Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-11-2012, 14:28   #14
Rudzielec
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
Pompki, dużo pompek, nawet nie próbowała liczyć ile, po prostu pompowała do rytmu głosu oficera musztry. Ramiona jej płonęły, oddychała chrapliwie, zacisnęła zęby, nie wróciła jeszcze do siebie po złamaniu żeber ale nie chciała, nie mogła pozwolić na poddanie, pompowała więc dalej. Padł rozkaz i wstała, ruszyli truchtem, biegli przed siebie korytarzami transportowca, to było dużo łatwiejsze dla jej świeżo w sumie zrośniętych żeber. Podczas rejsu nie raz przeprowadzano takie biegi, olbrzymi transportowiec obfitował w korytarze i kładki dość szerokie by cały pluton mógł spokojnie biec i biec choćby całymi dniami krążąc po różnych pokładach. Biegli nad ładowniami pełnymi uśpionych czołgów i artylerii, mijali servitory i wózki transportowe jakby ich sierżant celowo pragnął pokazać im skalę przygotowań, uzmysłowić im jak wielką potęgę Imperium rzuciło przeciw swym wrogom a przecież był to tylko jeden z wielu transportowców i prawdopodobnie nie ostatni. Wbiegli do „Labiryntu” i niektórzy jęknęli, „Labirynt” mieścił się w jednej z ładowni gdzie składowano część prefabrykatów bunkrów i budowli polowych zostawiając sporo wolnego miejsca. Oddziały saperskie spędzały mnóstwo czasu pod kierownictwem techkapłanów, montując różne konstrukcje w których potem gwardziści trenowali techniki szturmu obrony oraz po prostu usiłowali się nie zgubić. Dziś poszli na całość, Stosy skrzyń, beczek, palet, zdjęto nawet część metalowych płyt posadzki tworząc całkiem sensowną namiastkę okopów. Prowadziły one do serii połączonych bunkrów za którymi widać było na wpół złożony hangar dla czołgów.
- Drużynami i zabezpieczyć teren! Ruszać się! Ruszać się! Jak nie zdążycie nim dobiegnie następna grupa to zapomnijcie o imprezie! Będziecie zajęci szorowaniem latryn własnymi pyskami!
Ruszyli, nie żeby potrzebne im były takie groźby, one miały za zadanie wytrącić ich z równowagi, co mogło powieść się tylko z nowymi uzupełnieniami.

Drużyna czwarta ruszyła swoim „okopem” sprawdzając każde rozwidlenie tak jakby znajdowali się w strefie walki. Dotarli do linii bunkrów jako pierwsi, część drużyny wyskoczyła z okopu podczas gdy reszta osłaniała ich z okopu. Gdyby działo się to naprawdę, najpierw rzucono by granaty albo „zmiękczono” by bunkier ogniem z cięższej broni. Pierwsza połowa dopadła bunkra, Mara zauważyła, że niektórzy odruchowo wykonywali ruchy jakby wyciągali granaty i na sygnał wrzucali je do środka. Odliczyła w myślach po czym wyskoczyła razem z resztą z okopu, omiatając wzrokiem flankę. Potem był kolejny bunkier, i następny, później dotarli do hangaru, usłyszała jak ktoś z tyłu opieprzał innego GŻyba, inaczej Głupiego Żółtodzioba, za nie przytulanie się do każdej osłony jaką można było znaleźć w okolicy, poznała głos jednego z oficerów musztry. Na wszelki wypadek rzuciła szybkie spojrzenie na Myszę ale dziewczyna ruszała się szybko i pewnie, cały czas pilnując swojej strefy odpowiedzialności.
I wtedy dostali się pod ogień wroga. Oczywiście nie był to prawdziwy wróg, ciężko byłoby pomyśleć, żeby jakikolwiek poważny przeciwnik używał modyfikowanych laskarabinów w prawdziwej walce. Żółtawe światło nie miało dość mocy by poważniej zranić o ile nie trafiło się w oko. Nadal mogło jednak przewrócić. Niemniej takie niezapowiedziane ćwiczenia, choć irytujące, były dobrym sprawdzianem reakcji i przygotowywały dobrze do tego co działo się w prawdziwej walce.
- Przestawić karabiny na ustawienie Sigma! – rozległo się w jej komunikatorze na kanale priorytetowym. Najwyraźniej kompania przeciwnika miała lepszy wywiad i wiedzieli o ćwiczeniach wcześniej, albo po prostu dostali informacje wcześniej i to wykorzystali. Cóż, schrzanili tą zasadzkę bo w jej oddziale „zginęły” tylko dwie osoby, gdzie indziej nie było lepiej. Poniekąd żałowała, że nie może wypróbować nowej broni, nie zabiera się tak cennego sprzętu na zwykłe ćwiczenia, zamiast niej miała równowartość wagową w różnych śmieciach, ale jeden strzał z plazmy mógł rozhermetyzować całą ładownię. Dlatego strzelała ze swojego wypróbowanego karabinu, podczas gdy pierwsza drużyna rozkładała swoje ciężkie zabawki. Gdy już przydusili wroga do ziemi drużyna czwarta przeniosła ogień na lewą flankę aby kapłan prowadzący natarcie nie musiał się martwić o wsparcie ze strony wrogów. Bijatyka była krótka ale widać ostra, w końcu „nasi” musieli poćwiczyć i po przyjacielsku odpłacić za zasadzkę.
