Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-11-2012, 21:19   #86
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 14:24, piątek, 4 wrzesień 2048
New York City
4 dni do wyborów




Jesus, Ferrick

Szybko okazało się, że Evans zabrała ze swojego domu wszystko, co mogłoby posłużyć do odnalezienia jej, lub jej rodziny. Prócz zestawu medycznego, miała tu niewielką ilość elektroniki, ubrania a także holograficzne projekcje, które tylko z tradycji nazywane były jeszcze zdjęciami. Dwa z nich przedstawiały Jack z jakimś facetem, niewątpliwie Diego. Były też najaktualniejsze, bo poza tym lekarka miała jeszcze kilka innych, rodzinnych. I na nich był tylko jeden mężczyzna, wiekiem pasujący do brata. Roy okazał się całkiem przystojny, gdy aplikacja do postarzania zrobiła już swoje, pozytywnie weryfikując z tymi niewyraźnymi zdjęciami z kamer, które już posiadali. Teraz wystarczyło tylko go odnaleźć. Pestka. Prawie.
Felipa najpierw skierowała się jednak na komisariat.

Bronx był biedną dzielnicą. Od zawsze. Nikt też szczególnie nie próbował w nią inwestować, zwłaszcza w obecnych czasach, gdzie slums prawie całkowicie ją pochłonął, odgrodzony od Manhattanu Harlemem, czymś pośrednim. Brudne, wielkie bloki mieszkalne straszyły przeludnieniem i wypalonymi oknami, świadkami nie tylko zwyczajnych pożarów, do których nie zdążyła straż, ale także niezwykle licznych tu potyczek gangów. Pilnowano tu bacznie swoich interesów, nikt też nie wychylał się poza wyznaczoną strefę, o ile nie chciał dostać lub wpakować komuś kulki. “Niezrzeszonych”, ludzi neutralnych i chcących tylko zwyczajnie żyć było wielu, jak wszędzie. Tyle, że byli nieistotni, niezorganizowani. Felipa miała szczęście w nieszczęściu, bo The Rustlers byli silni i prężni, nie groziła im eksterminacja. Ale i oni musieli terenu pilnować.
Gliniarze? Tak, byli. Kilka posterunków, silnie ufortyfikowanych, zatrudniających prawie samych “kolorowych”, którzy zresztą byli podatni na zapomogi. I także pilnowali swoich tyłków.

Tego dnia na posterunku 44 panowało jednakże spore poruszenie. Gdy tu dotarły, ruszały spod niego kolejne dwa radiowozy. Niezrażona Felipa weszła do środka, prawie ciągnąc za sobą Ann. Ten, którego szukała, odnalazł się szybko, uśmiechając szeroko do latynoski.
- Co zbroiłaś tym razem?
Facet mrugnął, witając się także z Ferrick. Był murzynem, dużym, ale niezbyt umięśnionym czy wysportowanym. Pracował głównie zza biurka i właśnie dlatego teraz to jego wybrała Jesus, szybko wyłuszczając swoje sprawy.
- Portrety? A po cóż wam portrety? Zresztą nieważne, siadajcie. Zwariowany dzień. Wiecie, że kazali nam wzmóc patrole i wypytywać wszystkich, co mogą coś wiedzieć? Istna błazenada, albo rozkazy wydaje tam jakiś idiota, albo myślą, że tak wzmogą niepokój i przepędzą kilku gości na czas wyborów. Tutaj to przecież zaraz wywołają jakąś wojnę. Musicie chwilę poczekać, przez to wszystko Lou jest cholernie zajęty.
Faktycznie, rysownik zajęty był kolejnymi zeznaniami, ale wcale nie musiały czekać aż tak długo. Wkrótce przyjął ich, szybkimi, wytrenowanymi ruchami przesuwając po holograficznej tabliczce, która przenosiła dane do komputera, uzupełniającego całość o szczegóły zgodne z tym co mówiły. Portrety szybko były gotowe, a ten azjatki był wyjątkowo szczegółowy, bowiem Ann mówiła, jakby patrzyła się ciągle na zdjęcie tej kobiety. Być może, w przenośni, właśnie tak było.

