Czarno – czerwone kapłańskie szaty powiewały poruszane porywami wiatru. Słusznej postawy mężczyzna stał na wzniesieniu w zamyśleniu gładząc swoją krótką bródkę. Jego długie ciemnorude włosy opadały mu na ramiona. Na plecach nosił stary plecak i kuszę. Na piersi łuskową zbroję z symbolem płomienia wygrawerowanym na wyjątkowo dużej łusce, za pas miał wetknięty buzdygan i kolczasty łańcuch. Buty miał zakurzone i mocno zużyte.
Gdy mężczyzna dostrzegł w oddali zameczek uśmiech wypłynął na jego oblicze. Wzniósł oczy ku niebu i rozłożył szeroko ręce:
- Dzięki Ci o Płomienny Ojcze, że doprowadziłeś nas niegodnych do celu podróży.
Spojrzał na towarzyszy.
- Zaprawdę powiadam Wam łaska Pana Ognia Kossutha jest niezmierzona. Chwała Mu.
Opuścił ręce i znacznie już swobodniej poklepał idącego nieopodal krasnoluda po łopatce.
- Jak tam Baz? Kulasy jeszcze Cię poniosą? To już niedaleko. Jeśli ogłoszenie w Kazan nie łgało, to czeka nas tam odpoczynek i strawa.
Kapłan tryskał dobrym humorem. Nareszcie znalazł się w górach i będzie mógł się wykazać ku chwale swego boga. A wtedy Kossuth spojrzy na niego łaskawszym okiem.
Beliar nie pomylił się w swych ocenach. Gospoda w której ich zakwaterowano była całkiem przyzwoita. Kapłan mógł to ocenić, jako że przybył aż z dalekiego Waterdeep i zdarzało mu się nocować w ruderach ledwo chroniących od wiatru i deszczu, że o posiłku nie było co marzyć.
- Dobry gospodarzu. – powiedział pokrzepiając się kubkiem wina.
– Rad bym wielce udać się na kwaterę. Mam za sobą długą drogę i chciałbym dać odpocząć nogom.
Poszedł we wskazanym kierunku za dziewką służebną i z lubością wyciągnął się na łóżku niemal od razu zapadając w drzemkę.
Zbudził się akurat gdy zmierzchało. Znalazł jeszcze czas by się odświeżyć i przebrać po czym wraz z innymi udał się na zamek na spotkanie z wielce intrygującą parą.
~ Ochłapy? ~ przemknęło mu przez myśl
~ Całkiem spore ochłapy patrząc na Wolfa.
Skłonił się przed władcami tych ziem.
- O Pani i Ty Lordzie Savras jestem Beliar Dundragon. Wierny sługa Kossutha. Chciałbym przed wyruszeniem odprawić za Waszym pozwoleniem mszę w intencji powodzenia wyprawy. Jutro o wschodzie słońca, na którą zapraszam Wszystkich chętnych. Czy jest tu miejsce, w którym miejscowi zwykli się modlić?
Spytał pokornie.
- Jeśli nikt nie ma nic przeciwko chętnie przejmę pieczę nad mapą owych terenów. Co do ekwipunku zapewne przyda nam się lina, ale także prowiant na drogę. Tuszę iż w swej łaskawości raczycie nas wyposażyć w żelazne porcje. Co do pozostałych potrzebnych rzeczy zdam się na doświadczenie i wiedzę mych bardziej obytych w ekspedycjach towarzyszy.
Zakończył wskazując na krasnoludy.