Drużyna czwarta przemieściła się pod osłoną ognia z ciężkiej broni aby oskrzydlić następny oddział wroga tylko po to by nadziać się na kontrnatarcie.
To nawet nie przypominało treningu z Kasrkinami, Mara rozłożyła dwóch celnymi ciosami kolbą, reszta drużyny też dawała sobie radę, Mysza natomiast właśnie tłukła jakiegoś faceta który szarpał jej karabin. Mara nie bawiła się w konwenanse, przykopała natrętowi w tył kolana i strzeliła kolbą w potylicę, raz, drugi, trzeci. Traciła wyczucie skoro zemdlał dopiero po trzecim.
- Prawa strona zabezpieczona. - Rozległo się na sieci oddziału
Chwile potem podobny komunikat ogłosiły pozostałe drużyny. Suchy rozkaz i weszli do środka w kilkanaście sekund zabezpieczając hangar.
- Bagneeet na broooń! - wrzasnął mężczyzna stojący przy znajomych manekinach do treningu walki bagnetem. – Skoro tak świetnie wam poszło i macie chwilę wolnego to przelecimy podstawy walki bagnetem. Potem każdy ma zaliczyć ze dwa przyrządy na siłowni albo wystrzelać dwa i pół tysiąca na strzelnicy. Ruszać się, z życiem!
Atakowali pojedynczo, oficerowie i spece od walki z bronią ręczną osobno pod ścianą, zwykłe trepy na manekinach, każda drużyna ćwiczyła wszystkie podstawowe uderzenia w akompaniamencie wrzasków instruktorów.
- Mocniej kurwa trzymaj bo broń stracisz matole! Chcesz kurwa gołymi rękami zajebać wroga? No zapierdalać następny! Głośniej kurwa, wróg ma szczać na samą myśl, że go atakujesz! Napierdalaj gwardzisto, ten chuj chce zabić ciebie i nas wszystkich! Zgwałci ciebie, twoją matkę, siostrę brata i co tam jeszcze masz w zakresie rodziny, jeśli go nie zabijesz! Patrz kurwa straciłem broń w heroicznej walce a ten gnój mnie atakuje! No już broń mnie! I z krzykiem, krzycz: będę bronił mojego sierżanta!
Mocniej kurwa on ma zdychać po pierwszym ciosie! – Krzyki też nie były potrzebne by nas zachęcić, ale nowi potrzebowali takiej zaprawy, zaskoczenia, zmęczenia, dezorientacji, krzyku, popędzania dla nich mimo że już zabijali było to ogłupiające doświadczenie. Dla starszych gwardzistów to była rozgrzewka. Skończyli w samą porę, za nimi wbiegli już Kasrkini, nie czekając na rozkazy dzieląc się na drużyny i zabezpieczając okopy. Niemal współczuła biednym sukinsynom którzy mieli ich zatrzymać, ale nim miała chwilę żeby się przyjrzeć pogoniono ich znowu do biegu. Ruszyli tym razem pokonując masę klatek schodowych biegnąc góra, dół, góra, dół. Mineli skraj Enginarium gdzie setka niewolników trudziła się przy jednej z maszyn poruszających statek. Tak, zdecydowanie wycieczka krajoznawcza.
Biegli już dobrą chwilę gdy dogonili ich Kasrkini, w pełnym rynsztunku, biegnąc jakby ich demony goniły.