Gdy opuściły posterunek, pozostały im zakupy i kilka innych spraw. Zanim się w pełni z nimi uwinęły, Felipa dostała cynk od informatora, teraz mogącego rozpowszechnić dokładne zdjęcie.
- To prawie na bank ten gościu. Jak latać nie umie to nie wychodził stamtąd. Wylazł jakiś inny, w bluzie identycznej, też kaptur narzucony na czerep. Myśleliśmy, że to ten, ale jak mu mały Zick pod kaptur zajrzał, to się dopiero okazało, że inny białas. Zostawiliśmy go w spokoju, ale pewnie wie w którym mieszkaniu szukać. Chyba na zakupy się wybrał.
Dostała krótki rysopis i ulicę, niezbyt daleko. Ann natomiast nie miała żadnych dobrych wieści od ojca, prócz może tego, że faktycznie miała kasę na zakupy.
”Ofiara to prawie na pewno Hanne. Słuch po jej synu zaginął, nigdzie nikt go ponoć nie widział, wojsko nawet do jego domu wysłano, ale wrócili bez niego. “


Remo

Wsiadł do wozu i odetchnął głęboko. Z jakiegoś powodu zawsze czuł się lepiej będąc w ruchu. Włączył się do ruchu, powoli i niespiesznie, nie kierując się w żadną konkretną stronę. Wracał się na Manhattan, tam upatrując względnego bezpieczeństwa. To, że wszędzie były kamery i wojsko wcale nie działało tym razem przeciwko niemu. Przyciemnione szyby, neutralny kolor lakieru, nie wyróżniał się zbytnio od chmary nowoczesnych aut. Autokierowca prowadził pewnie, korki to było idealne miejsce do jego stosowania. Na wąskich, przypominających kratownicę drogach, nie wyciągało się i tak więcej niż trzydzieści na godzinę. Mógł się zająć tym, czym zająć się miał.
Najpierw Evans.

Dostać się do billingów holofonicznych można było na kilka sposobów, tym razem jednak Remo mógł skorzystać z najprostszego z nich. Wciąż wykonywali zlecenie dla Dirkuera, to z nim połączył się najpierw, wyłuszczając swoje sprawy z przekierowanego z dziesięć razy numeru. Alan nie namyślał się zresztą długo.
- Dostęp do miasteczka w Jersey City możesz uznać za załatwiony, ale nie do samego domu Alexandrów. Ich samych też nie namierzę, to poza moimi kompetencjami. Co do Evans, nie dała mi potwierdzenia przyjęcia misji, za to jej billing jest łatwy do uzyskania. Prześlę ci go...
Kye mu przerwał, podając aktualną skrzynkę, z której po kilku minutach mógł pobrać wykaz połączeń. To pokazywało, jak niebezpieczne jest korzystanie z ogólnych sieci i normalnych holofonów. Szybkość reakcji pokazywała, że śledzonych było wielu.
Od czasu połączenia przychodzącego, które znajdowało się pod koniec listy, Jack wykonała jeszcze dwa połączenia. Jedno zawierało krótką rozmowę, a drugie odbiło się od próżni lub poczty. Haker sprawdził najpierw pierwszy numer i szybko odnalazł powiązanie z Ann Evans. Raczej niezbyt użyteczne w tej chwili. Drugi numer natomiast nie został przyporządkowany nikomu. Ślepa uliczka, z którą nic nie mógł zrobić. Prócz zapamiętania i próby użycia co jakiś czas. Dostępność danego numeru łatwo było monitorować, a kontakt ten ostatecznie mógł się okazać użyteczny.
Numery Diego i samej Jack były nieaktywne i nienamierzalne.

Zdążył przejechać już spory kawałek Manhattanu. Ulice niewiele się zmieniały, ciemne mimo wczesnej jeszcze pory. Mgła, albo, co bardziej prawdopodobne, smog unosił się nad budynkami, tworząc białą, nieprzejrzystą barierę, za którą jaśniała żółta plama słońca. Wielkie wieżowce zasłaniały i ją prawie bez przerwy, chyba, że jechało się przy nabrzeżu od odpowiedniej strony. Żołnierze wciąż stali prawie na każdej przecznicy, czujni, groźni i bezużyteczni. Z czasem dostrzegł jednakże, że niektórzy wyposażeni byli w sprzęt skanujący, a i zdarzało się, że zatrzymywali pojedyncze samochody. Oddalenie się od Corp Tower okazywało się coraz lepszym pomysłem. Budynek wciąż stał, dymił się jakby mniej, a może to zasłonił go znacznie jaśniejszy dym produkowany przez wielkie miasto.

