc czoło. - Ale wtedy myślałam, że to ma raczej związek z nim, a nie z nami. Wychodzi jednak na to, że Japończyk miał rację i to jest nasza sprawa.
- Kanaloa mógłbym jeszcze zrozumieć - powiedział John. - W końcu to, jakby nie było, to nasz bóg. Ale wilk?
- Też mi do tego wszystkiego wilk nie pasuje. - Zabębniła palcami o blat stołu. - Musi być jakiś wspólny mianownik do tego wszystkiego. Tylko jaki?
- Lubię krzyżówki - stwierdził John - coś takiego jednak... To mi się zdecydowanie nie podoba. Za mało mamy kawałków w tej układance.
- Może musisz ją z obrazkami naszego japońskiego gościa skonfrontować?
- To znaczy? - spojrzał na nią pytająco. - Mam z nim wymienić doświadczenia?
- Też. Podzielić się musicie wizjami.
- Może to coś da... - John przygryzł dolną wargę. - Ale on chyba nie po to tu przyszedł?
- Nie, nie po to. - Przyznała szybko kobieta.
- Nie pytam. - John rozłożył ręce. - Jeśli oczywiście te sprawy nie są ze sobą związane.
- Nie wiem czy niepowiązane. - Wzruszyła ramionami. - Musicie to sobie wyjaśnić. Ty, mam jednak nadzieję, że nie będziesz negował, że duchy cie o pomoc poprosiły?
- Nie, nie mam zamiaru - odparł. - Aż taki ograniczony nie jestem. Żałuję jednak, że duchy są... mało komunikatywne. Mogłyby dokładniej powiedzieć, o co im chodzi. Przesłanie ze strony wilka... Ale kim jest ten wilk?
- Nie wiem. Tego musicie się dowiedzieć.
- Według mojej wiedzy na Hawajach nie było wilków. No nic. Zobaczę, co mi się uda dowiedzieć. Tylko co z tym ma wspólnego ten detektyw...
- Ale były psy. I dlaczego zakładasz, że detektyw na coś z tym wspólnego? Chyba, że Sakamoto też miał z nim do czynienia? Miał?
- Przy detektywie to się pokazało - odparł John. - Może to było przesłanie skierowane do niego?
- Zawsze możesz się go o to przecież zapytać.
- Nie omieszkam - potwierdził. - Może jemu ten wilk coś powie. Jeśli, oczywiście, raczy skomentować to zdarzenie. Gliniarze nie są zwykle zbyt skłonni do zwierzeń.
- Oni są raczej skłonni do słuchania zwierzeń innych.
- Rozpowiadanie o cudzych zwierzeniach to z kolei nie moja domena. Ale zobaczę, co się da zrobić. W każdym razie jeśli tylko czegoś się dowiem, to zadzwonię.
Pożegnali się.
Po wyjściu Johna na drzwiach sklepu pojawiła się tabliczka z napisem OTWARTE.
 
Kerm jest offline