- Poddać rytm! - rozległo się z przodu i ktoś zaczął śpiewać „ Miażdżą heretyków zastępy Jego wojowników.” Całkiem sensowny wybór uznała Mara razem z resztą skandując hymn, był rytmiczny i nie wymagał dobrego głosu co przy talentach niektórych gwardzistów było błogosławieństwem, był też napisany obrzydliwie kiepskim rymem, możliwe, że nawet przez jakiegoś gwardzistę. Potem śpiewali „ Gniew Prawych”, „ Niczym sztorm”- tę lubiła najbardziej i „ Krwawe pola zwycięstwa” na tym się skończyło bo dotarli do starego szybu windy gdzie zwisały łańcuchy którymi musieli wspiąć się dwa piętra wzwyż. Co dwa metry na łańcuchu był krążek metalu, teoretycznie ułatwiający wspinaczkę, w praktyce wszyscy nienawidzili cholerstwa. Wyżej słychać było oddalających się szturmowców, łańcuchy były cztery, już dość śliskie, szarpnięcie kontrolne czy któryś się nie obluzował i gwardziści zaczęli się wspinać. Łańcuchy były mocne i mogło naraz korzystać z nich trzech czterech żołnierzy, o dziwo nikt nie spadł choć pare osób było blisko, w tym Mara. Mysza wspinała się jak szczur, z łatwością która wręcz wnerwiała, no ale ona nie miała dodatkowych dwudziestu kilo w plecaku. Na górze skierowali się w drogę powrotną bez udziwnień, prostymi korytarzami, cały czas przed siebie znowu śpiewając. Ich głosy odbijały się echem w wielkich ładowniach, ich kroki dudniły na płytach, w pewien sposób było to bardziej męczące niż przeszkody które trzeba było pokonać, na których można było się skoncentrować, tylko bieg przed siebie. Mara miała wrażenie, że statek wydłużył się niemal dwukrotnie ale biegła nadal, jak w transie, zmęczona, nieco otępiała, po prostu biegła.

Dlatego rozkaz zatrzymania zaskoczył ją jak kubeł zimnej wody. Rozejrzała się, byli w części zajmowanej głównie przez personel medyczny kompanii co oznaczało, że…
- Plecaki na glebe! Zdejmować karwasze, i przygotować się do zabiegu, znacie to już, biurko, fotel, żarcie, plecak i won do koszar.
Tak, znali to, Mara szczerze nie cierpiała oddawania krwi, wiedziała, że to konieczne, że sama może już niedługo potrzebować krwi, że krew mieszkańców planety gdzie wylądują może nie być dostępna albo uznana za niebezpieczną. I dlatego Gwardia musi zabezpieczyć swój choćby minimalny zapas tego surowca, ale po prostu nią trzęsło na myśl o zabiegu. Nie chodziło o igły jak można by pomyśleć, tylko kadzidło które palono zawsze przy tej okazji, śmierdziało tak, że wywracało jej żołądek na lewą stronę i nie ona jedna tak to odbierała widząc miny otaczających ją gwardzistów. Nie pomagał też fakt, że Kasrkini właśnie wychodzili po swoim zabiegu bladzi niczym śmierć, szurając nogami i żując batony energetyczne niczym jakieś zombie. Niektórzy wyglądali jakby mieli problem z trafieniem stopą w podłogę. Westchnęła i z rezygnacją zaczęła odpinać zatrzask swojej zbroi zrzuciwszy plecak na stertę jej drużyny. Podała swoje dane przy jednym z biurek i posłusznie pozwoliła się posadzić na fotelu starając się nie oddychać zbyt głęboko, kadzidła rozpaliły się na nowo, poczuła ukłucie i kazano jej zaciskać dłoń w pięść. Personel medyczny nosił swoje śmieszne maski z filtrami więc nie przeszkadzał im niesamowity odór jakby zgniłych jaj i kloaki zmieszany w jedno i szczodrze rozpylony w pomieszczeniu. Mijały minuty, walczyła z całych sił wytężając całą swą siłę woli, nie mogła się poddać, nie mogła dać się pokonać, nie mogła narzygać na pokład przy reszcie oddziału. Nie dość, że żarty na ten temat trwałyby w nieskończoność to pewnie wywołałoby to reakcję łańcuchową i reszta też zaczęłaby rzygać. A potem musieliby to posprzątać, takie przepisy. Dlatego zacisnęła zęby tak jak inni na fotelach obok i starała się wytrzymać. Wreszcie koniec, ruszyła przed siebie do wyjścia pakując do kieszeni batony energetyczne z kosza, kto nie wziął przynajmniej pięciu i nie pokazał ich medykowi przy wyjściu musiałby wrócić i wysłuchać dwudziestominutowej pogadanki na temat odpowiedzialności za swój stan zdrowia. Ona wzięła co najmniej dziesięć wiedziała, że Mysza wyniosłaby cały koszyk gdyby mogła a później zamęczyłaby starszą koleżankę o „ciasteczka”, zwykle jednak młodziutka gwardzistka starała się opuścić pomieszczenie jak najszybciej nie myśląc o tym co robi.

Wrócili do koszar wymęczeni i w minorowych nastrojach. Jedynie myśl o obiecanej uczcie poprawiała ich nastroje. Ktoś nawet zwrócił uwagę, że teraz cokolwiek dostaną w zakresie bimbru pójdzie im lepiej do głowy, nie mówiąc o tym jak głodni pewnie wszyscy byli, zaśmiała się głośno i nie tylko ona. Taak, zdecydowanie miała zamiar dobrze się najeść i napić.
 
Rudzielec jest offline