Nadeszły portrety, Sato, Yiang i bezimiennej. Ta trzecia, mimo, że narysowana z najmniejszą ilością detali, odnalazła się o dziwo jako pierwsza. Diana Kroos, supermodelka z Nowego Yorku, choć ostatnia nieco wypadła z obiegu. Powiązań oczywistych brak. Yiang nie pojawiało się praktycznie nigdzie, a komputerowe przetwarzanie twarzy, radzące sobie także z azjatami, nie potrafiło dopasować twarzy do nazwiska. Być może lipne, być może ukrywała się bardzo skutecznie. A wyszukiwanie po samych twarzach trwało i wymagało czasu.
Staruszek natomiast... odnalazł się. Qin Sato, potwierdzone w kilku źródłach, miał być nieoficjalnym przywódcą niezależnej grupy zwanej Miracle. Ktoś zrobił zdjęcie, ktoś inny miał informacje od znajomego, jeszcze inny ponoć się z nim spotkał. Wszystko to wyglądało na mętlik i wyraźnie zawierało sporo plotek, jednocześnie jednak wyszło w ostatnich dniach, gdy podobno kontaktował się z coraz to nowymi osobami. Co im proponował, tu już pojawiały się chyba tylko domysły, tak samo jak te, które dotyczyły samego Miracle. Od najbardziej zaawansowanej korporacji, po marionetkę jakiejś innej, która próbowała wstawić na rynek nową siłę i markę.


Evans

Gdy ponownie stanęła na ulicy w jej głowie jeszcze pobrzmiewały ostatnie słowa Toma, zawierające sporą dawkę ironii i rozbawienia.
- Nienamierzalne? Wszystko można namierzyć, jak się wie czego się szuka.
Inna sprawa, że był skuteczny. Czuła ciężar niewielkiego pistoletu, spoczywającego teraz w jej kieszeni. Nie miała czasu czekać, a to mogła mieć z miejsca. Zresztą w tych czasach wielkość była nieistotna, liczyła się szerokość lufy i rodzaj pocisków. Nie była żołnierzem, ale swoje wiedziała. Miała też nowy, całkiem zwyczajny holofon i elektroniczny portfel, z tymi groszami, które jej pozostały. Porywacze oddali chociaż tyle. Na koncie miała kasę od Corp Techu, tylko co z tego? Wybranie jej to ryzyko, czy była w stanie je ponieść? Nie miała pojęcia co się działo, w te kilka godzin “wypadła z obiegu”. Nie odpowiedziała nic Alanowi, musiała więc przestać dla niego istnieć. Duch. Tym teraz była.
I szybko chciała przestać.

Przez chwilę mogła tylko stać, próbując opanować ból i zamęt w głowie. To co jej podali, było zmieszane z narkotykiem, nowoczesnym LSD sądząc po objawach. Reszty składników poznać nie mogła, ale halucynacje i amnezja były już same wyjątkowo nieprzyjemne, a gdy dochodził ból i poczucie, że rozjechał ją samochód, to wszystko stawało się wyłącznie gorsze. Siostra musiała wyjechać, z bratem nie było kontaktu, Diego był u prześladowców. Kto jej został? Świat potrafił się kurczyć niezwykle szybko i brutalnie. Musiała złapać się latarni, aby nie upaść. Substancja ciągle krążyła w jej żyłach, teraz bardziej jak parowóz niż TGV, które Europejczycy potrafili już ponoć rozpędzić do tysiąca kilometrów na godzinę. Ludzie przechodzili obok niej obojętnie, spiesząc się we własnych sprawach. Nikt nie zerkał. Samochody przejeżdżały, a jedyni, którzy tutaj mogli skupić na niej swój wzrok, to byli taksiarze. Żółte taxi, jakże rozpoznawalny symbol The Big Apple.
Bynajmniej nie współczuli blondwłosej kobiecie. Lecieli na kasę. Zatrzymała jeden z samochodów, nie miała siły na poruszanie się środkami publicznymi.

Pierwszy przystanek, własne mieszkanie. Byli tu, musiała się spodziewać, że tu będą, jeszcze przed odwiedzeniem Diego. Zawodowcy, wiedzieli czego chcą i pewnie nie mieli nadziei tego tutaj znaleźć, co nie znaczyło, że odpuszczą. Wywrócone łóżko, rozpruty materac, przetrząśnięte szafki i ubrania walające się po pokojach. Przesunięte, nawet przewrócone meble, kilka stłuczonych naczyń. Nie było aż tak źle, zniszczenia dało się przełknąć.
To było najmniejsze z jej zmartwień, powtarzał jej to jej własny mózg, raz za razem, raz za razem. Chciała kolejnej działki!
Z zaciśniętymi ustami zwalczyła ten odruch. Przebrała się. Gniew w niej pulsował, próbując wydostać się jak zawsze. Nie traciła tu czasu, to miejsce i tak było po drodze na Brooklyn. Taksiarz czekał i ze spokojem przyjął kolejny adres.
Tym razem to trwało dłużej, a spasły murzyn nie odezwał się nawet słowem. Jej mina musiała wystarczać. Słuchał tylko radia, tego ze starymi przebojami. Bardzo wielu twierdziło, że tylko ta prehistoryczna muzyka z poprzedniego wieku nadawała się do słuchania.

W Best Western nie było już nikogo. Sprawdziła najpierw pokoje, zamknięte na głucho, a potem recepcję. Siedzący tam mężczyzna, starszy już i niezbyt interesujący się otoczeniem, zbył ją szybko.
- Nie ma to nie ma. Zmyli się dawno, jeszcze mnie kurwa obudzili. Nie masz tu czego szukać, panienko.
Faktycznie nie miała. Podobnie jak na uczelni, gdzie rzecz jasna nie było już ani Ann, ani jej samochodu, ani strażnika nocnego. A dalej napotkała na mur “niewiedzy”. Jeśli nawet Ferrick gdzieś tu zostawiła swój numer, nie dało się go ot tak uzyskać. Pomijając fakt, że według uczelnianych akt była już absolwentką. Czyli wszystko było w archiwum.
Dodatkowo procedury.
Zanim jednak zdążyła coś przedsięwziąć, odezwał się jej nowy numer. Odebrała, bo jaki miała wybór? Odezwał się głos obcy, drżący, męski. Ale wiekowy, jak należący do staruszka.
- Podobno szukasz mojej siostrzenicy? Przyjedź do Bronxu, porozmawiamy. “Crimson Sky”.
Rozłączył się zanim coś powiedziała.


Walters

Gdy pozostali wyszli, mógł wreszcie odpocząć. Kilka dodatkowych godzin snu, niczym nie skażonego. Tylko do pewnego momentu ma się rozumieć. Różowo nie było przecież nigdy, kto jak kto, ale Ed rozumiał to doskonale. Stalowe nerwy, pełna kontrola nad ciałem i jak największa nad umysłem. Czy to coś dawało? Choćby to, że mógł spać w chwilach takich jak ta. Numeru nie zmienił, chociaż łatwo mógł dzwonić z innego, nikomu jeszcze nieznanego, a tylko odbierać na starym. Zawsze było to jakieś ryzyko. Łatwiej było trzymać wyłączony i tylko włączać na chwilę i sprawdzać, czy ktoś nie próbował się dobijać. Prócz spania, nie miał co w motelu robić. Mógł co najwyżej dokładniej przyjrzeć się urządzeniu zakłócającemu zwiniętemu razem z przesyłką Corp Techu. Niewielka zabawka, miała zasięg jakiś pięciu metrów w promieniu i wyłączała chyba wszystko, włącznie z jego cybernetycznym okiem. Obsługa i konfiguracja były dość proste, ale i funkcjonalność ograniczona. Napędzana baterią fuzyjną, obecnie na wyczerpaniu, chociaż łatwo można było kupić zamiennik w sklepie z elektroniką, lub naładować tę, co już była używana. Kontrolować dało się zasięg i czas działania, nic poza tym. Miniaturka tego, czego użyto podczas akcji.
Było już po czternastej, gdy telefon go obudził. Wiadomość pochodziła od Nicka:
”Na dzielni pytał o Anioły jakiś fagas, o co biega? Na razie jest dyskretny, ale to się szybko rozchodzi. Wymienił ponoć nazwisko i to twoje oko.“
Przejrzał nagrania z kamer. Mieszkanie wciąż było nietknięte, ale jeden moment poruszył go mocniej. Przed warsztatem przejechała powoli jedna z limuzyn. Nie pasująca do tego miejsca, czarna, elegancka bryka. Nie zatrzymała się. Namierzyli go, chociaż na razie bawili się w dość dziwaczne podchody. A może nie czuli się na siłach, aby uderzyć mocniej na Long Island. Lub mieli tylko poszlaki. Może próbowali sprowokować.
Coś jednak mieli.
 
Sekal jest offline